Ludgard otworzył ostatni zamek. Znużony wszedł do przedpokoju, rzucił torbę na ziemię, a marynarką spróbował trafić w wieszak. Niecelnie. Szary materiał opadł na ziemię. Znużony prawnik tylko wzruszył ramionami. I tak nie miał zamiaru jutro w niej iść, więc może leżeć. Dowlókł się do kuchni i uaktywnił zaklęcie podgrzewające na czajniku, gorąca herbata była teraz artykułem pierwszej potrzeby.
Już miał iść do sypialni, gdy przypomniał sobie o sprawdzeniu poziomu wody w naczyniu. No tak, płyn ledwo zakrywał dno czajnika, jeszcze tylko pożar mu potrzebny do szczęścia. W takie dni jak ten, naprawdę miał dość wszystkiego. Dolał wody, uruchomił ponownie zaklęcie i ruszył w kierunku sypialni. Kroki stawiał bardzo powoli, miał wrażenie, że zamiast nóg ma dwudziestofuntowe ciężary.
Pchnął drzwi do pokoju i pomacał ręką w poszukiwaniu kontaktu. Rozbłysło światło, ale jemu nie zrobiło to wielkiej różnicy, z przymkniętymi oczami podążał w kierunku, gdzie powinno stać łóżko. Jeszcze kilka minut i padnie na miękkie posłanie.
- Muszę przyznać, że powrót do mieszkania zajął ci trochę czasu. – Adwokat z wysiłkiem podniósł wzrok i postarał się zlokalizować właściciela tego kpiącego głosu. Na fotelu przed nim siedział wysoki mężczyzna, nogę miał założoną na nogę, a w ręce trzymał pistolet wycelowany w Maximova. Prawnik ziewnął, odruchowo zakrywając usta dłonią. Widok naładowanej broń nie zrobił na nim wrażenia.
- Kończmy to szybciej, bo naprawdę jestem bardzo zmęczony.
Skrytobójca spojrzał na niego z zaskoczeniem i na wszelki wypadek jeszcze raz przyjrzał się swojej broni, postukał ją paznokciem. Bez wątpienia była realna, podobnie jak on sam. Jednak całą ta scena była tak idiotyczna, że wolał się upewnić.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, kim jestem? – zapytał kauzyperdę.
- Jesteś mordercą mającym mnie, jak to mówią w tym nowomodnym slangu...A już wiem – mruknął Ludgard znudzonym tonem – mającym posłać mnie do piachu.
- Jakieś ostatnie słowa przed śmiercią. – Zabójca lubił takie formalności.
- To naprawdę jest kiepski pomysł – ostrzegł Maximov.
- To nie jest sprawa osobista – zapewnił morderca i nacisnął spust.
Metaliczny dźwięk kurka uderzającego o panewkę odbił się echem w ciszy, jaka zapadła.
- Co się... – Morderca ze zdumieniem przyjrzał się pistoletowi.
- Na twoim miejscu nie robiłbym tego drugi raz i tak miałeś dużo szczęścia. Najlepiej będzie, jak wyjdziesz teraz, drzwiami, oknem czy którędy się tutaj dostałeś i udasz, że nigdy nie przyjąłeś na mnie zlecenia – poradził mu prawnik.
- Zgłupiałeś?! Straciłbym reputację. Poza tym, wydaje ci się, że możesz mi rozkazywać. Jak na razie, to ja trzymam broń.
- Która nie wypaliła.
- Ale może zrobić to za chwilę.
- Dlaczego wszyscy zachowują się tak samo? Człowiek stara się być miły, udziela darmowych porad a oni i tak swoje – wymamrotał do siebie Ludgard.
- Co tam mruczysz?
- A tak się zastanawiam – odrzekł już głośno
- Nad czym?
- Czy wiesz, jaka jest moja specjalność adwokacka?
- Nie. Nie interesuje mnie to. – Nie czekając na odpowiedź morderca spróbował wystrzelić po raz drugi.
Huk wystrzału słyszeli zapewne wszyscy mieszkańcy kamienicy. Prawnik ani drgnął, za to asasyn osunął się na podłogę, z niedowierzaniem wpatrując w plamę krwi na swojej piersi. Kula zrykoszetowała i kręcąc zwariowane piruety trafiła go prosto w serce.
- Jak to możliwe? – wyszeptał ostatkiem sił.
- Ehh. Wszyscy skrytobójcy to idioci. Żaden z was nie pofatygował się nigdy, żeby sprawdzić, czym naprawdę się zajmuję. Na litość boską, jestem specem od sądów bożych – wyjaśnił martwemu już zabójcy. – Co oznacza, że w przypadku braku polubownego rozwiązania sprawy, spór jest rozstrzygany przez pojedynek, gdzie adwokat często reprezentuje klienta. I jeszcze nigdy nie przegrałem – pouczył nieboszczyka.
- Co prawda sposób, w jaki wygrywasz, budzi śmiech w twoich rywalach, ale to już nieistotne prawda? – odezwała się postać odbita, w stojącym przy łóżku, lustrze.
- Postanowiłeś się pojawić osobiście? - Prawnik nawet nie spojrzał na taflę zwierciadła.
- W sumie dawno się nie widzieliśmy.
- Jesteś niezadowolony z naszej umowy?
- Ależ nie. Po prostu rozważałem, czy jeszcze ci się to nie znudziło?
- Nie sposób z tobą się nudzić. Na razie – podkreślił adwokat.
- To dobrze.
- Coś jeszcze, bo jestem odrobinkę znużony – Ludgard zachwiał się teatralnie
- Ależ nie chciałbym ci w żaden sposób zaszkodzić. – Z równie aktorskim rechotem postać zniknęła i teraz w lustrze nie odbijało się nic.
- Pozer – podsumował adwokat i zmęczony osunął się na łóżko.
Mimo wszystko uśmiechnął się w duchu, ostatecznie ten się śmieje, kto się śmieje ostatni- jak mówiło stare przysłowie. Pech manifestował się ostatnio coraz częściej, jakby chciał mu przypomnieć o swoim istnieniu. Ciekawe, co jeszcze knuł. Bóstwo cały czas wierzyło, że w końcu go przechytrzy, wygra ich małą potyczkę. Ludgard zachichotał.
W kontrakcie, który zawarł z bożkiem pecha, dobrowolnie pozwalał na zsyłanie na siebie różnych nieszczęść, oczywiście pod pewnymi warunkami. Jeden z nich głosił, że wypadki nie mogą mieć skutków śmiertelnych, ani trwale go okaleczyć, więc paraliż czy ślepota mu nie groziła, ale wszystkie rodzaje załamań, ran kłutych, poparzeń przerobił kilkanaście razy.
Inne zastrzeżenie nie pozwalało bóstwu ingerować w finansowe sprawy adwokata, cokolwiek wyniknie z tej afery nie miał zamiaru skończyć jako biedak. O dziwo, bożek nie zgłosił żadnych zastrzeżeń. Może dlatego, że dla boskich bytów pieniądze nie miały wartości?
W zamian za cierpliwe znoszenie „pecha” miał zagwarantowaną całkowitą nietykalność. Nikt, ani nic nie mogło go zabić. Dla wielu była to ostatnia prawda jaką poznali.
Umowa miała obowiązywać przez dwie dziesiątki lat, po tym czasie, jeśli Maximov sam nie poprosi o wcześniejsze rozwiązanie, bóstwo będzie zobowiązane do zapewnienia mu ochrony, ale bez nieprzyjemnych i uciążliwych wypadków, z których czerpało przyjemność. W przeciwnym razie Pech będzie mógł zabawiać się z nim w nieskończoność i bez żadnych ograniczeń.
Tyle że Ludgard miał zamiar znosić wszelkie pechowe przypadki z pokorą i akceptacją. Na reputacji mu nie zależało. Niedogodności, ból i poniżenie nie robiły na nim wrażenia. A nietykalność była bardzo przydatna nie tylko w oficjalnej pracy. Nieliczni wiedzieli o innych usługach, jakie oferował – usuwanie zabójców, którzy z różnych powodów stali się niewygodni jest doprawdy nietypowym zajęciem, ale jakim zyskownym i zabawnym. Obserwowanie tych wszystkich nieudanych prób zamordowania go. To znaczy, jeśli o nich wiedział.
O tym zleceniu nie uprzedzono go, ale domyślał się, kto za nim stoi
W zaciemnionej sali restauracji cicho grała muzyka, Ludgard siedział nad zimnym posiłkiem i wbijał wzrok w punkt, gdzieś ponad głową lady Amarty von Schald. Dama zupełnie nie przejmowała się kamiennym milczeniem towarzysza i ze smakiem konsumowała kolejne kęsy.
- Milady, postąpiła pani bardzo nie rozważnie nie uprzedzając mnie o drugim zadaniu, które postanowiła mi pani zlecić.
Kobieta wyniosłym gestem wytarła serwetką usta, splotła dłonie na podołku wiśniowej spódnicy i obdarzyła mężczyznę wyzywającym spojrzeniem.
- Panie Maximov, ci ludzie byli odpowiedzialni za śmierć mojego męża. Jeden zlecił morderstwo, drugi wykonał wyrok. Obaj musieli ponieść karę. Zdaje się, że nie masz wyrzutów sumienia związanych ze śmiercią von Rissa. Więc dlaczego ta druga tak cię denerwuje?
- Nie chodzi o śmierć tego skrytobójcy… - Ludgard zignorował poufałość lady.
- Moim bezpieczeństwem także nie musisz się martwić, odpowiednia charakteryzacja przed spotkaniem, zmieniłam nawet wygląd twarzy…
- To nieistotne, milady. – przerwał jej – Interesuje mnie jedynie moje wynagrodzenie i spokój, a ty pani go zakłóciłaś - zauważył zimno.
Nie wątpił w drobiazgowe przygotowanie przez panią von Schald całej operacji. Zapewne nieźle się przy tym bawiła. Z tego, co zdołał się dowiedzieć, przez klika tygodni odgrywała nawet dziwaczkę bez gustu, aby akcja wypadła perfekcyjne. W ogóle, ta tak zwana, zemsta była spowodowana chęcią utrzymania istniejącego między arystokracją status quo i zasygnalizowania, że zamach na szlachetnie urodzonego nikomu nie ujdzie na sucho. On nie miał zamiaru mieszać się do tych rozgrywek.
- Och nie martw się. Wynagrodzę cię odpowiednio za twoje usługi – uśmiechnęła się z wyższością.
- Nie wiem w jaki sposób dowiedziałaś się, pani, o mojej drugiej pracy, ale zgadzam się, milady zapłaci pani za wyświadczoną przysługę, na wiele sposobów.
- Grozisz mi? – Wzburzenie starło uśmiech z twarzy arystokratki.
- Ostrzegam milady. Zaledwie ostrzegam. Zabawiłaś się pani z siłami, o których nie masz najmniejszego pojęcia, nie stosując do reguł. I wkrótce poniesie pani konsekwencje. – Wstał od stołu. – Wątpię, abyśmy jeszcze się spotkali. Żegnam.
- Żaden najemny pracownik nie będzie obrzucał mnie groźbami. Pożałujesz tego. Nie masz żadnego talentu magicznego. Z tego, co wiem ledwo jesteś w stanie użytkować magiczne urządzenia. Chociaż z różnym skutkiem - zadrwiła. – Ponoć zdarza ci się nie uruchomić najprostszej grzałki. Cóż, zatem możesz mi zrobić?
Milcząc adwokat ruszył w kierunku wyjścia. Nim opuścił restaurację, minął olbrzymie lustro, odbita w nim postać ukłoniła się kpiąco.
Od podpisania umowy mijało właśnie dziewiętnaście lat. Tak finałowa rozgrywka była coraz bliżej. Ludgard Maximov ze złośliwą satysfakcją wypisaną na twarzy wyszedł na dwór. Ciekawe, co przyniesie przyszłość.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kersi · dnia 08.09.2009 08:54 · Czytań: 1372 · Średnia ocena: 4,67 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: