Spokojnie siedziałem w swoim pokoju. Kto by się przejmował asystentem głównego projektanta. Opisywałem właśnie nowego mutanta. Wystarczyło go potem wysłać do programisty, a on tłumaczył to swoim programem na geny. Po niecałym roku mój mały potworek pojawiał się wśród żywych. Byłem pomysłodawcą wielu nowatorskich rozwiązań, więc każdy mój projekt był ożywiany. Zastanawiałem się tego dnia nad istotą zdolną widzieć w podczerwieni. Miałem już projekt smoka, widzącego w ten sposób.
Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Profesor Link wszedł do mojego gabinetu w towarzystwie jakiegoś urzędasa.
- To jest pan Mat Timothy z NASA. Pokażesz mu nasze laboratorium.
Dobrze wiedziałem, co to oznacza. Miałem wytłumaczyć jakiemuś ciemnemu ważniakowi z NASA jak tworzymy tutaj nowe gatunki. Skinąłem głową. Bez słowa wyszedłem z pomieszczenia. Gestem nakazałem nieznajomemu iść za mną. Profesor oddalił się w przeciwnym kierunku.
- Pokaz mi miejsce, gdzie tworzycie te swoje potwory! - rozkazał gość w garniturze.
Nie odpowiedziałem. Ten facet działał mi na nerwy. Wszedł tu tak po prostu i rządzi się jak jakiś ważny naukowiec! Prowadząc go do pomieszczenia pierwszego myślałem, którzy z naszych wychowanków mogliby mu zafundować bolesną śmierć. Miałem z czego wybierać. Nim jednak zdążyłem wymyślić scenariusz kasowego horroru, dotarliśmy na miejsce.
Drzwi oznaczone dużą jedynką kryły pierwszy etap tworzenia żywych istot. W środku było kilka maszyn.
- Jak to działa? - spytał urzędas.
- Przy pomocy sondy na końcu tunelowego mikroskopu skaningowego, przez którą przepuszczano słabe impulsy elektryczne jest tu budowane DNA nowej istoty poprzez składanie go z pojedynczych atomów.
Spojrzał na mnie, jakbym był z innej planety. W tej chwili walczyłem z dziką chęcią uderzenia go w twarz. Poprawiłem okulary na nosie.
- To nanotechnologia - stwierdziłem.
- Chodźmy dalej - rozkazał Mat.
Starając się nie uśmiechać skierowałem go do pomieszczenia numer dwa. Tam DNA było wszczepiane do plemników i komórki jajowej. Urządzenia przypominały trochę silnik czterosuwowy.
- Co tutaj robią?
- Łączą się tu komórki rozrodcze z nowym DNA. Dzięki temu mamy pewność, że naturalne zapłodnienie także będzie możliwe.
Mój gość odetchnął z ulgą. Najwyraźniej rozumiał moje słowa.
- Idziemy dalej - stwierdził.
Zaprowadziłem go do ostatniego pomieszczenia. Wielka maszyna górowała tam nad nami.
- A to co za ustrojstwo? - spytał.
Westchnąłem. "To nie ustrojstwo, głąbie" - pomyślałem. Maszyna była najnowszym osiągnięciem techniki.
- Dzięki zastosowaniu auksetyków, ferro fluidów, nadcieczy oraz materiałów dylatacyjnych uzyskaliśmy pełną imitację ludzkiego łożyska. Korzystając z pełnej filtracji krwi i sztucznych krwinek stworzyliśmy maszynę zastępującą żywą samicę. Poprzez okres rozwoju płodowego nasze obiekty przechodzą w jej wnętrzu. Zabezpiecza to nas przed odrzuceniem komórek macierzystych przez organizm matki i atakiem jej systemu immunologicznego.
Wypowiedziałem to tonem znawcy. W sumie ja wymyśliłem to rozwiązanie. Naukowcy tylko je dopracowali i urzeczywistnili. Mina ważniaka mówiła, że nic z tego nie zrozumiał. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymywałem się ostatkiem sił.
- Czy ja przespałem ostatnie 10 lat? - spytał z wyrzutem - Co to ma niby znaczyć?
Poirytowany poszukałem w pamięci najprostszego objaśnienia.
- To jest sztuczna matka - odparłem powoli wypowiadając słowa.
Przez chwilę patrzył na mnie ze zdziwieniem. Po chwili chrząknął.
- Podobno prowadziliście tu badania nad mutacjami normalnych istot. Co z nimi?
Odruchowo potarłem swoje ramię.
- Zostały... - długo szukałem odpowiedniego słowa - ...anulowane! Reakcje organizmów na geny mutacyjne były dość... - znów nie byłem pewien swych słów - ...chaotyczne.
- Dobrze. Mógłbym zobaczyć efekty badań?
Po raz pierwszy nie usłyszałem od niego rozkazu. "Nie jesteś pewien, czy chcesz je zobaczyć!" - zaśmiałem się w duchu. Kątem oka złowiłem ruch przy jednym ze stanowisk. Właśnie jeden z moich projektów wychodził na świat.
- Proszę za mną - wyszeptałem służalczym tonem.
Przy maszynie numer 13 uwijało się czworo naukowców. Mała istotka leżała zawinięta w białą tkaninę. Wciąż głośno wrzeszczała i mężowie nauki próbowali ją uspokoić.
- Nie dajecie rady? - spytałem - Co to jest?
- Obiekt C-47 samiec - odparł jeden z nich.
- Pozwólcie... - wyszeptałem biorąc do rąk zawiniątko.
Malec wrzeszczał piskliwym głosem. Zbliżyłem palec do jego ust. Mały wampir odruchowo wbił kły w moją dłoń. Po chwili uspokoił się.
- Ciii... - szepnąłem - spokojnie.
Oddałem wampirka facetom w białych kiltach.
- Karmcie go krwią zmieszaną z mlekiem - rozkazałem.
- Ja, ja. - odparł odruchowo niemiecki biolog w swoim języku.
- Dlaczego dałeś mu się ugryźć? - spytał włoski genetyk.
- Był głodny i przerażony - odparłem spokojnie.
"A pierwszą krew, jaką wypije, instynktownie zapamięta jako krew ojca." - dodałem w myślach.
- Cóż - stwierdził mój gość patrząc na mnie nieco wystraszony - to wszystko. Proszę mnie odprowadzić do wyjścia.
"Z rozkoszą" - pomyślałem odpowiadając mu skinieniem głowy.
Powoli otworzyłem drzwi. Wchodząc do pomieszczenia obejrzałem się za siebie. Na korytarzu pustka. To dobrze. Szybko poczułem mrowienie na ramieniu.
- Nie wypij za dużo - stwierdziłem głaszcząc wampirzycę po głowie.
- Wciąż łatwo mnie wyczuwasz ojcze - odparła.
Uśmiechnąłem się. Z zakamarków wielkiego pomieszczenia zbiegło się tu wiele innych istot.
- Coś się stało? - spytał wysoki anioł.
- Nie - odparłem spokojnie. - Dziś przybędzie do was brat Wampusi.
- Ach tak. Długo jeszcze będziemy czekać ojcze? - odezwała się kocia dziewczyna spod ściany
- Co masz na myśli? - spytałem, choć znałem odpowiedź.
- Jak długo mamy jeszcze siedzieć spokojnie w tym więzieniu?
Zamknąłem oczy. Drobna utrata krwi uspokajała.
- Chcę najpierw zadbać o bezpieczeństwo naszego planu - odparłem.
- Wiesz dobrze, że moglibyśmy przejąć tą stację w ciągu godziny - wyszeptał w ciszy jeden z mutantów.
- Wiem, lecz potem wystrzelili by w nas bombę nuklearną. jesteśmy na Antarktydzie, tutaj mogą strzelać bezkarnie.
- Co więc masz na myśli mówiąc o bezpieczeństwie?
- Spokojnie. Przejmiemy tę stację bez rozlewu krwi. Potem pójdzie już z górki.
Moje potwory pokiwały głowami. Temat uznałem za zakończony. Pogłaskałem kocią dziewczynę po głowie. Jej włosy przypominały kocie futro.
"Oto nowi ludzie" - wyszeptałem. Dotykając ramienia poczułem, że jestem jednym z nich. Po eksperymentach z mutowaniem ludzi nic już nie było takie jak przedtem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Vulpes · dnia 10.08.2009 10:38 · Czytań: 802 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: