Moim starym nie można nic powiedzieć. Biorą wszystko na poważnie, z igły robią widły.
W zeszłym miesiącu matka położyła mi w pokoju dywan - "prawie nowy".
Ten stary podobno już do niczego się nie nadawał. Ja nie mogę się z tym zgodzić.
Według mnie, do chodzenia nadawał się doskonale. Nowy natomiast, już przy pierwszym rzucie okiem, wydał się nieprzyjemny, nieprzyjazny, negatywnie nastawiony do otoczenia. I nie chodzi już nawet o to, że staroświecki i nie pod kolor... Martwiłem się o te ZYGZAKI.
Już wtedy czułem, że będą kłopoty. I nie myliłem się.
Wieczorem zostaliśmy sam na sam - ja i dywan - i wtedy pierwszy raz pokazał, na co go stać.
Ten pierwszy jego ruch mógłbym jeszcze uznać za halucynację, bo tylko nieznacznie poruszyły się "wzorki", ale to, co chwilę później zaczęły wyprawiać, to już tylko ślepiec mógłby uznać za normę.
Węże wiły się, ślizgały po sobie, na sobie, pod sobą, między sobą... jakby miały jakieś tarło! No dosłownie. Jakby były u siebie!
Przecierałem oczy, szczypałem się w tyłek, próbowałem różnych wariantów oświetlenia - na nic.
Kiedy wyłączyłem światło i zapadła zupełna ciemność , było jeszcze gorzej! Słyszałem wtedy szelesty, paskudne mlaśnięcia, syczenie...
W końcu udało mi się zasnąć.
*
Rano dywan udawał całkiem niewinnego. Ja jednak nie dałem się na to nabrać i pierwsze co zrobiłem, to zwinąłem go.
Potem zszedłem na dół, do pokoju matki.
- Nie chcę tego dywanu - oznajmiłem jeszcze leżącej w łóżku.
- Co? Czemu nie?
Wyciągnęła ręce spod kołdry, rozciągnęła się.
- Bo nie.
- Eee, ale taki ładny przecież jest. To co, ja mam go wyrzucić, głupku jeden?
- Nie wiem. Oddaj go tej czarownicy, albo coś.
- No wiesz! Jak ty mówisz o swojej cioci!? - zbulwersowała się mama.
Nastąpiła minuta milczenia, po której matka rozpoczęła swój, tak dobrze mi znany, że niemal przewidywałem każde następne słowo, mający poruszyć moje sumienie, monolog:
- Wiesz co? Tobie to się już nic nie podoba, co ja ci przyniosę. Spodnie - "wieśniackie", buty - "bo po kimś", golf - "gryzie"! Skaranie boskie!
- Bo gryzł!
- Tak, gryzł! Ale chyba tylko ciebie! Posłuchaj, chłopcze... Dopóki sobie nie zarobisz na lepszy dywan, to ten będzie leżał. I koniec.
- Nie! Jak on będzie leżał, to ja... się wyprowadzam! - Oczywiście był to blef, bo niby dokąd "wyprowadzam"? Ale powiedziałem to w tak aktorski sposób, z efektem łamanego głosu, że aż sam się wzruszyłem i w oczach stanęły mi łzy.
Matkę zamurowało, zamilkła i zaczęła znów, dopiero po dłuższej chwili:
- Co tobie się w tym dywanie nie podoba?
Postanowiłem być szczery - pierwszy raz od niepamiętnych czasów.
- Te żmije.
- Te wzorki?
- To nie są wzorki! To są żmije, węęęże - oznajmiłem, demonstrując przy tym obiema rękami ich zygzakowate ruchy. - Uuu, wężeee.
*
O piętnastej, jak zwykle, wrócił z pracy ojciec. Zasiedliśmy przy stole w kuchni, do obiadu. Już po minucie wiedziałem, że coś jest nie tak. Staruszek gapił się na mnie to z lewej, to z prawej, a nawet nieznośnie - prosto w oczy!
- Dobra zupa? - zapytał.
No nie! Tego już było za dużo! Nigdy nie zadawał takich głupich pytań. Wiedziałem, że matka już mu wypaplała.
- Normalna!
Wróciliśmy do wiosłowania w talerzach,a temat zawisnął w powietrzu, pomiędzy miarowo pobrzdękującymi sztućcami i talerzami.
- No powiedz teraz tacie o tych "wężach" - wtrąciła się w to mama.
- Tobie się węże ruszają na dywanie? - dodał tata.
Postanowiłem być twardy i mówić prawdę, niezależnie od konsekwencji. Inaczej nigdy bym się nie pozbył tych gadów z pokoju.
- A ruszają się! Wiją się, pierdolone żmije! - I znów rękami pokazałem jak to robią. - Uuu, węęężee.
Rodzice spojrzeli się na siebie i nic już nie mówili.
*
Mijają dni i noce. Węże, w zwiniętym dywanie, wiją się rzadko, czasem, a może nawet i stale, bez przerwy, ale to już nie ważne. Nie oglądam ich i jest okej.
Czego nie widzę, to mam w dupie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
valdens · dnia 09.09.2007 18:00 · Czytań: 970 · Średnia ocena: 4,5 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: