IV (część pierwsza) - Rodion
Proza » Długie Opowiadania » IV (część pierwsza)
A A A
Atrament nocnego nieba zlewał się z szarą zabudową przeciętnie wysokich gmachów. Miasto nocą było wcale urokliwe. Gęsta zupa ciepłego i kojącego powietrza, poprzetykana gdzieniegdzie latarniami i neonami reklam. Słabe światło dawało dzielny opór żelaznej kurtynie aksamitnego morza. Księżyc miał urlop.

Bar wypluł ze swych trzewi człowieka. Niechcianego wirusa, który wytoczył swe dociążone etanolem cielsko, trzymając się w tej krótkiej podróży wielu napotkanych po drodze przedmiotów. Szedł teraz, prowadzony nigdy niezawodzącym go złodziejskim instynktem, klucząc wąskimi ulicami stolicy.

Mroki zaułków zrodziły czarny płaszcz, bezszelestną śmierć, bezskrzydłego anioła. Matkowała mu ściana, ciepła i chropowata materia cegieł. Oderwał się od niej kończąc przedwcześnie swój embrionalny rozwój. W trzech niesłyszalnych szarpnięciach zerwał nieistniejącą, poliestrową pępowinę i przyszedł na świat po drugiej stronie spękanego asfaltu. Urodzony piątego czerwca roku dwa tysiące osiemnastego, pełen gniewu i nienawiści. Mimo to spokojny, upodabniający się brakiem odczuć do potwora, nocnej zjawy, od której brał swe imię. Wypłynął na żer. Zadanie było proste, wręcz oczywiste. Nie potrzebował żadnych dodatkowych wyjaśnień. Szybki ruch dłoni ukazał mętny, szklany poblask, wydobywający skrzące się wróżki, z gęstniejącej posoki nocy. Wyszarpnął polimerową zawleczkę. Spokój graniczący ze śmiercią, wpłynął w żyły skapując rwącym strumieniem bezbarwnego płynu. Tłoczek zetknął się z miejscem, w którym osadzona była cienka igła. Wszystko ucichło. Wybuchło! Poraziło zmysły, rozpaliło różowe ogniska, wyciągnęło cienie i zniekształciło perspektywę. Rzuciło na kolana, aby za chwilę podnieść. Podać dłoń i zaprosić do wspólnej zabawy. Palce, ubrane w skórę czarnej rękawiczki, spoczęły na czymś znajomym. Poczuły gładkość wykończenia, cieszyły się pieszczotliwym dotykiem stalowego obramowania. Pochwyciły mocno, ważąc znajome dziewięćset dziesięć gram stali. Ukochany ciężar. Tabliczki adresowe słały teatralne uśmiechy. Polna czterdzieści cztery. Welrod przywitał świat zewnętrzny, makrokosmos rozciągający się poza płaszczem. Wypłynął spokojnie ze skórzanego doku, odpinając powoli obydwa guzy więżących go pasków. Noc poczęstowała go ciepłą kołdrą lepkiego powietrza, światło latarni pogłaskało go delikatnie, rozpraszając się w eterze tysiącem słońc. Jeszcze trzy kroki. Tabliczki adresowe uśmiechają się ponuro. Dwa. Jaworzyńska. Jeden. Szybki ruch, zakończony bezszelestnym stąpnięciem palców. Welrod poszybował powoli, prowadzony pewną ręką. Dotknął celu. Ciepło płynęło po całej jego długości, skraplało się, skapywało milczącą ciszą na skórzaną rękawiczkę. Zimny dotyk stali utulił człowieka w matczynych objęciach oblepiającego i krępującego przerażenia. Strach wędrował opozycyjnie do ciepła. Przemierzał nieubłaganie trzysta pięć milimetrów gładkiej, metalowej autostrady. Wdzierał się przez tylną ścianę kościanej bazyliki, wirował pod kopułą, otaczał kolumny nieprzeniknionym brunatnym całunem. Świadomość usiłowała uciec. Fluorescencyjne kropki zbiegły się. Wyrok został podstemplowany. Ukojenie w niklowym płaszczu popędziło z zawrotną prędkością dwustu dziesięciu metrów na sekundę. Zmąciło spokój kamiennej świątyni, przewierciło się na wylot, zabierając ze sobą to, co najważniejsze. Świadomość mogła wreszcie uciec przez nikogo niezatrzymywana. Ciemna plama powiększała się, odcinając wyraźnie bezkształtne kontury czerwoności, od burej kostki brukowej. Welrod zaspokoił swe łaknienie. Zadokował w skórzanym porcie z cichym stuknięciem. Skórzana rękawiczka potarła delikatnie zbrukany chodnik. Syn marnotrawny powrócił do ojca cienia i matki ulicy. Przyjęli go z cichą aprobatą, utulając płaszcz aksamitnym atramentem młodej nocy. Czarny kot przebiegł przez przestrzeń ciągnąc za sobą ogon dłuższy niż można sobie wyobrazić. Spojrzał na coraz to większą plamę, mruknął ze smutkiem. Zakręcił w miejscu, skoczył i odleciał na skórzastych skrzydłach, machając obydwoma łebkami i wyjąc w niebogłosy. Spadł śnieg. A nikt niczego nie zauważył.

***

Jakub Jan Weiss obudził się nieco zdezorientowany. Dopiero po chwili dotarł do niego natarczywy dźwięk budzika, który sprzężony przedwiecznymi więzami z zegarkiem, z uporem godnym lepszej sprawy obwieszczał nadejście godziny ósmej piętnaście. Za oknami apartamentu słychać było pokrzykujący, klnący i trąbiący klaksonami miejski galimatias. Słońce wspięło się wcale wysoko i mocno przezierało przez otwarte na roścież okna.

Weiss był szczęśliwym człowiekiem. Nie, nie był jednym z tych nawiedzonych wiecznych optymistów, którzy wszędzie doszukują się boskiego planu i kosmicznego korektora. Więcej: był pesymistą, wrednym i irytującym mężczyzną, który miał przyjemność znać niewielu ludzi potrafiących wytrzymać w jego towarzystwie. Ale był szczęśliwy, bo miał ku temu konkretne powody.

Primo: wstawał z łóżka kiedy chciał. Mógł spać do ósmej, a nawet dziewiątej. Mógł też wstać wcześniej i obserwować przez skierowane na Moskwę okna, różnokolorowe wschody słońca. Może nie były to widoki rodem z okładek pism podróżniczych, ale cóż, trzeba lubić to co się ma za oknem, a nie to co rośnie wiele tysięcy mil od twego domu. Czasy są nadal niebezpieczne, podróże niełatwe, a wiele z tych wspaniałych miejsc wyparowało pod krótkim, acz znaczącym uciskiem bomb wodorowych. Poza tym Weiss nie lubił dalekich wycieczek.

Secundo: odnalazł sens życia. Dawno temu. Były to czasy prawie prehistoryczne, jeszcze przed wojną. Pamiętał wiele z tamtego burzliwego okresu, trzymał chwile jako największy skarb. Sensem życia nie podzielił się z nikim. Śmiał się, gdy ktoś mu zadawał pytania dotykające natury egzystencji. Wiedział, że każdy musi odkryć odpowiedź sam.

Tertio: spełniła się większa część przepowiedni. No, przynajmniej ta z pozoru mniej ciekawa. Jackowski znów miał rację, przyszła wojna, z której Rzeczpospolita wyszła wcale nieźle, kryzys finansowy dotknął mocno każdego obywatela, cała planeta stała w ogniu, rano kaemy grały pobudkę, a spora część ziemi zamieniła się w postnuklearne pustynie. Zaszły ogromne zmiany geopolityczne, a wielu ludzi zginęło. Mimo to było cudownie. Wprawdzie nie przyleciały do nas Annunaki, nie zostaliśmy pożarci przez jaszczury z Syriusza, ani nie weszliśmy w czwartą gęstość. Praojcowie z Oriona nie pokazali nam swego genetycznego zaplecza, nie znaleźliśmy Atlantydy, ani nie potrafiliśmy wykorzystać pradawnej wiedzy zapisanej w kryształowych czaszkach. Minął rok 2012, nie przynosząc żadnych, ale to żadnych zmian (No, może poza jedną: zima była wyjątkowo mroźna). Czterdziesty czwarty prezydent niegdysiejszych Stanów Zjednoczonych już dawno stracił urząd, monarcha obdarzony tymże numerem oddawał właśnie tron polski swemu następcy, a drugi z kolei czarnoskóry papież władał Rzymem. Neofaszystowskie grupy zdegenerowanych totalitarnych socjopatów nie wprowadziły New World Order, nie zabiły większości ludzkości, nie składały ofiar zapomnianym bogom i nie uprawiali dzikich orgii ku chwale Matki Ziemi. Światowa elita wcale nie wyznawała Lucypera, nie całowała czarnego kozła pod ogon, a masoneria została formalnie zalegalizowana. Przyszłość może była mniej barwna, niż zakładały przepowiednie, jednak zdecydowanie bardziej realistyczna i prawdziwa. A przede wszystkim: było bardzo, bardzo dobrze.

Quarto: Weiss nadal posiadał sny. Niezwykłe, szalone i psychodeliczne wizje. Niesamowicie realistyczne, wręcz namacalne. Czasem pokazywały teraźniejszość, czasem przyszłość. Ale przede wszystkim, były idealnym odzwierciedleniem duszy Weissa. Za to je uwielbiał.

Telewizor, niezgaszony od poprzedniego wieczora, wygłaszał swoim monotonnym tonem odwieczne bzdury, serwowane głupim masom przez wolne media. Nie wiedzieć czemu, po ostatniej wojnie wyraźnie w modzie były wszelkie teorie spiskowe, niezwykłe opowieści oraz inne sensacyjne i piramidalne kłamstwa. Przecież ludzie powinni już stracić wiarę w tego typu przekazy. Najwidoczniej potrzeba codziennej porcji absurdu jest konieczna do życia jednostki.

-Jak wiadomo wszystkiemu winni są Żydzi! -Człowiek na ekranie był łysy, głowę miał pokrytą wieloma bliznami. Ubrany był w staromodny mundur, zapewne jeszcze po dziadku. Należał najwidoczniej do starszyzny wszystkich, tak zwanych prawicowych organizacji, czyli najzwyklejszych w świecie antysemitów i rasistów, podszywających się pod uczciwe prawe skrzydło sceny politycznej. W Polsce panowała tolerancja, takie grupy miały marginalne poparcie, jednak korzystali z danej im wolności słowa.- To lud syjonistycznych pustyń doprowadził do upadku świata! To oni, knując i spiskując dążą do zniszczenia wszystkiego, co piękne! Bo Żyd zawsze pozostanie Żydem! Istotą chaosu i zniszczenia, pałająca nienawiścią do tego, co stworzył Bóg! Nie dajcie się nabrać na popularne hasła: "Zniszczmy Żydów miłością, bo inaczej powstaną jak feniks z popiołów, jak zawsze..."! To jest judaistyczna propaganda żydo-lewicy! Zniszczymy ich tak, że nawet popiół nie zostanie, nie będą mieli z czego powstać!

Weiss uśmiechnął się gorzko. Uwielbiał takich ludzi. Wprawdzie nie często miał okazje widywać osobników tego pokroju, jednak starał się nigdy nie przegapiać takich niepowtarzalnych okazji. Na ekranie telewizora zdejmowano właśnie siłą współczesnego Goebbelsa z wizji, tłumacząc się skończonym czasem antenowym. Jeszcze wykrzyczał coś o masońskich mediach, białej sile i "hailując" dookoła nawoływał swych aryjskich braci do walki. Aryjskich! To mówił Polak z krwi i kości, od wielu pokoleń, który nawet nie przypominał ideałów rasy aryjskiej (A jaki był ideał? - Blondyn jak Hitler, szczupły jak Goering, wysoki jak Goebbels!). Doprawdy, szczyt obłudy i absurdu. Chwilę później spikerka, uśmiechając się promiennie, ogłosiła kolejny program, tym razem z cyklu "Zakazana nauka". Puszczono reklamy.

Weiss wstał powoli, odkładając znalezionego pod poduszką pilota, na szafkę. Doprawdy, przyszło mu żyć w dziwnych czasach, w jeszcze dziwniejszym świecie i kraju. Przeżył już kilka systemów, wielu prezydentów, widział na własne oczy historyczne zmiany, które później okazywały się zwykłymi prowokacjami i manipulacjami. Mimo to cieszył się z tego, gdzie jest. Wyjrzał przez okno, radując oczy letnią panoramą Nowej Warszawy. Wziął szybki prysznic, po czym zaczął przygotowywać śniadanie. Telewizor nadal gadał w próżnię.

-Tak jak głos w radiu jest materialnym dowodem istnienia niematerialnej fali... - Na ekranie widać było kolorowe rysunki, schematy, dużo wykresów. Głos lektora był jednym z tych głosów, które miały oznajmiać: "Milcz, albowiem mówimy Ci jedyną słuszną prawdę i wierz w nią, choćby to była największa głupota, jaką w życiu słyszałeś!". Programy prezentujące dziedzinę zwaną szumnie Fringe Science, były istnym cyrkiem na kółkach. Głoszone tam poglądy nie tylko bluźniły naukowym prawom, ale nawet zdrowemu rozsądkowi. Dodatkowo wszystkie te nowinki z dziedziny chemii, biologii, fizyki, tak głupie, że aż niezwykłe, głoszone były z pełną powagą. Prości ludzie mogliby się nabrać, ale wystarczyło, naprawdę minimalne wykształcenie i trochę oleju w głowie aby rozróżnić prawdę od fikcji. Nie istniała lepsza komedia. Weiss uwielbiał oglądać takie programy. - ...W świecie istnieją tylko dwie emocje. To co nazywacie emocją, nie jest emocją w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Tylko emocja jest emocją. Istnieje tylko strach i miłość. Są to fale o niskiej i wysokiej częstotliwości...

Wróć! Weiss uśmiechnął się szyderczo. W jego głowie zaświtała pewna myśl. Szybki logiczny układ: skoro miłość to fala o wysokiej częstotliwości, a Żydów rzekomo pokonać można miłością, to czemu by nie zbudować działa, emitującego fale o wysokiej częstotliwości... Weiss wybuchł radosnym śmiechem. Doprawdy, ciekawy koncept. Jakub nie był antysemitą, nie był rasistą, nie łączył siebie z żadną konkretną subkulturą ani grupą społeczną, był sobą. Mimo to czasem przerost absurdu otaczającego go świata, powodował u niego nagłe napady paskudnego poczucia humoru. A że świat był absurdalny ponad wszelką miarę przez cały czas...
Woda zagotowała się w czajniku. Weiss zalał ulubioną herbatę, dosypał dużo cukru i z przygotowanymi wcześniej kanapkami udał się do stołu w jadalni. Usiadł przed telewizorem, rozstawiając starannie swój poranny posiłek. Zapatrzył się przez chwilę, słuchając heretyckich wykładów z genetyki, które sypały się w proch już przy samym początku. Oglądanie telewizji z rana poprawia humor.

Ze stanu psychicznego otępienia, w którym aż słyszało się uciekające w popłochu szare komórki, wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości. Treść była krótka, pochodziła od znajomego z pracy, wzywała do najszybszego jak to możliwe stawienia się na miejscu zbrodni. Adres: Polna 44. Podobno pilne. Weiss się jednak nie spieszył, miał urlop, poza tym szanował swój czas. Nie lubił wyrabiania normy nad program. Poza tym dziwił go wyraźny pośpiech autora wiadomości. Przecież Jakub był tylko fotografem, robił zdjęcia trupom. Nic więcej. Fakt, wśród wielu podejmowanych przez niego zawodów była praca laboratoryjna, ale miało to miejsce jeszcze przed wojną. Teraz wolał wykonywać zajęcie nieco bardziej ekscytujące, dające mu możliwość prawnie kontrolowanego obcowania z majestatem śmierci.

Chwycił pilota i przełączył kilka kanałów w poszukiwaniu wiadomości. Miał nadzieje usłyszeć coś, co naprowadzi go na właściwy trop. Musiało to być ważne zabójstwo, skoro ściągali go z urlopu. Ważne lub niezwykłe. W obydwu przypadkach media trąbiłyby już o tym od rana, na długo przed tym jak policja wystawiłaby własne oświadczenie. Wiadomości jednak milczały. Mówiono o kolejnych zamieszkach w Ameryce, o naukowcach planujących zasiedlić niegdysiejszy Półwysep Arabski skazańcami i zbrodniarzami wojennymi. Podano informacje o UFO, które zostało zestrzelone rzekomo przez Starego Matwieja, znanego warchoła i pijanicę. Najwyraźniej dziadek uznał statek obcych za rosyjską, lub sąsiedzką napaść i użył jednej ze swoich licznych rakiet. Podobno kosmici zostali draśnięci, wylądowali niedaleko domu Matwieja. Następnie spili się wszyscy do nieprzytomności, i pożegnawszy wylewnie polecieli na swą planetę-matkę. Matwiej całego zdarzenia nie pamięta, jednak utrwalono je na kamerach ochrony. Takie oto realia spotykały Polaka włączającego poranne wiadomości. Niestety nie było ani słówka o tajemniczym morderstwie. Może ta wiadomość to jakiś ponury żart? Jeżeli tak, zapłacą mu za to.

A może Czarni już się tym zajęli i odpowiednio zakamuflowali zdarzenie, dając jednym w łapę, a innym w mordę? Z tą myślą opuszczał mieszkanie, nie ubierając się przesadnie ciepło, ani wyjściowo. Wszak było lato, a Weiss wciąż formalnie znajdował się na urlopie. Wziął swoją policyjną przepustkę, identyfikator oraz sprzęt fotograficzny zapakowany w walizeczce i ruszył rozpalonym do białości miastem, w poszukiwaniu kolejnego wyzwania. Morderstwa zdarzały się naprawdę rzadko, częściej dochodziło do zwad sąsiedzkich, jednak nawet i wtedy nie padały trupy. Ta sprawa mogła więc być wyjątkowa, a przynajmniej odrywająca od monotonii codziennej egzystencji. Szedł więc powoli, poprzez słońcem zalane ulice, i cieszył się piękną pogodą.

Miejsce zbrodni zobaczył już z daleka. Idąc prostą ulicą, nie sposób było nie zauważyć rozstawionych w koło radiowozów, słupów pospinanych żółto-czarną, fluorescencyjną taśmą ostrzegawczą, oraz kilku smolistych wołg, naznaczających swą obecność majestatem grozy. Takimi właśnie pojazdami podróżowali Czarni. Tajemnica grobowego milczenia mediów została ujawniona. Weiss nie przestraszył się, a jedynie uśmiechnął szerzej. W duchu wiedział, że szykuje się coś poważniejszego. Czarnych nie zapraszano z byle powodów, a i śledczy znajdujący się na miejscu byli mocno spięci i podenerwowani. Weiss przebił się przez tłumek gapiów, który był proszony o szybkie i posłuszne opuszczenie miejsca zbrodni, rozejście się i nie panikowanie. Tym razem nie użyto pał i armatek wodnych. Jakub przeszedł pod taśmą, unosząc ją jedną ręką. Szybko dopadł do niego jegomość w ciemnym garniturze, jednak odstąpił bez przeszkód po okazaniu mu legitymacji i wyraźnym stuknięciu otwartą dłonią o trzymaną w ręce walizkę. Weiss miewał wątpliwości, czy tacy właśnie szeregowi Czarni potrafią czytać. Wolał nie sprawdzać.

Oddalił się więc pokornie i bezszelestnie, sunąc z bezczelnym uśmiechem ku środkowi odgrodzonej powierzchni. Jeszcze raz obrzucił konwój badawczym spojrzeniem. Zdecydowanie coś było nie na miejscu. Wielokrotnie widział podobne do tej scenerie: radiowozy skąpane w urokliwych, acz gorących promieniach ultrafioletowych, policjanci gotujący się w czarnych mundurach, śledczy krzątający się i uważnie wyłapujący nawet najmniejsze szczególiki, gotowe w najmniej oczekiwanym momencie popchnąć śledztwo na dobre tory. Weiss miał jednak nieodparte uczucie, coś jak dejavu, natarczywą myśl kłębiącą się pod zwieńczeniem czaszki, gniotącą mózg i wybuchająca mieszaniną podniecenia oraz... strachu? Raczej niepewności. Kolejne kroki przychodziły mu z łatwością porównywalną do chodzenia po bagnie w pełnym wojskowym uekwipowaniu. Jakaś nieznana siła skutecznie utrudniała mu pochód, który przynajmniej w umyśle Weissa równał się niemal pokutnemu wyścigowi ku zbawieniu. Umysł zalewały dziwne obrazy, coś odciągało uwagę, spowijało świat w błogim, sennym upojeniu. Pokonał kolejne sekundy, rozbijające się na eony, zrobił ostatni krok, który pomimo standardowej długości zdawał się milowym. Spojrzał w dół. Czuł bijące mocno serce. Świat na chwilę stanął w miejscu. Zniknęły radiowozy, zapadły się budynki, ludzie obrócili w proch. Był tylko on i ten na dole. Porucznik Sywaj Krysznow. Ambasador Rosji na terenie Rzeczpospolitej. Poczuł się, jakby nagle dostał obuchem w łeb. Powróciły przed oczy zapomniane strofy, tryby umysłu pracowały na zwiększonych obrotach. Zachwiał się nieco, poczuł, że traci dech. Przecież dokładnie to widział we śnie. Welrod, błysk, krótkie bum, trup w kałuży. Ta magiczna noc... Nie, to niemożliwe. Przypadek. Myśli mieszały się niebezpiecznie. Przecież prorocze sny odeszły dawno temu, może nigdy nie istniały? Szybko, choć z niemałym trudem Weiss oddalił od siebie tą paskudną mieszankę wybuchową, gotową eksplodować z najbliższym zbiegiem okoliczności w roli zapalnika. Z zamyślenia wyrwał go głos stojącego obok Dawida Schwarza, znajomego z wydziału.
-Zaraz się, cholera, zacznie-Dawid syknął niechętnie. Pochylając się nieznacznie w kierunku Jakuba. Pozornie zajmowało go jedynie zbieranie próbek krwi. Mimo to obserwował bacznie okolicę, ze skupieniem godnym oczekiwania na powtórne przyjście Pana. Zajęciom ujętym w umowie o prace poświęcał zdecydowanie mniej uwagi, wykonując machinalnie odruchy, które weszły w krew po wielu latach męczącego zarabiania na chleb.

-Tak, mi też miło cię widzieć... -burknął Weiss nie ukrywając swego znudzenia. Rzucił okiem na kolegę. Ten również ubrany był w sposób wskazujący na przedwczesne wyciągnięcie go siłą z domu. Na hawajską koszulę zarzucił identyfikator wiszący na łańcuszku i zupełnie ignorując przepisy BHP, człapał po okolicy w sandałach i krótkich spodenkach koloru khaki. Weiss uśmiechnął się krzywo. Dawid już taki był. Świat albo go akceptował, albo cierpiał.

-Kuba, nie sil się na ironię. Obydwaj wiemy co zaraz się zacznie. Zlezą się wszyscy, będą załamywać ręce i żałować. Znów kondolencje, udawany smutek, klepanie po plecach i mówienie jak bardzo będzie go brakowało. A my musimy tą szopkę oglądać, przecież to nasz PRZYJACIEL! -dorzucił akcentując mocno ostatnie słowo. Trupa obrzucił spojrzeniem pełnym nienawiści i odrazy. Widać było, że chce splunąć. Jednak Dawidowa pogarda rzeczywistości mieściła się w solidnych, mocnych i w miarę akceptowalnych granicach.

Przyjaciel? Nie, Weiss nie miał zbyt wielu przyjaciół, a ten lezący w kałuży krwi pies nie był jednym z nich. Fakt, znał go od wielu lat- ta sama szkoła, później ten sam oddział na froncie. Krótko mówiąc: zawikłana i złożona przeszłość. Ba, zapewne sam Krysznow nie miał pojęcia, że Jakub najchętniej poderżnąłby mu gardło i z radością obserwował jak wraz z parszywą, brudną krwią wypływa z niego splunięcia niewarte życie. Weiss mało kiedy nienawidził. Rzadko obdarowywał kogokolwiek uczuciem, a negatywne emocje tłumił aż nadto skutecznie. Dobrze wiedział, że morderstwo nic nie zmieni, że musiałby mieć naprawdę dobry powód aby to zrobić. Poza tym bał się, tak zwyczajnie, po ludzku. Potrafił zabijać, nie powinien mieć z tym problemów, jednak przeczuwał, że to jedno nieprzemyślanie posunięcie rozpocznie lawinę, zasypie go pod grubą warstwą nałogu, z którego nie będzie już powrotu. Łaknienie krwi było naprawdę realnym zagrożeniem. Weiss coś o tym wiedział. Sywaj był wprawdzie niezłym skurwysynem, ale, na jego korzyść, dobrze ustawionym. Dlatego wypadało go znać i lubić, mimo że nikt nie miał ku temu powodów. Za to właśnie Weiss nienawidził go najbardziej. Były też inne przyczyny, zaginione w pomroce dziejów. Jakub ukrywał to jednak skrzętnie, kształtując własną miłość do konspiracji i pozorów. Życie jest najwspanialszym z teatrów, a Weiss jednym z niewielu aktorów świadomych swej roli.
-Ile tak można, cholera jasna, ile?! - Wybuchł Dawid w połowie zdenerwowany całą sytuacją, a w drugiej kolejności brakiem reakcji Jakuba, wpatrzonego w zwłoki i najwyraźniej odseparowanego od świata grubym murem myśli.

-Ile będzie potrzeba- Weiss wreszcie podniósł wzrok na Dawida. Spojrzał mu w oczy. W sposobie jakim patrzył nie było nic, prócz bezbrzeżnej stanowczości.- Wracajmy do roboty.

Dawid prychnął szyderczo i wykrzywił twarz w kpiącym uśmiechu. Zmełł pod nosem przekleństwo, ale powoli, od niechcenia wrócił do wykonywanych wcześniej zajęć. Weiss bardzo dobrze wiedział, że ludzie tego nigdy nie zrozumieją. Nie dotrze do nich, że niektórzy nie pojmują ich durnych rytuałów, że widzą to jak większość społeczeństwa żyje w paskudnym zakłamaniu. Nikt nie przyjmie do świadomości, że nie znają części uczuć, że muszą udawać. Zrozumienie i inteligencja zbiorowości rozkłada się na pojedyncze jednostki, tak więc każdy osobnik otrzymuje jedynie skąpą jej część. Weiss i jemu podobni musieli jednak egzystować w takim nieprzyjaznym otoczeniu. Bo cóż innego mieli zrobić? Poza tym w Jakubie rosła coraz większa pewność, że poranny sen nie był dziełem przypadku. Przypominał sobie kolejne szczegóły, drobne fragmenty umykające pamięci. Przerażała go i fascynowała dokładność wizji, diabelska precyzja, a mimo to złożona symbolika. Ciekawie prezentowało się też coś, co wciąż było za ciemną mgłą niepamięci: twarz zabójcy i personalia następnej ofiary. Bo Weiss wiedział, że będzie następna, może kolejna, i jeszcze jedna... Po raz pierwszy od bardzo dawna miał ochotę się zalać w trupa. Tak po prostu. A potem podać rękę i pogratulować tym, którzy zabili Krysznowa.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Rodion · dnia 24.07.2009 11:35 · Czytań: 817 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Volver dnia 26.07.2009 16:02 Ocena: Bardzo dobre
cholera. to jest dobre! świetnie napisane, z ciekawą wizją świata- pesymistyczną, ale zarazem dobrze nastrajającą. podoba mi się!
Rodion dnia 26.07.2009 23:51
A to dopiero początek :) Całości jest około 40 stron. Dzięki za ocenę :)
olaspalinska dnia 13.08.2009 15:47 Ocena: Świetne!
Moim zdaniem, to jest nie tyle dobre, co świetne! Gratuluję weny.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty