Zjedzono mi Kaczkę pod moją nieobecność...

Ale może coś mi się uda jeszcze uratować...

Nie jest tak źle, Imbirku - wprawdzie do połowy jest ten tekst wyraźnie słabszy, raczej nijaki, gdyż wg mnie brakuje mu jakiegoś głębszego klimatu, ale to też ma swoje znaczenie w zderzeniu z drugą, dramatyczną częścią. Więc może popraw wypunktowane błędy (zwłaszcza tego rozbrykanego trzylatka - właściwie to zdanie o nim), dopracuj trochę i będzie całkiem dobre.
Dlaczego? Bo pomimo, że jest to, jak nazwano "historia gazetowa", z czym niekoniecznie się zgadzam, to nie dziwię się, że utkwiła Ci w pamięci - mnie by też utkwiła.
Z prostej przyczyny - życie jest pełne absurdów, których nie uświadamiamy sobie najczęściej z braku czasu. Jest człowiek, jedzie do domu, jedna chwila i już go nie ma. Taka niepotrzebna śmierć, bzdurna i absurdalna właśnie. I dobrze jest pamiętać o czymś takim albo czasem sobie przypominać, gdyż nas też może kiedyś spotkać śmiertelna niespodzianka - na razie mamy szczęście i cieszymy się życiem, ale za chwilę... kto wie, co się stanie? Mnie ta historia dała do myślenia, widzę, że niektórym także - a więc nie napisałaś jej na próżno.
Tak mi się jeszcze skojarzył Berlioz z Bułhakowa - wracał do domu, miał mieć zebranie, słowem, jasny i zaplanowany wieczór... no cóż, tylko że Annuszka rozlała olej... Podobne? Podobne.
Życie potrafi być absurdalne - dobrze, że mi o tym przypomniałaś.
I dobry dla Ciebie - za wykonanie, bo za treść dałabym więcej.
buziak, Kaczuszko...
