Miśka była wtedy nastoletnią, szczęśliwą, beztroską, zakochaną w życiu – dziewczyną. Szczególnie, że właśnie zaczynały się upragnione i wyczekiwane przez długich 10 miesięcy wakacje.
Spędzała je jak co roku u dziadków na Mazurach. Który to już rok z rzędu osiedlała się na prawie całe dwa miesiące w małej mazurskiej miejscowości? Tego nie pamiętała, nie liczyła bo i po co skoro każdego roku poznawała tam nowych równie młodych, uśmiechniętych i pełnych pomysłów na życie co ona ludzi. Każdego roku było tak samo – tak samo cudownie - jak tylko wysiadła z pociągu pędziła co sił do ukochanej mieszkającej tam przyjaciółki Agnieszki, bardzo za sobą tęskniły, telefony i listy nie wystarczały im przez 10 miesięcy roku szkolnego. To były upalne wakacje, co wieczór z Agnieszką chodziły do „największej” i jedynej w tej miejscowości dyskoteki w centrum. Znała tam doskonale wszystkich miejscowych, miło było znów spotkać starych znajomych. Przesiadywały przy stoliku i nie mogły się powstrzymać od ciągłego i nieustannego gadania, po prostu wciąż im siebie było mało, świat ich dwóch całkowicie im wystarczał – przynajmniej wtedy tak myślała…
Wszystko było takie proste, poukładane każde marzenie możliwe do spełnienia, szczęście w zasięgu ręki – nie żałowała, że tu przyjechała – brakowało jej tych rozmów z Agnieszką. Brakowało jej Agnieszki. Wtedy też tego lata, w ostatni dzień swojego pobytu wiedziała, że coś się wydarzy od rana była zła, smutna i rozdrażniona nie chciała odjeżdżać, nie chciała żegnać się z Agą, zostawiać ją na jesień i zimę.
Tego samego wieczoru na balkonie „największej” dyskoteki poznała JEGO. Zapoznała ich jedna z miejscowych koleżanek, przedstawiając swojego starszego kolegę. Jako ciekawostkę powiedziała, że urodził się w rodzinnym mieście Miśki, że przez jakiś czas tam mieszkał a dziś pracuje i ma mieszkanie w tej właśnie wypoczynkowej, mazurskiej miejscowości. Ma też dziewczynę która mieszka w Warszawie – to było wszystko co o NIM wtedy wiedziała, to było wszystko co wystarczyło jej wiedzieć. Zapoznała się z NIM, zamieniła kilka zdań i… wyjechała.
Wróciła do domu, do rodziców, szkoły, obowiązków i do swoich przyjaciół. Zauważyła jednak, że jej myśli wciąż powracają w tamto miejsce, powracają do ostatniego wieczoru spędzonego na Mazurach. Bardzo często przywoływała JEGO twarz w pamięci, odtwarzała to co do niej powiedział. Przez kolejne miesiące te myśli nie mijały, wręcz odwrotnie nasilały się, przerodziły się w marzenia. Miśka zapragnęła poznać GO lepiej, zapragnęła spędzić z NIM więcej czasu, w jakiś niewytłumaczalny sposób wiedziała, że ON stanie się dla niej kimś bliskim. Pierwszego wolnego dnia następnych wakacji spakowała swoje rzeczy, wsiadła w pociąg i oznajmiła Agnieszce, że… jest. Ale w głębi duszy wiedziała już, że nie przyjechała tam do swojej przyjaciółki (zresztą ona też już to wiedziała), nie przyjechała tam wypocząć i nabrać sił na następny rok co przy jej wątłym stanie zdrowia było zrozumiałe, że nie przyjechała tam podziwiać mazurskich jezior.
Przyjechała tam do… NIEGO.
Spotykali się codziennie jak tylko ON kończył pracę o konkretnej godzinie w umówionym miejscu, każdego dnia czekał na nią. Wtedy i dziś zresztą też nie potrafiła tego w pełni zrozumieć ale to z NIM jak z nikim innym rozumiała się bez słów, a właściwie to ON wypowiadał wszystko to co rodziło się w jej głowie. Potrafił ubrać jej myśli w słowa. Z każdym dniem spotykali się na dłużej. Z każdym dniem czuła to mocniej. „Porozumienie dusz” tak wtedy to nazywała. Przestało wystarczać im to, że widywali się po kilka, kilkanaście godzin w ciągu dnia i wieczoru więc w końcu naturalną rzeczą dla ich obojga było to, że zostawała u NIEGO na noc, właściwie zamieszkała tam na dwa przeokrutnie krótkie miesiące wakacji. Przegadali cały ten czas nigdy jednak nie wspominali o tym, że ON gdzieś daleko zostawił kogoś, nigdy też nie powiedziała MU, że od dwóch lat ma stałego chłopaka… Było im cudnie tu i teraz, nie myśleli o tym co będzie za kilka dni, co będzie jak ona znów wyjedzie. To tak jakby tamto życie zostało gdzieś bardzo daleko, czasem tak jak by go w ogóle nie było jak by urodzili się niecały rok temu wtedy kiedy podała mu dłoń a on wypowiedział swoje imię… Od tej chwili powinna była wiedzieć i chyba wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie same, że nic dokładnie nic nie będzie takie jak było do tej pory, że wszystko się zmieni.
Zwariowała, całkiem oszalała na JEGO punkcie, kiedy GO spotykała wszystko inne i wszyscy inni przestawali istnieć. Potrafiła, mogła i chciała słuchać GO godzinami to sprawiało jej prawdziwą radość. To ON jak nikt inny potrafił ją rozśmieszyć, rozbawić czasem do łez. ON odpowiadał jej pod każdym względem, nie tylko był bardzo przystojny, męski ale też czuły, dobry, ciepły. Był bardzo czasem wręcz przytłaczająco inteligentny. Przy NIM jak przy nikim innym czuła się jak ktoś wyjątkowy. Podczas ostatniego ranka, który spędzali razem po raz pierwszy połączyła ich cielesność – pocałowali się.
Miśka wróciła do domu ale już nie czuła się tu jak u siebie, wiedziała, że tam daleko na mazurach zostawiła część siebie. Ponad wszystko pragnęła powrotu do mazurskiego małego miasteczka, do nieprzespanych bo przegadanych nocy, do malutkiego pokoiku w którym czuła się naprawdę spełnioną szczęśliwą ba najszczęśliwszą kobietą. Od dnia wyjazdu przez wszystkie kolejne miesiące w domu rodzinnym tęskniła mocno za NIM, tęskniła za mocno tak bardzo, że aż bolało. Tęsknota wcale z czasem nie mijała a wręcz odwrotnie ból się wzmagał. Nie pomagały codzienne wieczorne telefony od NIEGO nie pomagały przegadane całe noce z NIM, nie pomagały pisane listy. Wtedy też po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że coś czuje do tego mężczyzny tak jak nigdy dotąd do nikogo. I nie była to nastoletnia, wakacyjna przygoda, która mija z pierwszym dzwonkiem w szkole.
Wiedziała już, że będzie tam wracać tak często jak tylko to będzie możliwe. Od chwili powrotu do domu marzyła i o tym myślała. I tak też było każde kolejne wakacje spędzała z NIM. I znów było tak jakby nigdy się nie rozstawali, znów mieszkała w małym pokoiku w internacie u NIEGO, znów godzinami rozmawiali ze sobą, znów się uśmiechała i znów była szczęśliwa. To przy NIM zauważyła, że dawanie sprawia jej dużo większą przyjemność i satysfakcję niż branie. Chciała MU oddać wszystko, całą siebie. Jedno tylko się zmieniło, wreszcie nazwała to co czuje: kochała GO. Całym sercem. Całym ciałem. Całą duszą. ON był tym z kim chciałaby spędzić resztę życia, przy kim chciałaby się zestarzeć, to ktoś idealny i wymarzony dla niej. Wiedziała, że to co ich łączy jest takie cudowne wręcz książkowe. Takie rzeczy zdarzają się w filmach, takie rzeczy wymyślają tylko poeci, one rodzą się w umysłach tych kobiet, które ponad wszystko tęsknią za miłością idealną. Była gotowa zrobić wszystko by móc spędzać przy NIM czas, spędzić życie. By znów budzić się i zasypiać z uśmiechem na twarzy. Podczas tych pobytów poznała wielu JEGO kolegów z pracy, nawiązała nowe przyjaźnie, najbardziej cieszyło Miśkę to, że oni traktowali ją jako JEGO partnerkę nikogo nie dziwiło, że to ona spędza u NIEGO noce, że MU gotuje, że siada MU na kolanach, że ON wcale nie ukradkiem całuje jej szyję, że to ONA czeka na NIEGO w domu po pracy, że to ona jest z NIM na imprezach, że razem chodzą na spacery, że oboje podziwiają wschody słońca nad jeziorem, ze ON jej gotuje i karmi ją.
Wtedy też cielesność między nimi zacieśniała się ale oboje uważali, że za wcześnie na całkowite spełnienie, że owo oddanie swojego ciała drugiemu mogłoby zakłócić bądź zburzyć magię jaka niewątpliwie była w nich, jaka ich łączyła. Wszystko było idealne, nawet kłótnie między nimi. Nie idealny był tylko nieubłagalnie wciąż kończący się im czas, nieubłagalne było to, że godziny spędzane razem mijały tak niesprawiedliwie szybko i żadne z nich nie potrafiło ich zatrzymać bądź cofnąć.
Za każdym razem jak ich wspólny czas się kończył, ryczała, szlochała wręcz wyła z rozpaczy, i za każdym razem oboje nie wiedzieli jak temu zaradzić. Każdego ostatniego wieczoru, ON zcałowywał łzy z jej twarzy nie mogąc wydobyć z siebie głosu, oboje rozpaczali nad swoim losem, który pozwala łączyć ich na krótko po to by po chwilach szczęścia brutalnie nakazywać powrót do rzeczywistości. Wszystko to było takie… filmowe.
Trwało to trzy lata jakżesz krótkie zważając na częstotliwość ich spotkań lata. Za każdym razem z rozdartym sercem wracała do domu do szarej rzeczywistości jak się jej zdawało. Nie; to jej się nie zdawało – tak było; jej duże wojewódzkie miasto wiało pustką, było zaściankiem i miejscem skazania w porównaniu z malutką miejscowością położoną nad samym jeziorem. Oczywiście powód takiego myślenia i ówczesnego postrzegania otaczającej rzeczywistości był jeden.
Wtedy też po trzecich wakacjach w ich stosunki wkradła się nuda ON pozwalał sobie na co raz dłuższe przerwy w dzwonieniu do niej, Miśka odczuła też, ze ich rozmowy stały się krótsze, słabsze jak by wypalił się ten ogień między nimi. Wtedy też po raz pierwszy zaczął mówić o swojej dziewczynie, co raz częściej też powtarzał, że tak nie można, że to co robią jest nieuczciwe wobec niej, że gryzie go sumienie, że takim postępowaniem można a nawet pewne jest, że krzywdzą innych, że ON wiele musi sobie poukładać w głowie, że…… milion było tych powodów dla których ON to wreszcie przestał całkiem dzwonić i kontaktować się do Miśką.
Świat się skończył. Mała nastoletnia Miśka po otrzymaniu ciosu prosto w serce zapadła w niebyt, marzyła o tym, że powoli zapada się pod ziemię, że po prostu znika jak balon z którego ktoś nagle nie pytając o zdanie wypuścił powietrze o tym też marzyła, że zniknie. Dziwiła się, że ludzie normalnie chodzą po ulicach, że auta jeżdżą tak jak jeździły, że mama wciąż się uśmiecha do taty, że szkoła stoi tam gdzie do tej pory, że komputer otwiera się w ten sam sposób, że jej chłopak wciąż ten sam i wciąż tak samo jak kiedyś spędza z nią czas, że słońce każdego ranka zagląda do jej okna, że pies wciąż tak samo macha ogonem. Jak to wszystko było możliwe? Tego nie wiedziała.
Nie chciała wiedzieć. Tak jak nie chciała widzieć tych chodzących po ulicy ludzi, sznuru aut przemieszczających się z miejsca na miejsce, uczelni do której uczęszczała. Nie lubiła już uśmiechu na twarzach innych ludzi, słońca drażniącego rankiem jej zamknięte jeszcze powieki. Dziwiła się jak to możliwe, że kiedyś tyle rzeczy sprawiało jej radość, że wtedy tak często na jej ustach pojawiał się uśmiech. Zastanawiała się co mogło go tak często wywoływać.
Z całego serca pragnęła jednak zapomnieć wszystko co w jej życiu związane było z NIM. I tak też się stało – czekała na to długich 10 lat. Mała, nastoletnia Miśka stała się już dorosłą Michaliną. W tym czasie zaręczyła się, zamieszkała ze swoim stałym chłopakiem. Jedyne co jej pozostało po NIM to miejsce w sercu, które wciąż uparcie zajmował. Narzeczony wciąż ten sam , był przy niej przez te długie lata; był jej opoką i ostoją, przyzwyczaił się do tego, że na każdy urlop wyjeżdżają nad morze, że Michalina nie chce słyszeć o podróży na mazury nie mówiąc już o wyjeździe do małej mazurskiej miejscowości gdzie mieszkali jej dziadkowie i gdzie kiedyś miło spędzała wakacyjne miesiące. Przestał już się dziwić jej nagłym wybuchom płaczu i rozpaczy nie wiadomo z jakiego powodu, że ona nie wypowiada niektórych wyrazów tak jak by po prostu ktoś czarnym markerem wykreślił je z jej słownika, że czasem wpada w taką zadumę z której ciężko jej się przebudzić nawet jak już wszystkie auta w mieście trąbią tylko na nią, że bardzo często krąży myślami gdzieś daleko i że wtedy na jej twarzy pojawia się uśmiech, którego on nigdy dotąd i nigdy przedtem nie widział, że przez te wszystkie lata kiedy byli razem Michalina patrzyła na niego wciąż nieobecnym wzrokiem, że już nigdy nie patrzyła na niego tak jak podczas dwóch pierwszych lat kiedy zaczęli się spotykać, że w każdym zawieszanym na początku roku kalendarzu są pozakreślane daty –jedne czerwonym kolorem i tych jest więcej a jedna zamazana na czarno, że na dźwięk niektórych piosenek zamiera, przystaje nagle, zamyka oczy i tak jakby przenosiła się w inne miejsce gdzieś daleko, że czasem zachowuje się tak jak by po prostu brakowało jej powietrza… ON był jej powietrzem. Sama Michalina pogodziła się z tym, że GO nie ma a przynajmniej chciała tak myśleć, nauczyła się w jakiś minimalny sposób bez NIEGO egzystować. Wstawała rano z łóżka i wreszcie od niedawna przestała ubierać się dla NIEGO, dla NIEGO malować, dla NIEGO pracować i dla NIEGO żyć – miała obok narzeczonego, dobrego poczciwego mężczyznę, który z całych sił starał się by na jej twarzy pojawił się ten upragniony zapomniany uśmiech sprzed lat. Miała poukładane życie.
Nie widziała się z NIM przez te 10 lat nie miała z NIM żadnego kontaktu, nauczyła się już z tym żyć. Nie wykonała do NIEGO a i ON do niej ani jednego telefonu, nie napisali do siebie
ani jednego listu czy choćby kartki z pozdrowieniami z wakacji, nie składał jej życzeń świątecznych, nie dzwonił w rocznicę jej urodzin choć rodzili się w tym samym miesiącu. Nie wiedziała co u NIEGO czy nadal jest z tą samą dziewczyną czy może ożenił się z nią, albo z kimś zupełnie innym, czy ma dzieci, nie wiedziała czy nadal pracuje tam gdzie pracował, czy wciąż mieszka w malutkim pokoiku w internacie w mazurskiej miejscowości. Nie pytała o NIEGO Agnieszki choć pewnie ona mogłaby coś jej powiedzieć ale też mogłaby w ten sposób przybliżyć JEGO osobę a to było nadal mimo upływających lat wciąż bardzo bolesne.
To był słoneczny wrzesień jej najmniej ulubiony miesiąc, chyba już mroźny, deszczowy i wietrzny listopad bardziej lubiła. Wrzesień zawsze już kojarzył się Michalinie z powrotem do domu z ukochanych wakacji, z rozstaniami, z obowiązkiem opuszczenia miejsca w którym czuła się tak szczęśliwą. To był piątek godzina 15:50 Michalina kończyła pracę, zbierała się do domu tak naprawdę to nigdy się jej do niego nie spieszyło, nikt na nią tam nie czekał – narzeczony pracował dłużej
niż ona. O tej godzinie u Michaliny w pracy panuje już rozluźnienie, większość osób szykowała się do wyjścia, ubierała się, trzaskały drzwi. Na nią dziś też wyjątkowo pod pracą czekał już narzeczony, mieli iść na obiad do ich ulubionej restauracji. Z racji tego, że Michalina nigdy nie wychodziła z pracy przed czasem, zawsze najwcześniej pięć po szesnastej zajrzała do poczty internetowej a tam zauważyła, że czeka na nią wiadomość.
Wiadomość od NIEGO. Zaskoczenie, zdziwienie, całkowita utrata rzeczywistości, natychmiastowe przeniesienie się w czasie… to pierwsze uczucia, które napłynęły do jej serca. Drżącymi rękoma kliknęła na kopertę na ekranie i… zobaczyła GO. Nadal miała naście lat i na imię Miśka a nie Michalina, nadal znajdowała się w małej mazurskiej miejscowości, nadal leżała przytulona do NIEGO na łóżku w małym pokoiku, ON zupełnie się nie zmienił, patrzył na nią z ekranu tymi swoimi niebieskimi jak niezapominajki oczami, nadal uśmiechał się do niej tymi swoimi wyrazistymi ustami, wręcz czuła na twarzy JEGO zarost, nadal na lewym policzku miał małą zieloną żyłkę. To był ON.
Jej ON.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
cukierka78 · dnia 19.09.2009 09:10 · Czytań: 663 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: