Naturalna potrzeba wezwała go do toalety parę minut po trzeciej. Założenie spodni na bokserki było kwestią kilku sekund. Wyskoczył z łóżka. Wracając, postanowił zrobić obchód. W sypialniach panował porządek, zresztą niczego innego się nie spodziewał. A może nie do końca...
Myśląc o jutrzejszym dniu, omal nie przeoczył, że w pokoju numer pięć, choć stały tam dwa łóżka, spała tylko jedna dziewczyna. Nie musiał szukać listy.
Brakowało Kai.
Szukał jej przez dłuższy czas w ciszy, zgodnie z ich umową. Coraz bardziej podenerwowany, otworzył drzwi do pokoju wspólnego i odruchowo się cofnął.
Wiedział, że skulona sylwetka na parapecie to postać Kai. Nawet tutaj, tylko ona kładła się spać w spodniach moro i takiej samej koszulce. Chciał zawołać, ale ugryzł się w język. Dziewczyna nie zauważyła jego obecności. Ale nie dlatego zachował milczenie. W którymś momencie, gdy powiew nocnego wiatru wpadł do budynku, rozwiewając ciemnobrązowe włosy dziewczyny, w świetle lampy na polu apelowym zobaczył, że jej twarz jest mokra od łez.
Zagryzł wargi i cofnął się, zamykając cicho drzwi. Westchnął. Siniak i upadek, będący z pewnością następstwem lania, był jeszcze do przyjęcia w ich wspólnych relacjach, że kiedy jedno nie mówi, drugie nie pyta. To tak, ale nocny płacz już nie bardzo. W ogóle pierwszy raz widział jej łzy i nawet sam przed sobą nie chciał przyznać, jak bardzo to nim wstrząsnęło.
Nie mógł wejść, choć całym sercem się tam rwał. Wiedział, że dziewczyna nie podarowałaby mu, gdyby zobaczył ją w chwili słabości. Musiał dać jej czas.
Kiedy wstał, parę minut po szóstej, zobaczył, że przemyka się do swojej sypialni. Spotkali się dopiero na apelu, już po śniadaniu. Skrzywił się na widok jej bladej twarzy. Pomyślał, że kilka dziewczyńskich sztuczek z pewnością by to zatuszowały, ale przecież Rickiyah nie malowała się nigdy, absolutnie nigdy. Jedynym wyjątkiem był tusz do rzęs przy wielkich okazjach, a ten przecież nie zdołałby ukryć podkrążonych oczu.
Nie mieli czasu nawet na wymianę przywitań. Ethan od razu zabrał pozostałą jedenastkę na trening, a Kaya zamelinowała się przy komputerze, zawalona odręcznymi notatkami mężczyzny. Cieszyła się nawet, że jej to zlecił, bo wysiłek fizyczny nie przynosił już ulgi.
Łzy zresztą też. Przepłakana noc nie pozwoliła jej odnaleźć rytmu w hałasie codziennego nawału zajęć. Miała dość pracy w każdej wolnej chwili, by zarobić na wyjazdy, codziennych kłótni z rodzicami, tego, że nie akceptowali jej wyboru. Z siedemnastoma wiosenkami na karku stała u progu dorosłości, a życie już jej solidnie dało w kość. Nauka po nocach, żeby tylko nie pogorszyć wyników i ciągłe napięcie było zbyt wyczerpujące. Nie tylko to zresztą. Od kilku tygodni doszła jeszcze świadomość, że faktycznie zrobiła coś głupiego, coś, z czego do tej pory, patrząc na koleżanki, tylko się wyśmiewała.
Potrząsnęła głową, odpędzając myśli i pochyliła się nad książką, zmuszając się, by skupić się tylko na prostych tabelach liczb, statystykach. Na próżno. Wciąż miała przed oczami jego twarz, a wspomnienie jego palców zaciśniętych na jej dłoni paliło żywym ogniem.
Ethan. Ciemne oczy, jasne, rozwichrzone włosy. Jego ręce, gdy pokazywał jej wszystkie tajniki udzielania pierwszej pomocy i innych, bardziej zaawansowanych rzeczy, co do tej pory trzymali w tajemnicy. Był starszy od niej ledwie cztery lata, ale wiedział wszystko: czego chciała się nauczyć, za czym tęskniła, o czym marzyła.
Trening skończyli w porze obiadowej. Ethan przyprowadził swoją grupkę i przez ramię już rzucił, że do osiemnastej mają czas wolny. W progu baraku stanął. Kaya, przegryzając warg, pochylona mocno do przodu, stukała w klawisze w tempie karabinu uzi. Po chwili odetchnęła głęboko i nacisnęła jakiś przycisk. Rozległ się warkot starej jak świat drukarki.
-Skończyłaś? - zapytał. Drgnęła, z pewnością nie zarejestrowała wcześniej faktu, że już wrócił, ale nie odwróciła się. To było bardziej do niej podobne, więc uśmiechnął się kącikiem ust i podszedł. Podała mu plik kartek, odpowiednio już oznakowanych, w plastykowych koszulkach i skoroszycie.
-Wszystko tak jak zawsze. Wykresy, oznakowania.
-Dzięki. Kaya...
-Tak? - już stała przed nim, gotowa na rozkazy, komputer kończył pracę.
-Jesteś blada jak ściana. Co się dzieje?
-Nie mogłam w nocy spać.
Proste zdanie, prawdziwe, bo przecież nie do końca skłamała, a jednak nim wstrząsnęło. Z kilku powodów. Kaya zawsze, ale to zawsze, pracując z nim, rozmawiając, patrzyła mu w oczy. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek dobrowolnie odwróciła wzrok, chyba że musiała. A teraz nie dość, że wbiła wzrok w ścianę za jego plecami, to na dodatek zagryzła drżącą wargę i zarzuciła głową tak, że włosy opadły jej na twarz. Wiedział dobrze, dlaczego. W oczach miała łzy. Drugi raz po ponad trzech latach.
-Usiądź - pchnął ją na krzesło i usiadł przy niej. Kaya zaczęła się wiercić, jakby zrobiło jej się niewygodnie i coś w tym faktycznie było, bo nigdy dotąd, pomijając prace przy komputerze, nie siedziała u niego w biurze. Sprawy z Etanem załatwiało się od ręki, długie rozmowy nie leżały w jego zwyczaju.
-Znowu chodzi o rodziców, tak?
Nie odpowiedziała. Bo nie musiała.
-Uderzyli cię?
Poderwała gwałtownie głowę, patrząc na niego z niedowierzaniem.
-Widziałeś? - wyszeptała.
Kolejne pytanie miało dotyczyć poprzedniej nocy, ale kiedy otworzył usta, stwierdził, że nie może go zadać. Po prostu. Nie byli jeszcze gotowi.
Ethan nie miał wady wzroku. Widział doskonale wszystko: i uniki Kai, i niemą prośbę w oczach. Prośbę o to, by ją dostrzegł, by, być może, wziął za rękę i poprowadził w życie z ich własną filozofią, bez rodziców, którzy niczego nie wiedzieli.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 01.09.2007 12:01 · Czytań: 736 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: