Dawno, dawno temu, w odległej krainie gdzie magia była czymś całkiem normalnym, a magowie jeździli na jednorożcach, żyła sobie piękna królewna. Miała długie jasne włosy, wywijające się w delikatne fale i okalające drobna twarzyczkę o szarych, bystrych oczach, zgrabnym nosie upstrzonym kilkoma piegami i pełnych czerwonych usteczkach. Była osóbką raczej drobną. Miała szczupłe palce, szczupłe nadgarstki i ramiona. Ubierała się w długie błękitne lub białe sukienki z ogromną ilością koronek, kokardek i wstążek. We włosy wplatała kwiaty, ozdobne szpile, bądź stroiki z materiału, na stopy wkładała delikatnie atłasowe trzewiczki, dłonie chroniła białymi rękawiczkami.
Ale co z tego, że była śliczna, skoro jej charakter ślicznym nie był z pewnością? Już od najmłodszych lat nadskakiwano jej, spełniano wszystkie zachcianki i wychowywano w przeświadczeniu, że to ona jest najważniejsza. Była wiec rozpieszczoną egocentryczką, która tupnięciem drobnej stópki w atłasowym trzewiczku potrafiła wymusić wszystko.
Pewnego razu zamarzyła jej się drużyna rycerzy do ochrony. Przed czym? Nikt nie wiedział. Ale mieli ją chronić i już. Król zatroskał się, gdyż nie mógł oddelegować zbyt wielu rycerzy do tego zadania. Wezwał więc do siebie córkę.
- Córko moja, wiesz jak cię miłuję i pragnę twego szczęścia. Powiedz mi czy nie wystarczyła by ci jedna osoba do ochrony? – Król pogładził swoją długą siwą brodę, zakręcił wąsa na palec, wygładził bordowy płaszcz i poprawił koronę, a jego córka przez cały ten czas nie wpadła w histerię.
- Dobrze ojcze. – Zgodziła się, ale na jej usteczkach pojawił się przebiegły uśmieszek. – Pozwolisz jednak, że sama zdecyduję kogo chcę.
Król zgodził się, rad z kompromisu z córką. A księżniczka przez tydzień się zastanawiała. Aż w końcu wymyśliła i po tygodniu znowu stanęła przed obliczem ojca.
- Chce by chronił mnie smok. – Powiedziała ukłoniwszy się królowi. Mężczyzna zastanowił się, nie przypominał sobie by znał jakiegoś rycerza zwanego Smokiem.
- Jaki smok córko? – Zapytał w końcu, nie wiedząc co ma zrobić.
- Zwykły smok. Taki zionący ogniem, pokryty łuską i mający skrzydła. – Król spojrzał na córkę i pokręcił głową.
- Niech i tak się stanie, skoro wola twa jest taka.
Przez kolejne dwa miesiące na łąkach poza miastem zjawiali się rycerze ze smokami na uwięzi. Królewna grymasiła, przebierała, aż w końcu znalazła. Czarną, błyszczącą smoczycę z czerwonymi skrzydłami, ogonem, czubkiem pyska i grzebieniem wzdłuż kręgosłupa. Bestia była złośliwa i wredna. Wciąż podszczypywała zębami sąsiadów, a jako że była tez największym ze smoków, to nikt nie śmiał odpłacić jej tym samym.
Kolejne pół roku spędziła smoczyca na nauce i tresurze i kiedy w końcu trafiła do księżniczki, była już w miarę ułożonym stworzeniem. Jako, że obie lubiły robić innym głupie żarty, szybko znalazły wspólny język. Można śmiało powiedzieć, że wręcz zaprzyjaźniły się ze sobą. Drobna królewna i potężny smok.
Smoczyca była za duża by noce spędzać w zamku, spała więc za murami miejskimi i niejednokrotnie królewna zasypiała na jej grzbiecie, grzejąc się wewnętrznym ciepłem gadziny. Tak było i owej nieszczęsnej sierpniowej nocy. Królewna w białych koronkach spała zwinięta w zagłębieniu pomiędzy skrzydłami czarnołuskiej. Spały spokojnie i nic nie zakłócało ich snu. Do czasu…
W najczarniejszej godzinie nocy bezszelestnie zbliżyło się do nich kilku ludzi. Wolnymi, pełnymi precyzji ruchami założyli smoczycy uprząż. Nie zauważyli śpiącej na jej grzbiecie księżniczki. Trąceniem długiej żerdzi obudzili gada. Zrozumiawszy w jakim potrzasku się znalazła Smoczyca zakręciła się niespokojnie, martwiąc się o los swej podopiecznej. Wysłała jej myślowy sygnał do ucieczki, dziewczyna zsunęła się z grzbietu czarnołuskiej, próbowała dobiec do zarośli, ale stojący na czatach porywacz dostrzegł dziewczynę, złapał i zabrał do obozu, gdzie czekali już jego kompani ze smoczycą.
Gadzina należała bowiem do rzadko spotykanej rasy Smoków Czarnoognistych i pewien znawca i kolekcjoner smoków zapragnął jej na własność. A z racji, iż posiadał także harem, porywacze doszli do wniosku, że i królewna „się nie zmarnuje”.
Wyruszyli przed świtem. Księżniczkę posadzono na smoczym grzbiecie i rozpoczęła się długa wędrówka. O dziwo nikt ich nie szukał i nie ścigał. Stało się tak dlatego, że wszystkie wojska królewskie skierować musiano ku granicy, by odeprzeć wrogi atak na jedno z przygranicznych miast handlowych.
Przejechali już połowę drogi i dotarli na skraj rozległego lasu. I nagle na ich drodze stanął mężczyzna w pełnej zbroi na rumaku bojowym. Siedział dumnie wyprostowany i już sama swą posturą budził grozę. Konie porywaczy przy jego ogierze wyglądały jak koty domowe przy pumie, a sami porywacze, w porównaniu z nim zdawali się być wręcz Niziołkami. Ale mieli znaczną przewagę liczebną.
- Wypuśćcie niewiastę ową i smoczycę do niej należącą! – Powiedział, a głos jego zabrzmiał niczym dzwon spiżowy.
Jeden z porywaczy zaśmiał się i zaraz zawtórowali mu pozostali, po czym wszyscy razem ruszyli na rycerza. Szczęściem królewny było, że zemdlała z wyczerpania i nie widziała rozgrywających się tam scen.
Żaden z porywaczy bowiem nie przeżył. Ciało żadnego z nich nie znajdowało się na pobojowisku w całości. Droga i przyległe tereny zabarwiły się czerwienią, a rów melioracyjny napełnił się krwią i zepchniętymi w chaszcze ciałami.
Rycerz podjechał do smoczycy i uspokajająco pogładził ja po pysku, po czym zdjął z jej grzbietu królewnę i rozciął więzy krępujące gada. Smoczyca zaryczała głośno i jednym potężnym zionięciem spopieliła rozczłonkowane ciała. Mężczyzna w tym czasie delikatnie cucił królewnę. Dziewczyna otworzyła oczy i ujrzała nad sobą twarz umazaną we krwi, co nadawało jej iście demonicznego charakteru. Zerwała się na nogi i podeszła do smoczycy. Ta delikatnym sygnałem mentalnym uspokoiła ją.
- Jesteś wolna, Pani. – Powiedział spokojnie i wytarł kawałkiem poniewierającej się odzieży, swój zakrwawiony miecz.
- Otrzyj twarz panie z krwi niegodziwców. – Głos jej się nieco łamał gdy podeszła do niego i podała mu batystową wyszywana chusteczkę z srebrnym herbem w jednym rogu i własnymi inicjałami w przeciwnym. - Podaj mi panie swe miano, bym wiedziała kto ocalił mnie od zguby i kogo nagrodzić za czyn ów powinnam. – Uśmiechnęła się delikatnie i dygnęła lekko, sukienkę zgrabnie unosząc.
- Dostojna pani, życie paladyna poświęcone jest czynieniu dobra. Ślubowałem bronić przed okrucieństwem, co też czynię. Dzięki Ci, pani za dobroć. – To mówiąc skłonił się, po czym odjechał. Słońce akurat zachodziło i łuną krwawą otoczyło jego czerniejącą na tle horyzontu postać.
Królewna patrzyła chwilę za nim, po czym wdrapała się na grzbiet smoczycy i poleciały do zamku. Król rad był wielce, że odnalazła się jego jedyna i ukochana córka. Wydał z tej okazji wspaniałą ucztę, na którą akurat zdążyli powracający zwycięsko rycerze. Między niemi nie było jednak bezimiennego paladyna. Podsłuchując rozmowy na uczcie, królewna dowiedziała się, że ojciec obiecał temu kto ją znajdzie królestwo i jej rękę. Myśl, że nagrodzony miałby być ów rycerz, była jej dziwnie miła.
Jeszcze tej samej nocy znów była w drodze. Miała nadzieję, że spotka rycerza lecąc w stronę, w którą tamten odjechał. I rzeczywiście, w pewnej odległości od miejsca uwolnienia dostrzegła nikły blask przy drodze. Smoczyca obniżyła lot i ich oczom ukazało się niewielkie ognisko, przy którym siedział poszukiwany przez nią jegomość.
Nie, nie poznała go. To Smoczyca stwierdziła, że zapach się zgadza. Wylądowała na drodze, a królewna zeskoczyła z jej grzbietu i podeszła do rycerza.
- Dobry wieczór panie. – Powiedziała głowę schylając.
Rycerz wstał odłożył polerowany miecz i postąpił krok w stronę księżniczki.
- Cóż sprowadza cię o tak późnej porze, pani w tak niegościnne strony? – Zapytał, a wyraz jego twarzy nie zmienił nawet odrobinę.
- Przybyłam, powiadomić cię panie iż przysługuje ci nagroda, za uwolnienie mnie. W nagrodę otrzymasz panie królestwo mego ojca i mnie za żonę. – Wyprostowała się uniosła lekko podbródek.
- Nie chcę pani królestwa twego ojca. A i wybacz mi mą śmiałość nie mogę pojąć cię teraz za żonę. – Spojrzał na nią, a w jego oczach pojawiła się jakby iskra smutku. – Wybacz. – Powtórzył ciszej, jakby w zamyśleniu, jej jasną dłoń przyobleczoną w śnieżnobiałą rękawiczkę ucałował, zebrał swoje rzeczy i odjechał. Obejrzał się jeszcze raz do tyłu, by zobaczyć jasną królewnę w blasku dogorywającego ognia.
Królewna wsiadła na grzbiet smoczycy i kazała jej lecieć przed siebie. Świtać już zaczęło, gdy pozwoliła gadzinie wylądować. Znalazła niedaleko jaskinię i weszła do niej by zniknąć ze świata. Smoczycy kazała odejść. Stworzenie długi czas kręciło się pod wejściem do groty, nie wiedząc co począć. A królewna raz po raz kazała jej odejść. W końcu Smoczyca usłuchała i odleciała w swe ojczyste wysokie góry.
Księżniczka po raz pierwszy w życiu poczuła, że mogłaby ofiarować wszystko, w tym także siebie drugiej osobie. I dar ów został odrzucony, bez podania przyczyny nawet. W bezsilnej złości wpijała paznokcie w dłonie i łykała słone łzy.
W tym samym czasie rycerz dojeżdżał właśnie do niewielkiej wioski ukrytej gdzieś w leśnych ostępach. Musiał odpokutować za zadane śmierci. Wiedział, że w wiosce na takich jak on, błędnych rycerzy, czeka niewielka pusta chatka na skraju lasu. Miecz, zbroję i wszystkie pozostałości rycerskiego życia upchnął w skrzyni, którą następnie na strych wyniósł. Jedynie batystową chusteczkę zatrzymał przy sobie, by sycić oczy jej śnieżną bielą, błyskiem srebra i nieuchwytnym już prawie zapachem tamtego dnia.
Królewna zrazu chciała umrzeć, ale w końcu nie wytrzymała głodu i pragnienia i wyszła ze swej groty. Skórę miała zszarzałą, włosy utraciły część swego blasku. Zaczęła zbierać jagody i maliny na okolicznych krzaczkach. To musiało jej wystarczyć. Całymi dniami siedziała przed grota i przyglądała się ścieżką mrówek, źdźbłom trawy poruszającym się na wietrze, słuchała śpiewu tysięcy ptaków, szmeru strumienia, mowy ziemi.
Dawno pozbyła się atłasowych trzewiczków, które w leśnej gęstwinie tylko przeszkadzały. Z białej koronkowej sukni niewiele pozostało, jakiś strzęp sięgający ledwie za kolano i odsłaniający podrapane nogi.
Rycerz pracował w wiosce jako drwal. Z samego rana wychodził do lasu i ścinał drzewa. Rozrąbywał je potem na mniejsze i zanosił do wsi. Ludzie musieli wszak czymś palić w domach zimą. Dostawał za to miskę ciepłej strawy, trochę owoców, czy cienkiego wina.
Zaczynały się jesienne chłody. Mężczyzna pracował ze zdwojoną energią, by zapewnić odpowiednią ilość drewna całej wiosce na całą zimę. Wieczorem padał wyczerpany na siennik z nadzieją, że odpocznie. Zawsze jednak nękał go w snach jej zawiedziony wzrok. Próbował zapomnieć. Bezskutecznie.
Zbierała orzechy, suszyła grzyby i zioła. Musiała jakoś przetrwać zimę. Nie chciała umierać teraz gdy dostrzegła piękno świata, nieprzysłonięte tonami koronek, ubrań i zachcianek.
Minęła zima. Królewna strasznie zmizerniała. Chuda była niemiłosiernie, ale czasem wydawała się być szczęśliwa. W tych nielicznych chwilach gdy zapominała. A potem znów siadała przed jaskinią i wpatrywała się w mrówki, czekając na słonce, które ją ogrzeje.
Jednego z takich dni coś wielkiego na moment przysłoniło słońce, ale zanim dziewczyna uniosła wzrok, niebo było już znowu czyste i błękitne.
Zimą również pracował. Nie miało znaczenia czy była zamieć, czy śnieg topniał i wszystko pokrywała mokra brązowa breja. Jedyną różnicą było to, ze z nadejściem wiosny zrobiło się cieplej i mógł znowu chodzić na wyrąb dalej, bardziej w głąb lasu. I tak dotarł któregoś dnia do polany przecinanej przez szemrzący strumień, pokrytej kobiercem zawilców. Ich białe płatki i złote środki przywiodły mu na myśl złotowłosą księżniczkę, w białej sukni z koronek. Oparł się wtedy o swój topór i zamknął oczy, ale łzy uparcie nie chciały płynąć. Zabrał się więc za wycinkę.
Nadeszło lato. Królewna wyglądała nieco lepiej, ale dalej przesiadywała pod grotą. A strumień szemrał cichutko. I wabił swa kryształową tonią. Wstała i przygładziła zszarzałą resztkę sukni, niezdarnie okrywająca jej ciało. Podeszła do wąskiej strugi i ruszyła obok, zgodnie z jej nurtem.
Wycinał właśnie drzewa na jednej z polan, gdy u jego boku wylądowała olbrzymia smoczyca i zanim zdążył cokolwiek zrobić przekazała mu mentalnie obraz królewny i to dokąd owa zmierza. Rycerz porzucił swój topór i pobiegł do chatki we wsi. Wyciągnął ze strychu skrzynię i otworzył ją. Znalazł swój miecz. Ostrze niegdyś nieskazitelne teraz zaczynała pokrywać rdza. Zabrał się za czyszczenie klingi i jeszcze wieczorem tego samego dnia wyruszył z lśniącym mieczem u boku.
Doszedł do polany, która wiosną pełna była zawilców i ruszył nurtem strumienia.
Z każdym krokiem strumienie stawały się coraz szersze, aż w końcu rozlały się w szerokie jezioro, z którego woda uchodziła trzecim korytem. Królewna zanurzyła nogi w wodzie i spojrzała w srebrzystą toń. Tak niewiele trzeba było, by nadszedł koniec. Kilka kroków w przód i już na zawsze pozostanie w świecie, mieniącym się srebrzystym blaskiem. Nagle jednak usłyszała za sobą jakiś szelest. Odwróciła się i ujrzała jak z przeciwnej strony nadchodzi On. Serce zabiło jej szybciej. Wyszła z wody i postąpiła kilka kroków w jego kierunku, potem jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Ujrzał ją, była tak inna, odmieniona, ale to ciągle była Ona. Podszedł powoli i zatrzymał się w odległości kroku. Spojrzał w jej oczy i utonął w nich jak we wzburzonych falach szarego morza.
Wyciągnęła w jego stronę rękę, przyciągnął ją do siebie i przytulił mocno, zatapiając palce w jej włosach, które teraz błyszczały tym samym złocistym blaskiem co dawniej. Nie padły żadne wielkie słowa, przecież nic nie musieli już mówić.
A z jeziora wystawał czarno-czerwony łeb bestii, która się… uśmiechała?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Mytopea · dnia 28.09.2009 09:28 · Czytań: 1354 · Średnia ocena: 2,8 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: