Coza wstała w dobrym nastroju. Była już spokojna, bo przemyślała kilka spraw. Swoich rodziców odwiedzi z całą trójką, do teściów zabierze tylko Daniela i Joasię.
Na osiedlu, gdzie mieszkała tyle lat, prawie nic się nie zmieniło. Niskie, czteropiętrowe bloki nadal były zadbane, po ścianach balkonów pięło się dzikie wino, trawa była równo przystrzyżona, krzaki wymodelowane, jedynie drzewa były wyższe, niż pamiętała. I nie było tylu znajomych twarzy, jakie spodziewała się tu zastać.
Zadzwoniła do drzwi na pierwszym piętrze. Otworzyła jej mama. Rzuciły się sobie w ramiona. Dzieci też przytuliły się do babci. Z pokoju wyszedł tata Cozy i ucieszył się do łez:
- Coza, tak bez zapowiedzi? Jak miło, chodź kochanie! - Pocałował ja w czoło, a potem przywitał się z dziećmi.
Zostali na obiedzie. Coza powiedziała pobieżnie, czemu przyjechała, że Jon nie dawał jej spokoju, że ona musi się jakoś ustatkować, dzieci też potrzebowały odmiany. Nie chciała wtajemniczać swoich rodziców w całą sytuację, dopóki nie była na sto procent pewna, że Igor jest z nią. Dzieci taktownie też nie powiedziały nic o pobycie na wyspie, choć mówiły dużo, zwłaszcza Joasia, uskrzydlona powrotem "na stare śmieci".
Niechętnie zareagowali na wiadomość, że idą na chwilę do rodziców Pawka. Bartek zrozumiał, że on nie ma się tam po co pchać. Coza poszła z Asią i Danielem. Rodzice Peceta mieszkali dziesięć minut drogi dalej, również w bloku, na czwartym piętrze. Otworzyła im mama Pawka. Wmurowało ją w próg:
- Ty? Tutaj?
Coza zacisnęła pięści i odpowiedziała spokojnie:
- Wróciłam do Polski i pomyślałam, że może chcecie zobaczyć wnuki...
Starsza pani burknęła:
- Dotychczas widywałam je w telewizji i jakoś nie wiem, co zrobić z tym niespodziewanym darem. Wejdźcie może.
Widać było, że się szybko opanowała. Jako emerytowana pielęgniarka miała w sobie dużo spokoju. Dzieci usiadły na sofie, Coza i mama Peceta w fotelach. Milczeli, dopiero babcia przerwała ciszę:
- Jesteś bardzo podobny do Pawka. Tylko wyższy.
Daniel kiwnął głową:
- Wiem.
Joasia spojrzała płochliwie na Cozę. Wolała, żeby nikt nie pytał o jej podobieństwo. Była taką mieszanką, że zależnie od oświetlenia mogła przypominać którekolwiek z rodziców. Lub żadne. Halina uśmiechnęła się:
- A ty, to cała mama.
Jo odetchnęła z ulgą, a gdy babcia dodała:
- Ale oczy masz po tacie! - atmosfera zupełnie się rozluźniła. Joasia z Danielem nawet dali się wciągnąć we wspominanie tego, co przeżyli za oceanem. Potem babcia próbowała wyciągnąć z nich cokolwiek z tego, co zapamiętali z lat wczesnego dzieciństwa, niestety, prawie bezskutecznie. Joasia rzekła ze smutkiem:
- To było tak dawno... Babciu, to wszystko już jest zamazane. Nawet nie pamiętam, jak wyglądał nasz dom.
Babcia zwróciła się do Cozy:
- Będziecie tam mieszkać?
Coza westchnęła:
- Prawdopodobnie. Choć po tych wszystkich latach pewnie tam jest ruina...
- Mylisz się. Sprawdzaliśmy co jakiś czas. W końcu Pecet włożył w to tyle pracy... Wiem, wiem, ty też. Ale on nie żyje i dopóki ty byłaś tak daleko, to tylko to nam pozostało. A że zostawiłaś to, nie zostawiając nam kluczy, nie mogliśmy nic zrobić. Owszem, ogród jest w strasznym stanie. To taki busz teraz, że będziesz musiała wynająć chyba jakichś ludzi...
Przez wyobraźnię Cozy przeleciał obraz Igora przedzierającego się przez gąszcz roślin, nie mogła się więc nie uśmiechnąć...
- ...Ale dom stoi bez zmian. Nawet nie widać po nim, że jest opuszczony...
Daniel uśmiechał się coraz szerzej, Joasia wyglądała na zadowoloną, Halina opowiadała dalej, widząc ich miny:
-Są tam koty. Dokarmiałam je czasami, teraz coraz rzadziej. Piękne, samowolne zwierzęta... Lubicie koty? - spytała dzieci. Joasia wzruszyła ramionami:
- Z moim wyglądem powinnam lubić, ale nie wiem. Chyba w życiu nie miałam kontaktu z kotem...
Daniel dodał:
- Zresztą i tak psy Igora...
Halina przerwała mu, patrząc na Cozę:
- Igora?
Kobieta zaczerwieniła się:
- To... Właściwie nie wiem. Czekam na niego teraz. Krótko go znam, ale dzieci go bardzo polubiły, no i chciałabym...
Joasia zdecydowała się pomóc matce:
- Edi okazał się dupkiem, więc...
Oczy Haliny pociemniały, gdy mówiła do Cozy:
- Mam nadzieję, że to nie ty uczysz dzieci takich określeń, bo o tobie mówiłyby podobnie...
Coza wstała:
- Wiem o tym. I nie boję się, że stracą do mnie szacunek. Dzięki temu, co razem przeszliśmy, są mądre i dojrzałe. I mają swoje własne zdanie. Wpadniemy jeszcze do ciebie, dobrze?
Halina uśmiechnęła się do niej, mimo wszystko ciepło:
- Wpadnijcie. I przyprowadź najmłodszą pociechę. Ma na imię Bartek, prawda? Jest taki inny, niż Daniel i Joasia.
Coza odpowiedziała uśmiechem i pocałowała kobietę w pomarszczony policzek:
- Tak. Jest inny. Do zobaczenia.
Właściwie źle się czuła, kiedy tak myślała o tym, że Igora zostawiła na wyspie z jedną, głupią kartką. Był taki spokojny, że na pewno nie rozpoczął gorączkowych poszukiwań. Zresztą nie była pewna co do tego, że kartkę rzeczywiście znalazł. Telefony zostawili w namiotach, "żeby nie kusiło", więc je na pewno znalazł. Kiedy leżała w pokoju gościnnym Kat, czuła się taka samotna, wyobrażała sobie, że śpi koło niej, taki duży, ciepły i zarośnięty... Chciało się jej płakać z tęsknoty.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 01.08.2009 16:13 · Czytań: 616 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: