Alvya w zadumie przyglądała się swemu odbiciu w srebrzystym zwierciadle.
Siedziała na niskim pieńku, jej nagość skrywała delikatna, jedwabna szata. Długie, niebieskie włosy, jeszcze wilgotne, opadały na zasłonięte ramiona, otaczając miękkimi splotami owalną twarz. Idealnie zarysowany podbródek i kości policzkowe, drobne usta, prosty nos oraz gładkie wysokie czoło sprawiały, że Alvya przypominała w swej doskonałej urodzie jedną z cór bogiń. Twarde spojrzenie lekko skośnych, intensywnie zielonych oczu podkreślało niezwykłe wrażenie. Skórę dziewczyny pokrywały fantazyjne, błękitno-zielono-białe wzory; zaczynając od oczu płynęły przez policzki, okalały podbródek i delikatnie opadały wzdłuż szyi na dół, by zniknąć pod materiałem. Rzęsy błyszczały, oczy lśniły niczym szmaragdowe gwiazdy.
Pojawiła się Galvina, jedna ze służek, niosąc w ramionach zwiewną, błękitną szatę dla Alvyi. Odłożywszy ją przyjrzała się odbiciu dziewczyny z uśmiechem na ustach.
- Jesteś piękna, Alvyo-Javo - rzekła.
Alvya puściła komplement mimo uszu.
- Czy długo będą trwały przygotowania? - spytała. - Robi się zimno.
- Już wkrótce nie będziesz czuła chłodu - zapewniła ją służka - a co do przygotowań do ceremonii, to właśnie się skończyły.
- Więc wszyscy czekają? - spytała Alvya, czując nieprzyjemny skurcz w brzuchu. Zawsze miała lekką tremę, choć nigdy nie przeszkadzała jej w występie.
Galvina zaśmiała się.
- Owszem, niektórzy już się zebrali, ale mamy jeszcze trochę czasu. Rozpalono ogniska, dekoracje też są na swoim miejscu...
- A Ronillo? Widziałaś go może? - zapytała Alvya najbardziej obojętnym tonem, na jaki było ją stać.
- Tak, próbował nawet dostać się do namiotu. Ale mu nie pozwoliłam. - Opiekunka mrugnęła porozumiewawczo. - Swoją drogą całkiem przystojny z niego chłopak, szkoda tylko, że nie liczy się z Zasadami. Dobrze wie, że nikomu oprócz mnie nie wolno widzieć Przewodniczki przed jej Tańcem.
- Oj, Galvino! - jęknęła Alvya. - Nie mogłybyśmy choć raz obejść tych Zasad?
Galvina pochyliła się nad nią z poważną miną.
- Mogłybyśmy, ale pomyśl, jakie byłyby tego konsekwencje. - Wyprostowała się. - Oczywiście, jeśli wierzysz w magię Rytuału.
Alvya milczała. Wiedziała, że Galvina nic by nikomu nie powiedziała o potajemnym spotkaniu, jednak strach przed Zasadami skutecznie zgasił pragnienie wybiegnięcia z namiotu.
Tymczasem opiekunka przyniosła coś, co przypominało zwyczajny kawałek drewna. Na drugim przedramieniu trzymała deskę, na której leżały trzy miseczki po brzegi wypełnione niebieskimi, zielonymi i białymi płatkami srebra.
Alvya zadrżała. Zrozumiała, że właśnie nadszedł czas Głównych Przygotowań.
- Co to takiego? - spytała, patrząc niespokojnie na dziwny przyrząd.
- To dopełni twój wygląd - odparła służka, uśmiechając się lekko. - Ciało powinno błyszczeć.
- Nie! - krzyknęła Alvya. - Dlaczego tak? Nie wystarczą wzory, które namalowałaś?
- Nie, bo w czasie Tańca pot sprawi, że kolory się rozmażą. Srebro uchroni cię przed tym. Ponadto jest to część Rytuału.
Alvya westchnęła ciężko.
- Nie martw się - powiedziała łagodnie Galvina. - Poczujesz ledwie ukłucie, nie większe niż ukąszenie komara.
- Można znieść jednego komara, ale nie tysiące - mruknęła Alvya.
Galvina uznała za stosowne nie udzielić odpowiedzi.
Przysunęła sobie drugi pieniek i usiadła naprzeciwko dziewczyny. Na ziemi obok siebie położyła miseczki ze srebrem. W dłoni trzymała przyrząd, na którego końcu tkwiła maleńka igła.
Nie było tak źle, jak obawiała się Alvya. Galvina sprawnie przypinała płatki srebra do skóry, przebijając jedynie naskórek. Podczas tej operacji mruczała do siebie niezrozumiałe słowa, brzmiące jak zaklęcia. Pomagały w utrzymaniu srebra na ciele dziewczyny.
- Przymknij oczy.
Wkrótce Alvya czuła swędzenie na całej twarzy, które jednak zaraz zastąpił niezwykły przypływ energii. Miała ochotę wybiec z namiotu w stronę lasu lub na plażę... albo i jedno, i drugie! Niecierpliwie czekała na koniec zabiegu.
A czekała długo. Galvina pieczołowicie pokrywała srebrem wzory namalowane wcześniej farbą. Tak minęło kilka godzin. Alvya chwilami musiała przyjmować niewygodne pozycje. Czas dłużył się niemiłosiernie.
Gdy w końcu opiekunka skończyła, w blasku pochodni skóra Alvyi mieniła się i błyszczała wszystkimi trzema kolorami. Wydawało się, że jest pokryta łuską, na szczęście nie w każdym miejscu. Wtedy srebro bardziej przeszkadzałoby w Tańcu niż pomagało.
Wzory przedstawiały zielone i białe pnącza oraz inne motywy roślinne na błękitnym tle. Przy najmniejszym poruszeniu rośliny wiły się i skręcały, jakby obdarzone własnym życiem. Alvya widziała w zwierciadle, że nawet oddychając wprawia w ruch fantazyjne sploty. Rozłożyła ramiona, lekko i powoli obróciła się na czubkach palców. Wywołało to niesamowite wrażenie.
Alvya czuła, jak ogarnia ją gorąca fala podniecenia. Być może to wszystko było tylko iluzją, zręczną grą świateł i specjalną techniką, lecz zdawało jej się, że w powietrzu unosi się coś szczególnego. Inaczej nie potrafiła tego wytłumaczyć.
Odkąd pamiętała, chciała być Tancerką - płynne ruchy ciała sprawiały jej wiele przyjemności. Jednak w tym roku po raz pierwszy została wybrana na Przewodniczkę w Tańcu, który odbywał się tylko w ostatnią noc lata - Tańcu Ea, czyli Tańcu Życia.
Zdawała sobie sprawę, że to wielki zaszczyt, największy, na jaki mogła liczyć. Postanowiła jak najlepiej odegrać swoją rolę, by nie zepsuć Święta.
Do tej pory była spięta, teraz odzyskała spokój. Wiedziała, że zatańczy doskonale.
Przez chwilę obserwowała swoje błyszczące ciało, po czym pozwoliła sobie zarzucić na ramiona błękitną szatę i związać ją na szyi oraz za pomocą pasków wokół bioder.
- Jeszcze jedno - odezwała się Galvina i posypała głowę Alvyi błyszczącym, błękitnym proszkiem. Za pomocą grzebienia rozczesała włosy. - I jeszcze tylko Kwiat Natchnienia - rzekła, przypinając jej nad lewym uchem sztuczny, ozdobny kwiat o wielkich, błękitno-złotych płatkach. - Doskonale. - Popatrzyła z dumą na Alvyę, trzymając twarz dziewczyny w dłoniach. - Bądź pozdrowiona, Alvyo-Javo, Przewodniczko Tańca Ea. Idź i przynieś zaszczyt swemu istnieniu.
Alvya kiwnęła głową i dumnym krokiem ruszyła ku wyjściu. Powstrzymała ją pomarszczona dłoń opiekunki. Odwróciła się.
- Jak bardzo wydoroślałaś - szepnęła Galvina z nutą smutku w głosie, dotykając policzka dziewczyny. - Nie jestem ci dłużej potrzebna, sama będziesz wiedziała, co dla ciebie dobre. I zdaje się - dodała - że już wiesz.
Alvya nie chciała się żegnać, ale tego wymagała tradycja. Jest dorosła - nie potrzebuje opiekunki.
Mocno przytuliła swoją najlepszą przyjaciółkę zapewniając, że nigdy o niej nie zapomni.
- Idź - upomniała ją Galvina - i pamiętaj: daj z siebie wszystko.
Alvya wyszła.
Poczuła na twarzy ciepłe uderzenie wiatru. Zmrużyła oczy, by móc cokolwiek ujrzeć w otaczającej ją ciemności. Las spowijał mrok, niedaleko rozpraszany przez płonące ogniska. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach letniej nocy, słychać było świerszcze i głośne rozmowy innych ludzi ukrytych za drzewami.
Przy namiocie stały cztery dziewczyny ubrane podobnie do Alvyi. Będą tańczyły wraz z nią, choć to ona skupi na sobie całą uwagę.
To ona będzie w centrum... teraz zrozumiała, co to oznacza. Jeśli wierzyć religii wyznawanej przez pobratymców, Przewodniczkę wspomaga w Tańcu czysta magia. Alvya nigdy nie była specjalnie wierząca, niektóre ceremonie wydawały się jej wręcz śmieszne, jednak wiedziała też, że Taniec Ea jest jednym z najbardziej niezwykłych i tajemniczych wydarzeń w całym roku. Doświadczenie nauczyło dziewczynę, że nie należy bagatelizować spraw, o których nie ma się pojęcia. A jeśli coś w tym jest... jeśli rzeczywiście magia wpłynie na nią... Zadrżała na samą myśl.
Lecz gdy zobaczyła Ronilla, zapomniała o wszystkim.
- Moja ukochana - mruknął, chwytając ją w ramiona. Pozostałe Tancerki poruszyły się niespokojnie i zasłoniły parę przed niechcianym wzrokiem. Nie były pewne, czy takie powitanie jest dozwolone.
- Ronillo - szepnęła Alvya, lgnąc do chłopaka całym ciałem i łapczywie obsypując gorącymi pocałunkami. Bliskość jego ciała wywoływała gwałtowne trzepoty w podbrzuszu. - Nie powinieneś tu być...
- Jak mógłbym nie przyjść? Chcę ci życzyć powodzenia. Po Tańcu spotkamy się na plaży? Tam, gdzie zwykle?
- Dobrze - rzuciła jednym tchem. Pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie. Wtedy jedna z Tancerek syknęła: - Uwaga!
Z namiotu wyszła Galvina przebrana w kwiaty poświęcone kapłankom.
- Wejdź do środka, Ronillo, zanim ktoś ciebie zauważy! - Wepchnęła chłopaka do środka, kręcąc głową z dezaprobatą. - No dobrze... Jesteście gotowe?
Kobieta patrzyła na Alvyę z umiarkowanym zainteresowaniem - dokładnie tak, jak na pozostałe Tancerki. Dziewczyna wiedziała, że ich przyjaźń została nieodwołalnie przerwana, lecz i tak zrobiło jej się przykro. Z trudem opanowała łzy.
- Oczywiście - odparła dumnie. - Chodźmy.
Wraz z Tancerkami ruszyła za Galviną.
Rozmowy i śmiechy zbliżały się coraz bardziej. W powietrzu unosił się zapach dymu i żywicy. Po chwili dotarły na niewielką polanę, zostając w cieniu drzew. Pośrodku płonęło wielkie ognisko, a po jego obu stronach, trochę bliżej dwa mniejsze. Razem tworzyły trójkąt - to wewnątrz niego miał się odbyć Taniec. Dookoła zebrała się setka ludzi ubranych jedynie w przepaski na biodrach. Twarze również mieli pokryte malowidłami, choć nie tak wymyślnymi jak Alvyi. Wśród zebranych biegały roześmiane, nagie dzieci.
Przed wielkim ogniskiem siedziała Estera, uśmiechnięta brzemienna kobieta, która miała szczęście spodziewać się dziecka pod koniec lata. Pośród tych ludzi panował zwyczaj, że każda kobieta przy nadziei w czasie Swięta Życia ma być czczona bardziej niż sam Wódz. Estera została wystrojona w najpiękniejsze tkaniny i kwiaty, zaś obok niej, ubrana jedynie w błękitno-zielono-białą suknię siedziała Nalva, Wódz Plemienia, podobnie jak towarzyszka niezmiernie szczęśliwa.
Nagle wszyscy umilkli, rodzice wzięli w ramiona swoje dzieci. Jak na komendę wszyscy spojrzeli tam, gdzie stały Tancerki z Galviną na czele. Przesunęli się, by zrobić im miejsce na dotarcie do Trójkąta. Słychać było tylko trzask płomieni i szum poruszanych przez wiatr koron drzew. Z oddali dochodził pomruk Oceanu. Na niebie lśnił ogromny Księżyc i młode gwiazdy.
Po chwili Nalva lekko skinęła głową.
Galvina skłoniła się przed Alvyą i wycofała, robiąc jej miejsce. Alvya odpowiedziała dawnej opiekunce podobnie i ruszyła naprzód, patrząc tylko przed siebie. Za nią podążyły Tancerki, kołysząc biodrami i ramionami. Gdy dotarły przed oblicze Wodza, każda z nich głęboko się pokłoniła, wyciągając lewą nogę i prawą rękę do tyłu, zaś drugą dłonią dotykając piersi na znak czci i oddania. Alvya stanęła pośrodku Trójkąta czując, jak mocno bije jej serce. Cztery Tancerki ustawiły się wokół niej, tworząc kwadrat i wyciągnąwszy ręce do góry zaczęły obracać się na czubkach palców wokół własnej osi i jednocześnie dookoła Alvyi. Najpierw wolno... potem coraz szybciej... i szybciej...
Gdy Alvya widziała już tylko rozmazane kształty, szybko rozwiązała paski wokół bioder. Lekko drżącymi palcami jednym szarpnięciem pozbyła się węzła na szyi i zrzuciła błękitną szatę.
Tkanina otarła się o jej ciało, opadając na ziemię niczym poranna mgła. Natychmiast całą sobą wyczuła chłód letniej nocy i obejmujące ją ciepłe fale powietrza nagrzanego ogniskami. Jednocześnie usłyszała powolną melodię wygrywaną rytmicznie do ruchów Tancerek. Muzyka przyspieszała tak jak sam Taniec.
Alvya zaczęła okręcać się w miejscu z ramionami w górze, powoli nabierając tempa. Odrzuciła głowę do tyłu pozwalając, by włosy wirowały wraz z nią. Muzyka stawała się coraz szybsza i hałaśliwsza - Alvya musiała przyspieszyć, by za nią nadążyć. Ledwie zauważyła, że pozostałe Tancerki również pozbyły się swoich okryć i odsunęły się, robiąc jej więcej miejsca. Ludzie wpatrywali się w nią jak urzeczeni, w ich oczach płonął odbity blask ognia. Lecz ona już nic nie widziała oprócz rozmigotanych plam światła i kolorów. Dźwięki wznosiły się i opadały. Alvya ani razu nie potknęła się i nie straciła równowagi - nie na darmo nazywano ją mistrzynią Tańca. Wszyscy bez wyjątku byli pod wrażeniem niezwykłych umiejętności dziewczyny.
Po chwili przestała cokolwiek słyszeć, zupełnie jakby straciła słuch. Nawet się nie przestraszyła. Wciąż wirowała jak bąk, pozostając bezbłędnie na miejscu, lecz jej dłonie opuściły się nieco i zaczęły wykonywać płynne ruchy niepasujące do dzikiej gonitwy dźwięków. Wielu zdumionym ludziom obdarzonym bystrzejszym wzrokiem wydawało się, że skóra Alvyi ożyła - sploty wiły się i skręcały, nakładając na siebie w dziwnym, pozornie nieuporządkowanym rytmie. Chwilami zdawało się, że wzory tworzą zupełnie inną Istotę - oderwaną od ciała dziewczyny, choć przecież w jakiś sposób z nią powiązaną.
Alvya czuła się wspaniale, jak nigdy dotąd. Istniała tylko ona i ruch - ruch świadczący o życiu. Była samą Eardytą radośnie tańczącą nad dziełem, które tworzyła.
A Eardyta znaczy: Darczyni Życia.
Nie zauważyła nawet zamieszania w tłumie, nie usłyszała krzyków ani muzyki urwanej na wysokiej nucie. Była sama, a jednocześnie była wszędzie.
Ludzie jednak dostrzegli ból na twarzy kobiety wystrojonej w kwiaty i natychmiast rzucili się na pomoc, zostawiając bębny i piszczałki. Zanieśli ją jęczącą do najbliższego namiotu i czekali. Po chwili wbiegła tam Galvina.
Dopiero po dłuższym czasie Alvya poczuła, jak opuszcza ją energia. Zwolniła, potem zatrzymała się, czując ból w mięśniach i zawroty głowy. Rozejrzała się z roztargnieniem. Wszyscy zebrali się przed wejściem do namiotu Nalvy, czekając na coś w napięciu. Ruszyła w tamtą stronę chwiejnym krokiem.
Ciszę rozdarł krzyk dziecka - dźwięk, którego nie można zapomnieć. Wyrażał pierwsze emocje młodego człowieka i pragnienie życia. Był to najpiękniejszy głos, jaki Alvya chciałaby teraz usłyszeć. Poczuła miłość do tego dziecka, poczuła się jego matką.
Łzy zalśniły w oczach dziewczyny, gdy ujrzała nową istotę, która pojawiła się wśród nich. U progu namiotu stanęła uśmiechnięta Galvina, trzymając w wysoko uniesionych dłoniach maleńkie dziecię, które witało świat swoim krzykiem całkowicie szczerze, bez maski. Tłum wrzasnął z radością unosząc ręce, przyjmując dar.
Alvya poczuła czyjąś rękę na dłoni.
- Chodź - usłyszała szept tuż przy uchu. Poszła za Ronillem.
Ruszyli przez las, oddalając się od ludzi. Wydostali się na plażę.
Fale Oceanu uderzały o piasek w odwiecznym rytmie. Szum ten wraz z cykaniem świerszczy zlewał się w jedno. Alvya i Ronillo czuli na twarzach podmuchy wiatru przesyconego solą. Oprócz muzyki natury słyszeli też własne przyspieszone oddechy.
- Moja bogini - szepnął Ronillo. Alvya zamknęła jego usta pocałunkiem i oboje już bez zbędnych słów zajęli się sobą.
Nad nimi lśniły niczym strażniczki młode gwiazdy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
swobby · dnia 28.08.2009 09:04 · Czytań: 848 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: