Wszystko potoczyło się w mgnieniu oka: śmierć trzech bandytów, wtargnięcie policji i na koniec potężny wybuch, który wstrząsnął okolicą…
- Kurwa, nie tak miało być – zaklął Porter.
- No, wiem – odpowiedziałem. – Ale przecież tobie chodziło o akcję, a nie jakieś tam miłosne rozgrywki i kluchowate dialogi?
- No, tak… - podrapał się po głowie – ale mimo wszystko liczyłem na więcej.
- Ty mnie nie wkurwiaj, Porter - powiedziałem ostrym tonem. – Najpierw pierdolisz, że chcesz na ostro i bez zbędnego pieprzenia, teraz znowu, jak niedoruchana cipa, masz pretensje, że ci za mało.
- Cipa, cipa - powtórzył jak echo Buds, ale po chwili uśmiech zgasł mu na twarzy, bo Porter pierdolnął go w gębę tak mocno, że Buds spadł z krzesła.
- No co, no co… - powiedział płaczliwym głosem trzymając się za nos.
Ale Porter nie słuchał. Zastanawiał się, co ma odpowiedzieć.
Wyręczyłem gnojka.
- Ty Porter nie myśl, bo tobie to tylko może zaszkodzić. Ty się lepiej skup i powiedz, co cię tak naprawdę kręci.
Porter uśmiechnął się pod nosem.
- Przecież wiesz, Becks, przecież wiesz… - i oczy zapłonęły mu blaskiem.
Wiedziałem dokładnie, o co łajzie chodzi, ale chciałem, żeby sam mi o tym powiedział.
- No więc musi być krew, dużo krwi i jakiś mściciel, ale nie taki jednoznacznie dobry. To musi być ktoś, kto, kiedy się mści, nie zwraca uwagi na nic wokoło i robi taki rozpiździaj, że kiedy kończy, nikt nie jest w stanie policzyć trupów. No i przydałaby się jakaś laleczka dla naszego bohatera, ale taka wiesz, typowa blondyna - niekumata, ale za to umiejąca się pieprzyć. Zresztą, co ja ci będę ględzić, sam wiesz najlepiej.
Oczywiście, że wiedziałem. Porter był głupi jak but. Można go czytać niczym książkę, tylko że w jego przypadku czytanie kończyło się na pierwszej linijce, potem wszystko było już jasne.
Kiedy pojawiła Marwela, temu głąbowi oczy wyszły z orbit. Nie dziwiło mnie to, bo dziewczyna miała piękne ciało i cudowny uśmiech, potrafiła zniewolić gestem, a co dopiero, kiedy siadała na krześle i teatralnym gestem zakładała nogę na nogę, ukazując przy tym skąpe, prześwitujące majteczki. Porter zamarł w oczekiwaniu. Marwela zamówiła drinka i wtedy rozpętało się piekło: barman chwycił ją za ręce, wykręcił nadgarstki i przykleił do jej ciała. Próbowała zerwać z siebie jego lepkie ręce, ale wtedy do knajpy weszło trzech pistoleros o twarzach tak smutnych, jakby przed chwilą pochowali najbliższą rodzinę. Marwela zastygła w bezruchu. Jeden z nowoprzybyłych podszedł do niej i spojrzał w jej oczy z wysokości swoich, prawie dwóch metrów. Czuć było od niego alkohol. Dziewczyna wzdrygnęła się i odwróciła głowę, ale bandyta chwycił ja za podbródek i przybliżył swoją twarz do jej ust.
- Wiesz, mała – powiedział zachrypniętym głosem – dawno nie ujeżdżałem takiej pięknej klaczy.
Znowu podjęła próbę wyrwania się, ale barman nadal trzymał ją mocno za ramiona.
Wtedy nieznajomy wepchnął dłoń pod jej spódnicę i szarpiąc mocno, zerwał z niej majtki. Po udzie pociekła strużka krwi. Bandytę podniecił ten widok, bo przylgnął do niej i z całej siły ścisnął piersi…
- Ożesz ty, kurwa… - wystękał Porter i oblizał wargi.
Nawet Buds przestał jęczeć; wszyscy trwali w bezruchu czekając na to, co wydarzy się dalej.
Nieznajomy pociągnął za materiał i stanik odpadł od piersi Marweli, ukazując to, co było w niej najpiękniejsze: dwa idealnie okrągłe cycuszki, zakończone brązowymi sutkami. Dziewczyna szarpnęła ciałem, ale nadal uwięziona była w żelaznym uścisku barmana. Stojący wokół bandyci gwizdnęli z podziwem…
Nagle drzwi knajpy otworzyły się z impetem. Oczy wszystkich zebranych zwróciły się w tamtą stronę. W strudze wlewającego się światła majaczyła potężna sylwetka.
- Spierdalaj, gringo – wykrzyknął barman. – To zamknięta impreza. Bar mleczny jest tuż za rogiem.
Bandyci wybuchnęli śmiechem. Stojący w drzwiach mężczyzna nie posłuchał.
W jego dłoni pojawiła się srebrna beretta a potem wydarzenia nabrały niesamowitego tempa: najpierw padli dwaj mężczyźni stojący z boku, następny nabój był przeznaczony dla barmana - wleciał w jego czoło, a kiedy wychodził z drugiej strony, zabrał ze sobą większą część jego mózgu. Ostatni z bandytów chwycił Marwelę w pół i schował się za nią.
- I co teraz, gringo? – wycedził z uśmiechem.
Ale odpowiedź nie nadeszła. Rozległ się huk wystrzału, a zaraz po nim przerażający krzyk dziewczyny…
- Ja pierdolę – wystękał Buds. - Ale jatka.
- To jest zajebiste, Becks, po prostu zajebiste.
Najpierw na ziemię osunął się bandyta, a zaraz za nim dziewczyna. Mężczyzna z berettą podbiegł do niej, delikatnie wziął na ręce i położył na ladzie barowej. Z lewego boku Marweli płynęła strużka krwi.
Nieznajomy podniósł butelkę whisky, zębami zerwał korek i wlał w siebie łyk alkoholu. Potem oderwał kawałek koszuli i namoczył go w whisky. Przytknął szmatkę do rany i, nie zważając na ból, jaki przynosi rannej, starł krew z jej ciała. Oczy Marweli gasły. Jeszcze na ustach tlił się uśmiech, ale widać było, że robi to z wysiłkiem. Poruszyła ustami, a nieznajomy nachylił się, żeby usłyszeć, co szepcze. Kiedy podnosił głowę, jego twarz była niczym maska – nie wyrażała żadnych uczuć. Oczy dziewczyny zgasły całkowicie, a usta znieruchomiały. Mężczyzna zdjął swój płaszcz i przykrył jej ciało. Jeszcze raz się do niej nachylił i wyszeptał szybko jakieś słowa. Potem odwrócił się i wyszedł z baru…
- Kurwa – krzyknął Porter. – Za mało.
- Za mało, za mało – zawtórował mu Buds, ale pomny ostatnich wydarzeń, stanął poza zasięgiem rąk Portera.
- A co z Marwelą? A zemsta? – dopytywał rozgorączkowany Porter i widać było, że jest zdrowo nakręcony.
Odwróciłem się plecami. Kiedy po chwili znowu spoglądałem na ich twarze, nie byli już tacy ciekawi.
Porter od razu spostrzegł w mojej dłoni berettę i cofnął się o krok.
- Dokąd to, skwurwielu – wycedziłem. – Spieszysz się? Przecież chciałeś zemsty. Oto i ona – powiedziałem i strzeliłem Budsowi między oczy.
Jak znam życie, Buds niewiele z tego zrozumiał – stał otumaniony od momentu, gdy w mojej dłoni pojawił się pistolet. Stał i nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Nie zrozumiał niczego z mojej opowieści albo raczej nie chciał zrozumieć, że dziewczyna, którą ostatnio pomagał Porterowi zgwałcić, była moja i tylko moja. Teraz leżał z dziurą w głowie i dałbym się pokroić, że czuł się przypadkową ofiarą.
- Słuchaj, Becks – wyjąkał ze strachem w glosie Porter. – Słuchaj, to nie moja wina. To ten wszarz… - I wskazał głową ścierwo Budsa. – To on.
Nie słuchałem. Dość miałem wymówek tego typu. Kiedy w grę wchodziła śmierć, ciągle słyszałem: to nie ja, to on. Porter jednak chciał być cwańszy. Próbował mnie zagadać, a w tym czasie niepostrzeżenie, jak mu się wydawało, sięgał po nóż ukryty za paskiem. Byłem na to przygotowany. Kiedy ostrze błysnęło, strzeliłem mu w prawą rękę. Nóż spadł na podłogę. Porter chwycił za ranną kończynę i ruszył na mnie z impetem, ale następna kula z berrety skutecznie go unieruchomiła; przez chwilę stał trzymając rękę na prawym oku, w które dostał, ale po kilku sekundach natura dała znać o sobie – ręka opadła. Tam, gdzie kiedyś miał oko, zionęła wielka, krwawa dziura, przez którą widać było butelki whisky stojące na barowej półce. W chwilę potem Porter stoczył się na podłogę.
Nalałem sobie kieliszek. Usłyszałem ciche kroki, ale nie odwracałem się, byłem za bardzo zmęczony, a poza tym wiedziałem, kto za mną stoi.
- Nic ci nie jest, gringo? – odezwała się Marwela.
- Nic a nic – odrzekłem i odwróciłem się w jej stronę.
Stała przede mną uśmiechnięta, a jej uśmiech powodował, że moje twarde serce miękło. Oddychała miarowo, a jej piersi falowały w rytm oddechu. Pomiędzy nimi płynęła maleńka strużka potu i znikała za koronkowym stanikiem. Gdyby nie to, że byłem zmęczony, chętnie sprawdziłbym, gdzie ów strumyk kończy swój bieg.
Głos Marweli wyrwał mnie z odrętwienia.
- Hej gringo, jeszcze tylko dwa bary i będziemy mogli wrócić do hotelu, a wtedy… - zawiesiła głos, zmrużyła oczy i oblizała wargi w taki sposób, że nie musiała kończyć zdania – wiedziałem, co stanie się, gdy wrócimy do pokoju.
Strzepnąłem niewidzialny pyłek ze swojego płaszcza i trzymając w dłoni srebrną berettę, ruszyłem za swoim przeznaczeniem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
msh · dnia 18.09.2009 09:04 · Czytań: 868 · Średnia ocena: 3,5 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: