Talizman - Nyhariel
A A A
Wysiadłem z windy na najwyższym piętrze drapacza chmur. Minąłem wejście do kawiarenki i skierowałem się na taras, o tej porze dnia jeszcze pusty. Pomimo letnich - wszak lato się dopiero kończyło - promieni słońca, na tarasie panował niemiłosierny ziąb. Wiatr nie pozwalał mi zapomnieć, że jestem oto wśród chmur, w najlepszym punkcie widokowym całego miasta, skąd widać nie tylko przedmieścia, ale i całą zatokę.
Tak, jak umówiliśmy się przez telefon. Dokładnie! Czekał na mnie przy olbrzymiej lornecie widokowej na monety.
- Spóźniłeś się. - zauważył opierając się o statyw przyrządu.
Spojrzałem wymownie na zegarek.
- Mój chodzi dobrze, to ty byłeś wcześniej. - rzuciłem obnażając zęby w uśmiechu. - Trzeba było korzystać z uroków widoku dookoła.
Jego czarny płaszcz przez chwilę powiewał na wietrze. Kiedy podmuch ustał, przygładził siwiejące już włosy i pieszczotliwie poklepał korpus lornety.
- Korzystałem. - odparł. - Moja śliczna, aczkolwiek odrobinę odrapana przyjaciółka zeżarła mi wszystkie kwodry.
Pokiwałem z politowaniem głową.
- Masz klucz do największego skarbca we wszechświecie i skąpisz kilku ćwiartek?
- Kto wie, co potrafi ta fujarka? - zażartował mój rozmówca obnażając żółtawe od tytoniowego dymu zęby.
Podszedł do mnie i bez słowa wyciągnął rękę po przedmiot. Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni mojej skórzanej kurtki i wyciągnąłem podłużne zawiniątko wielkości sporego pióra na atrament. Delikatnie, niemalże z namaszczeniem, ułożył to coś na dłoni i rozbroił z miniaturowego całunu. Wewnątrz jedwabnej chusteczki był przedmiot przypominający fujarkę, zabarwiony na ciemny orzech patyk o długości około ośmiu cali, cały pokryty dziwacznymi nacięciami układającymi się w tajemnicze symbole. Dopiero po dokładniejszych oględzinach można buło zauważyć, że przedmiot był w środku wydrążony. Wewnątrz skrywał ciasno skręcone, brązowe włókna.
- Czy udało ci się cokolwiek na jego temat dowiedzieć? - zapytał zafascynowany widokiem.
- Tak. - przytaknąłem. - Choć to zapewne niewiele. Wykonany z drewna. Wewnątrz jest tkanina nasączona krwią.
Woń tytoniu stał się silniejsza. Człowiek z talizmanem w ręku zbliżył się do mnie na tyle, że mogłem się przejrzeć w szkłach jego okularów.
- Wiesz, co miałeś w rękach?
- Talizman. - odparłem postanawiając nie ujawniać całej odkrytej prawdy.
Człowiek w okularach uśmiechnął się chytrze.
- Całe młode pokolenie! - skonstatował. - Chłoniecie wiedzę po łebkach, dlatego jeszcze długo świat będzie należał do pokolenia starych wyjadaczy.! To mityczny Kaduceusz!
Udałem zaskoczonego, choć tak wcale nie było. Wiedziałem, że przedmiot, choć wykonany z gałęzi jabłoni, już w czasach, kiedy to greccy bogowie gonili się wokół Olimpu ciskając piorunami, mógł uchodzić za antyczny.
- Dość pochopna interpretacja. Kilka szczegółów się nie zgadza. - zauważyłem.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się zgadza! - człowiek w płaszczu pochwycił przedmiot prawą ręką i zatoczył nim koło.
- Hej, ostrożnie! Machasz tym jak siekierą! Chcesz zgubić nas obu? - puknąłem się wymownie w czoło. - Wiesz, co będzie, jak niebo runie nam na głowy? Wtedy świat będzie należał do osesków!
Okularnik opanował się trochę.
- Żartowałem. - przyznałem z uśmiechem. - Machanie nim jest o tyle bezpieczne, co bezcelowe. Tylko nie wypowiadaj teraz żadnych życzeń!
- Dżentelmen ujawnia swoją chciwość w samotności. - syknął spode łba mój rozmówca i ponownie położył tajemniczy przedmiot na jedwabiu. - To, że nie ma on skrzydełek i nie oplatają go węże, nie umniejsza jego mocy. Zresztą spójrz: pod światło, symbole wyryte na nim wiją się jak dwa walczące ze sobą węże.
- Poza tym fruwa z rąk do rąk, jakby miał skrzydła. - przyznałem rozbawiony interpretacją.
Niestety, moja riposta go nie rozbawiła. Z wiekiem traci się chyba poczucie humoru.
- To ostatnia na świecie czarnoksięska różdżka, przedłużenie ręki czarnoksiężnika i symbol spełnienia jego woli. W mitologii utożsamiana z kaduceuszem, laską Hermesa, posłańca bogów.
- I tu trafiłeś prawie w samo sedno. - przyznałem. - Pierwszy raz, kiedy udało mi się ten cudowny kijaszek umiejscowić w historii, to pasmo podbojów Aleksandra Wielkiego.
- Godna podziwu spostrzegawczość! - zauważył. - Ale Aleksandroz Megaloz w końcu przegrał.!
Wzruszyłem ramionami i oparłem się o barierkę..
- Głupia sprawa, ale mając coraz więcej, przestał zwracać uwagę na szczegóły. Widzisz, kiedy chce się za dużo, moc talizmanu obraca się przeciwko użytkownikowi. To tak jak z kontem w banku - możesz z niego czerpać, ale kiedy osiągniesz pułap swoich możliwości, bank cię zacznie ścigać. Podbił pół świata, lecz Indie, to już było za dużo.
Tym razem mój dowcip został doceniony.
- Co dalej?
Włożyłem ręce w kieszenie mojej kurtki.
- Trafia w ręce Kaniszki, władcy Kuszanów. Seria zwycięstw, bogactwo i takie tam różne sprawy związane. Jednak w krótkim czasie talizman powrócił do Europy.
- Ciekawe.
- Juliusz Cezar też się nim nie nacieszył. Zwycięstwa, zaszczyty, władza. Chciwy, jak na Rzymianina, prawda? Później przejął go Calpurnius Thalna, wysoki rangą, rzymski urzędnik skarbowy. Twój święty patyk wylądował w skarbcu cesarskim i tylko nieliczni korzystali z jego mocy. Może dlatego, że nielicznym udało się zgłębić jego sekret.
Stojący obok przysiadł na marmurowym schodku i sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Chcesz mi powiedzieć, że nikt nie miał pojęcia, co leży w skarbcu?
- A kogo obchodziła szczapka drewna, kiedy obok walało się po posadzce kilka ton złota i rubinów? - zapytałem bez specjalnego zdziwienia. - Ale raz na jakiś czas talizman rprzemawiał do niczego nieświadomego właściciela. Kiedyś jednemu z cesarzy przyśniła się tarcza z charakterystycznym emblematem unosząca się w niebo. Tajemniczy głos oznajmił mu, że pod tym znakiem zwycięży. Uwierzył i zwyciężył, a ożywiony talizman był zawsze z nim. Osiągnął wiele i był chyba jednym z nielicznych, któremu udało się nie przekroczyć rlimitu.
- Flavius Valerius Constantinus. - zauważył przewracając strony w niebieskiej książeczce o wybitnie długich kartkach. - Ale jego synowie wyrżnęli się nawzajem.
- Tego mi się nie udało ustalić, czy Konstantyn numer dwa i Konstans sami ulegli Konstancjuszowi, czy też może we wszystkim był umoczony ten cudowny patyk. Dość, że było, jak powiedziałeś. Jeszcze jedno zero, proszę! - rzuciłem.
Człowiek w okularach uśmiechnął się i dopisał zero na końcu.
- Nic nie umknie twojej uwadze! - mruknął. - Pasjonująca historia, gdybym był pisarzem napisałbym na ten temat powieść.
Wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem rękę po wyrwany z książeczki czek.
- Lubię takie chwile. - dodałem. - Dla takich momentów człowiek żyje.
Niebieska kartka pełna cyferek zmieniła właściciela. Z lekkim niedowierzaniem wpatrywałem się w mój wybitnie efektowny fundusz emerytalny.
- Okrąglutki milion, przyjacielu. - przyznał człowiek w płaszczu ubawiony sytuacją.
Mnie jednak nie dziwiło nic - dla niego, posiadacza ogromnego majątku, były to tylko zera z jedynką, dla mnie fortuna. Takiej kasy w życiu nie widziałem.
- Powiedz, skorzystałeś choć z tego klucza do skarbca?
Jego pytanie wydało mi się co najmniej nie na miejscu, ale postanowiłem odpowiedzieć prawie szczerze. Teraz miałem milion dolarów.
- Raz. - skłamałem.
- Czego chciałeś? - dociekał.
- Niby drobnostka, ale cieszy. Car Mikołaj kazał wybić dla swoich pociech specjalną monetę o nominale siedem i pół imperiała, po jednej na głowę. Nigdy ich nie dał. Nastała rewolucja, rodzina zginęła, monety zniknęły.
Mężczyzna wstał i popatrzył na strzelające w niebo drapacze chmur, tuż obok naszego. Wszystkie dookoła były niższe. Patrzył na nie, niczym władca na poddanych. Nie musiał wiedzieć, że moim drugim i ostatnim życzeniem było znalezienie chciwego kupca na ten niezwykły artefakt.
- No i pewnie przypadkiem je odnalazłeś. te monety. Można wiedzieć, jak?
- Wypowiedziałem życzenie trzymając talizman w prawej ręce. Nagle drgnął, jakby był żywy, zrobił się gorący i wypadł mi z ręki. Upadając stłukł kafelkę w posadzce. Kląłem jak szewc na moją łatwowierność w cuda, dopóki nie postanowiłem wymienić uszkodzonego elementu.
Mój rozmówca sięgnął po papierosa. Błysnął płomień zapalniczki.
- Niech zgadnę: były pod podłogą.
- Zgadłeś. - przyznałem rozkładając ręce.
Zaciągnął się głęboko dymem. Opierając się barierkę, wskazał na dół.
- To miasto mnie dobija. Nawet rankiem sprawia wrażenie sztucznego tworu wciśniętego na siłę w łono przyrody. Chciało ci się marnować życzenie dla kawałka złota?
Spojrzałem na przesuwające się sennie żółte punkciki w sznurkach samochodów. Taksówki dowożące urzędasów do city.
- Są bezcenne. - zapewniłem. - To jedyne egzemplarze na świecie.
- Ech, kolekcjonerzy! - westchnął. - Banda zboczeńców i tyle. Kto był po Konstantynie?
Chętnie powróciłem do tematu, gdyż historia wydawała mi się zawsze nauką fascynującą, ale także i pouczającą.
- Atylla zawlókł różdżkę do Afryki północnej. Potem przejęli ją arabowie, choć niezbyt długo pozostała ona we władaniu kalifów. Starczyło na tyle, aby zbudować imperium, potem przyszło im płacić cenę za chciwość. Około roku 1040 ówczesny właściciel rozgromił siły Karachanidów, Karakitanów i kilka pomniejszych armii Azji środkowej i zapewnił arabskie panowanie na tych ziemiach na kolejne osiem wieków. Potem ślad talizmanu się urywa.
Popiół strzepnięty z papierosa poszybował na wietrze ponad dachami niższych budynków.
- Kto był kolejnym, sławnym i zapewne szczęśliwym posiadaczem? - zapytał.
Westchnąłem, bo sytuacja powoli zaczynała mnie już nudzić. Tym bardziej, że chętnie bym się już udał podjąć pieniądze.
- Napoleonowi służył długo i o dziwo, dobrze, choć zdrajca zaniósł go wprost do rąk Aleksandra w przeddzień najważniejszej bitwy. Car użył go tylko raz. Przerażony potęgą Kaduceusza, zamarkował własną śmierć podczas jazdy konnej i ruszył w przebraniu mnicha - pokutnika na Syberię. Tam ukrył talizman strzegąc jego tajemnicy do ostatnich dni. Przypadkiem odkrył go młody, carski oficer o pruskim rodowodzie, baron Ungern. Podczas, gdy Europa pogrążała się w chaosie wojny, później zaś Wersalu, on zebrał potężną armię sobie podobnych renegatów i usiłował zbudować w samym sercu azjatyckiego kontynentu potężne imperium.
- Dogadał się z Leninem? - zapytał człowiek w płaszczu wyraźnie zafascynowany burzliwymi dziejami talizmanu.
Zaprzeczyłem
- Został ostatnim wielkim chanem Mongolii. Popierali go wszyscy, nawet Bogdo-Gagen, żywy bóg. - wyjaśniłem.
- To chyba jakiś posążek?
- Nie. - pokręciłem głową. - Odpowiednik katolickiego papieża.
- Wszystko jasne! - skwitował mój rozmówca.
Niedopałek poszybował w dół, równolegle do elewacji budynku.
- Pamiątki po krwawym baronie Mołotow przekazał Ribentropowi podczas kurtuazyjnej wizyty w Berlinie. Potem już wiesz: Hitler, którego manią było zainteresowanie wszystkimi magicznymi przedmiotami, pasmo zwycięstw, klęska i Bormann, który ukradł Kaduceusza i zbiegł z bunkra tuż przed wkroczeniem Rosjan.
Odruchowo poprawiłem zamek mojej skórzanej kurtki. Wiało i to niezbyt przyjemnie. Zbyt długo już staliśmy na tym wygwizdowie.
- Bormann zginął. - przypomniał okularnik.
- Od amerykańskiej bomby. - przypomniałem. - Jego szczątki spoczywały ponad trzydzieści lat pod gruzami wraz z talizmanem. Niedawno pamiątki po Bormannie kupił na aukcji zaprzyjaźniony kolekcjoner, z zamiłowania nazista. Nie umiał tylko przyporządkować tej rzeźbionej fujarki, więc wymienił ją z innym kolekcjonerem.
- Z tobą? - pytanie było raczej z gatunku retorycznych.
- Dałem próbną dwumarkówke z Adolfem, rocznik 1942! - westchnąłem. - Rarytas!
Pokręcił głową z politowaniem i roześmiał się serdecznie.
- Nigdy nie zrozumiem was, kolekcjonerów. - przyznał z rozbrajającą szczerością.
- Poczytaj Schopenhauera, on ci wszystko wyjaśni. - dodałem złośliwie. - Zrobiło się zimno, chyba czas ogrzać się blaskiem pieniędzy.
- Pozwolisz, że przedłużę sobie tą piękną chwilę. Mam kilka pobożnych życzeń do spełnienia.
- Pamiętaj o limicie dóbr uzyskanych z życzeń. kiedy go przekroczysz, czeka cię efektowny upadek. Talizman upomni się o spłatę zaciągniętego kredytu.
Podałem mu rękę na pożegnanie i wszedłem w mroczną czeluść wejścia do budynku. Przez cały czas zastanawiałem się nad słusznością własnego twierdzenia, że każdy ma przecież indywidualny limit. W windzie moje myśli powróciły jednak do okrągłej sumy, którą zamierzałem podjąć w ciągu najbliższych piętnastu minut. Mając tak piękną perspektywę zaklinałem światełka na panelu kontrolnym, aby migały coraz szybciej. Czas jednak wlókł się nieubłaganie. Wreszcie światełka zaczęły pokazywać liczby jednocyfrowe. Pięć, cztery, dwa, jeden. Nagle windą coś potężnie szarpnęło. Dźwig się zatrzymał. Krzyki, tupot setek nóg. Zacząłem łomotać w drzwi windy, lewą ręką wciskając energicznie przycisk alarmowy.
- W dziesiątce chyba ktoś jest! Scott, weź toporek!
Z oddali dobiegało przeciągłe wycie syren. Pomiędzy stalowymi drzwiami ukazała się kilkucentymetrowa szczelina, w której zagościł szpic toporka z zestawu przeciwpożarowego. Drzwi ustąpiły.
- Jest pan tu sam? - zapytał rosły murzyn w mundurze ochrony. W ręku dzierżył stalowe narzędzie.
- O tej porze chyba nikt nie zjeżdża na dół. - odparłem z uśmiechem przyjmując pomocną dłoń. Wspiąłem się na poziom podłogi pierwszego pietra. - Co się stało?
- W wieżę uderzył samolot. Kilka najwyższych pięter jest całkowicie odciętych.
- Jak to rodciętych? - zdziwiłem się. - Z powodu jednej awionetki?
- Człowieku, to był potężny pasażer z pełnymi zbiornikami! Istne piekło! - zaczął strażnik, lecz głos z walkie-talkie przerwał mu opowiadanie.
rScotty, co ty tam do cholery robisz? Leć na trzecie, w ósemce są uwięzieni ludzie!
- Roger! - murzyn machnął toporem wskazując drzwi z wielkim napisem rwyjście ewakuacyjne. - Po schodkach w dół. Proszę natychmiast opuścić budynek.
- Dziękuję. Za ratunek. Powodzenia. - rzuciłem do strażnika i pchnąłem drzwi na klatkę schodową.
Zbiegłem błyskawicznie po schodach i wypadłem wprost na recepcję. Tam minąłem kilkunastu strażaków pędzących ku windom. Stojący prze drzwiach gliniarz ponaglił mnie:
- Szybciej, proszę natychmiast opuścić budynek i oddalić się od strefy zagrożenia!
Popędzany przez różnych funkcjonariuszy włączyłem się w ludzki potok, który wylewał się przez oszklone wejście główne. Na zewnątrz zastał mnie ranek nowojorskiej ulicy przyozdobiony ostrym, wrześniowym słońcem. Kiedy tylko moje oczy przywykły do naturalnego światła, zacząłem zauważać istotne zmiany w krajobrazie - dziesiątki mniejszych i większych kawałków gruzu, setki postrzępionych blach i blaszek i tysiące kawałków hartowanego szkła. Przebiegłem ulicę na skos i wpadłem w przecznicę. Mijając dziesiątki gapiów, prawdziwych hien żądnych widoku ludzkiej tragedii, dobrnąłem do baru serwującego fast-foody. Zamówiłem hot-doga i kawę. Nie wiem, ile przesiedziałem przy zimnej kawie okupując stolik tuż przy witrynie, ale miałem doskonały widok: widziałem pożar najwyższych pięter, widziałem drugi samolot uderzający w bliźniaczą wieżę, widziałem miniaturowe figurki spadające z wciąż płonącego wieżowca. Zerwałem się dopiero, kiedy antena na dachu wieży numer jeden zapadła się w chmurze dymu.
Przewracając krzesło dopadłem do drzwi i wybiegłem na ulicę. Złapałem wpół stojącą na chodniku młodą kobietę i zacząłem wciągać do wnętrza baru.
- Właź! - wrzeszczałem. - Życie ci nie miłe?!
- Puść mnie! Ty kretynie, ty zboczeńcu, ty fajfusie! - dziewczyna złapała się futryny drzwi, ale byłem silniejszy. Upadliśmy oboje na podłogę w momencie, gdy samozamykacz zamknął wahadłowe drzwi. Sekundę później przez ulicę przetoczył się gigantyczny, szary tuman gruzu, pyłu i kurzu porywając wszystko, co napotkał na drodze. Szczęśliwie, fala uderzeniowa spowodowana zawaleniem się wieży nie uszkodziła witryny naszego schronienia.
- Stary, jesteś bohaterem! - ryknął do mnie metys w czerwonym fartuszku. - Nic wam nie jest?
Dopadł do nas i pomógł wstać oszołomionej dziewczynie.
- Mój Boże! - spojrzała na wciąż sunącą ciemną chmurę tuż za szybą. - O mój Boże, uratowałeś mnie!
- Należy się buziak. - mruknąłem siadając na podłodze baru. - Ej, co się tak gapisz? Cola dla mnie i dla pani!
Ciemnoskóry kelner powrócił ze śmiechem za kontuar.
Pół godziny później w banku nieopodal podjąłem pieniądze. Bez skrupułów, bez ryzyka, bez jakiegoś nadprzyrodzonego limitu. Za to z satysfakcją.

Nigdy już nie usłyszałem o Kaduceuszu, tajemniczym talizmanie, czarnoksięskiej różdżce wykonanej z gałęzi jabłoni. Tej jedynej, szczególnej jabłoni, rosnącej w Jego ogrodzie. To dlatego ten niepozorny przedmiot dysponował tak wielką mocą. Mocą tworzenia i zniszczenia.
Bo ożywiała go krew, która była krwią pierwszego człowieka. Krew z krwi Boga.

Nigdy też nie usłyszałem o ostatnim użytkowniku różdżki, który nie wiedział, że to właśnie chciwość jest grzechem pierworodnym.

2007 © Tomasz Dudziński
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Nyhariel · dnia 28.08.2007 12:59 · Czytań: 877 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 13:24
Dziękuję za życzenia »
Kazjuno
29/03/2024 13:06
Dzięki Ci Marku za komentarz. Do tego zdecydowanie… »
Marek Adam Grabowski
29/03/2024 10:57
Dobrze napisany odcinek. Nie wiem czy turpistyczny, ale na… »
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty