Bigos
W początkach listopada działkowcy palą kolorowe liście, otulają na zimę krzewy i drzewa, zasilają glebę minerałami, spuszczają wodę z instalacji wodno- kanalizacyjnej, pakują, co cenniejszy, dobytek i odlatują do siedzib zimowych.
Bezdomni odwrotnie. Opuszczają letnie siedziby, by pożeglować ku opuszczonym domom działkowców. Istne jemiołuszki, przybywające na zimę do Polski, z dalekiej północy.
Część z działkowych domków, szczególnie te zaopatrzone w kominki, jest całkiem znośną alternatywą, wobec penetrowanych przez policjantów dworcowych peronów i poczekalni.
Tego pamiętnego roku, zaledwie trzech mężczyzn bez stałego adresu zameldowania, zdecydowało się przezimować na terenie pracowniczych ogródków działkowych „Goździk”.
Jarema Malicki - były zapaśnik Polonii Warszawa, Waldemar Batura - były przemytnik i absolwent historii sztuki Uniwersytetu Warszawskiego i Abraham Kleinst - były antykwariusz.
Od niemal pięciu lat trzymali się razem odnosząc raz większe raz mniejsze sukcesy na polu odzyskiwania, dla kraju i świata, surowców wtórnych.
Czterdziestokilkuletni, cisi, przyjaźni dla ludzi i siebie nawzajem, nikomu nie wadzili i za wszelką cenę unikali konfliktów.
Nader pożyteczni obywatele, którzy po weryfikacji programów szkolnych mogliby stanowić wzór dla młodego pokolenia, wychowywanego w poszanowaniu dla naturalnego środowiska oraz politycznej poprawności.
Któż jednak o tym wiedział? Prawie nikt.
Chyba tylko Maksio, który to coraz częściej i częściej zapuszczał się późną jesienią i zimą na teren Ogródków, by oddalić się od klimakterycznych utyskiwań więdnącej połowicy.
Podczas jednej z pierwszych zimowych wypraw zawarli znajomość. Gwarzyli niezobowiązująco już to o dramacie elżbietańskim, już o sporcie, twórczości Zbigniewa Nienackiego i poezjach Czesława Miłosza.
Kilka dni później Maksymilian zapuścił się ponownie na teren działek.
Tym razem spędził z trzema muszkieterami całe popołudnie. Śnieg leniwie prószył w formie dużych, wielokątnych kryształów, a oni siedzieli sobie przy kominku, popijali herbatkę i rozmawiali o sztuce, literaturze i zawirowaniach globalnej gospodarki.
Następne spotkanie miało miejsce zaledwie po dwóch dniach. Nowi przyjaciele zwierzyli się Maksiowi, że miejscowi członkowie Młodzieży Wszechpolskiej zatruwają im życie. Wygoleni, odziani na sportowo młodzieńcy nachodzą ich, ubliżają, a nawet grożą śmiercią tylko za to, że oni, tak zwani bezdomni, są, istnieją i swym byciem obrażają katolicki porządek świata.
Maksio, choć bardzo całą sytuacją poruszony, nie miał pomysłu jak zaradzić złu. Z braku lepszych konceptów postanowił przyrządzić, dla swoich nowych przyjaciół, bigos, jedyną potrawę, jaką umiał uwarzyć naprawdę dobrze.
W dni zimowe nie masz bowiem lepszego dania nad bigos.
Ile polskich domów, tyle przepisów. Maksio miał swój. Kompilację przepisu z Pana Tadeusza i Domu dziecka.
Weź dobrze ukiszonej kapusty, co najmniej kilogram, i małą główkę kapusty surowej. W obu przypadkach zachowaj należytą ostrożność. Kapusta kiszona najlepsza z beczki, taka, co sama do ust idzie. Kapusta świeża najlepsza zbita, twarda jak cycki zdrowej osiemnastolatki. Dalej grzyby. Garść prawdziwków i garść podgrzybków. Cebul dwie albo i trzy, ale takie, co przy krojeniu mocno w oczy szczypią. Mięsa nie żałuj, ale i z nim nie przesadzaj. Bigos to nie gulasz. Po garści w kostkę pokrojonej karkówki, wołowiny i kiełbasy podwawelskiej, będzie w sam raz.
Do tego dwa listki laurowe, łyżka koncentratu pomidorowego, kilka suszonych śliwek i naturalnie nieco oleju słonecznikowego, w sam raz tyle, aby dno garnka starannie wymościć.
Zgromadziwszy wszystkie produkty zabieramy się do dzieła.
Dno wymoszczonego olejem garnka rozgrzewamy. Nie za bardzo i nie za mało. Sypiemy pokrojoną w kostkę cebulę. Zanim się nam przyrumieni dodajemy surową kapustę i bez zwłoki mieszamy, najlepiej drewnianą łyżką z lipowego drzewa. Gdy tylko kapusta otuli swym wilgotnym jestestwem nieco podsmażoną cebulę, dodajemy do gara jej kiszoną siostrę.
Wdychając przecudny kapuściano - cebulowy aromat zabieramy się za podsmażanie na patelni mięsiw przeróżnych, też na oleju, najlepiej słonecznikowym. Najpierw wołowinę, nieco później wieprzowinę, a na samym końcu kiełbasę. Smażymy je krótko, w sumie nie więcej niż dziesięć minut. Dojdą w garnku z kapustą, do którego odważnie je dodajemy, mieszając, mieszając, mieszając. Grzyby, jeśli były suszone, czekają cierpliwie, na swoją kolej, w gorącej wodzie.
Obietnicę bigosu mieszamy. Im częściej tym lepiej. Bigos lubi być mieszany. Gdy minie godzina, albo i nieco więcej, dodajemy grzyby. Od tej pory mieszamy z dużą ostrożnością.
Grzyby bowiem nigdy nie powinny zetknąć się z dnem gara. Lubią one przywierać, co nadaje potrawie gorzki smak. Dodajemy teraz nieco wody, bo ta kapuściana już odparowała. Chlastamy dobrą łyżkę albo i nawet dwie koncentratu pomidorowego i uprzednio wymoczone w gorącej wodzie śliwki. Mieszamy nadal z dużą ostrożnością, by ani grzyby, ani śliwki nie zetknęły się z dnem gara. Teraz kolej na liść laurowy. Dobrze, by znalazł się w samym środku akcji.
Pozwalamy naszemu dziełu pyrczeć na jak najmniejszym palniku, przez dobrą godzinę, po czym zdejmujemy gar z kuchni i schładzamy, a najlepiej zamrażamy na balkonie, nad którym srogą twarz zima pochyliła.
Następnego dnia pozwalamy dojść naszemu bigosowi na najmniejszym palniku, przez co najmniej godzinkę ostrożnie mieszając. I gotowe.
Z tak uważonym garem bigosu, opatulonym kilkoma numerami Gazety Wyborczej, ruszył Maksio do swoich nowych przyjaciół. Furtka była otwarta. Wszedł do domku i… się zdziwił.
Jarema Malicki siedział na taborecie i ogryzał coś, co uderzająco przypominało kształtem ludzką dłoń.
Waldek Batura siedział zaś przy turystycznym stoliku, na którym leżało dobrze wypieczone ludzkie podudzie pokaźnych rozmiarów.
Abraham Kleinst stał przy oknie, zatopiony w lekturze Pism Semantycznych Gottloba Frege.
- Czy to jest to, co myślę? - zapytał zdumiony Maksymilian, czy to uczta kanibali?
- Tak, to jest to, co myślisz przyjacielu - odparł Abraham, odrywając się od lektury Pism Semantycznych. Przyszli wczoraj z bejsbolami i kanistrem benzyny. Przecenili jednak, jak widzisz, swoje możliwości.
- I co, i wy teraz ich tak po prostu zjadacie?!
- A co mieliśmy z niemi zrobić? Pomyśl sam. Pomyśl logicznie. Raz, że każdy pochówek to w sumie wielkie marnotrawstwo żywności, a poza tym, w tym konkretnym przypadku, ogromne ryzyko utraty wolności. Nie ma ciała nie ma przestępstwa.
- Przyniosłem wam bigos, niezbyt mięsny, jeszcze ciepły.
- Bóg ci zapłać przyjacielu, przyjmiemy go z wdzięcznością - odparł Jarema, nie przerywając obrabiania dłoni jednego z agresorów. -Nadmiar mięsa służy chyba tylko Pigmejom, którymi wszak nie jesteśmy. - dorzucił z szelmowskim uśmiechem i puścił do Maksima oko.
- Rozumiem, wszystko niby rozumiem, ale żeby tak ludzi zjadać, to przecież jakieś takie nieludzkie.
-W tej sytuacji to po prostu logiczne - odparł Abraham, - A logika, jeśli chwilę się nad tym wszystkim zastanowić, jest jedyną sensowną bronią wobec niekończącego się festiwalu pytań bez odpowiedzi, nękających każdego rozumnego człowieka.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! - bronił się Maksio. – Wiem, był wielki głód na Ukrainie w latach trzydziestych minionego szczęśliwie stulecia. Rodzice sprzedawali własne dzieci sąsiadom i kupowali ludzką rąbankę z ciał innych dzieci. To było, trwało, minęło, to było jakimś koszmarnym epizodem w historii ludzkości. Były i inne potworności, były niemieckie obozy zagłady. Były i inne straszne rzeczy, wcześniej. Jacyś rozbitkowie na łodziach, jacyś polarnicy. Epizody, potworne wynaturzenia i nic poza tym. Logika nic nie usprawiedliwia. Człowieczeństwo wyraża się wszak w wielu formach, w wielu płaszczyznach, trudno są one definiowalne, a jednak zrozumiałe, wyczuwalne, niemalże wysysane z mlekiem matek.
Nie! Tak po prostu nie można! Ludzi chowa się na cmentarzach lub pali w specjalnych krematoriach. Za zabójstwo odpowiada się przed sądem. Tak było i jest, taki porządek rzeczy. Jeśli to wszystko zarzucimy, zmienimy się w stado bestii, w jakieś wilkołaki.
- A ty przyjacielu cóżeś uczynił? Zakupiłeś szczątki różnych zwierząt zamordowanych przez anonimowych ludzi. Podsmażałeś je na takich czy innych tłuszczach, mieszałeś z zabitymi przez kogoś tam roślinami, doprawiałeś, mieszałeś i wreszcie przyniosłeś nam ten swój bigos.
- Wiem, wiem. Są, istnieją radykalni wegetarianie, którzy stawiają znak równości pomiędzy wszystkimi ziemskimi istotami. To jednak czysty obłęd. Myśląc w ten sposób, cała nasza cywilizacja byłaby gówno warta.
- A w czym my lepsi od świń, kur, krów, które zachowując dobre samopoczucie hodujemy, zabijamy i pożeramy?
- Jak to, w czym? To my je hodujemy, a nie one nas. Jesteśmy od nich mądrzejsi. Stworzyliśmy kulturę, religie, naukę.
- I co, to nas usprawiedliwia? A czy w naszej lokalnej, chrześcijańskiej kulturze nie jest powiedziane „Nie zabijaj”?
- Nie jestem pewien, ale z pewnością nie można stawiać znaku równości pomiędzy człowiekiem a świnią.
- Dlaczego? Na poziomie genetycznym jesteśmy prawie identyczni. Przeszczepy świńskich organów to już niemal standard. A to, że to my je hodujemy, a nie one nas to czysty kaprys ewolucji. Chwytne dłonie, przeciwstawny kciuk, większy mózg. Suma mutacji popchnięta doborem naturalnym i tak naprawdę nic więcej, co moglibyśmy obiektywnie zaobserwować.
- Nie, nic z tego, nie dam się w ten pozornie logiczny kanał wpuścić. To prowadzi do totalnego nihilizmu, do zupełnego obłędu. Człowiek to człowiek, świnia to świnia.
Są różnice, choćby religijne. My mamy dusze, a świnie ich nie mają.
Abraham obdarzył Maksia serdecznym, wyrozumiałym uśmiechem.
- Jak widzisz, przyjacielu, nie jadam ludziny, chociaż nie wynika to z przyczyn ideologicznych. Jestem wegetarianinem. Ani kur, ani świń, ani ślimaków, ani bigosu, bez urazy, nie spożywam, a tym bardziej ludzi. Mięso jest po prostu niezdrowe i niepotrzebne, aby przeżyć na tej naszej, pędzącej do nie wiadomo gdzie, planetce.
Bądź jednak tolerancyjny wobec naszych wspólnych przyjaciół.
Bądź człowiekiem nowoczesnym, otwartym. Nie potępiaj innych tylko z tej przyczyny, że nie podzielasz ich poglądów.
Tomasz Lippoman
www.bialowieza.com.pl
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Tomasz Lippoman · dnia 12.09.2009 09:11 · Czytań: 2103 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: