Przy drugim spotkaniu przyszła z różą dziką we włosy wplątaną – dziką jak jej temperament łóżkowy, co się już za pierwszym razem okazało. Sromo się przestraszył, bo bywał z natury płochliwy odkąd tylko pamięcią sięga. A i do związków poważnych nie było mu spieszno. Lub mówiąc uczciwie – panicznie się ich lękał.
Wyjrzał przez okno. Kolor nieba zmienił się. Nie musiał zamykać oczu, by wiedzieć, że już nigdy nie będzie tak samo.
*
**
Za trzecim razem w resztce piasku niewiadomego pochodzenia przyklejonym do jej wiotkiej kostki odbiło mu się zmęczenie dnia zachodzącego – zmęczenie strachem i podnieceniem kobiecym tak silnie skorelowanym z trzykrotnym pukaniem do drzwi jego pokoju, z wybieraniem bielizny na noc spod znaku namiętności i tym, czy już czas na depilację po całości, czy jeszcze za wcześnie i można się pokaleczyć.
*
**
Za czwartym razem pachniała – poza imbirem – sznyclami wieprzowymi. Wtedy też pozwoliła mu wziąć się od tyłu, choć nigdy tego ponoć nie robiła, a on – też ponoć – miał nad nią władzę autorytarną. A to nieprawda. Fakt faktem, chciał być dla niej tyranem. I był nim faktycznie – lecz w państwie totalitarnym ich intymności wspólnej, nie autorytarnym. Chciał, by się angażowała we wszystko, co robił. I by wielbiła go bezszelestnie. I ani się obejrzał, już miał ją u swych stóp.
*
**
Sromo chciałby być blondynem, mieć osiemdziesiąt lat i żeby zawsze mówili, że wygląda na mniej. Biegać nagi tylko z wiankiem na głowie, ale dużo zgrabniej niż Eleonora, i z ciut mniejszym rozpasaniem. W wywiadach jako receptę na duszę i ciało sprzedawać słodzoną musztardę, podróże i seks.
*
**
Za piątym razem odprowadził ją na autobus, bo nie był pewien, czy guma nie pękła, więc chciał się jak facet, a nie jak chuj zachować.
*
**
Za szóstym razem przypomniał sobie, że ma na imię Ilona.
*
**
Sromo co noc wychyla się przez okno. W całym bloku bezimiennym zatopionym gdzieś na dnie ciemności, której nawet księżyc nie ośmiela się rozproszyć, funkcję księżyca przejął miłosiernie on sam. No, może nie on sam – nie świeci w ciemności jak małpki w eksperymencie japońskim. Ale jego lampka nocna z całą pewnością świeci. Sromo postawił ją tuż przy oknie, żeby broń Boże nikt nie przeoczył jej obecności. Jednak tak lampka, którą Sromo nazwał Beatą, jak i Sromo przypominający kosmiczną wąsatą ćmę w kolorze zielonym – dlatego kosmiczną właśnie – oświetlany jej nieufnym światłem pozostają ciągle na marginesie nocy i jej własnych problemów.
*
**
Za siódmym razem wiła się niby ponętnie, jak dla Sromo nazbyt konwulsyjnie. Chciała go podniecić. A jemu chodziło tylko o to, by była obecna ciałem i duchem. I by go choć trochę rozumiała.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Detektyw Sromo · dnia 05.10.2009 08:19 · Czytań: 741 · Średnia ocena: 3,25 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: