Jesienna pocieszanka - Rozdział z powieści: TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA. - Krystyna Habrat
Proza » Obyczajowe » Jesienna pocieszanka - Rozdział z powieści: TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA.
A A A


Dla popadających w jesienną chandrę.

- Jaki już krótki dzień - powiedziała mama zasuwając po obiedzie zasłony, a robiła to z takim pośpiechem, jakby chciała się od czegoś odgrodzić.
- Boję się mrocznych popołudni - dodała mama.- A najbardziej, kiedy niebo czerni się chmarami odlatujących ptaków. Słyszysz, jak te kawki żałośnie kwilą? Jak urywane struny...
Agnieszka, kończąca zmywać naczynia, spojrzała na matkę z niepokojem. W popłochu szukała, czym by tu rozproszyć te trwożne myśli. Czuła, że mama i tak nie ujawnia wszystkiego. Kobiety w jej wieku wariują od myśli o przemijaniu. Dla niej te problemy jeszcze były obce. Jeszcze ich nie obłaskawiła własną filozofią.
- Czasami już nie mogę dać sobie z tym rady... – ciągnęła swoje mama.
Agnieszka nie spytała, co ma na myśli. Wolała nie wiedzieć.
Siedziały w kuchni same. Babcia pewnie coś czytała w swoim pokoju, ojciec miał jakąś naradę. Zrobiło się nieznośnie cicho... Dom wydał się nagle za wielki. Siedziały nieporuszone. Wtem zegar począł wybijać godzinę aż się obie wzdrygnęły, ale nie zdążyły policzyć, ile razy bił. Zawtórowały mu następne z pokoi.
Agnieszka poderwała się. Włączyła radio na ledwie szeleszczącą muzykę, żeby nie denerwowała hałasem a zagłuszyła pustkę. Wyjrzała za okno, jakby stamtąd chciała zaczerpnąć otuchy. Jak okiem sięgnąć nikogo nie było widać. Nikt się nie odbijał w błyszczących po deszczu kałużach. Czasem przemykało jakieś auto, niewidoczne stąd, a tylko słyszane. I znowu nic. W dali wszystko zawisło w mgle. Bliżej sterczały nagie patyki gałęzi, a pod nimi ścieliły się w trawie liście. Każdy spływał z góry majestatycznie, wirując i na koniec rozkładał się dumnie, złoty na zielonym tle. To był jego ostatni występ.
- Mamo, ale tam ładnie!
Mama w milczeniu podała jej list od Mirki. Razem z nim wdarł się przeraźliwy zgrzyt. Siostra między rozmaitymi ciekawostkami donosiła o groźnej chorobie Joli, z którą Agnieszka uczyła razem w krakowskiej szkole. Jola uczyła plastyki i bez przerwy czytywała książki, bo wybierała się na polonistykę. Czytała i piła kawę za kawą, zaciągając się po każdym łyku papierosem. Teraz lada dzień ma mieć operację. Podejrzenia są niewesołe.
List przyszedł wczoraj, ale matka nie chciała niepokoić jej na noc, kiedy wszystko bardziej przeraża. Dopiero jasność poranka przywraca właściwe proporcje.
Ręka z listem opadła bezwładnie i Agnieszka zaczęła się w popłochu zastanawiać, czy Jola zdążyła przeczytać wszystkie książki, jakie zaplanowała, aby zdawać na polonistykę. Przed wakacjami była dopiero przy Balzaku. W pokoju nauczycielskim otulona w gruby sweter siadała w kącie zawsze z książką w jednej ręce a papierosem w drugiej. Stawiała przed sobą szklankę kawy i czytała zachłannie. Zaczęła od starożytnych i po kolei zgłębiała całość piśmiennictwa. Poznała Cycerona, Horacego, Byrona i Balzaka. Na uwagi, że niemożliwe przeczytać wszystko - wzruszała ramionami. Czytała i już. Poza tym malowała. Wróżono jej nawet sukcesy, ale miłość do literatury zwyciężyła.
Ile razy zakrztusiła się dymem papierosa, koleżanki upominały ją, że za dużo pali. Wzruszała ramionami. „Kawy też dużo piję, ale za to mało śpię, bo czytam po nocach. Jednak nie kwękam, nie narzekam na zdrowie, jak wy wszystkie”. A teraz tak z nią źle...
Agnieszka ostatni raz widziała ją, chyba na Plantach. Jola swoim zwyczajem dźwigała w siatce i pod pachą stosy książek oraz płyt. Ledwo te wielkie pakuny obejmowała rękami. Często tak chodziła. Książki wysuwały się jej, wypadały i szła zawsze jak ofiara intelektu. Łakoma na strawę duchową. Pozornie niedzisiejsza, ale umysłowością kasująca tych najbardziej awangardowych. Obejmowała myślowo to, o czym oni nie mieli pojęcia. Agnieszka zachodziła w głowę, jak starcza Joli czasu na poświęcanie się bez reszty i malarstwu i muzyce i literaturze. Do tego na kontemplację tego wszystkiego, bo wszystko miała myślowo uporządkowane. Zaskakiwała wszystkich niezwykłością spostrzeżeń i podsumowań.
Wtedy na Plantach pociągnęła Agnieszkę do ławki, żeby podzielić się z nią radością ze swych nowych zdobyczy z księgarni, biblioteki, antykwariatu. Odgarnęła, jak zwykle łokciem opadające na twarz włosy i zaśmiała z zadumą: Kiedy ja to wszystko przeczytam? Kiedy nacieszę się płytami? A w czytelni Na Groblach odłożyli mi „Filozofię indyjską”.
Czy kupowałaby tyle książek, gdyby wiedziała, ile czasu jej zostało? Co zresztą by wtedy zrobiła? Podczas przerw w pokoju nauczycielskim otulona po uszy swetrem czytała bez przerwy książki, sięgając tylko, bez podnoszenia oczu, to po szklankę z kawą, to po papierosa. Wydawało się, że otula się swetrem, by się tak odizolować od otoczenia i spokojnie poczytać. Widocznie było jej wciąż zimno... To coś znaczyło...

Agnieszka długo w noc nie mogła zasnąć. Nazajutrz, mając przed sobą całą pustą sobotę, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Jednak wymówiła się od pójścia na targ. Babcia kiwnęła głową ze zrozumieniem i poszła tam z mamą. Patrzyła jak się oddalały, stawały coraz mniejsze i ciemniejsze. W końcu pochłonęła je szarość. Wtedy szybko włożyła kurtkę i ruszyła bez celu w przeciwną stronę. Byle dalej.
Pojedynczy przechodnie kroczyli niespiesznie Na drogę spadały ostatnie liście. Tylko sosny trwały niezmienne w swej ponurej szarości i monotonii powtarzających się w nieskończoność prostych pni. Dopiero w porywach wiatru zmieniały się w potrząsających brodami starców, wysuwających prosząco zeschnięte konary rąk.

Nie zdawała sobie sprawy jak długo idzie. Wreszcie poczuła, że wicher się wzmaga. Zasłania jej oczy włosami. Zawróciła strwożona. Z okna matka wołała, żeby się pośpieszyła. Będą szatkować kapustę. Agnieszka przypomniała sobie, jak dawniej jesienią turkotały po ulicach furmanki wyładowane seledynowymi główkami kapusty. Tak z okolicznych wiosek przywożono je na targ. Na innych wozach sterczały pękate worki z kartoflami. Stukały kopytami konie. Nie ma już takich koni ani furmanek.
Ojciec już przytachał z piwnicy beczkę. Moczyła się od kilku dni, żeby się uszczelniła. Przez lato zawsze się zsychała. Dalej potoczyło się jak zapamiętała to z dzieciństwa.
Była to wielka ceremonia. Mama owinięta chustą z frędzlami obrywała z kapusty wierzchnie liście i wielkim nożem przekrawała główki na pół i jeszcze raz na pół. Wykrawała twardy głąb ze środka. U nich nazywano go gołąbkiem i dawano dzieciom do zjedzenia. Agnieszka, zanim jeszcze go skosztowała, poczuła w ustach tamten niegdysiejszy smak. Wcale nie taki dobry, a jednak... miły. Tymczasem ojciec w serdaku podbitym królikami szatkował. Pochylony suwał z rozmachem kwadratowy pojemnik z kapustą wzdłuż szatkownicy, leżącej na beczce. Przyciskał główki ręką a noże pod spodem cięły je w rytm ślizgowych pojękiwań. Pachniało wkoło czymś zimnym i minionym.
Co jakiś czas tato zdejmował z beczki szatkownicę i brał się do ubijania kapusty drewnianym tłuczkiem. Wystrugał go jeszcze dziadek z jakiegoś pnia. Był wielki na jakieś półtora metra i gruby, że ledwo można go było objąć palcami. Tato zadzierał ręce z tłuczkiem ponad głowę i opuszczał z rozmachem, aż świeża warstwa kapusty, podobna do puszystego śniegu, zgniatana malała, ciemniała, zaczynała pryskać sokiem. Tłuczek, wydając mlaszczące klaśnięcia, zapadał się coraz głębiej. W końcu trudno go było wyrywać w górę. Wtedy tato odstawiał go i ponownie pochylał się nad szatkownicą. Matka podawała kolejne ćwiartki kapusty i podpytywała ojca, czy się nie zmęczył. Agnieszka zatrwożyła się, czy oni myślą o nadciągającym kresie swych dni. No bo przecież kiedyś... Żeby nie zgłębiać tego, wzięła od mamy nóż i z energią rozpoławiała kolejne główki.
- Lecą, lecą liście - powiedziała matka, kiedy po zakończeniu kiszenia wyszły wyrzucić resztę kapuścianych liści i głąbów. -Pamiętasz, jak miałaś ze cztery lata powiedziałaś, by poprzywiązywać te liście grubymi sznurami do drzewa, żeby nie uciekały do ciepłych krajów.
Ogród był pełen suchych badyli. Mama orzekła, że czas najwyższy uporządkować go przed zimą.
„Nadejdzie więc zima? -dziwiła się Agnieszka - będzie jeszcze jakiś czas przyszły?” Wiadomość o Joli odebrała jej poczucie wszelkich perspektyw. Nic nie jest pewne, skoro tak łatwo może przepaść na zawsze. Zaczęła coś nieporadnie o tym mówić ale mama słuchała z przymusem. W końcu przerwała jej, proponując by upiekły na niedzielę piernik.
Zaraz w kuchni mama nasypała w rondelek cukru i zaczęła go podgrzewać aż zbrązowiał i zmienił się w karmel. Zapachniało nim w całym domu. To przyciągnęło do kuchni babcię. Weszła z czytaną właśnie książką, założoną jeszcze palcem. Zaraz zaczęła ubijać w moździerzu goździki, trzeć gałkę muszkatołową. Mama dolała ostrożnie do karmelu kawy i wszystko w rondelku zabulgotało, zaczęło pryskać, omal nie wyskoczyło, w końcu ucichło.
Agnieszka kręciła w makutrze jajka z cukrem. W ich domu do piernika nie używano miksera. Uważano, że najlepsze ciasto robi się ręcznie. Bez pośpiechu i warkotu tych nowoczesnych urządzeń. Żal byłoby tej całej ceremonii żmudnego kręcenia w makutrze. Przy okazji skupiało to domowników razem, bo więcej rąk potrzeba było do pomocy. Można było przy tym nagadać się do woli.
Agnieszka więc, kręcąc wałkiem masę w makutrze, usiłowała ciągnąć swe trwożne rozważania związane z Jolą. Zaczęła coś o lęku, który udaremnia każdy krok, ale w tym momencie matka dosypała do makutry mąki i trudniej było obracać wałkiem. Trzeba się było na tym bardziej skupić.
- Daj, pokręcę - powiedział ojciec, zabierając jej makutrę. - Do tego trzeba więcej siły.
- A wiecie - ucieszyła się babcia - że podobne słowa zostały odnotowane, jako pierwsze polskie. To było, o ile pamiętam: „Daj ać pobruszę, a ty pocziwaj”. Tak rzekł jakiś szlachetny małżonek z dawnych czasów do swej żony.
Mama powyciągała z rozmaitych szufladek, słoiczków, pojemników porcelanowych: rodzynki, figi, orzechy, migdały, skórkę pomarańczową, by je dodać do ciasta. Babcia kroiła je w paseczki. Kuchnia wypełniała się zapachami karmelu, to kawy, wreszcie goździków i cynamonu. Robiło się coraz bardziej gorąco od pieca.
- O, już robią się na powierzchni bąbelki, znak, że ciasto gotowe. Jeszcze trochę i już. Najlepiej byłoby zostawić je do jutra i dopiero upiec, a na razie obejść się smakiem.
- Ale mnie już leci ślinka - orzekła prosząco Agnieszka.
Mama przyjrzała się zarumienionej i poweselałej córce i odetchnęła z ulgą. Udało się oderwać ją od myśli, na które ratunku nie ma.
Wreszcie ciasto znalazło się w piekarniku. Agnieszka usiadła w pobliżu, by sycić się zapachem pieczenia, zaglądać przez szybkę jak ciasto rośnie. Odległe kąty kuchni mroczniały. Powinna umyć makutrę, sprzątnąć rozsypaną mąkę, zebrać przyprawy, ale babcia wykańczanie tej właśnie roboty uważa zwykle za swój przywilej. Agnieszka nie lubi doprowadzać czegoś do końca. Wiele zaczyna i porzuca. Wojtkowi też dotąd nie odpowiedziała na list. Dobrze jej przy rozgrzanym piecu. Mama i babcia zamyślone. Ojciec, zawsze czymś zajęty, teraz odłożył gazetę i siedzi bezczynnie uśmiechnięty.
- Może wybierzemy się jutro na grzyby - spytała nagle mama.
Agnieszka ucieszyła się. Wszystko to łagodziło jej jesienną chandrę, chociaż ta jesienność to nie tylko smutek pory roku, ale i pór życia, wszystkiego co się kończy. Domyśliła się, że mama wymyśla co może, by ona przestała o tym rozmyślać. Choć sama wrażliwa jak najpłochliwszy ptak, przeżywająca każdy drobiazg i całymi latami cierpiąca na bezsenność, zawsze potrafi prostować ścieżki swoich dzieci. Kochana mama!
- No, chyba pora zajrzeć do duchówki - przypomina babcia. Ona jedna nazywa jeszcze piekarnik tak staroświecko.
"Duchówka. Nawet to ładnie brzmi" - myśli Agnieszka i gdy świeże, jeszcze ciepłe ciasto, ugina się pod nożem, kruszy, wydaje się jej, że to wszystko przenosi ją w sielską przeszłość. Niczym proustowska magdalenka.
Uśmiecha się i zaraz krzywi. Dostrzega w tym zgrzyt. To właśnie z Jolą rozmawiała kiedyś o Prouście w pokoju nauczycielskim i nabierała apetytu na ponowne rozsmakowanie się w tej lekturze i zgłębianie jej odcieni. A zeszłego roku napisała do Joli pozdrowienia znad morza. Niedokładnie pamiętała jej adres, potem to uzupełniła, nakleiła nawet znaczek, ale jakoś zeszło jej z wysłaniem i dotąd ta kartka z widokiem wykrzywionej sosny nad brzegiem morza, leży w szufladzie. Natyka się na nią, grzebiąc w papierach. Mogła dać ją później Joli osobiście. Zaniedbała.Może juz nie będzie okazji jej to dać. Ta kartka będzie przypominać, że z dobrym słowem trzeba się śpieszyć. Bo wszystko gdzieś odlatuje, jak jesienią ptaki, jak liście.

Nazajutrz rano wybrali się całą rodziną na grzyby. W lesie sosnowym nie ma ich za wiele. Za to tu jaśniej niż w liściastym borze. Sosny przepuszczają więcej światła, a przy ich skąpym poszyciu, wzrok biegnie daleko pośród szaro-różowych pni, prostych niczym wyprężeni na baczność żołnierze.
Kiedyś najczęściej wyciągało się z ziemi pokręconą dziwolągowato żółtą kurkę, nazywaną tutaj: kurza nóżka, jaka przykomina. Zwykle wokół niej, to tu to tam, wyglądały z mchu kropki mniejszych. Zupełnie, jak kurczątka! Rozgarniając wrzos, można było trafić na lepki kapelusz maślaka z przyklejonymi igłami sosny. Pod drzewami znajdowało się z rzadka brązowego podgrzybka. Częściej pyszniły się czerwone muchomory z białymi kropkami niczym kruszonka na cieście.
Słońce powoli wydobywało z mgły wężowate konary i pnie, podobne nodze olbrzymiego ptaka z wbitymi w ziemię pazurami wystających korzeni. Wtem przeciął ciszę trzepot skrzydeł i urwany terkot krakania. Agnieszka rozejrzała się przerażona, lecz wszystko zamarło w jednej chwili jak ucięte nożem. Po chwili zatrzeszczała z tyłu gałązka.
- Hop! Hop! Agnieszka! Gdzie jesteś? - doleciało z daleka.
- Tuuutaj!
- Wracaaaaj!
Zawróciła i ujrzała jak zatuloną bielą mgły dal przebijają promienie słońca. Tu i tam pobłyskiwała rosa. Pachniało wilgocią i żywicą. Z rudego igliwia wybił się parasol kani. Nareszcie jakiś grzyb! O, tam następny!
W domu Agnieszka otaczała wielkie kapelusze kani w jajku i bułce. Podała je wraz z chlebem do stołu. Rozkoszując się ich smakiem, uchwyciła wzrok mamy tropiący na jej twarzy uśmiech, który natychmiast przeniósł się na inne twarze, niczym odpalona żagiew.
W tej chwili wydało się jej jakby macki lęku zelżały. Dopiero, gdy zasypiała poczuła, że coś ją niepokoi, ale nie była w stanie określić tego bliżej. Zmorzył ją sen.
- - -
/ To moje pierwsze opowiadanie, jakie napisałam, kiedy pocieszałam innych w chorobie czy żałobie aż sama popadłam w melancholijne nastroje. Nostalgiczny tekst, ale mnie pomagał, szczególnie gdy mobilizował do pieczenia piernika. Ta wersja, już poprawiana, została przykrojona do większej całości, z której fragmenty były drukowane na PP./
http://zaczytani.pl?ksiazka/tu gdzie spadł grad większy od jabłka,druk
http://nakanapie.pl/book/486916/tu-gdzie-spad%C5%82-grad-wiekszy-od-jab%C5%82ka.htm
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Krystyna Habrat · dnia 27.09.2009 10:37 · Czytań: 1095 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 3
Komentarze
Usunięty dnia 28.09.2009 14:02 Ocena: Świetne!
Cytat:
Jesienności.
Poświęcam tym, których łamie jesienna melancholia.
- Jaki już krótki dzień

- będzie ładniej wyglądało, jak rozdzilisz tytuł i dedykację od treści.

Cytat:
nie chciała niepokoić jej na noc, kiedy wszystko bardziej przeraża

- bardzo trafne spostrzeżenie :yes:

Cytat:
W pokoju nauczycielskim siadała otulona w gruby sweter siadała w kącie zawsze z książką w jednej ręce a papierosem w drugiej, stawiała przed sobą filiżankę kawy i czytała.
[
- coś tu jest nie tak z tym zdaniem.

Cytat:
Pojedynczy przechodnie kroczyli niespiesznie Na drogę spadały ostatnie liście.

- kropeczka się zapodziała ;)

Cytat:
Tłuczek zagłębiał się coraz głębiej

- trochę masło maślane

Cytat:
- Lecą, lecą liście - powiedziała matka, kiedy zakończeniu kiszenia wyszły wyrzucić resztę kapuścianych liści i głąbów
[
- może "kiedy PO zakończeniu" ;)

Cytat:
Zaniedbała.Może

- spacja po kropie

Cytat:
Kiedyś najczęściej wyciągało się tu z ziemi pokręconą dziwolągowato żółtą kurkę, zwaną tutaj kurzą nóżką

- tu/tutaj

To chyba najbardziej nostalgiczny z Twoich tekstów. Bo one wszystkie są nostalgiczne. Wydaje się, że chcesz zatrzymać świat, który kochasz, opisać go, nie pozwolić, by przepadł... I to mi się chyba u Ciebie najbardziej podoba :)
To Twoje pierwsze opowiadanie? Moim zdaniem, najlepsze! Wspaniale oddałaś ten klimat smutnej, szarej jesieni, kiedy ciepła kuchnia i bliskość kochanych osób wydaje się najlepszym schronieniem. Ja to ciepło poczułam.
Świetnie skonstruowane, głęboko psychologiczne ( widać to zboczenie zawodowe, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu :D) opowiadanie.
Dodtakowy plus za las i grzyby - uwielbiam!
Błędy, jak widzisz - kosmetyka, jest ich jeszcze trochę więcej, bardziej stylistycznych, ale w to nie wnikam, bo mnie uwiodłaś :)
Pozdrawiam!
Usunięty dnia 28.09.2009 16:59 Ocena: Bardzo dobre
- Lecą, lecą liście. Takie jest to opowiadanie. Samo życie. Ładne, plastyczne opisy, ale... zmorzył mnie sen. Czegoś mi tu brak - jakiejś głębszej puenty. Styl bardzo dobry ale opowiadanie nie jest "świetne". Czegoś mi w nim brak. Pozdrawiam
Krystyna Habrat dnia 29.09.2009 10:12
Dziękuję bardzo za sugestie. Wersja tu pokazana jest już przykrojona do większej powieści pt TU, GDZIE SPADŁ GRAD WIĘKSZY OD JABŁKA. Dlatego nie może tu być puenty, bo tekst leci dalej. Ten tekst, jako moje kiedyś pierwsze opowiadanie, był później poprawiany, ale wszystkie jego nostalgiczne oraz kulinarne motywy pozostały. To bardzo kobiecy punkt widzenia.
Na PP były z tego inne fragmenty, np: Wrzask indyków; czy Tam, gdzie grad od jabłka większy, co ma być tytułem całości.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
27/03/2024 22:12
Serdeczne dzięki, Pliszko! Czasem pisząc, nie musiałem… »
pliszka
27/03/2024 20:55
Kaz, w niektórych Twoich tekstach widziałam więcej turpizmu… »
Noescritura
25/03/2024 21:21
@valeria, dziękuję, miły komentarz :) »
Zdzislaw
24/03/2024 21:51
Drystian Szpil - to i mnie fajnie... ups! (zbyt… »
Drystian Szpil
24/03/2024 21:40
Cudny kawałek poezji, ciekawie mieszasz elokwentną formę… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:18
@Optymilian - tak. »
Optymilian
24/03/2024 21:15
@Zdzisławie, dopytam dla pewności, czy ten fragment jest… »
Zdzislaw
24/03/2024 21:00
Optymilian - nie musisz wierzyć, ale to są moje wspomnienia… »
Optymilian
24/03/2024 13:46
Wiem, że nie powinienem się odnosić do komentarzy, tylko do… »
Kazjuno
24/03/2024 12:38
Tu masz Zdzisław świętą rację. Szczególnie zgadzam się z… »
Zdzislaw
24/03/2024 11:03
Kazjuno, Darcon - jak widać, każdy z nas ma swoje… »
Kazjuno
24/03/2024 08:46
Tylko raz miałem do czynienia z duchem. Opisałem tę przygodę… »
Zbigniew Szczypek
23/03/2024 20:57
Roninie Świetne opowiadanie, chociaż nie od początku. Bo… »
Marek Adam Grabowski
23/03/2024 17:48
Opowiadanie bardzo ciekawe i dobrze napisane.… »
Darcon
23/03/2024 17:10
To dobry wynik, Zdzisławie, gratuluję. :) Wiele… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
  • Slavek
  • 22/03/2024 19:46
  • Cześć. Chciałbym dodać zdjęcie tylko nie wiem co wpisać w "Nazwa"(nick czy nazwę fotografii?) i "Album" tu mam wątpliwości bo wyskakują mi nazwy albumów, które mam wrażenie, że mają swoich właścicieli
  • TakaJedna
  • 13/03/2024 23:41
  • To ja dziękuję Darconowi też za dobre słowo
  • Darcon
  • 12/03/2024 19:15
  • Dzisiaj wpadło w prozie kilka nowych tytułów. Wszystkie na górną półkę. Można mieć różne gusta i lubić inne gatunki, ale nie sposób nie docenić ich dobrego poziomu literackiego. Zachęcam do lektury.
  • Zbigniew Szczypek
  • 06/03/2024 00:06
  • OK! Ważne, że zaczęłaś i tej "krwi" nie zmyjesz już z rąk, nie da Ci spać - ja to wiem, jak Lady M.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty