Okolicznym nałogowcom podnajmuję kanapę,
coraz więcej klientów, nakazy eksmisji z życia
się mnożą. Cóż, kiedy goście to obowiązkowo:
wódka, śledzik i nieśmiertelny ogór, dyskusja
o liczbach i angeologii.
Sąsiedzi są lekko niezadowoleni, z rana nadchodzą,
szczęściem na kacu jestem bezkonfliktowy,
chyba, że uda się zwlec z łóżka. Zresztą lepiej
nie budzić do południa, po jestem mniej skłonny
do niewerbalnej komunikacji.
Wódka pozwala żyć, jak każda namiastka,
my alkoholicy trzymamy się razem,
nawet czasowo zaszyci, na urlopie dziekańskim
w studiowaniu picia.
Wszystko dla ludzi, i kołyska, i trumna,
pomiędzy nimi, raz krótsza, raz dłuższa,
zabawa w berka, czasem opaska jakby przyciasna
i gonienie w piętkę śmiertelnie nuży.
Zawsze pozostaje matka głupich, wierzę
że w końcu nazbieram odpowiednią sumę
na pocałujcie mnie wszyscy w dupę,
jam jest ekscentryk, niedoceniony gieniusz.
Właściwie to nie ma zmartwienia,
Diabła mam wszytego podskórnie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
wierszokleta · dnia 21.09.2009 05:57 · Czytań: 607 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: