Następnego dnia rano Radek zawiózł wszystkich do starego domu Coz. Budynek wyglądał, jakby za nimi tęsknił. Jakby śnił. Pozamykane okiennice, cisza, spokój, wokół wysokie świerki i ogród zachwaszczony na wysokość płotu. Na schodach spał czarny kot. Słysząc odgłosy kroków ludzkich, poderwał się i uciekł w krzaki, skąd zaczął obserwować intruzów. Coza otworzyła drzwi, które zazgrzytały i szepnęła:
- Witaj, domku z marzeń! - W środku było ciemno i cicho, jeszcze ciszej, niż w ogrodzie. Coza pomyślała o tym wszystkim, co było w niej, kiedy tu się wprowadzała dwadzieścia lat temu. Ona - dwudziestodwuletnia, trzeci rok studiów, Pawko miał wtedy dwadzieścia lat, był młodziutkim mężczyzną, tuż po skończonym technikum, takim słodkim blondynkiem, wzięli na ten dom kredyt na czterdzieści lat, ona go spłaciła po jego śmierci, ale przez pierwsze lata to on na to pracował, rezygnując ze studiów, żeby mogła w spokoju zająć się dziećmi i swoją nauką. I były to też ostatnie lata jego życia, potem ten wypadek, jeden głupi pijak za kierownicą i wszystko legło w gruzach. Związek z Edim był rozpaczliwą próbą powrotu do normalności...
Ocknęła się na dźwięk kroków Jo, tłumionych przez kurz. Dziewczyna pobiegła po schodach, jakby coś sobie przypomniała. Stanęła przed trojgiem drzwi na antresoli i myślała. Coza poszła za nią i objęła ją od tyłu:
- Pamiętasz?
Jo szepnęła:
- Podskórnie... Czuję to w środku, ale nie umiem skonkretyzować. Jakbym słyszała język czeski: wiem, że powinnam rozumieć, ale nie chcę paść ofiarą pozorów...
Coza odpowiedziała:
- Wrośniesz tu, kochanie. Ten dom na nas czekał, czujesz? Pościągamy pokrowce, umyjemy okna, podłogi, meble, zawiesimy firany...
Joasia przeciągnęła się:
- Wygonimy koty, w międzyczasie przyjedzie Igor i będzie od progu wiedział, że to jest jego dom. - Położyła dłoń na klamce. Tak, to był jej dziecinny pokój. Mina Cozy to potwierdzała.
Chłopcy weszli do swojego. Daniel pamiętał go dobrze, a gdy stanął w oknie, mógł bez problemów przeprowadzić analizę tego, co się zmieniło w ogrodzie. Bartek zrzucił pokrowiec z szafki. Była pusta, czego się nie spodziewał. Wyobrażał sobie, że znajdzie tam coś, jakąś część siebie z dzieciństwa. Tego, kim był, zanim stał się tym, kim jest teraz. Daniel rzekł, widząc jego zawiedzioną minę:
- Wszytko wzięliśmy ze sobą. Zacząłeś ty: rozdarłeś się, że nie pojedziesz bez swoich zabawek, więc Jo ci zawtórowała, a Edi tylko burknął, że nie będzie mnie dyskryminował, w efekcie pojechaliśmy z jedną torbą bezużytecznych pierdół i trzeba było przekonywać tych na kontroli, że jesteśmy na tyle ważni, żeby nas puścić z nadwymiarem. - Przesadzał, sam dobrze pamiętał, że Edi pogłaskał go wtedy po głowie i spytał, czy chce wziąć coś ze sobą, a Daniel był szczęśliwy, bo tak samo jemu było trudno rozstawać się z tym wszystkim. Bartek wzruszył ramionami:
- To było tak dawno. Czy my nadal jesteśmy tymi samymi upartymi gówniarzami, co wtedy? Aż mi dziwnie tutaj...
Daniel westchnął:
- Cóż, Edi starał się być naszym ojcem. Udawało mu się to słabo, sam wiesz. Mi to wychodziło bokiem, jego obecność nie mogła zmienić faktu, że ten mój prawdziwy ojciec nie żyje.
Bartek poklepał go po ramieniu:
- Igor pojawił się zbyt późno, żeby być ojcem, ale może będzie po prostu dobrym... kumplem?
Daniel zaczął się śmiać:
- Ale głupio bym się czuł, gdyby mi dawał rady sercowe, wiedząc, jakie są jego doświadczenia i z kim.
Bartek też wybuchnął śmiechem, aż w domu poniosło się echo. Kat zajrzała do nich:
- Co jest?
Daniel pokazał jej język:
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła!
Zeszli na dół, do jadalni. Coza odsłoniła stół i otwarła jedną z szafek, z której wyciągnęła obrus. W tym czasie posłała Radka, żeby odkręcił wodę w piwnicy, a Kat wyciągnęła z kredensu talerzyki. Joasia umyła je, chłopcy znaleźli filiżanki i zrobili herbatę (Coza nawet nie pytała, czy umyli je, wolała nie wiedzieć prawdy...), a potem zasiedli wszyscy dookoła okrągłego stołu. Wypakowali ciasto, które na tą okazję upiekła Kat i zajęli się jedzeniem.
Kat i Radek wyjechali po południu, do tego czasu zdążyli trochę pomóc Cozie i dzieciom w sprzątaniu, zwłaszcza, że w tej kategorii tylko Bartek przejawiał jakieś szczątkowe, głęboko w genach ukryte zdolności (nie dziwiło to zresztą, szczególnie Kat, której za młodu obrywało się za bałaganiarstwo, wyolbrzymiane przez porównanie z pedantycznym Edim...). Kiedy wychodzili, Coza uściskała ich:
- Kochani jesteście. Dzięki za wszystko. To jest mój dom, a wy tu jesteście zawsze mile widziani...
Kat zaśmiała się ironicznie:
- Póki ci się znów hormonki nie odezwą i nie zamkniesz tego na klucz w biegu za kolejnym facetem...
Coza nawet się nie rozzłościła. Nie miała ochoty. Czuła się szczęśliwa i spokojna.
Do wieczora. Kiedy leżała w łóżku i słuchała kocich wrzasków, czuła się bardziej samotna właśnie przez te przykre odgłosy. Kiedyś lubiła ich słuchać, teraz przechodziły ją ciarki od, wydawać by się mogło, rozpaczliwych nawoływań. Jakby się zarzynały nawzajem. Jak ludzie samotni mogli trzymać właśnie koty? Te wszystkie stare panny i kawalerowie musieli być psychicznie chorzy! Zasnęła ze łzami na rzęsach.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
soczewica · dnia 02.08.2009 09:38 · Czytań: 598 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: