Klatka Guliwera, cz.III - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Klatka Guliwera, cz.III
A A A

(fragment "Klatki Guliwera")
Przyjechała Czarna. Literowicz zobaczył ją, kiedy opuszczał salę wykładową. Z daleka na tle barwnego tłumu studentek wyróżniała się żałobna barwa jej sukni i włosów. Innej jej zresztą nie pamiętał, lecz tym razem czerni tej zdawało się być więcej. Pogłębiała to żółtość udręczonej twarzy. Domyślił się, zanim zaczęła mówić, że matka jej odeszła.
Przy składaniu kondolencji wyrwało mu się coś niekonwencjonalnego:
- Chciałbym, żeby pani już nie była taka smutna...
- Smutna? Już nie! To zresztą za małe słowo - oznajmiła twardo. - Jestem już spokojna. Zetknęłam się z nieuchronnym i stawiłam temu czoło. Odtąd nie ma tak wielkiej rzeczy, która by wzburzyła moje emocje. Wszystko wydaje się mało ważne. Nic godnego zabiegów. Mimo to, wróciłam tutaj jak obiecałam. Przyrzekłam też mamie, że dołożę starań, by coś osiągnąć, podjąć się czegoś ważnego. Mama powtarzała z uporem, że trzeba od życia żądać więcej. Więc jestem.
Nie wiedział, co powiedzieć, ale miał nadzieję, że nie znalazła czasu, by zapoznać się z jego powieścią. Odczuł ulgę z odroczenia wyroku. Zła wieść nie powinna się śpieszyć!
- Tylko ja niewiele poczyniłem w pani sprawie. Najtrudniej z mieszkaniem...
Właściwie mało się starał. Więcej rozmyślał, jak ona oceni jego powieść. Żeby zagłuszyć swój egoizm zaprosił ją na piątą na „KL”, jak w skrócie nazywano „Kółko Literackie”.
Czarna spojrzała strapiona na zegarek. Do piątej nie miała co ze sobą zrobić, więc poprosił ją do gabinetu, który dzielił z docentem Jurkiem Wejlinem, a ten miał dziś zajęcia przed południem. Usiadła naprzeciw jego biurka. Od czasu do czasu ktoś tu zaglądał z pracowników, albo studentów i widział, jak długo rozmawiają. Czarna nie była zbyt ładna. Daleko jej było do wystrojonych studentek, a na twarzy, bladej i wymizerowanej, miała wypisane, że zajmuje ją wyłącznie duchowa strona egzystencji, którą karmi się w bibliotekach.
Przełączył telefon na pokój asystentów, żeby tu nie przeszkadzał i zachęcił Czarną, by opowiedziała o sobie więcej. Na razie zaczepiła się w bibliotece, u siebie na prowincji. „Zajęcie niewątpliwie szlachetne - skomentował w myślach - lecz nie na miarę jej aspiracji. Wystarczy znajomość liter, aby odszukać żądaną książkę. A takie > na razie< bywa najczęściej - ">na zawsze<”.
Ona tymczasem opowiadała z przejęciem, jak dokłada starań, żeby przychodzące po romanse panie poszerzyły krąg swoich lektur, jak podsuwa młodzieży rzeczy ambitniejsze niż sensacja i fantastyka, jakie kupuje nowości.
Przypomniał sobie pracę magisterską Czarnej. Pisała o znaczeniu dla twórczości Roberta Musila jego wykształcenia psychologicznego. Subtelnie to wypunktowała.
- U nas w domu dużo się czytywało – ciągnęła swą opowieść Czarna. - W niedzielę po południu tradycyjnie na głos Mickiewicza. Mama nieraz wspominała, jak na pensji rozpoczynały odrabianie lekcji od odczytania na głos ballady: „To lubię”.
Ta pełna duchów i straszności ballada wywoływała w dziewczętach dreszcze. Trzymane w rygorze przez zakonnice łaknęły czegoś, co podnieca wyobraźnię. Tak bardzo się tą balladą epatowały, że w nocy zaczął się pojawiać w ich sypialni duch. Widywała go śpiąca najbliżej drzwi. Budziła wszystkie zestrachanym, jakby ze studni, krzykiem, bo zaledwie wyjrzała spod kołdry, zobaczyła i szybko się przykrywała z głową. Co noc powtarzało się: „O, znowu stoi!” Żadna nie odważyła się spojrzeć. Zakrywały szczelniej głowy. Omal się dusiły. Tylko ta jedna widziała i opisała zjawę, jako siwego pana z wąsami w tużurku. Wtedy inna koleżanka powiedziała, że tak wyglądał w trumnie jej niedawno zmarły ojciec. Ta, której się pojawiał nigdy go nie widziała. Ale kiedyś wyrządziła tej drugiej krzywdę, narobiła na nią plotek. Czyżby duch przychodził zemścić się za córkę? Mama z upływem lat miała wątpliwości. Były to zapewne początki psychozy tamtej. Urojenia, spotęgowane poczuciem winy. Tak zresztą ubranych chowano wtedy i innych. Ale jej straszny krzyk powtarzał się noc w noc. Aż po świętach więcej do szkoły nie wróciła.
- Mama uwielbiała Mickiewicza. Powracała tak do młodości, gdy jako wiejska nauczycielka, odcięta od świata błockiem, albo śniegiem po pas, czytywała wieszcza w długie wieczory przy lampie naftowej. Dlatego i po latach, z nadejściem zmierzchu, kiedy za oknem siąpił deszcz, albo zasłona białych płatów odcinała widok, zapalała w lichtarzu świece i czytała na głos. A kiedy któraś się wypalała, powtarzała za dziewicą z Dziadów:
„Świeco niedobra,
Właśnie pora było zgasnąć
I nie Mogłam doczytać...
Czyż podobna zasnąć?"
- Deklamowała Mickiewicza wiejskim kobietom podczas darcia pierza, uczyła wierszy ich dzieci. Tam byli jej najwdzięczniejsi słuchacze. Dużo też razem śpiewali. Szczególnie na weselach, gdzie spraszano całą wieś.
Niestety ten szlachetny zwyczaj wspólnego śpiewania i czytania na głos, co kultywowano niegdyś w niejednym domu, zburzyła telewizja. Coraz rzadziej czyta się książki na głos, zaczyna brakować czasu na czytanie, a co gorsza wielu zapomina, po co się właściwie czyta.
Zmilkła, bo Literowicz się zamyślił.
A jemu przyszło w tej chwili do głowy, że w końcu zapomniał po co właściwie pisze a ciągnie go do tego jak nałogowca. Musi co dzień zapisać choć stronę, choć parę akapitów. Dany mu przy tym przedsmak czegoś co wciąga prawdziwego twórcę, co go kusi do pustej kartki, choć i odpycha. Może by nawet doznał prawdziwej pasji twórczej, gdyby poszedł na całość, porzucił wszystko inne i skupił się wyłącznie na pisaniu. Ale przed tym powstrzymywał go lęk, że może się nie udać. Zresztą jak poważny naukowiec, ojciec rodziny, szanowany obywatel, miałby wybrać los artysty?? Taki van Gogh nie znał umiaru w swej pasji. Nie zważał na przeciwności, na zmęczenie, ból. Nie zastanawiał się, czy jego mozół nie jest daremny, gdy nikt nie kupuje jego obrazów. Nie dbał na głosy, odmawiające mu talentu a uparcie i bez przerwy malował.
Widocznie granicą pomiędzy prawdziwym twórcą a grafomanem jest cierpienie. Nieprawdziwy twórca tworzy póki mu to daje przyjemność a kiedy grozi zranienie, przez krytykę czy obojętność odbiorców, albo czuje daremność swego mozołu – rezygnuje. On sam nigdy nie poważy się pójść w tym na całość jak van Gogh a grafomanem być nie zamierza, bo po co? Może więc przyjdzie dzień, że zrezygnuje. Tak, granicą w tym jest cierpienie.
Wyjął szybko notes i zapisał, żeby nie uleciało: „Granicą –cierpienie. Ten kto się go nie lęka zostaje prawdziwym twórcą.” Schował notatki i pomyślał, że powinien nosić ze sobą jeszcze jeden notes na tego typu zapiski do powieści, bo w dotychczasowym, gdzie uwiecznia wszystko, zaczął się już gubić.
-Teraz widzę – powiedziała nagle Czarna - że tak się zaczęło umieranie naszego domu. Od stołu.
Najpierw przeniesiono się na wygodniejsze fotele, by oglądać telewizję. Książki ze stołu przewędrowały na niski stolik obok. Na nim stawały filiżanki z kawą. Najdłużej wierny stołowi pozostał, „Pan Tadeusz”. Leżał tam nadal, choć rzadziej otwierany. Stojący pośrodku pokoju stół trzeba było przesunąć pod ścianę, by nie zasłaniał ekranu. Lampa u góry już go nie oświetlała. Stół stracił swą ważność. Już nie wokół niego skupiało się życie rodziny. Na nim jadało się tylko niedzielny obiad, gdy inne posiłki pośpiesznie w kuchni. Mama długo, do celebrowanego w niedziele obiadu, zapalała świece, dodając ich migotanie do światła elektrycznego. Ale często wypalały się samotne a oni oglądali film w telewizji. Dostrzegano dopiero, gdy gasły, co wywoływało dwa słowa komentarza: „Świeco, niedobra...” i nic więcej. Podczas posiłku zamiast, jak dawniej, koncentrować się na talerzach i pogawędce, wszyscy odwracali głowy w kierunku telewizora, bo coś tam leciało i każdy śpieszył się z jedzeniem, żeby zamienić miejsce na dogodniejsze do oglądania.
Mama martwiła się, że przedkładają obrazki nad piękne słowo. Jednak lubiła programy o zwierzętach egzotycznych, a najbardziej o odległych miastach, ich architekturze, zabytkach, muzeach. O życiu codziennym tamtejszych mieszkańców. Sama nie zdołała zobaczyć tego na żywo. Pod koniec życia powtarzała uparcie: „Mnie los nie kochał, ty musisz więcej od życia żądać!” Miała na myśli przyjemności, ciekawe przeżycia, nawet sławę. Powinno się o to wszystko bardziej zabiegać. Wcześniej tego nie wiedziała i dla siebie nie żądała nigdy nic. Zbyt późno zrozumiała, że trzeba też walczyć o szczęście. Ją uczono, iż o to się nie zabiega, bo szczęście przychodzi samo przy jakiejś okazji, albo wcale. Córce też wpoiła, by dużo wymagać od siebie i mieć odwagę wybierać wyboiste drogi. I że najważniejsze: poświęcać się dla innych.
Czarna zamilkła, zagłębiła się we wspomnieniach, których nie chciała powierzać docentowi. Matka, jako najstarsza, wcześnie zaczęła pracować jako wiejska nauczycielka, by pomagać wszelkimi sposobami rodzeństwu. Pokształcili się bardziej niż ona, pozakładali rodziny. Rodzeństwo rozdrapało dom po rodzicach, wszelkie dobra i pamiątki, obiecując niejasno ją spłacić. W końcu zabrakło u nich miejsca dla niej - starszawej panny, wariującej na punkcie książek. Patrzyli bez entuzjazmu, kiedy zjeżdżała na wakacje. Natrząsali się z jej dziwactw. Składała coraz krótsze, nieśmiałe wizyty i nieświadoma praktycznej strony życia, egzaltowała się książkami, szkołą, zachwycała dziećmi, które uczyła, i dalej dziwaczała. Późno odkryła, że inni wcale czyjegoś poświęcenia nie potrzebują, ale je wykorzystują, jako coś sobie należnego. Ona o należny sobie grosz nigdy się nie upomniała. Wyszła za mąż za równie samotnego nauczyciela, idealistę. Schorowany, wymagał opieki i przy niej wydobrzał. Stworzyli udaną rodzinę, pobłogosławioną - jak się to mówi - dzieckiem.
- Mama każdego roku bardzo przeżywała – wróciła do swych zwierzeń Czarna – gdy opuszczały szkołę kolejne roczniki absolwentów, jakby odchodziły jej własne dzieci. Niestety pod koniec jej kariery szkolnej, wygryzła ją przyniesiona w teczce dyrektorka, pyskata działaczka „po kursach”, która wszystkim uczącym podważała przygotowanie „merytoryczne”. Czepiła się tego słowa, bo brzmiało tak mądrze. Gdy proszono o sprecyzowanie zarzutów, trajkotała ze złością, że lepiej było nie pytać. Nie miał kto stanąć w obronie mamy, bo wszyscy byli zastraszeni. I ta „zasłużona” dotąd się w szkole panoszy.
Literowicz milczał a Czarna się rozgadała.
- Mama zawsze uczyła kochać jak najwięcej, wszystko i wszystkich. Wpajała umiejętność poprzestawania na małym i wydobywania z tego maksimum wartości. Nauczyła mnie lubienia. Uwrażliwiła na ludzi i piękno. Dopiero pod koniec to zatraciła. Pierwszym zwiastunem gaśnięcia naszego ogniska domowego, co zrozumiałam później, było wypowiedzenie po raz pierwszy przez mamę słów: „nie lubię" w stosunku do czegoś, co zawsze uwielbiała. Później powtarzała to częściej. Ona - tyle kiedyś mająca do lubienia, entuzjastka pracy pedagogicznej, kochająca książki, uczniów i swój dom - ujawniała nagle niecierpliwe zniechęcenie. Poddała się temu, z czym całe życie walczyła. Schorowana powtarzała to swoje „nie lubię" ze szczególnym naciskiem. Jakby chciała się w ten sposób odzwyczaić od życia, wmawiając sobie, że tego świata lubić nie warto. „Co tu lubić, los dał mi niewiele, powinnam żądać więcej, dużo więcej!” W końcu raz po raz, kazała mi przyrzekać, że ja będę od życia żądać więcej. Nie rozumiałam jej. Ale jej pierwsze „nie lubię” odnosiło się do świąt. I to do Bożego Narodzenia, uwielbianego w naszym domu. Wcześniej cały adwent - robiła z uczniami łańcuchy na choinkę, kolorowe ptaszki i pajace, żeby dzieci miały radość. A jak śpiewała kolędy!. Jedne zawodziła lirycznie aż serce drżało, inne, te pasterskie wykrzykiwała łobuzersko. Ojciec akompaniował jej na skrzypcach.
Czarna znowu zamilkła, nie chcąc głośno opowiadać o czymś, co dławi głos i wywołuje drżenie w klatce piersiowej. Pragnęła wszystkim po kolei opowiedzieć, jak niezwykłą osobowością była jej matka, ale bała się, że nie zdoła tego ująć słowami. Na samo przypomnienie świąt ona, taka higienicznie rozsądna, gotowa była zapłakać. Któż potrafi wydobyć, tyle co mama, nastroju z każdego momentu odświętności. Uczyła zauważać migotanie świec na wigilijnym stole i na choince, i rzucane przez nie cienie, poruszające się na suficie. To czyniło mniej strasznym ten czas pozbawiony rozrywek, kiedy noc obejmuje władaniem świat i bywają dni, że zaledwie koło południa rozjaśnia się półmrok.
- „Kiedy patrzę na śnieg, opadający powoli wielkimi płatami, jakby tańczył - mawiała mama - wydaje mi się, że to niebo osuwa się ku ziemi i przyklęka".
Czarna zapatrzyła się za okno, a Literowicz nie przerwał jej ni słowem. Po chwili podjęła:
- Mama nieraz ciągnęła do okna, by pokazać kreski gałęzi, wyłaniające się z mgły, albo drzewa oblepione śniegiem w poświacie księżyca. Piękny jest również listopad w półcieniach szarości, przymglony z żółtymi światłami latarń i okien. To odpowiada mej żałobie i ... odżywającej nadziei. Lubię nawet szarugę listopada. I nie myślę: szkoda, że mama nie widzi, ile w tak pieskiej pogodzie piękna, bo wiem, że widzi je stamtąd, gdzie mogła odzyskać swoje lubienie...
Literowicz spojrzał w okno, by zobaczyć to, o czym Czarna mówiła, ale widok zasłaniały kamienice po drugiej stronie ulicy i drzew tu nie było.
Czarna zamyśliła się. Spojrzała za okno.
- Piękny jest przecież listopad w półcieniach szarości, pobielały od mgły. Te kolory odpowiadają też mej żałobie i ... odżywającej nadziei.
Literowicz spojrzał w okno, chcąc zobaczyć, to co Czarna. Ale prawie całe niebo zasłaniały kamienice po drugiej stronie ulicy. Widocznie ona powtarzała tylko myśli, jakie ją nurtowały. Wreszcie podjęła:
- Mama musi widzieć mnie z nieba szczęśliwą. Ojciec też. Lubię więc wszystko, nawet szarugę listopada. I nie myślę nigdy: szkoda, że mama nie widzi, ile w tak pieskiej pogodzie piękna, bo wiem, że widzi, gdyż jest tam, gdzie mogła odzyskać swoje lubienie...
Literowicz nie przerwał ni słowem. Powinien pomóc tej dziewczynie załatwić pracę na uczelni. Ona się może wybić. Stać ją na to. Ale tylko tutaj się wybije. Tam, w małym mieście, w małej wypożyczalni lichych powieści - nigdy!
- Przeczytałam pana powieść. Ten fragment, co mi pan ostatnio dał.
Słowa te padły nieoczekiwanie. Zabrzmiały nazbyt głośno i złowieszczo.
A ona urwała niczym wyrafinowany oprawca podczas tortur i zaczęła szukać czegoś w swej przepastnej torbie.
Potem bez końca przerzucała kartki notesu. Kacper ścierpł, zdany na wyroki tej sawantki o kolącym intelekcie. Gotów był w tej chwili, jak Piotr apostoł, wyprzeć się po trzykroć wszelkich związków z powieścią, którą gryzmolił w mękach, choć i w uniesieniu. Zapragnął zniszczyć ją zaraz, kartkę po kartce. Podrzeć wszystkie jednym pociągnięciem, żeby nie było, nad czym się znęcać. Nie ma powieści i nie będzie! Nie zależy mu na czymś dalekim od doskonałości. W tej dziedzinie ma prawo istnieć tylko rzecz najwyższej wartości, przed którą krytyk uklęknie. Najmniejszy cień niedoskonałości ją unicestwi. Wreszcie Czarna dokończyła litościwie:
- Ten fragment jest nawet niezły... Mam tylko parę zastrzeżeń. U innych zaraz by pan to wychwycił, ale własnej twarzy się nie widzi. Postaram się być zwierciadłem... Ta powieść jest zanadto, jak to mówią z angielska, sophisticated, a więc: nazbyt uczona, wytrawna, sucha, język jej zanadto abstrakcyjny. Za dużo długich wyrazów, obcojęzycznych i naukowych terminów. Wygląda, jakby chciał pan upchnąć w tekście wszelakie mądrości, jakie w życiu zdobył. Daje to niestrawny natłok erudycji. A postacie - zgodnie z etykietką krytyki - papierowe, bezkrwiste... Roi się od mózgowców. Same mózgi, bez ciała, bez twarzy! Niewiele przeżywają, nic nie czują. Nie zna pan innego życia, tylko ładowanie i wyładowywanie mózgu? Pana bohaterowie nie przeżywają żadnych przygód. Głównie rozmyślają. Nawet, jeśli kochają, to mózgiem.
- Coś w tym chyba jest – wyszeptał pokornie Kacper. - Ja często myślę o mózgu... Taki jest też mój bohater. Pośród takich się obraca. Ale jakież to przygody może mieć zwyczajny człowiek w czasach kryzysu? Tylko wewnętrzne. Czyli myśli. Pani przecież też jest mózgowcem!
- Dlatego ja nie piszę powieści.
- Wersja, którą pani dałem, już przerobiona – wyjąkał w rozpaczy. – Bohater zmieniony i ten ma w sobie więcej życia. Marian Róg kocha i cierpi.
- Zatem będzie to romans.
- Nie, samo życie.
cdn
- - -
Uwaga:
Jest to III fragment książki autorstwa Krystyny Habrat pt PODRĘCZNIK CZAROWNICY. KLATKA GULIWERA, wydanej w 2005r./

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 18.09.2009 09:06 · Czytań: 693 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Komentarze
Usunięty dnia 18.09.2009 12:05 Ocena: Dobre
Złpałam kilka błędów:

Cytat:
">a zawsze<”.

- "na"

Cytat:
Już nie przy nim skupiało się życie rodziny. Przy nim

- nie przy nim/przy nim

Cytat:
Daje to niestrawny natłok erudycji A

- brak kropki

Jak widać, mała kosmetyka.

Co lubię w Twoim pisaniu, to łatwość z jaką wprowadzasz w tworzone przez siebie historie. Potrafisz z głębokim wejrzeniem opisywać świat i ludzi. To jest jak kawałek wyrwany z rzeczywistości. Zupełnie prawdopodobny.
Podziwiam, że udało Ci się w tak krótkim fragmencie zawrzeć tyle treści, problemów, wywołać tyle obrazów, zaognić kilka wątków. To fragment większej całości?
Nie mam żadnych zastrzeżeń :D Po prostu dobrze zrobiona opowieść poruszająca tematy, które bliskie są w jakimś stopniu każdemu człowiekowi.
Tylko mam problem z ocenieniem tego fragmentu. Bo jak ocenić fragment? Zostawię dobrą.
Krystyna Habrat dnia 18.09.2009 19:37
Już poprawiam, bo choć tekst w wersji ostatecznej jest chyba doskonalszy (mam nadzieję), ale i tu musi spełniać reguły poprawności, by dało się go czytać.
Usunięty dnia 18.09.2009 21:37 Ocena: Dobre
E tam, takie tam, każdemu się zdarzy ;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty