Lubią to robić na stole kuchennym. Na tym wielkim, drewnianym stole, który jej ojciec sam wyciął i wymodelował. Piękna robota, widać, że był świetnym rzemieślnikiem. A oni to robią na tym dziele sztuki.
To. To. To.
To gdzie głaszczą się po główkach.
To gdzie smyrają się po szyjkach.
To gdzie on paluszkami wodzi po wypustkach jej kręgosłupa.
To. To. To.
Ślinią się, pocą, wylewają z siebie litry płynów. Ona lubrykuje się śluzem. Sklejają się kroczami w spazmatycznym uścisku. Z jego wypustki wypływa płyn do mycia rąk.
Fu. Fu. Fu.
Na stole jej ojca. Fu. Gdybym tylko mógł, gdyby tylko Bozia dała mi szansę, lepiej bym ją wychował. Nie łajdaczyłaby się z byle kim. Nie rozrzucała bielizny po podłodze kuchennej, gdzie jest przecież tyle zarazków. Skręca mnie i wykręca w samym jądrze bytu, gdy widzę, że ona zakłada potem to wszystko i śmieje się, jakby bakterie nie jadły właśnie jej skóry. Przynajmniej łóżko ma zawsze ładnie pościelone, nawet jeśli ten cham regularnie poci się w kołdrę, stękając przy tym zwierzęco.
Zwierz. Zwierz. Zwierz.
Na szczęście ten prostak dużo pracuje. Na tyle dużo, by ona piła wieczorami wino, kieliszek za kieliszkiem i płakała potem w poduszkę, wpychając przy tym w siebie różową karykaturę jego wypustki.
Zwierz. Zwierz. Zwierz.
Gorzej, że ona z tej irracjonalnej rozpaczy zaniedbuje własne mieszkanie. Czasami nie wytrzymywałem i wracałem do jej mieszkania. Przecierałem kurze na szafach. Udusić się tam można było od tego syfu, nie wspominając nawet o roztoczach, zalegających w każdym dywanie. Czyściłem szafkę pod zlewem, tam daleko, za rurami, gdzie ona nigdy ręką nie sięga. Przewietrzałem pokoje. Myłem lodówkę. Nie umiałem obojętnie patrzeć na ten pierdolnik. Na ten chlew, do którego wpuszczała swoje ciało.
Nie. Nie. Nie.
Mogłem tam wchodzić, bo kobieta czasami robiła się głupia i zwyczajna. Zapomniała zamknąć drzwi. Pewnie spieszyła się na spotkanie z tym mężczyzną. Pewnie już przeciekała lepkimi płynami. Widziałem wyraźnie przez jej wielkie okna, że zasuwa w drzwiach stoi w miejscu. Jak można nie skorzystać z takiej, danej przez Boga, szansy?
Mieszkanie cuchnęło brudem i niewypranymi ubraniami. Syf. Syf. Syf. Prawie zwymiotowałem, ale nie byłem w stanie wyjść. Byłem w jej mieszkaniu. Czułem jej zapach. Chyba pół godziny wąchałem jej poduszkę. Przeglądałem śmieci w łazience. Doświadczanie jej miesięcznej czerwieni dawało mi masochistyczną ekstazę. Chciałem uciec, chciałem rzygać, ale trwałem, napawając się intensywnością tych doświadczeń. Aż nawet... Nie wierzyłem w to, ale moja wypustka zadrgała. Nie. Nie. Nie.
Natychmiast stamtąd uciekłem. To nie byłem ja. Ta kobieta coś mi zrobiła. Chciałem zmienić mieszkanie, uciec z kraju, ale nie byłem w stanie przestać o niej myśleć. Po tej nocy moja wypustka już regularnie drgała. Wystarczyło że skrawek ciała tej kobiety zjawił się w myślach, a slipy robiły się za ciasne.
Gdy kobieta znów straciła rozum, przetrząsnąłem całe jej mieszkanie i znalazłem zapasowe klucze. Moje wizyty stały się normą. Drobiazgi, które podkradałem, powoli zapełniały mój pokój. Ostatnio robię jej pranie. Zostawiam świeże owoce. Ustawiam zegar w video. Kobieta wciąż nie zmieniła zamka. Ona wie. Wszystko wie i pasuje jej to.
Moja wypustka pragnie tego samiczego ciała. Moja palce chcą jej odrobinę za małych piersi. Mój język chce jej szyi.
Czasami kobieta siedzi w oknie, czyta książki i popija winem. Zawsze nosi wtedy bluzkę z głębokim dekoltem. Spódnicę, która odkrywa nogi przy najmniejszym ruchu. Udaje że czyta, ale za rzadko przerzuca strony. Patrzy w okna mojego bloku. Szuka mnie.
Ostatnio siedziała bardzo długo. Nie spotykała się z mężczyzną od wielu dni. Każdej nocy piła coraz więcej wina i tej nocy poprzestała dopiero na trzeciej butelce. Rzuciła w kąt książkę. Rozsunęła maksymalnie zasłony. Przysunęła pod okno wielki fotel, w którym czasem drzemała. Zdjęła majtki i usiadła, zapadając się głęboko w skórzane obicie. Czekała długo, pewnie nawet alkohol nie był w stanie zabić w pełni wstydu. Wpierw ułożyła dłoń na lewej piersi. Nie nosiła w domu stanika, widziałem wyraźnie sterczący przez materiał sutki.
Ach. Ach. Ach.
Masowała łańcuch górski swojego ciała. Pieściła szczyty. Wędrowała dolinami. Aż na sam dół. Do jaskini krwi, śluzu i mięsa.
Moja wypustka bolała, uwięziona w ciasnym ubraniu. Moja wola była złamana. Zdjąłem spodnie, bieliznę. Schowałem wypustkę w pięści.
Góra. Dół. Góra. Dół. Góra. Dół.
Kobieta wiła się na fotelu, jej uda wypchnięte w najwyższy szczyt. Palce schowane były w czerwonej jaskini.
O Jezu. O Boże. O Matko.
Kobieta napięła się. Jej mięśnie wykręciły ciało, zmusiły do drgania, wyrywały z gardła jęk, którego nie słyszałem.
Ja się napiąłem. Wypustka pulsowała między palcami. Strzelała życiem, plamiąc bielą szkło okna. Kosmos przepłynął przez moje ciało. Oczyścił umysł. Nic we mnie nie zostało. Byłem wolny. Byłem Buddą. Byłem brahmanem. Byłem nędznym zwierzem.
Huf. Huf. Huf.
Uciekłem spod okna, schowałem się w kabinie prysznica. Woda nie chciała zmyć tego brudu.
Syf. Syf. Syf.
Spędziłem tam resztę nocy, zużywając więcej wody niż przez ostatni rok. Myślałem intensywnie. Musiałem ustosunkować się do tego wszystkiego. Nie chciałem biernie przyjmować rzeczywistości. Nie chciałem być zwierzem. Trawienie w głowie przyniosło tylko więcej problemów. Poszedłem do pracy z wykręconym, za ciasnym żołądkiem. Musiałem stale zalewać wodą wyschnięte gardło. Czoło pulsowało paskudnie. Biologia ciała stała się personifikacją myśli.
Kurwa. Kurwa. Kurwa.
Ta kobieta zaraziła mój mózg. Wcisnęła mi zwierza, oblepiła neurony czarną mazią wszeteczności. Jedyne co mnie uspokaja to obraz jej nóg, jej ud, jej ramion, jej piersi, jej włosów, tych na górze i tych na dole. Jej wylewających się płynów. Skurczów mięśni. Drobnych fałdek tłuszczu spod ramiączek stanika. Myślałem o smrodzie w tym suczym mieszkaniu.
Jezu. Jezu. Jezu.
Ludzie w biurze dziwnie na mnie patrzyli. Te głupiutkie zwierzęta wykazały się wreszcie odrobiną percepcji. Szef spytał mnie, czy dobrze się czuję. Czy nie chcę wziąć sobie wolnego. Zawsze twierdziłem, że to jest człowiek o złotym sercu, nawet jeśli zdradza od lat żonę. Powiedziałem, że strułem się czymś chyba. Dodałem, że nie wiem, czy dziś się nadam do czegokolwiek. Nawet uśmiechnąłem się ładnie.
W domu musiałem umyć szybę z moich wydzielin. Sam zapach zemdlił okrutnie, a musiałem tego dotknąć. Szczęść boże za gumowe rękawice.
Szur. Szur. Szur.
Z rozbiegu wziąłem się za czyszczenie wszystkiego. Powietrze wypełniło się chemicznym zapachem porządku. Jeśli usiadłbym choć na chwilę, tiki nerwowe przejęłyby ciało. Niewidzialny marionetkarz pociągałby za sznurki moich mięśni, mózg odcięty od władzy. Szorowałem więc. Przecierałem. Pot zbierał się na brwiach, skapywał z nosa. Gdy naprawdę nie było co robić, padłem w łóżku. Wycieńczony, wreszcie zapadłem w błogi sen, nie śniąc nic.
Teraz jest noc. Chcę spać, ale coś rośnie we mnie, coś chcę wstać. Podejść do okna.
Ja. Ja. Ja.
Jestem w stanie walczyć ledwo godzinę. Żałosny upadek woli ludzkiej. Der Mensch ist doch ein Tier. Nie mam siły, chcę mieć to za sobą. Okno jest takie wielkie.
Kobieta siedzi w fotelu. Ma na sobie tylko koszulę nocną, widzę dokładnie, że nie ma na sobie bielizny. Gapi się wprost na moje okno. Moja wypustka rośnie. Odciąga krew z mózgu.
Nie. Nie. Nie!
Krzyczę. Rzucam krzesłem o ścianę. Wrzeszcząc przewracam biblioteczkę, książki sypią się na podłogę, tworząc nowy dywan.
Nie! Nie! Nie!
Ona nie zrobi mi tego. Głupia suka nie złamie mojej woli. Nie ściągnie mnie z mojej osi świata!
Przez okno widzę, że ona znów wciska w siebie swoje palce. Tym razem moja wypustka się nie rusza. Jestem tylko ja i czarna bryła furii w myślach. To się musi skończyć.
Wybiegając z domu, chwytam nóż ze stołu kuchennego. Szybciej od wiatru przebiegam ulicę. Ignoruję windę, skaczę po schodach coraz wyżej i wyżej. Na jej piętrze czekają na mnie drzwi. Zatrzymuję się. Zamek jest wyłamany. Drzwi uchylone. Słyszę krzyki. Słyszę męski głos, który wrzeszczy, że kobieta zniszczyła mu życie. Rozbiła małżeństwo. Nadstawiam ucha i dochodzi do niego, że wystarczyło, żeby ta cipa miała zasłony w oknach.
Wchodzę do środka. Bałagan jest świeży. Głos mówi, że żona go zostawiła. Córka nim gardzi. Wchodzę do sypialni. Kobieta kuli się pod ścianą. Z jej rozerwanej wargi sączy się krew. Brew nad prawym okiem już puchnie. Facet dyszy ciężko. Jest takim typowym tatusiem, gościem pod pięćdziesiątkę, co pije za dużo kawy w biurze. Łysieje. Ma nadwagę. Cienkie rączki zwisają z beczkowatego korpusu. Chude nóżki drżą. Ten cień człowieka dotknął moją kobietę.
Trzy kroki i chwytam człowieczka za ramię. Czuję, jak jego całe ciało drga nerwowo. Odwraca się. Ma wielkie, przerażone oczy. Nijakie rysy, wielki kalafiorowaty nos. Żółte, przepalone nikotyną i kofeiną zęby.
Der kleine Mensch.
Nie wierzę, że jestem do tego zdolny. Ręka sama się spina. Ciągnie dłoń łukiem. Nie widzę ostrza noża. Widzę tylko, jak gardło człowieczka rozczepia się na dwoje w ogromny, rekinowaty uśmiech. Krew strzela, zalewa. Czuję jej słony, metaliczny zapach na ustach. Muszę zamknąć oczy, by nie oślepnąć. Słyszę, jak ciało upada na podłogę, pozbawione sensu słowa bulgoczą z rany. Chwyta się mojej kostki, ale jego palce wiotczeją błyskawicznie, uścisk rozluźnia się. Czuję jego soki na skórze.
Gdy podnoszę powieki, kobieta stoi przede mną. Jej piersi unoszą się w szybkim oddechu. Jej policzki są zaczerwienione. Nóż wypada spomiędzy palców, odbija się od podłogi. Moja wypustka pulsuje. Rzucam kobietę na łóżko. Moja wypustka wita jej jaskinię krwi, śluzu i mięsa.
Zwierz. Zwierz. Zwierz.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
amoryt · dnia 05.08.2009 08:33 · Czytań: 1073 · Średnia ocena: 3,33 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: