Po powrocie do domu przywitała nas cisza. Krzyknęłam parę razy i dopiero po chwili przypomniało mi się, że mama miała nocny dyżur. Nagle ta cisza wydała mi się przerażająca. Zaprowadziłam Roberta do kuchni, zrobiłam mu lemoniadę, wyjęłam lody. Wciąż wodził za mną czujnym, napiętym spojrzeniem, zaskakująco ciemnym jak na jego stalowe oczy.
Nie odzywając się ani słowem, powędrował ze mną na górę. Poczekał, aż się wykąpię, potem sam zniknął na parę minut w łazience. Wynurzył się z mokrymi włosami, ale w tych samych ubraniach - nie miał nic innego, a był zbyt duży, bym mogła mu coś pożyczyć. Zaś wszystkie męskie ciuchy z naszego domu mama spaliła któregoś dnia w akcie zemsty w ogródku. Na grillu.
-Kiedy musisz wracać? - to były moje pierwsze słowa.
Leżeliśmy na mojej złożonej kanapie, tak ściśle oplecieni ramionami, jakbyśmy stanowili jeden organizm. Pewną przeszkodę stanowiły wyłącznie ubrania - ja byłam wciąż w spodniach i bluzie, on wprawdzie bez koszuli, ale w dżinsach.
-Najpóźniej jutro o pierwszej. Musisz iść na zajęcia?
Zacisnęłam usta. Szybki rachunek ryzyka. Wzruszyłam ramionami.
-Nie muszę.
-To gdzie idziemy? - uśmiechnęłam się wbrew sobie.
-Dzisiaj jestem zmęczona, nie myślę. Jutro się zastanowimy.
Robert oderwał się ode mnie i unosząc się na łokciu, popatrzył badawczo w moje oczy. Wytrzymałam spojrzenie.
-Nie ma mowy - powiedziałam stanowczo. Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu.
-Nie skrzywdzę cię - wyszeptał.
-Jeśli tylko na to czekasz, możesz iść. Jeśli to jakiś cholerny zakład, przegrasz.
-Joy, do cholery! - warknął Robert, siadając tak gwałtownie, że o mały włos nie zleciałam z łóżka. -Jak możesz? Nie wszyscy są tacy sami.
-Jasne - parsknęłam kpiąco. Sapnął niecierpliwie.
-Nie o to mi chodziło. Nie zrobię ci krzywdy. Niczego wbrew twojej woli. Nie rozumiesz?
Skuliłam ramiona i zadrżałam, gdy znowu mnie dotknął. Zamrugałam gwałtownie powiekami.
-No, już - wymruczał kojąco, wciągając mnie w swoje ramiona. Zamknęłam oczy, pozwalając, by łagodny pomruk kolejnych zapewnień ukołysał mnie do snu.
Obudziłam się z krzykiem. Lśniąca tarcza zegara pokazywała drugą w nocy. Dygocąc, wyskoczyłam z łóżka. Robert stał już za mną, obejmując mnie silnymi ramionami. Mogłam je strząsnąć, ale nie miałam sił nawet otworzyć ust, żeby go uspokoić.
-Co się stało, kochanie? - wymruczał z ustami przy moich uszach.
-Zły sen - wyjąkałam, ze zdumieniem stwierdzając, że łzy płyną mi po twarzy.
Zawirował mną, sadzając mnie na łóżku. Wpatrując się w napięciu w moje oczy, klęknął na podłodze.
-Opowiedz mi o tym. Może to pomoże.
Syknęłam i zaciskając kurczowo usta, potrząsnęłam głową. Wciąż nią kręciłam, gdy Robert, ściskając moje dłonie, wypytywał dalej. Nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa.
-Okej już dobrze - w końcu się poddał i usiadł obok, przyciskając mnie mocno do siebie.
-Odszedłeś - słowa zaczęły się we mnie wylewać wbrew mojej woli. Nie mogłam nad nimi zapanować. -Byłam sama. Zostawiłeś mnie - poczułam, że Robert zesztywniał. -Brake też tam był, celował do ciebie, a ja... - nie, tego nie mogłam powiedzieć. -Leżałam zakrwawiona, skręcając się z bólu, a ty na mnie popatrzyłeś... I po prostu odszedłeś - rozszlochałam się.
Wiedziałam, już wtedy wiedziałam, że powiedziałam zdecydowanie za dużo, ale nie panowałam nad językiem. Byłam rozpalona, drżąca - nawet ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Robert zbladł jak ściana, choć jego ręce wciąż pewnie błądziły po moich plecach. W jego przymkniętych oczach zobaczyłam cień bólu, który mnie trawił.
-Robert... - szepnęłam, ale on przycisnął mnie do siebie tak mocno, że jęknęłam z bólu i z sykiem wypuściłam powietrze z płuc. -Naprawdę uważasz, że to ma jakiś sens?
Chwilę milczał i już myślałam, że mnie nie usłyszał, kiedy w końcu odpowiedział. Jego głos był głuchy, niski.
-Nie ma ani krzty sensu. I właśnie dlatego nie powinniśmy się poddać. Skoro nie mamy nic, tylko siebie...
-To wystarczy? - dokończyłam niepewnie. Pewnie uniósł moją brodę i pocałował delikatnie.
-Nie wiem - przyznał cicho. -Nie jestem uparty. Nie umiem walczyć o swoje. Ale o ciebie będę walczył. Nie oddam cię tak łatwo. Żadne zdjęcie, żadny artykuł - obiecaj mi - nas nie złamią. Jeśli będziesz chciała odejść - nie będę cię zatrzymywał. Ale powiedz mi to prosto w oczy, a nie wyłączaj telefonu. Obiecujesz?
-Aha - burknęłam niechętnie. Słowa, wszystko słowa!
-A ja ci mogę obiecać... - nie pozwoliłam mu dokończyć.
-Że będziesz mi wierny? Że nie przelecisz chętnej fanki, chętnej wizażystki, makijażystki, specjalistki od oświetlenia czy koleżanki z planu?! Robert, może jestem głupia, ale nie aż tak. Każda jedna...
-Wiem, wiem! - teraz on też krzyczał. -Każda zabiłaby za noc ze mną. Problem w tym - nagle na jego ustach pojawił się dziwny, łobuzerski uśmiech - że ja zabiłbym za jedną noc z tobą. Co tam jedną noc! Ja chcę mieć i noc, i dzień. Chcę ciebie. Na...
-Nie wymawiaj słowa zawsze - przerwałam mu szybko, uciszając go jednym pocałunkiem.
-Nie wierzysz?
-Dziwisz się? - odpowiedziałam pytaniem. Robert zamrugał niepewnie i zacisnął wargi.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 01.08.2009 16:13 · Czytań: 621 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: