Z życia przy Jagiellońskiej 38 - olaspalinska
Proza » Inne » Z życia przy Jagiellońskiej 38
A A A
Andrzejek jest zazdrosny


Andrzejek dostał się do Władka. W klasie wszyscy nowi, fajne towarzystwo. Więcej dziewczyn niż chłopaków. Super.
Andrzejek tak naprawdę ma na imię Franek. W dzienniku i na legitymacji. Andrzejkiem nazywają go rodzice, bo urodził się 29 listopada. Mama mówiła, że spłynął z woskiem przez klucz jej życia. Bywało, że po wywiadówce mama go pytała, kto to jest w klasie ten Franek.
Andrzejek jest bardzo nieśmiały. Chciałby się ze wszystkimi zaprzyjaźnić, ale nie wie jak to zrobić. Usiadł więc w ostatniej ławce i obserwuje. Największy problem ma z dziewczynami - nie zwracają na niego uwagi. Najpierw chodziły za Gustawem, robiły mu zdjęcia telefonem komórkowym i szczebiotały: ,,Guciu, ach, Guciu''. Potem zaczęły chodzić za Rafałem. Zachwycały się nim tak samo jak Gustawem; ciągle było słychać: ,,Rafałku, Rafciu'', gadały nawet po angielsku.
Andrzejek nie miał zielonego pojęcia, co zrobić, aby zwróciły na niego uwagę. Żeby któraś szepnęła: ,,Franiu'', to mu nawet przez głowę nie przeszło. Pomyślał, że to przez ten mundurek, w którym z pewnością wygląda jak pajac. Wszyscy chłopcy mieli takie same mundurki, a więc to nie to. Postanowił popracować nad sobą. Szorował zęby specjalną pastą wybielającą i szeroko od ucha do ucha się uśmiechał. Nikt nie zwrócił uwagi. Zrobił sobie ekstra fryzurę ze sterczącymi włoskami. Wyglądał prawie jak jemiołuszka. Nie spodobało się to wychowawczyni. Wszystko pożyczał kolegom, bo chciał być dobry. W efekcie ołówek gdzieś się zawieruszył, gumka dostała piegów, a cyrkiel zgubił śrubkę i stał się inwalidą. Postanowił spróbować po raz ostatni. Starannie odrabiał prace domowe, by koledzy mogli ściągać. Ściągać ściągali, ale zaczęli uważać go za kujona.
W domu spytał mamę, czy naprawdę jest taki okropny, że nie może się z nikim zakolegować ( o dziewczynach nic nie wspomniał ). Mama bardzo się zdziwiła i zmartwiła zarazem. Powiedziała mu, że jest najpiękniejszym chłopcem na świecie.
Andrzejek poszedł do swego pokoju, usiadł w fotelu i westchnął:
,, Ech, trudno, poczekam do wiosny, może wtedy się dziewczynom szerzej otworzą oczy i zobaczą, że jestem fajny chłopak”.
Andrzejek ma nadzieję.


Andrzejek pisze pamiętnik


Od listopada przyszła do szkoły nowa anglistka. Na pierwszej lekcji w grupie Andrzejka zapowiedziała, że będą pracować z podręcznikiem i ćwiczeniami (tak jak to było w ubiegłym roku), ponadto co tydzień każdy uczeń miał przygotować trzyminutowy speech ( mowę) na zadany temat i codziennie napisać pół strony pamiętnika. Ktoś próbował prosić, aby zrezygnowano z tego ostatniego zadania, ale pani stwierdziła, że dadzą sobie radę. Powiedziała tylko, żeby się nie wywnętrzali w swoich pamiętnikach.
Gdy nauczycielka wyszła z klasy, wybuchł straszny harmider. Wszyscy mówili jeden przez drugiego, przekrzykując się.
- O czym tu pisać pamiętnik? Wstaję o szóstej, idę do szkoły, wracam, jem obiad i znowu się uczę do późnego wieczora - krzyczał Jurek.
- Nie oglądam telewizji, nie dzwonię do starych kumpli. O czym mam pisać? – denerwowała się Iza.
- Dorośli mają ośmiogodzinny dzień pracy i związki zawodowe, a ja nie mam nawet ośmiu godzin na sen – dodał Gustaw.- A jak się wieczorem czegoś nauczę, to rano nie pamiętam, tak jestem zmęczony.
- Ja tam pisać nie będę, dość już się nosem podpieram, a do tego mówi się, że mi się nie chce, dlatego nie mam wyników - powiedział Rafał.
- A co to znaczy: ,,nie wywnętrzać się?” – spytała Iwonka.
- To znaczy, żebyś się nie czepiała profesorów – wyjaśniła Aga.
- A skądże, tu chodzi o sprawy osobiste - stwierdził kategorycznie Jurek.
- Myślisz pewnie, że kogoś interesuje, jak podrywasz Asię?- odezwał się Janek.
Właśnie zadzwonił dzwonek i Jurek opuścił rękę zamiast uderzyć Janka. ,,Dobrze, że koniec przerwy – pomyślał Andrzejek – bo mogłaby wybuchnąć rewolucja, wszak listopad to podobno niebezpieczny miesiąc dla Polaków”.
Na matematyce wszyscy byli rozkojarzeni. Trudno było im się skupić na zadaniach. Pani profesor się zdenerwowała, że się nie chcą uczyć i zadała im dodatkowo do zrobienia dwa testy, każdy po dziesięć zadań.
Matematyka była ostatnią lekcją, więc wszyscy poszli do domu. Podróże warszawskimi środkami komunikacji na pewno nie sprzyjają uspokojeniu i przemyśleniu bieżących spraw: długo i tłoczno, a do tego ten plecak, wszystkim przeszkadzający. W domu szybko obiad i znowu nauka. Koło dziewiątej wieczorem Andrzejek uporał się z pracami pisemnymi. Zostało mu napisanie pamiętnika. Wziął nowy zeszyt, na pierwszej stronie napisał datę i dzień i czekał na natchnienie.
- Może napiłbyś się czegoś ? – spytała mama, zaglądając do pokoju. Ponieważ nie było żadnego odzewu, weszła do środka i położyła rękę na głowie chłopca.- Nad czym tak myślisz?
- Mam pisać pamiętnik. Nie mam pojęcia o czym – odpowiedział Andrzejek.- Tyle lekcji i jeszcze ten pamiętnik.
- Pani chce was poznać, a poza tym, pisząc, każdy musi pracować nad swoim angielskim. Czy to naprawdę taki wielki problem? Czytałeś przecież jakieś pamiętniki.
- Ale to pamiętniki interesujących ludzi, którzy prowadzą bogate życie towarzyskie – argumentował Andrzejek.
- Nawet nie wyobrażasz sobie jakie to nudne spotykać się ciągle z tymi samymi ludźmi, prowadzić rozmowy o tym samym i słuchać tych samych dowcipów, a jednak potrafią ciekawie o tym napisać – tłumaczyła mama. – Ty również prowadzisz bogate życie towarzyskie. Codziennie spotykasz się z kolegami, którzy są na twoim poziomie.
- Słucham tych samych odzywek i patrzę na te same wygłupy – Andrzejek aż się roześmiał. – O tym się, niestety, nie da nic mądrego napisać.
- W szkole zawsze się coś dzieje. Mówiłeś mi dziś, że się spóźniłeś na pierwszą lekcję. Jak to możliwe?
- Ojej! Rzeczywiście się spóźniłem, pierwszy raz w życiu; najgłupsze jest to, że w szkole byłem już wpół do ósmej. Połowa kolegów poszła pod inną salę. Komuś się pomyliło. Parę minut po ósmej zorientowaliśmy się, że coś nie gra. Pędem pobiegliśmy do właściwej klasy. Okazało się, że na wizytację przyszła pani dyrektor. Szybciutko usiadłem w pierwszej ławce. Pani profesor otworzyła dziennik i patrzyła, kogo by tu spytać. Półgłosem zacząłem mówić: ,,Dwadzieścia trzy, dwadzieścia trzy, dwadzieścia trzy”. Pani profesor spojrzała na mnie i też półgłosem powiedziała: ,,Nie czaruj mnie, Franek, nie czaruj”. Nie udało mi się zrehabilitować w oczach pani dyrektor.
- Widzisz, masz temat do pamiętnika. Jeszcze do tego zgrabna puenta – powiedziała mama. – Napijesz się soku czy wody ? – powtórzyła pytanie.
- Wody, sam sobie przyniosę. Dzięki, mamo – Andrzejek uśmiechnął się, temat pamiętnika został zakończony.


Mikołajki w szkole


W szkole miały odbyć się mikołajki, także w klasie Andrzejka. Pod koniec listopada Karolina i Magda przygotowały losy. Każdy miał kupić prezent osobie, której imię wylosował. Losowanie wywołało w klasie ogromne podniecenie. Wszyscy się przepychali i głośno rozmawiali. Andrzejek też nie mógł doczekać się chwili, kiedy dowie się, komu będzie mógł zrobić przyjemność.
- Franku, spokojnie, to tylko losowanie - powiedziała pani wychowawczyni ze słodkim uśmiechem. Chłopak zmieszał się.
Wreszcie przyszła kolej Andrzejka. Zamknął oczy i włożył prawą rękę do woreczka z losami. Po chwili wyciągnął jedną z karteczek i odszedł na bok. Okazało się, że wylosował Izę. Znał ją dobrze, więc wiedział, co jej kupić.
Niestety, Asia wylosowała samą siebie. Po klasie przeszedł szmer zawodu. Wszyscy oddali losy i ponownie ustawili się w kolejce do woreczka.
- Kogo wylosowałeś? - zapytał Rafał Andrzejka. Ten jednak tylko wzruszył ramionami i odwrócił się. Wylosował Wiktorię i nie sądził, że mówienie o tym całemu światu jest potrzebne. Uważał, że mikołajki dają frajdę tylko wtedy, gdy nikt nie wie, kto kogo wylosował.
Koledzy Andrzejka nadal próbowali dowiedzieć się, kogo wylosował. Ten jednak dzielnie strzegł swej tajemnicy. Nagle podeszła do niego Amelka.
- Mógłbyś zapytać Bartka, co chciałby dostać? - poprosiła. Andrzejek zgodził się
- A dlaczego pytasz? - zdziwił się Bartek, kiedy Andrzejek zapytał go, co chce dostać. - Wylosowałeś mnie?
- Nie, ale jestem tajnym agentem do zadań specjalnych - odparł Andrzejek z tajemniczą miną.
- No dobra, jak agent to agent! - powiedział Bartek. - Na razie nie wiem, co chciałbym dostać, jak się zastanowię, to ci napiszę na gadu-gadu - dodał. - Ale wiesz ... mógłbyś się zorientować, co chciałby dostać Gutek?
Andrzejek kiwnął głową. Spełnił prośbę Bartka i zaczął szukać Asi. Gutek bowiem poprosił Andrzejka, aby zapytał Asię, co pragnie ujrzeć pod choinką. Mikołajkowym ,,agentem" Andrzejek był jeszcze przez kilka dni. Chodził od osoby do osoby i odkrywał ukryte marzenia. Sam pragnął dostać książkę pod tytułem ,,Tunele". Mówił o tym głośno wszystkim, bo nie wiedział, kto go wylosował.
Dwa tygodnie później, na godzinie wychowawczej, pod choinką znalazło się mnóstwo paczek i toreb. Krótko po dzwonku, gdy wszyscy byli już w klasie, wszedł święty Mikołaj.
- Ho, ho, ho, pani profesor, są tutaj grzeczne dzieci? - zagrzmiał.
- Ależ oczywiście! - oświadczyła wychowawczyni.
Świętego Mikołaja bardzo ucieszyła ta wiadomość. Usiadł na fotelu obok choinki. Wyglądał jednak na zmartwionego.
- O nie, a gdzie jest mój wierny pomocnik, Rudolf? - rzucił pytanie w przestrzeń. Po chwili spod ławki przy drzwiach wyłonił się renifer z czerwonym nosem.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Gutek w przebraniu renifera był wyjątkowo łatwo rozpoznawalny ze względu na swój wzrost.
- Amelka! - zawołał święty Mikołaj, gdy wziął pierwszą paczkę do ręki. Była ona bardzo duża i lekka. Amelka podeszła, patrząc na swój prezent z zaciekawieniem.
- Byłaś w tym roku grzeczna? - zapytał święty Mikołaj.- Tak? Świetnie. Chodź, usiądziesz mi na kolanach, moje dziecko - poprosił. Amelka nieśmiało spełniła prośbę. Wszyscy zwrócili uwagę, że święty Mikołaj dziwnie jej się przygląda.
- Dobrze się uczysz? - zapytał św. Mikołaj.
- Tak, całkiem nieźle - pisnęła Amelka.
- To dobrze, bardzo dobrze. Ach, w tej szkole spotkałem już wielu inteligentnych młodych ludzi! Może zaśpiewasz nam jakąś kolędę? - poprosił ponownie, zmieniając tamat. Amelka bardzo ładnie zaśpiewała ,,Lulajże, Jezuniu" i oklaskiwana przez kolegów i świętego Mikołaja wróciła do ławki z prezentem.
- Rafał! - powiedział Mikołaj. Nikt jednak nie wstał z ławki.
- Gdzie jest Rafał? - zapytał głośno Janek. Wszyscy zaczęli się z niepokojem rozglądać.
- Może weźmie ktoś prezent Rafała? O, na przykład pani profesor? - zaproponował święty Mikołaj, ku uciesze wszystkich uczniów.
- Dobrze, mogę wziąć prezent Rafała - zgodziła się wychowawczyni. Już miała sięgnąć po paczkę, gdy święty Mikołaj odłożył prezent na podłogę.
- Nie ma nic za darmo, przykro mi. Może powie nam pani, na przykład...
,,Inwokację" z ,,Pana Tadeusza"?
- Ale ja nie biorę prezentu dla siebie, tylko dla Rafała...- zaczęła protestować wychowawczyni.
- To żadna różnica - oświadczył dobitnie Mikołaj. - Tylko dobrzy ludzie dostają prezenty... a ci, którzy mnie spotykają, ho, ho... nie jest ich wielu... muszą pokazać, co potrafią. Wszystko ma swoją cenę. Czy mnie taka podróż z Laponii do Warszawy nic nie kosztuje? Już nie mówiąc o Rudolfie; przez jego zachcianki niedługo zbankrutuję... - narzekał św. Mikołaj. Rudolf wyglądał na oburzonego, zaczął wierzgać i ryczeć. - Rudolfie, to nie rykowisko, uspokój się!- zdenerwował się święty.
Pani wychowawczyni zadeklamowała ,,Inwokację" i została nagrodzona brawami. Wzięła również prezent dla Gutka, na co bardzo nerwowo zareagował Rudolf, dzwoniąc dzwoneczkiem. Następną paczkę otrzymał Janek. Zrobił wspaniałą ,,gwiazdę", czym zachwycił świętego Mikołaja. Wiktoria i Jacek tańczyli, Ewa recytowała ,,Niechaj mnie Zośka o wiersze nie prosi" Słowackiego, Asia powiedziała twierdzenie Pitagorasa.
- Franek! - zawołał nagle święty Mikołaj. Andrzejek zerwał się na równe nogi i podszedł szybko.
- Byłeś grzeczny? - zapytał święty Mikołaj.
- Tak - odrzekł Andrzejek, licząc, że Mikołajowi chodzi o zachowanie w szkole, a nie w domu.
- Wspaniale. Może powiesz nam... teorię względności?
Andrzejek był zaskoczony. Zaczął gorączkowo myśleć.
- Ta teoria mówi ... że wszystko jest względne - powiedział po chwli.
- Aha... a więc względne jest to, czy dam ci prezent? - zapytał św.Mikołaj. Cała klasa wybuchnęła śmiechem i zaczęła klaskać. Święty Mikołaj, śmiejąc się, wręczył Andrzejkowi prezent i sięgnął po następną paczkę. Andrzejek poczuł ulgę, kiedy usiadł w ławce i zaczął oglądać swój prezent. Nie lubił występować. Drżącymi jeszcze palcami rozerwał kolorowy papier i ujrzał...
- Wow, ale super! Klocki ,,Lego City"!
Po obdarowaniu wszystkich święty Mikołaj opuścił klasę. Po chwili wrócił w postaci Rafała z resztką białej brody na swetrze. Również Rudolf przemienił się w Gutka. Ten jednak wcale nie wychodził z klasy, by zdjąć przebranie, ponieważ był zły, że od razu został zdemaskowany. Obaj chłopcy wzięli swoje prezenty od wychowawczyni. Wcześniej jednak musieli wyrecytować ,,Inwokację". Na
szczęście jeszcze pamiętali.
Po powrocie ze szkoły i odrobieniu lekcji Andrzejek postanowił trochę pobawić się klockami, które dostał w szkole. Od kilku lat zawsze dostawał tylko książki, więc klocki ,,Lego City" stanowiły przyjemną odmianę. Również tata zainteresował się klockami.
- Ach, ci chłopcy! - westchnęła mama, widząc jak Andrzejek kłóci się z tatą o to, czy w mieście powinny być dwa czy trzy mosty.


Andrzejek się bawi


Andrzejek postanowił zaszaleć w karnawale. Kilka dni przed zabawą noworoczną wyczyścił starannie buty, bo dziadek Poldek powiedział, że dżentelmena poznaje się po butach. W szkole tyle nauki angielskiego, to i dżentelmenów nie powinno zabraknąć.
Zabawa miała być w stylu lat siedemdziesiątych. Andrzejek nie wiedział dokładnie, co to znaczy. Ojca nie chciał pytać, bo w tamtym czasie był jeszcze maluchem. Postanowił pogadać z dziadkiem. Opowiedział mu o zabawie, po czym spytał:
- Dziadku, jak ludzie chodzili wtedy ubrani ?
Na samo wspomnienie dziadek poweselał.
- Obowiązywały spodnie dzwony, duże okulary i włosy do ramion. Z tymi włosami to było zgorszenie - w domu, w szkole i na ulicy. Nauczyciele chodzili z nożyczkami, a starsi ludzie na ulicy wyzywali chłopców od najgorszych.
- A muzyka? Jakie zespoły były wtedy najważniejsze?
- Toż to muzyka wszech czasów! Queen, ABBA, Boney M., Niemen, Skaldowie, Czerwone Gitary.
Na Andrzejku nie zrobiło to większego wrażenia. Szukał czegoś, co odnosiłoby się tylko do tamtego czasu. Spytał więc:
- Dziadku, ale co dla ciebie było wtedy najważniejsze?
Dziadek uśmiechnął się szelmowsko, przymrużył oczy i powiedział:
-Babcia!
Dla Andrzejka babcia była zawsze najważniejsza, ale przecież nie weźmie jej na zabawę jako rekwizyt.
W sobotę Andrzejek był od rana podniecony. Parę minut po siedemnastej był już w szkole. Wszyscy się właśnie schodzili. Na parapetach w korytarzu już siedzieli koledzy z klasy i odpoczywali przed zabawą. Zobaczył kilka czarnych peruk a’la ABBA, długie spódnice, przepaski we włosach i duże okulary. Ach te okulary, przez nie wziął panią profesor od historii za licealistkę! Nauczycieli było niewielu, choć Andrzejek nie był pewien, czy wszystkich rozpoznał.
Zabawa odbywała się w auli. Wszyscy bawili się wesoło. Didżej dwoił się i troił, w pewnym momencie puścił piosenkę Boney M. i zawołał: ,,Pociąg!”. I pociąg ruszył. Och, co to był za pociąg! Istny Orient Express! Toczył się po całej auli, falując na zakrętach. Na jednym z takich zakrętów Gosia uśmiechnęła się do Andrzejka tak słodko, że aż go zatkało. Omal nie wyskoczył z pociągu. Czekał następnego zakrętu. Niestety, pociąg dojechał do stacji i się zatrzymał. Wówczas Andrzejek zobaczył kolegów podpierających ściany. Nie wiadomo, czy nie udało im się zabrać do pociągu, czy może nie lubią podróży. Andrzejek przypomniał sobie uśmiech Gosi i westchnął do swojego patrona, św. Franciszka z Asyżu.
Nagle poczuł straszny głód. Pobiegł do kiosku, kupił dwie zapiekanki i sok jabłkowy, szybko zjadł i popił. Odzyskał siły na resztę wieczoru. Wrócił do auli. Wszyscy świetnie się bawili. Tańczono w grupach, tylko nieliczni parami. Oprócz piosenek Boney M. były i inne, nawet ,,Makarena”. Najważniejsze, że było wesoło. Przed dwudziestą drugą wszyscy zaczęli się zbierać do domu. Andrzejek wracał cały rozpromieniony, co przymknął oczy to robiło mu się słodko. Było super. Zabawa się udała.


Lekcje szczęścia


W szkole wprowadzono nowy przedmiot. Były to lekcje szczęścia. Codziennie godzina z innym nauczycielem. Wszyscy bardzo się ucieszyli. Na pierwszej lekcji szczęścia – zamiast godziny wychowawczej - rozmawiali o swoich planach na przyszłość i wymarzonych wakacjach. Później każdy wybierał pocztówkę z ulubionym motywem, mówił, co się jemu najbardziej w niej podoba i odkładał na miejsce. Potem trzeba było dopasować każdą kartkę do odpowiedniej osoby.
Następnego dnia mieli lekcję szczęścia na biologii. Oglądali interesujący film przyrodniczy o życiu gryzoni. Jakże wspaniale wiewiórki tańczyły menueta! Super! A potem rozmawiali o swoich ulubionych roślinach i zwierzętach. Pan profesor od biologii na tę lekcję przyniósł żabę w słoiku. Najpierw ją przedstawił klasie, następnie chciał opowiedzieć, jak raz poszła do fotografa… Rafał mu przerwał:
- Panie profesorze! Panie profesorze! A może ta żaba to zaczarowana królewna?
- Nie wiem, chodź i sprawdź – odrzekł nauczyciel. Rafał podszedł do biurka i, zadowolony, pocałował żabę. Niektórzy się wzdrygnęli. Żaba pozostała żabą, a pan od biologii zamienił się w prawdziwą królewnę… Kolejnego dnia lekcja szczęścia przypadła na zajęciach wychowania fizycznego. Po rozgrzewce chłopcy robili różne dziwne ćwiczenia, co kto potrafił najlepiej. Nikomu nie udało się jednak zadziwić nauczycielki. Za to sami z siebie śmieli się do rozpuku. Tuż pod koniec lekcji pani powiedziała:
-A teraz poćwiczymy stanie na rękach, bo na następnych zajęciach będzie zaliczenie.
Wszystkim zrzedły miny. Andrzejek również miał kłopoty z tym ćwiczeniem, nosił duszę na ramieniu i trudno było mu utrzymać równowagę. Najlepiej wychodziło to Jankowi. Potrafił na rękach przejść całą salę i teraz zaczął się popisywać. Ale pani się to podobało i – nie czekając następnych zajęć – postawiła mu do dziennika szóstkę. Janek się ucieszył, a żeby zabłysnąć powiedział:
- Pani profesor, czy ja mogę zrobić to ćwiczenie za kogoś innego, na przykład za … Franka?
Pani była zaskoczona, ale na lekcji szczęścia nie powinna niczego, co dobre, uczniowi odmawiać, więc się zgodziła. I Janek stanął na rękach prościuteńko, aż wszyscy zaczęli bić brawo. Pani powiedziała:
- Teraz wstawiam Frankowi szóstkę do dziennika. – Znowu rozległy się brawa. Andrzejek był naprawdę szczęśliwy, nie musiał już się dręczyć tym ćwiczeniem i do tego koledzy mu nie zazdrościli.
Następnego dnia szczęścia mieli doznawać na lekcji chemii. Pani profesor po prostu spytała:
- Czego wam do szczęścia potrzeba?
- Eliksiru!- zawołała cała klasa.
- Czy taki… eliksir szczęścia można przyrządzić? – zapytała Marysia. Pozostałym uczniom spodobał się ten pomysł.
Pani od chemii uśmiechnęła się.
- Myślę, że możemy spróbować – stwierdziła. Z dużej szafki wyjęła kilkanaście różnych słoików, woreczków i pojemników. – Niech każdy zrobi swój eliksir szczęścia. Potem wspólnie przyrządzimy jeden. Będzie to wasz klasowy eliksir szczęścia.
Andrzejek wraz z kolegami od razu wziął się do roboty. Każdy dostał miseczkę do mieszania składników, dokładnie oglądał je, a potem wybierał te, które mu najbardziej pasowały i mieszał. Oczywiście w różnych ilościach. Największym zainteresowaniem cieszyły się: ,,powodzenie w nauce”, ,,wyrozumiali rodzice”, ,,dłuższe wakacje”, ,,spełnienie marzeń” i, głównie wśród dziewcząt, ,,prawdziwa miłość”. Andrzejek nie miał dużego problemu przy wyborze ingrediencji. Najwięcej wziął ,,dłuższych wakacji” oraz ,,wyrozumiałych rodziców”. Dodał też trochę ,,powodzenia w sporcie”, ,,powodzenia w nauce”, ,,spełnionych marzeń” i ,,przyjaźni”.
- Hej, Franek, po co wziąłeś ,,przyjaźń”? – zdziwił się Maciek, przerywając wsypywanie ogromnej ilości ,,łatwości w nawiązywaniu kontaktów towarzyskich” do swojej miseczki. – Przecież masz kilku kumpli!
Nim jednak Franek-Andrzejek zdołał udzielić odpowiedzi, Maćka zawołał Rafał. Andrzejek wrócił do swojej miseczki, dodając ,,sukcesy zawodowe”, po czym rozejrzał się. Gdy upewnił się, że żaden z kolegów mu się nie przygląda, uśmiechnął się pod nosem i dodał kilka łyżek ,,prawdziwej miłości”.
Kiedy wszyscy przyrządzili już swoje eliksiry, pani od chemii dała każdemu buteleczkę na eliksir i poradziła wypić go w dniu urodzin, tak by szczęście przewijało się przez całe życie. Wspólny eliksir przyrządzili drogą głosowania. Im więcej głosów uzyskał każdy ze składników, tym więcej go dodawano. Dzięki temu w eliksirze znalazł się każdy z zaproponowanych przez panią od chemii składników. Najwięcej było ,,dłuższych wakacji” i ,,spełnionych marzeń”.
Ostatnią lekcję szczęścia mieli mieć na fizyce. Pani profesor od fizyki była bardzo zadowolona.
- Wspaniale…wspaniale, moi kochani, pewnie lubicie lekcje szczęścia, prawda? Na dzisiejszej fizyce nie będę nikogo pytać. Będziecie mogli robić różne doświadczenia, które zabiorą was w ten cudowny świat fizyki, a jak się znudzicie, to razem coś wymyślimy, dobrze?
Uczniowie zaczęli przeprowadzać doświadczenia pod okiem pani od fizyki. Andrzejek zawsze pragnął choć przez chwilę być Newtonem. Zdjął z parapetu największą roślinę w doniczce, postawił na podłodze i wyobraził sobie, że to jabłoń, pod którą siedział jego ulubiony naukowiec. Starał się sobie wyobrazić, że na głowę, tak jak Newtonowi, spada mu jabłko, ale nie było to takie łatwe. Miał już wstać i odnieść doniczkę na miejsce, gdy nagle roślina zamieniła się w prawdziwą jabłoń. Z gałęzi jej zwisały ogromne czerwone jabłka, a chłopiec zauważył, że ubrany jest w strój z epoki Newtona. Podskoczył z radości. Jego marzenie się spełniło!
W pewnej chwili jedno z największych jabłek spadło nagle Andrzejkowi na głowę.
- AUA!!! – krzyknął przeraźliwie i otworzył oczy. Leżał na podłodze w swoim pokoju. Był cały spocony.
- Andrzejku, co się stało? – zapytał tata, wpadając do pokoju syna. Miał na sobie piżamę. Za nim dreptała mama.
Andrzejek nic nie powiedział, tylko westchnął. Lekcje szczęścia były pięknym snem… ,,Tak, tak, to w Gimnazjum im. Willy’ego Hellpacha w Heidelbergu wprowadzono w zeszłym roku do programu nauczania nowy przedmiot – lekcje szczęścia”- przypomniał sobie artykuł w gazecie. I jak to powiedział dyrektor szkoły: ,, Bycie szczęśliwym jest tak samo ważne jak jedzenie. Nie mogą nastolatki czuć się w szkole jak u dentysty”. Ze szczęścia wystawia się tam oceny i teoretycznie uczniowie mogą zdawać z niego ustną maturę. Lekcje w tej szkole zdały egzamin i w tym roku dziesiątki niemieckich gimnazjów zamierzają wprowadzić nowy przedmiot.
Czy w naszym Ministerstwie Edukacji czytają takie artykuły?



Andrzejek jeździ konno



W ostatnią czerwcową niedzielę Andrzejka (czyli Franka) i jego rodziców odwiedzili dziadkowie.
- Gdzie jedziecie na urlop? – zapytał dziadek.
- Na razie nigdzie – odparł tata. – Moja żona nie chce ruszyć się z domu, a syn marzy tylko o zwariowanych przygodach…
- O nie! – zaprotestował Andrzejek. – Myślę o jednej przygodzie i nie zwariowanej!
- Ciekawe – mruknął tata z sarkazmem.
Dziadek wyglądał na zachwyconego.
- Wspaniale! – wykrzyknął. – Ja też zawsze chciałem przeżyć przygodę! – i lekceważąc wymowne spojrzenie babci, dodał: - Kiedy byłem w twoim wieku, na farmie swoich rodziców, uczyłem się jeździć konno, oczywiście na oklep. Teraz już z tego nic nie pamiętam, ale znajomi opowiadali mi o świetnej stadninie koni huculskich. To taka rasa koni. Stadnina jest w niewielkiej miejscowości w górach, w Beskidzie Niskim. Moglibyśmy tam razem pojechać, znajomi dali mi ulotkę. Mam ją gdzieś w swoim biurku.
Andrzejkowi spodobała się ta propozycja. Dziadek po powrocie do domu znalazł informacje o stadninie. Była ona w Regietowie koło Uścia Gorlickiego. Andrzejek poczytał o niej w Internecie. Dowiedział się, że jest to największa Stadnina Koni Huculskich w Europie. Stado liczy 280 koni. Na jej terenie kręcono znane filmy, na przykład ,,Ogniem i mieczem” oraz ,,Starą Baśń”. Następnego dnia zadzwonił dziadek. Zapisał Andrzejka na koniec lipca na naukę jazdy konnej.
Tak więc, miesiąc później, Andrzejek z dziadkiem Poldkiem pojechał w góry. Zamieszkali razem w hotelu koło stadniny. Następnego ranka Andrzejek przyglądał się lekcjom jazdy konnej, udzielanym przez instruktorów. Po południu dostał do ręki zgrzebło i szczotkę. Rozpoczął pracę. Nauczył się czyścić konia. Potem instruktorka pomogła mu konia osiodłać. I po raz pierwszy usiadł na wierzchowcu. Cały czas trząsł się jak osika.
- Dlacz-czego t-ten koń t-tak się rusza? N-nie może stać spok-kojnie?
- Rusza się, bo żyje. Ty też się ruszasz. Nie bój się, ten koń jest bardzo spokojny, nic ci się nie stanie – uspokajała Andrzejka jedna z instruktorek, pani Zuzanna. Była to wysoka młoda kobieta, o ciemnej cerze i czarnych krótkich włosach. – Franek, siedź prosto, nie pochylaj się!
Dziadek Poldek patrzył na instruktorkę jak urzeczony. Andrzejek, gdyby nie siedział przerażony na koniu, parsknąłby pewnie śmiechem na widok miny swojego dziadka.
Powoli przyzwyczajał się. Na Intrydze, bo tak klacz miała na imię, przejechał kilkanaście kółek. Nauczył się co robić, by koń skręcił w prawo lub w lewo, zwolnił i zatrzymał się lub przyspieszył. Po udanym zejściu z konia ( co wcale nie było łatwe, choć prostsze od wejścia), Andrzejek zaprowadził Intrygę do stajni.
Następnego dnia miał lekcje na lonży. Pani Zuzanna stała w środku dużego koła i trzymała wodze, a chłopiec, siedząc na koniu, musiał wykonywać różne dziwne ćwiczenia. Raz musiał dotknąć ręką końskiego ogona, raz ucha konia. Najtrudniejsze jednak dla niego okazało się anglezowanie. Powtarzał to ćwiczenie kilka razy, a i tak mu nie wychodziło. W końcu, zmęczony, poszedł na obiad. Po krótkiej przerwie były kolejne ćwiczenia na lonży. Jazda konna wcale nie była prosta, a po kilku ćwiczeniach rozbolały go uda. Dziadek tak się przejął problemami wnuka, że poprosił o przerwę. Uzyskał zgodę, ale przerwa w zajęciach nie okazała się dobra dla Andrzejka. Wypadł z rytmu ćwiczeń. Ponownie więc zaczął zajęcia.
Dziadek Poldek postanowił także przypomnieć sobie jazdę konną z młodości. Po obiedzie i krótkiej drzemce dziadek powiedział pani Zuzannie, że wnuk jest zmęczony i że on za niego pojeździ. Andrzejek wcale nie był zmęczony i chciał zaprotestować, ale dziadek mu na to nie pozwolił. Z pomocą instruktorki wsiadł na konia. Po krótkiej przejażdżce po trawniku zażądał lekcji na lonży. Andrzejek nie mógł w to uwierzyć. Sam bał się lekcji na lonży, a dziadek Poldek nie miał na twarzy nawet cienia strachu. ,,No cóż, jak widać, mam odważnego dziadka” pomyślał. Jednak, gdy dziadek Poldek próbował dotknąć końskiego ogona, Andrzejek zamknął oczy.
- Uwaga, blisko do trocin! – krzyczała od czasu do czasu pani Zuzanna. Tam, gdzie były ćwiczenia na lonży, podłoga pokryta była piaskiem i trocinami, które chroniły przed bolesnym upadkiem. Dziadek Poldek jednak miał już swoje lata, a ćwiczenia na lonży były dość wyczerpujące. Chwiał się na koniu jak statek na morzu podczas sztormu. Chłopak bał się o niego. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że dziadek nagle zapragnął nauki jazdy konnej, by popisać się przed panią Zuzanną. Ta jednak nie wyglądała na zachwyconą, lecz raczej na zniecierpliwioną.
- Andrzejku, możesz mi zrobić zdjęcie?! – zawołał dziadek.
- Andrzejek? Jaki Andrzejek? – zdziwiła się pani Zuzanna. Andrzejek zrobił kilka zdjęć dziadkowi. Ten jednak nie patrzył się w obiektyw aparatu, ale na panią Zuzannę. ,,Babcia nie będzie zadowolona” pomyślał, robiąc kolejną fotkę. W końcu dziadek zmęczył się i Andrzejek miał lekcję do kolacji.
Po niej Franek-Andrzejek wytłumaczył pani Zuzannie, dlaczego dziadek nazwał go Andrzejkiem: bo urodził się w andrzejki.
Gdy Andrzejek wracał z dziadkiem do hotelu, spytał go o jazdę. Chodziło mu o to, czy obudził się w dziadku duch ułana, czy spodobały mu się oczy instruktorki.
- No wiesz! Myślisz, że ja już nie mogę jeździć, tak? Że jestem za stary, prawda?
Święte oburzenie dziadka przekonało Andrzejka, że sprawy nie są tak proste, jak się wydają. Chłopiec spędził z dziadkiem w Regietowie jeszcze tydzień. Jeździło mu się coraz lepiej. Pragnął popędzić w galopie jak Michał Żebrowski przez step, a tu ciągle: stępa i kłus, stępa i kłus…
` Któregoś dnia, gdy odprowadzał Intrygę do stajni, ta niechcący weszła mu kopytem na nogę.
- AUA!!! – krzyknął chłopiec, bo klacz swoją wagę ma i ma też podkowy.
Instruktorka bardzo się zdenerwowała i nakrzyczała na klacz, że nie umie się zachować. Wtem odezwał się inny instruktor:
- To jak pocałunek losu! Nie martw się, będziesz jeździł i to dobrze! Brawo!
I Andrzejek jeździł. Turnus jednak się skończył i trzeba było wracać do domu. Dziadek obiecał, że w przyszłym roku znowu przyjadą, może nawet na dłużej.
Po ostatniej lekcji dziadek wręczył pani Zuzannie bukiet kwiatów. Andrzejek cieszył się w duchu, że już wraca do domu. Dziadka wolał widzieć w towarzystwie babci. Po powrocie do domu opowiedział rodzicom o swoich przygodach, pomijając zainteresowanie dziadka piękną instruktorką.



Andrzejek się dziwi



Pod koniec sierpnia Andrzejek z rodzicami pojechał do Paryża. Podróż przebiegła zgodnie z planem i przed północą byli na miejscu. Wynajęte mieszkanie znajdowało się w przedwojennym domu, położonym wśród zieleni w Belleville. Centrum miasta, blisko do metra i cisza. Warunki do mieszkania świetne, zwłaszcza że mieszkanie było bardzo wygodne.
Nazajutrz tata spotkał się z gospodynią, by się upewnić co do zapłaty. Okazało się, że za tygodniowy pobyt zapłacą o 100 euro mniej niż w ofercie. Po wyjaśnieniu, że to nie pomyłka, tata powiedział:
- Wspaniale! Na dobry początek mamy 100 euro na dodatkowe wydatki.
- To niemożliwe – stwierdził Andrzejek. Przypomniał sobie pobyt w lipcu w Krynicy; wszystko mieli załatwione już w maju i nawet zadatek wpłacony. Na miejscu okazało się, że noclegi właśnie zdrożały o 15 za jedną noc, a posiłki o 10 złotych od osoby. W sumie musieli zapłacić dodatkowo ponad 500 złotych za tygodniowy pobyt.
- To u nas byłoby niemożliwe – odrzekł tata, czytając w myślach syna.
Sąsiednie mieszkanie wynajmowali Anglicy, państwo Black z synem Kevinem, rówieśnikiem Andrzejka. Chłopcy szybko się poznali, a dzięki nim poznali się i rodzice. Andrzejek bardzo się cieszył, że będzie mógł ćwiczyć swój angielski. Obie rodziny często razem zwiedzały miasto.
Któregoś dnia poszli do Luwru. Sam pałac, jak i zbiory bardzo ich interesowały. W Sali z ,,Moną Lisą” chłopcy zastanawiali się, jak to możliwe, że gdziekolwiek by stali, dama z portretu zawsze na nich patrzy. ,,To zadziwiające” - pomyślał Andrzejek. W kolejnej sali zwrócił uwagę Kevina na portret Fryderyka Chopina, pędzla Eugene Delacroix.
- Popatrz! To portret największego polskiego kompozytora.
- Muzyka Chopina jest wspaniała. Ale Chopin to przecież francuskie nazwisko – powiedział Kevin.
- Ale dusza polska. Gdyby Chopin nie był Polakiem, nie powstałyby jego mazurki i oberki znane na całym świecie. Po prostu nie miałby inspiracji.
Następnego dnia poszli do Muzeum d`Orsay. Bardzo im się podobało wykorzystanie dawnego dworca kolejowego na muzeum. Po obejrzeniu obrazów impresjonistów czuli jednak niedosyt, nie znaleźli bowiem najbardziej znanych i najpiękniejszych dzieł, które widzieli w albumach.
Podróżując po Paryżu korzystali głównie z metra. Andrzejek nie mógł się nadziwić, że mogło być aż tak rozbudowane. W Warszawie jedną nitkę z południa na północ budowano dwadzieścia pięć lat. Gdyby w Paryżu metro powstawało w takim tempie, to musieliby zacząć chyba w średniowieczu.
W sobotę po południu wszyscy poszli obejrzeć Wieżę Eiffla. Do wind była bardzo długa kolejka.
- Wchodzimy na górę po schodach – zdecydował wtedy pan Black.
- Jasne – zgodził się tata Andrzejka. – Chłopcy, idziemy?
Andrzejek i Kevin niechętnie przytaknęli. Ich mamy natomiast stwierdziły, że wystarczy im obejrzenie wieży z dołu i poszły na lody. Po zejściu mężczyzn z wieży wszyscy poszli na spacer przez Pole Marsowe. Wielkie było zdziwienie Andrzejka. Na trawie rozłożone koce, na nich siedzą ludzie: rodziny z małymi dziećmi, parami lub sami. Czytają książki, rozmawiają, jedzą ciastka i piją wino. Mają nawet lampki do wina. W Warszawie nie wolno niszczyć trawników, zresztą położyć koc byłoby trudno, bo trawniki są użyźniane przez pieski. Alkoholu pić w miejscach publicznych nie wolno, a ci co piją to na pewno nie potrzebują do tego lampek.
Przed wyjazdem Andrzejek z rodzicami poszedł na zakupy. Kupili różne drobiazgi dla siebie i na prezenty. Mamie udało się nawet znaleźć aniołka z miniaturką Wieży Eiffla do kolekcji i oczywiście dobre perfumy. Wieczorem byli już w Warszawie.
- To był udany wyjazd – stwierdził tata. – Dobre mieszkanie, sympatyczni sąsiedzi, słoneczna pogoda i taniej o sto euro.
- Dobry początek to połowa sukcesu – dodała mama.- A jak na początek jest sto euro, to sukces murowany.
Andrzejek żałował, że to już koniec wakacji i pojutrze trzeba pójść do szkoły. Nic nie mówił, tylko po cichutku wzdychał.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
olaspalinska · dnia 05.09.2009 08:10 · Czytań: 670 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty