Czas na krótką i moralizującą opowiastkę o tym, jak Sromo mieszkał w piekle i na początku mu się podobało.
Życie życiem, niekoniecznie zaś nowelą – pomyślał raz Sromo i się wprowadził do zaprzyjaźnionej pani menadżer podupadłej knajpy, a pani menadżer była gruba, knajpa zaś sobie coraz to nowsze promocje wymyślała, żeby nie splajtować to raz, a dwa, żeby ludzie w niej jedli pizzę z najtańszym nadpleśniałym wyrobem seropodobnym i myśleli, że Pana Boga za nogi złapali, że się tak najeść tanio mogli. A Pan Bóg nóg swoich bardzo pilnuje, o czym Sromo nie raz się przecież przekonał. Sprawa kształtowała się następująco: Sromo w knajpie pracował często, gęsto i ochoczo, bo lepiej pracować niż nie pracować i czekać na pana rolnika, co nazwisko sobie poniekąd zapożyczył z angielskiego od trądu, a który zrobi porządek i da wszystkim bezrobotnym zasiłki dożywotnie i względnie duże. Mieszkał zaś Sromo nad knajpą, trzy piętra w linii prostej, spał mniej więcej nad kiblem. Zdarzyło się, że Sromo, który serce ma ze szczerego złota (można spróbować nadgryźć) do tego kibla wpuścił pana z ulicy, a pan chciał zapłacić, a Sromo pieniążka nie chciał wziąć, bo mu się jak zwykle szkoda zrobiło, że pan taki miły i chce zapłacić, a Sromo nigdy nie brał pieniążka od panów i pań, którzy musieli za potrzebą, a którzy chcieli pieniążka dać oficjalnie, a nie skradać się jak zasrany, dosłownie i w przenośni, złodziejaszek, żeby się wypróżnić potajemnie i jeszcze papieru toaletowego napchać do kieszeni na drogę. Więc pan się załatwił, pięknie podziękował, a później Sromo za darmo sprzątał gówno, które wystawało z kibla od dna jeszcze kilka centymetrów ponad poziom wody, a dodać trzeba koniecznie, że to był kibel głębinowy, nie z półką, więc dno było głębokie, a gówno było olbrzymie. Sromo kojarzyło się ono z górą lodową, tą od Titanica, którego stulecie zatonięcia na pewno będą prawie wszyscy już prawie niebawem z wielką pompą świętować, a sporo spośród świętujących wrzuci sobie na naszą-klasę zdjęcia Titanica, albo chociaż jakieś grafiki z internetu nielegalnie ściągnięte i będą je podpisywać „pamiętamy” i te świeczki internetowe sadzić jedna na drugiej, a pamiętać nie mają prawa, bo pamiętać mogliby tylko ci, co przeżyli, a za lat dwa z hakiem będzie ich już pewnie niewielu, taką to dziś mamy medycynę jeszcze ubogą. Sromo jak to Sromo – gówno sprzątnął, nie narzekał, bo mówią, że gówno się zdarza, to i tym razem zdarzyło się Sromo gówno, co mu na drodze dosłownie stanęło, ale gówno ma to do siebie, i to w niczym nie ustępowało miejsca standardowym procedurom gównianym, że było i się zmyło. Kundera, o którym już wspomniałam kilka słów, a obcować z którym Sromo bardzo lubi, też kwestią gówna od strony egzystencjalnej i materialnej się zajmował, i wyszło mu to ładnie i zgrabnie, nawet z morałem. Więc nie tylko Sromo gówno się zdarza. Spał sobie Sromo na łóżku pod ścianą, zależy czy od drzwi patrzeć, to lewą, jak od okna, to prawą, a cztery piętra niżej (bo parter trzeba doliczyć) dawne gówna odtańcowywały swój taniec przetrawionego kurczaka, co już się zdążył trochę zeschnąć. Jak już jesteśmy w tym temacie, to powiem od razu – ze Sromo w łóżku spał pies, którym nikt się nie interesował, bo psa jest łatwo wycałować i mu miłość wydeklamować, ale jak trzeba ruszyć którąś ze sporych dup w stringach, żeby pies mógł skorzystać za potrzebą, to trzeba mordę wydrzeć z pięć razy i gdyby drzeć tę mordę chociażby na psa, byłoby pół biedy, pies zapomniałby o tym szybciej, niż wyschłyby jego szczyny z dywanu. A właśnie wszyscy na siebie mordy darli, a pies, któremu pewnie sikać się chciało mniej, bo zrobił Sromo poranną niespodziankę w postaci kilku szczynowych plam na Sromowej pościeli, pies czekał aż ktoś przestanie udawać wreszcie najbardziej skrzywdzonego przez świat, nieszczęśliwego od zawsze i na zawsze, dobroczyńcę bez perspektyw na sprzężenie zwrotne dobroci i ruszy dupę, żeby z psem wyjść. Bo powiedzieć można wszystko, a zrobić już niewiele – tak ze Sromo oboje myślimy. Coś się za często ostatnio zgadzamy, co mnie martwi, bo Sromo to dziwak, a mnie ludzie więcej niż lubią. Idąc na prawo od psa, obok Sromo, tylko że na podłodze, spędzała noce pewna nastolatka w ogóle niezwiązana ze Sromo więzami krwi, za to z panią menedżer dosyć mocno. Z myciem było krucho, a to przecież już dwudziesty pierwszy wiek był, ba ósmy rok płynął, więc prawie druga dekada. Wody było pod dostatkiem podobnie jak nastoletniego potu, bo pannica z parteru żeby użyć dezodorantu potrzebowała przypomnienia trzykrotnego (trochę biblijnie to brzmi, a przecież wszyscy niewierzący teraz są albo, jeszcze lepiej, jakieś kryzysy wiary przechodzą, metamorfozy mentalne i te pe i te de, a Tede to hip-hopowiec całkiem do dupy jest, tu znów się w naszą intymność, moją i Sromo, wkradł jebany konsensus). Na prawo od panny, i od Sromo w sumie też, tylko jeszcze bardziej na prawo, spał kawaler metr w kapeluszu, co jak się raz zesrał na rzadko, to go menedżer do szpitala na tydzień posłała i przy łóżku siedziała, jakby miał zaraz wykitować albo co najmniej nie zmówić paciorka, którego i tak go nikt nie nauczył, a jak przychodziła ze szpitala, to zawsze mówiła „jebana” i miętosiła kolczyka w języku. Tylko co i kogo tym razem jebała Sromo nigdy nie mógł dojść.
Raz jak Sromo zmywał, a zmywać wcale nie musiał, bo w sumie całkiem reprezentacyjny jest i z wyglądu, i do gadki przyjemny, dla klientów ulizany na boczek, ale na prawo, bo jak się chciał ulizać na lewo, to Mama Sromo powiedziała, że na Hitlera za jej kadencji się nie będzie stylizował i sama ulizała Sromo na drugą mańkę. Sromo nie musiał zmywać, a zmywał, takie życie, zwłaszcza jak się w gastronomii z takim menedżerem od siedmiu boleści zasuwa, bo menedżer powinna sama zmywać, takie miała obowiązki wyenumerowane, a sobie coś o życiu podgrzewanym czytała, w dodatku nie swoim, tylko państwa Cichopków. Sromo chciał być raz w życiu asertywny, ale po bandzie wszystko poszło, bo jak się o swoje upomniał, to go jeszcze w dupę pani menedżer skopała, a później zemściła się okrutnie, bo klucze od mieszkania schowała, więc Sromo tak miał wolne, że tego wolnego nie miał, bo siedział w domu uwiązany, choć sznurami własnej głupoty i jej dziwactwa, ale to chyba gorsze niż jakieś liany. A są tacy, co się ze mną zgodzą, że zniewolenie psychiczne jest dużo cięższe do rozsupłania niż sznury, które krępują nasze korpusy. Dostał wychodne dopiero wówczas, gdy swoje sprawy zawalił, żeby gówniarzowi z metra ciętemu przynieść spajdermena pajęczynę tak, żeby mógł się pobawić, ale bez eksploatowania pajęczyny. A później powiedział, że Sromo kazał mu umrzeć.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Detektyw Sromo · dnia 29.09.2009 06:30 · Czytań: 625 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: