Dzienna rozmowa z człowiekiem, którym się gardzi...
Był piękny letni poranek. Słońce wisiało nad lasem pokazując jak zwykle o tej porze roku, że niedawno minęła godzina dziesiąta. Leśną asfaltową drogą zbliżał się samochód. Był to Seat Leon. Na przedniej szybie miał naklejkę z napisem Hertz, co wskazywało na to, że pochodził z wypożyczalni aut. Ta firma miała swoje filie w każdym większym mieście, także na wszystkich lotniskach. Samochód prowadził człowiek w brązowym habicie, który miał przepasany białym sznurem, zakończonym węzłami.
Droga prowadziła do małej wioski, położonej wśród lasów, rosnących na pagórkowatym terenie, poprzez wąwozy, w których płynęły wartkie strumyki. Samochód bez przeszkód pokonywał drogę, gdyż mimo że było to odległe pustkowie i najbliższa osada znajdowała się ponad trzydzieści kilometrów stąd, droga była utrzymana w perfekcyjnym stanie. Jakby skończono ją zupełnie niedawno, a asfalt był najlepszego gatunku.
Pojazd zbliżał się do niedużej wioski, las przerzedzał się, ukazując prowadzącemu pierwsze domostwa. Osada składała się z kilkunastu domów, które zbudowane były w tradycyjny sposób. Były drewniane; drewniane były też płoty i zabudowania gospodarcze. Całość sprawiała wrażenie niczym nie zakłóconej sielanki.
Pośrodku wioski wznosił się nieduży kościółek nad którym górowała zgrabna dzwonnica. Prowadzący samochód mnich skierował pojazd w kierunku plebani, mieszczącej się na tyłach kościółka i zaparkował obok zamkniętej bramy wjazdowej.
Po podwórku biegały wolno dwa duże psy, których wygląd wskazywał na bliskie spowinowacenie z ich najdzikszymi przodkami, a w odległej części obejścia krzątała się kobieta. Przyjezdny wysiadł z samochodu, podszedł do ogrodzenia i zawołał do kobiety w czystym języku, bez żadnych naleciałości:
-Dzień dobry Pani, czy zastałem księdza?
Kobieta dopiero teraz go zauważyła, gdyż była zajęta wieszaniem prania.
-A dzień dobry! księdza nie ma, pojechał na rowerze do naszej zielarki; zachorowała biedaczka i ksiądz pojechał zawieść jej świeży rosół, który dzisiaj zrobiłam, ale niedługo powinien już wrócić.
-To i czarownicę tu macie? zażartował mnich.
-Nie, to nie żadna czarownica; u nas nie ma apteki, więc wszyscy leczą się metodami naturalnymi, a wszystko to zasługa naszego księdza... Proszę niech brat wejdzie, to może zrobię herbaty, albo podam coś do zjedzenia?
-Nie, dziękuję bardzo, ale chętnie obejrzałbym kościół.
-A, proszę bardzo, wszystko jest otwarte.
-Dziękuję pani.
Kobieta wróciła do swojego zajęcia, a mnich ruszył w kierunku kościółka. Obszedł nawy, obejrzał ołtarz i udał się w kierunku dzwonnicy. Po drewnianych schodach wszedł na sam szczyt, gdzie zawieszono nieduży dzwon z brązu, a potem lustrował okolicę. Z dzwonnicy roztaczał się piękny widok na nieskażone cywilizacją ogromne obszary lasów. Po chwili usłyszał odgłos nadjeżdżającego roweru; po odgłosie dzwonka, który co chwila pobrzękiwał na nierównościach. Z lasu wyjechał ksiądz, kierując się ku plebani. Zauważył już samochód; odstawił rower przy bramie i zawołał do gosposi:
-A któż to do nas zawitał?
-A, jakiś mnich! odkrzyknęła; jest teraz w kościele, nie chciał wejść do domu... Ksiądz udał się do kościoła, a nie zastawszy tam nikogo, udał się na dzwonnicę. Wszedłszy na górę przywitał się z mnichem:
-Co też was bracie do nas sprowadza?
-Przejdę od razu do rzeczy, odparł mnich; otóż dotarły do nas niepokojące wieści, że ksiądz ma zamiar sprzedać nasz majątek, a także to, że treści, jakie ksiądz przekazuje wiernym są nie zgodne z naszymi wytycznymi, czy to prawda?
-Widzi brat, te informacje są prawdziwe, jakby nie patrzeć..., otóż mam tutaj mnóstwo czasu i w wolnych chwilach zająłem się studiowaniem religii i jej podstaw, i zrozumiałem, że to co mówimy ludziom nie jest prawdą. Biblia została zinterpretowana na potrzeby instytucji kościoła i słowa że bóg jest miłością są nieprawdziwe; według starej biblii to miłość jest bogiem i to staram się wiernym przekazać. Zostało to przekręcone, tak jak w kalamburach templariuszy, przez co namieszano ludziom w głowach; i gdyby ludzie nauczyliby się miłości, a nie kazano im miłować jakiegoś dziadka w chmurach, świat by wyglądał inaczej...
-Ale jako urzędnik kościoła, przerwał mu mnich, zobowiązał się ksiądz do głoszenia tego, co nasza instytucja uważa za słuszne!
-To prawda, ale myślałem, że w tej spokojnej okolicy będę mógł stworzyć mały raj...
-Ta kwestia jest jednak mniej ważna, stwierdził mnich, mnie bardziej interesuje sprawa naszych dóbr... czy to prawda z tą sprzedażą?
-Musi brat wiedzieć, że już jest za późno... te całe połacie, które stąd widać, zostały sprzedane, transakcja sfinalizowana. Wy chcieliście to wszystko wyciąć, a ziemię sprzedać deweloperom, mój mały raj by wtedy przepadł, dlatego nie mogłem do tego dopuścić... Te lasy kupił bogaty Amerykanin, który zamierza założyć tutaj park krajobrazowy.
-No to pieniądze musi nam ksiądz niezwłocznie przekazać.
-Przykro mi, ale nie mogę.
-Jak to?
-Widzi brat, pokochałem pewną kobietę, która urodziła mi córeczkę i postanowiłem, że zabezpieczę im przyszłość, bez względu na konsekwencje. A pieniądze przetransferowałem przez trzy konta, i to anonimowe, do których hasła zna tylko matka mojego dziecka i ja.
-Będę w takim razie zmuszony poddać księdza torturom – powiedział mnich – po to mnie tu przysłano.
-Wiem już o was wszystko; brat jest z tajnej komórki jezuitów morderców; tacy jak wy kolonizowali Amerykę, a dziś eliminują niewygodnych na zlecenie naszych przełożonych, tam...
-To jak będzie, dojdziemy do porozumienia? próbował jeszcze pojednawczo mnich...
-Widzi brat, chciałbym bardzo, żeby to miłość rządziła światem, a nie tacy ludzie jak wy. Dlatego też przygotowałem się na wszystko...
To mówiąc, ksiądz wstał i wypowiadając słowa - wybacz najmilsza - rzucił się w dół z dzwonnicy. Mnich stał przez moment jak otępiały, po czym pędem ruszył w dół schodami. Szybkim krokiem podbiegł do auta, otworzył bagażnik i wyjął z niego bak z benzyną. Wrócił do miejsca, gdzie leżały zwłoki rozbite o kamienie podmurówki; oblał je płynem, po czym resztą oblał drewnianą dzwonnicę i podpalił...
-Przy odrobinie szczęścia, spłonie cała osada - pomyślał.
Zaczął siąpić lekki deszczyk. Mnich szybkim krokiem udał się do auta, wsiadł i odjechał. Gdy wjeżdżał w las nad osadą deszczyk przemieniał się powoli w ulewę, ale tego już nie widział.
-No cóż, nie powiodło mi się - pomyślał - będę musiał ponieść konsekwencje...
Pamięci Friedricha Dürrenmatta.
Dla mojej Leny.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
ferdynand · dnia 01.10.2009 09:16 · Czytań: 747 · Średnia ocena: 2,25 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: