Patrzyłem, jak zbiera swoje ubrania. Za wszelką cenę musiałem się uspokoić. Wiedziałem, że jeśli się nie opanuję, zacznę szaleć. A wtedy mógłbym ją skrzywdzić. Znowu. Boże, co ja najlepszego zrobiłem?!
Joycie wolno, jakby każdy ruch sprawiał jej ból, zaczęła naciągać na siebie spodnie. Powinienem był się odwrócić, dać jej trochę prywatności, ale byłem jak sparaliżowany. Poza tym, już ją przecież widziałem nagą. I bardziej nie mogłem jej skrzywdzić. Miałem też przerażające wrażenie, że to może być ostatni moment, w którym ją kiedykolwiek zobaczę.
-Przepraszam, Nick - tchnęła cicho, podchodząc do drzwi. Znalazłem się przy niej w mgnieniu oka. Wolno, żeby nie dać się sprowokować, wziąłem ją za ramiona.
Zwiotczała w moich rękach. W tej chwili miałem szczerą ochotę rąbnąć głową o ścianę.
-Nigdy tak nie mów - syknąłem. Pod palcami czułem promieniujące ciepło jej ciała, promieniujące nawet przez warstwę ubrań. Wydawała się taka mała, krucha. Wiedziałem, że to złuda. Fizycznie trudno było ją skrzywdzić.
Wspięła się na palce i musnęła moje wargi. Zmartwiałem. Miała sklerozę czy co?! Zapomniała już, co jej zrobiłem? Nie obchodziło jej to?
-Joycie...
-Przyjdź na trening - poprosiła cicho, przerywając mi niespodziewanie. Jej głos, choć drżący i łamliwy, zdawał się brzęczeć zimną stalą.
Nachyliłem się i szybko pocałowałem ją w czoło - ostatni moment ułudy.
Kiedy wyszła, odczekałem chwilę. Policzyłem do trzydziestu ośmiu - nawet nie wiedząc, dlaczego. Potem z całej siły uderzyłem pięścią w ścianę, tak mocno, aż odpadł kawałek tynku.
-Kurwa mać! - ryknąłem na cały głos, aż w gardle poczułem dziwne mrowienie. Na białej ścianie został niewielki ślad krwi z rozciętej ręki i wgniecenie w miejscu, gdzie uderzyłem nasadą dłoni.
Ale to za mało, to wciąż za mało.
Nie myśląc, zacząłem sprzątać pościel. Plama krwi była niewielka, ale w moich oczach urosła niemal do rangi jeziora. Jakby nie dość mi było pieprzonej świadomości, że ją skrzywdziłem - musiałem jeszcze patrzeć na dowód rzeczowy.
I dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, co oznaczała owa liczba trzydzieści osiem. Jej osiemnaście lat i moje dwadzieścia.
Dwa życiorysy kłamstw i czekania.
-------
Do sali klubowej wpadłem nieco spóźniony. Wzrokiem szukałem Joycie, przekonany, że jej tu nie znajdę. I w pierwszej chwili, gdy zobaczyłem tą doskonale znaną mi sylwetkę, nie poznałem jej. Wyglądała tak samo jak zawsze - spięte włosy, jasne oczy, równe rysy. Dopiero po chwili dostrzegłem różnice: jej oczy, choć tej samej barwy zieleni co zawsze, były puste. Ramiona, zawsze wyprostowane w sztucznej pewności siebie, teraz były zgarbione, skulone, jakby Pattinson, odchodząc od niej, zostawił ją nie tylko z krwawiącym sercem, ale również z toną ciężarów, ciężarów nie do udźwignięcia.
Rozciągała się przy drabince. Zobaczywszy mnie, zawahała się - na ułamek sekundy. Potem podbiegła, utykając lekko - i zawiesiła mi się na szyi. Zacząłem szybciej oddychać, ale nie mogłem powstrzymać erekcji. Zacisnąłem zęby. Jej chyba naprawdę odbiło.
Marzyłem o tym, marzyłem o Joycie, o każdej jej cząstce, ale nie w ten sposób. Nie chciałem, żeby wpadła w moje ramiona jako wynik złamanego serca. Nie chciałem być zastępczym tworzywem. Pragnąłem... Czego? Wypełniać jej życie. Nie, co ja pieprzę. Chciałem być jej życiem. Chciałem być jedyną osobą, chciałem, żeby zawsze, we śnie i na jawie, widziała tylko moją twarz. Chciałem mieć jej ciało, jej umysł.
Naraz zdałem sobie sprawę, boleśnie jak nigdy dotąd, że to się nie wydarzy. Może i zostanie ze mną, może będę mógł ją pieprzyć za każdym razem, gdy do mnie przyjdzie, ale nikomu nie sprawi to przyjemności. Ten skurwysyn zabrał jej serce i zostawił ją z wielką dziurą w piersi. Miałem tylko jedną niewielką pociechę - nie posiadł jej do końca. Tej nocy była dziewicą.
Brzydziłem się sam sobą, ale nikt nigdy nie powiedział mi, że kiedy cierpi ktoś, kogo kochamy, my wchłaniamy ich ból do swoich serc i jesteśmy gotowi płakać razem z nimi.
Rich wbiegł do sali z torbą pod ramieniem. Zobaczył Joycie i stanął jak wryty. Zamrugał gwałtownie. Przewróciłem oczami.
-Przebierz się - wbrew ruchowi jej palców, które biegały delikatnie po mojej szczęce, jej głos był bez wyrazu.
-Tak jest - zasalutowałem, wysuwając się z jej objęć. Nic nie rozumiałem.
Ale z drugiej strony, nad czym tu się zastanawiać?! Lepiej brać, co dają. Póki dają.
Inna sprawa, że Pattinson musiał za to zapłacić. Nie wiedziałem jeszcze, kiedy i jak, ale wiedziałem, że zapłaci.
Joycie wróciła do rozgrzewki, za to stanął przede mną Jeremy. Spokojnie popatrzył, jak zawiązuję pas i odgarniam niesforne włosy do tyłu. Potem tak szybko, że ruch umknął nerwom, złapał mnie za ramię i przyciągnął gwałtownie do siebie.
-W co ty, do jasnej cholery, grasz?!
-O co ci chodzi? - zaperzyłem się, próbując uciec z żelaznego uścisku, ale Jeremy nie od parady miał za sobą ponad dwadzieścia lat treningów.
-O Joy. Dlaczego z nią grasz?
-To nie ja z nią gram - warknąłem. -Ten pieprzony aktorzyna właśnie ją rzucił.
Jeremy nigdy nie zwracał uwagi na nasz język, ale teraz drgnął. Zaskoczyło mnie to - czyżby nasz idealny trener stał po stronie Pattinsona? A może aż tak przejmował się podopieczną?
-A ty postanowiłeś ją pocieszyć?
-Sama do mnie przyszła - syknąłem, z trudem nad sobą panując.
-Jest załamana. Nie wie, co robi. Nick, na litość boską, nie rób czegoś, czego potem będziecie żałowali.
-Za późno - burknąłem na odczepnego. Jeremy zbladł i cofnął rękę, jakby te dwa słowa powiedziały mu wszystko.
-Co ty...
-Trenerze, możemy zaczynać? - Richa nigdy nie lubiłem, ale teraz byłem gotów całować go po rękach za wyratowanie z tego gówna. Jeremy skinął w milczeniu głową i odstąpił.
W przerwie rzuciłem się do telefonu. Diaboliczny plan powoli kiełkował w mojej głowie. Zdążyłem odbyć trzy rozmowy i wysłać kilka wiadomości - wystarczyło. Szkic akcji już miałem. Po zakończonym treningu pobiegłem do szatni, żeby w szafce zostawić strój - nie chciało mi się wlec z całą torbą przez pół miasta. Joycie, bardzo blada, stała pod ścianą.
-W porządku? - objąłem ją niepewnie, wciąż czekając na każdą oznakę sprzeciwu. Odpowiedziała mi cieniem uśmiechu. -Idziesz do mnie?
O mały włos nie wrzasnąłem. Byłem wściekły na siebie za te słowa. Poza tym, znałem odpowiedź.
Joy objęła mnie za szyję, zginając w pół, żeby nie musiała wspinać się na palce. Przycisnęła wargi do kącika moich ust. Zawirowało mi przed oczami, jak zawsze, gdy była blisko.
-Następnym razem.
Gdy się odwróciła, zobaczyłem w świetle księżyca odblask łez na jej bladych policzkach. Podjąłem decyzję. W momencie, gdy wsiadała do autobusu, sięgnąłem po telefon. Do premiery tego cholernego filmu miałem niewiele ponad tydzień.
-Sean? Potrzebuję gnata. Na już.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 29.08.2009 11:51 · Czytań: 488 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: