Rano pierwsza wstała - o dziwo - Coza. Wyszła przed namiot i wyniosła koce. Okrywała po kolei śpiących nimi. Śmiała się cicho do siebie: "Prawie idylla. Gdyby tak można było cały rok tu być. Ale już jest październik, dzieci muszą iść do szkoły... Jak to wszystko załatwić?"
Cały dzień chodziła zgaszona. Właściwie nie chciała wracać do cywilizacji. Wypytywała Igora, czy nie ma nic o niej w gazetach, ale ten tylko wzruszył ramionami:
- Nie czytałem. Następnym razem, jak popłynę do miasta, to mogę popatrzeć, jeśli ci zależy, czy ktoś się o ciebie martwi. Ale coś mi się wydaje, że z niewieloma ludźmi utrzymywałaś stałe kontakty.
Coza westchnęła:
- Nie chcę, żeby mnie odmalowali jako matkę, która trzyma dzieci w zamknięciu...!
Zaśmiał się, głaszcząc ją po pupie:
- Przesadzasz. Prędzej uznają, że zostałaś porwana przez jakiegoś maniaka.
Przytuliła twarz do jego ramienia.
Szli na "wieczorek integracyjno-pożegnalny" do drugiego obozu. Miało być wino, kobiety i śpiew. Najwyraźniej Kinga i Agata poznały, kim jest Coza, bo uprzedziły, że nie darują jej możliwości milczenia. Igor ucieszył się, że w końcu usłyszy jej śpiew na żywo. Nigdy nie był jej fanem, ale teraz po prostu chciał ja usłyszeć...
Musieli porządnie ją upić, żeby dała się namówić. Dawno nie śpiewała, nie wiedziała, czy jest w stanie i jak zabrzmi. Kiedy dzieci rozeszły się, w końcu zaczęła. Pierwsze nuty wyśpiewała niepewnie, z drżeniem w głosie, potem, jakby nagle się w niej coś otworzyło, jej głos popłynął czysto, z całą mocą i poczuła się znowu, jak na scenie. Tak, z nieśmiałej dziewczynki te lata, kiedy grali potrafiły stworzyć pewną siebie kobietę. Kiedy zaczynała śpiewać, zapominała o całym świecie, znikała trema, przestawała się zastanawiać, czy będzie fałszować, czy nie. Była tylko ona i piosenka...
Malina i Jo siedziały pod wielkim dębem, gdy usłyszały czyjeś kroki. To przyszedł Piotr. Niezbyt zachęcający, bo pijany, z butelką wina w dłoni:
- Co jest, dziewczęta, macie ochotę?
Joasia odmówiła od razu, więc Malina poszła za jej przykładem. Była dziwnie spięta. Piotr położył dłoń na jej udzie:
- Jak się ma najlepsza ręka do ptaków na Śląsku i Zagłębiu?
Wcisnął się między dziewczyny. Joasia czuła, jak w jej gardle zbiera się wściekły warkot. Malina przycichła, spuściła głowę. jo pomyślała: "Tak, wiem już, czemu Wojtek nie jest w twoim typie..." Widziała, jak Piotr przesuwa dłoń coraz wyżej po udzie dziewczyny i krew się w niej gotowała. Poruszyła się. Mężczyzna zwrócił na nią swoją uwagę:
- Hej, koteczku! Opowiesz mi coś? Masz takie śliczne usta...
Spomiędzy czerwonych warg wyłoniły się białe ząbki, w policzkach Jo ukazały się dołeczki. To, co zapowiadało miły uśmiech, stało się wręcz przerażającym grymasem twarzy. Tak, jakby uśmiechał się kot. Jo wywarczała:
- Ty pieprzony pedofilu! Dotknij mnie, to ci jajca urwę i oddam Kindze!
Usłyszała ruch w krzakach. Na pomoc szli jej bracia. Bartek, widząc dłoń Piotra nadal na krawędzi spodenek Maliny, prawie się na niego rzucił. Powstrzymał go Wojtek:
- Nie, proszę.
Daniel spojrzał mu w twarz i jakby zrozumiał, wycofał się, chwytając Bartka za rękę. Wojtek zbliżył się do Piotra i nieswoim głosem rzekł:
- Tato, chodź do namiotu!
Piotr próbował się wyrwać, ale Wojtek był silniejszy, a przede wszystkim trzeźwy. Stał koło ojca, wyprostowany, nie patrząc na przyjaciół. Piotr, wsparty na jego ramieniu prawie krzyknął:
- Tak! Broń mnie! Nie masz odwagi, żeby mi przyłożyć! Jakbyś miał jaja, to byś się zakręcił wokół tych dwóch dziewczynek! Nie wstyd ci?
Wojtek rzekł niskim, męskim głosem:
- Wstyd mi, tato!
Piotr jeszcze coś mu tłumaczył, ale kiedy odchodzili, robił to coraz bardziej bełkotliwie.
Joasia poprosiła braci:
-Możecie iść na chwilę? My mamy trochę do pogadania... - Po czym zażądała wyjaśnień od Maliny. Ta odparła:
- Przecież to nic złego. Nie zrobił mi krzywdy... Tylko...
- Tylko prawie ci włożył łapska w majtki! Nie, no spoko! To ja jestem niemodna!
- Jo, jesteś naiwna! Przecież to jest przyjemne!
Joasia wzruszyła ramionami:
- Owszem, rozumiem! Tylko on jest nieprzyjemny! I ty mówisz, że Wojtek nie jest w twoim typie?
- Właśnie dlatego nie jest! Nie potrafi przekroczyć tej granicy!
- Bo ma na to czas!
- Daj spokój! Ma już siedemnaście lat, nie może się nadal zachowywać, jak dwunastolatek! A ty, nigdy nie zrobiłaś czegoś, co sprawiłoby ci przyjemność głównie dlatego, że inni się na to oburzają?
Jo zarumieniła się, wspominając, jak próbowała poderwać Jona i, że rzeczywiście, było to przyjemne... Wzdrygnęła się, chociaż tajemniczy i pełen sprzeczności "psycholog jej matki" wydawał się jej mniej odrażający, niż pijany Piotr. Szepnęła:
- Nie chcę się rozmieniać na drobne. Każdy dotyk jest ważny.
Malina położyła głowę na jej ramieniu:
- Rozumiem. Jeśli to poprawi mój wizerunek w twoich oczach, to powiem ci, że jestem jeszcze dziewicą, a tak naprawdę Piotr dobierał się do mnie dopiero trzeci raz. I uwierz mi, to wszystko jest takie... Niesamowite, że trudno to sobie wyobrazić. Zresztą, gdybyś chciała chronić się przed każdym dotykiem, to musiałabyś mnie teraz zrzucić ze swojego ramienia...
Joasia nie słuchała już jej. Myślała o smutnej twarzy Wojtka, jak bardzo był zawstydzony tą całą sytuacją...
Wracali z ogniska razem z dorosłymi. Bartek, Jo i Daniel przodem, za nimi Igor, po raz pierwszy zawiany przy Cozie i Coza, słaniająca się ze zmęczenia. Igor podtrzymywał kobietę. Spytał:
- Wyjdziesz za mnie?
Trochę ją to obudziło:
- Co to za pytanie? Czy to ważne? I czemu pytasz teraz, kiedy jesteś pijany?
Igor machnął ręką:
- Nieważne... Po prostu chciałem... Ech, nie było pytania.
Coza chciała drążyć temat, ale mężczyzna zamilkł na dobre.
W namiocie też się nie odezwał do niej. Coza nie potrafiła zasnąć, nawet gdy on już smacznie chrapał. Spojrzała na jego twarz pokrytą kilkudniowym zarostem i przytuliła do niej policzek. Było jej smutno. Pytanie, które zadał, sprowadziło ja na ziemię. Mogli wziąć tylko cywilny, z Edim brała ślub jako wdowa, więc oczywiście kościelny też wzięli, zresztą nie przypuszczali, że będą tak niedopasowani: "Musimy wracać tam, gdzieś. Tam czeka świat, w który niedługo wyruszymy, prawdziwa dzicz, z prawem dżungli, drapieżnikami i ofiarami..."
Poszła do Joasi, która nie spała:
- Hej, Ma. Wróciłaś do mnie?
Coza spuściła głowę:
- Ana, ja nie wiem, co robić. Wszystko jest takie głupie...
Jo chwyciła ją za rękę:
- Nie płacz, proszę. Ja wiem, że się boisz. I wiem, że nie wiesz, co zrobić. Ja... ja coś sobie wymyśliłam.
Coza spojrzała na nią wyczekująco, więc Jo nie mogła się już wycofać:
- Jutro Igor popłynie do miasta. Pojedziemy do cioci Kat. Zostawię mu kartkę, że ma nas znaleźć. Żarcik taki. Ale przynajmniej będziemy wiedzieli, czy zależy mu na tobie, czy chodzi tylko o seks. Przecież nie potrzebujemy następnego Ediego, który poużywa sobie i nas zostawi.
Coza zaczęła się śmiać, chociaż nadal miała łzy w oczach:
- Jesteś diablicą! To najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałam!
Joasia przytuliła się do niej:
- Mamo, spróbuj...
Coza westchnęła: "Podobno dzieci i głupcy mówią prawdę, może to jest sposób. Za to ja wiem, za jaką rzeczą poleci facet choćby i na koniec świata. Za dobrym seksem. I jak się jeszcze lekko nadweręży jego męską dumę, to stanie na głowie, żeby dopiąć swego..." Powiedziała jednak:
- Może masz rację... Chłopcy wiedzą?
Jo szepnęła:
- Bartek ma opory. On chyba się zakochał w Malinie, więc ciężko go stąd będzie wyciągnąć. Ale przecież wiesz, jaki jest. Niechętnie pojedzie z nami.
Coza położyła się:
- Cóż, jutro i tak tamci się zwijają, więc ten problem znika.
Już po chwili spały, przytulone do siebie, jak dwa koty.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 30.07.2009 09:29 · Czytań: 615 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: