Maksio spotyka ducha
Od wielu tygodni wędrowali z Jackiem wzdłuż wschodniej granicy zbierając materiały do przewodnika o kresach Rzeczpospolitej.
Do Zabłudowa dotarli późnym popołudniem 21 grudnia.
Był to jeden z tych dni, gdy myśl bez udziału woli wędruje ku sprawom ostatecznym. Gruba pokrywa granatowych chmur szczelnie wypełniała nieboskłon. O zmierzchu zaczęło wiać. Najpierw wiatr wprawił w drżenie brązowe i złote liście, wkrótce potrząsnął cieńszymi gałązkami, by wkrótce giąć grube konary i ganiać tabuny mokrych liści. Przemarznięci skierowaliśmy się wprost do baru. Po otwarciu metalowych drzwi wbiliśmy się w chmurę kwaśnego, tytoniowego dymu.
Faceci, ich kufajki, walonki oraz barmanka w szarawym fartuchu majaczyli jak zjawy w gęstych oparach. Przez moment wszystkie spojrzenia skierowały się w naszą stronę, by wkrótce powrócić na dawne miejsca.
Po lekturze wywieszonego za bufetem menu zamówili tylko dwa kuflowe, by po chwili zasiąść przy metalowym stoliku pamiętającym z pewnością stan wojenny. Piwo było świeże i zimne, co wprawiło nas w nieco lepszy nastrój. Zaczęli dyskretnie rozglądać się po sali. Pod ścianą, przy sąsiednim stoliku, niemalże jednocześnie wyłowili z tłumu podobnych do siebie postaci mężczyznę o twarzy wskazującej na wielkie trudy w wieloletnim borykaniu się z egzystencją. Coś w nim było takiego, co skupiało uwagę, coś magnetycznego. Nie minęło czasu wiele i zawarliśmy znajomość. Rozmowa przy kufelku toczyła się wokół spraw puszczańskich. Wacław, jak się okazało, był emerytowanym gajowym, a Puszcza i jej zwierzyna były całym jego życiem. Po trzecim piwie rozgadał się, jakby od dawna nie miał sposobności z nikim rozmawiać.
Opowiadał o dzikach jak szafy, bykach noszących wieńce, wewnątrz których dwie osoby wygodnie zasiąść by mogły, najwięcej zaś o wsi Kondycja, składającej się zaledwie z jednego domu, w której dawno temu pewien kmieć sprzedał diabłu duszę za kawałek pola.
Ruszyli oczywiście do Kondycji. Nie minęło nawet pół godziny, gdy z granatowego nieba na przemian zaczął padać to deszcz, to śnieg. Z Zabłudowa do Kondycji jest około 12 kilometrów. Mieli przed sobą dwie i pół godziny marszu. Nie zwlekając, zanurzyli się w czarny las. Snop światła latarki omiatał nieprzeniknioną ścianę puszczy, szczelnie porastającą skraj leśnego duktu. Silny, zachodni wiatr dawał koncert bez partytury na świerki, sosny, dęby, z akcentami w formie pękających, suchych gałęzi. Ochłodziło się nieco i z nieba zaczął padać ni to grad, ni to śnieg. Purpurowy księżyc pojawiał się na moment, aby po chwili zniknąć za gęstą kołdrą burzowych chmur. Od Lipowego Mostu dzieliło ich niecałe dwa kilometry, gdy przez gościniec przeskoczyło niewielkie stado dzików. Zwierzęta były wyraźnie spłoszone i nawet nas nie dostrzegły. Przy samej drodze zajęczało pękające drzewo.
Rozważając, co lub, kto mógł spłoszyć dzikie świnie, dobrnęli do Lipowego Mostu.
Mimo wczesnej pory wioska wyglądała na niemal wymarłą. Tylko w kilku chatach okna rozświetlało żółte światło świec. Wiatr musiał zerwać linię lub uszkodzić podstację. Ani jeden pies nie zaszczekał, gdy przecinaliśmy przyprószoną śnieżną kaszą wioskę. Na mostku zatrzymali się na krótki odpoczynek. Księżyc ukazał się na dłuższą chwilę, wypełniając jasną drogę, dachy chat i łąki czerwonawą poświatą. Podmokłe łąki nad Supraślą jeszcze nie całkiem zamarzły. Maksio zasugerował drogę przez las. Jacek nie wyrzekł słowa.
Wiatr nieco osłabł i z nieba sypnęło prawdziwym śniegiem. Ciężkie płatki puchu wirowały wszędzie, jakby wahając się, w którym miejscu mają ostatecznie zakończyć swoją wędrówkę. Zbliżała się godzina 23:30, gdy dotarli do mostku na Słoi.
Byli w Kondycji, gdy w głębi drogi biegnącej w stronę wsi zamajaczyła jakaś postać. Ciemna sylwetka powoli zbliżała się w stronę mostku. Po chwili dał się słyszeć wyraźny odgłos stąpania po piaszczystym podłożu. Dwa kroki przed niemi stał pan Wacław. Maksia zamurowało. Prędzej spodziewał się spotkać na tym pustkowiu ducha, niż właśnie jego. Stary mężczyzna popatrzył na nich, uśmiechnął się i rzekł:
-Co, jednak przyszliście?
Maksio nie wiedział, co odpowiedzieć i postanowił poczęstować go papierosem. Gdy okazało się, że paczka jest pusta, schylił się do plecaka, który stał przy barierce mostku.
Gdy wyprostował się gościa nie było.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem. Rozpłynął się w ciemnościach.
- Jak to rozpłynął się?
- Nie mam pojęcia. Był i po chwili po prostu zniknął.
Kilka dni później Makio powrócił do Zabudowa, aby odszukać starego leśnika.
Wypytywał o Wacława w barze i pod sklepem spożywczym, stałą czatownią miejscowych piwoszy, nikt jednak o nim nie słyszał. Zrezygnował już niemal z dalszych poszukiwań, gdy pod sklepem pojawił się starszy mężczyzna w ciężkim kożuchu do ziemi.
-Znałem go, pewno, że znałem - powiedział - tyle, że Wacław nie żyje już od sześciu lat.
Tomasz Lippoman
www.bialowieza.com.pl
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Tomasz Lippoman · dnia 18.09.2009 09:05 · Czytań: 998 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: