Posłuchajcie.
Jest takie miejsce pomiędzy moimi uszami pełne różnych rzeczy, niesamowitych stworzeń, zjawisk i ludzi. Jednym z nich jest staruszek Stansfield Shelley, właściciel gromady magicznych lalek i dłoni, z których każda miała po sześć palców. Jego najcenniejszą, najciekawszą, ale i najbardziej tajemniczą marionetką był Antal Manolo, Żeglarz.
- Lubię grejpfruty – mawiała lalka zawsze wtedy, kiedy Shelley przynosił z miasteczka kosz pełen wiśni. A kiedy na stole pachniały grejpfruty, Manolo kręcił swoim drewnianym nosem:
- Wolę owoce granatu.
Staruszek traktował te humory z przymrużeniem oka i uśmiechem, bo drewniana lalka przecież nie zjadłaby niczego.
Pewnego dnia do małego domku lalkarza zapukał ogromny i tajemniczy człowiek o czterech rękach. Ów nieznajomy bez trudu trzymał walizkę o rozmiarach jego samego. Staruszek Shelley zaprosił gościa do środka.
- Nazywam się Edmond Huxley. A ty, starcze, jesteś sławnym Stansfieldem Shelley’em, lalkarzem, który opanował magiczną sztukę ożywiania drewna!
Gospodarza zdziwił opryskliwy i władczy ton nieznajomego, jednak uprzejmie zaproponował mu miejsce przy stole, herbatę i maślane bułeczki.
- W twoich rękach, czarodzieju, nawet ten drewniany kubek herbaty może zamienić się w węża – powiedział hardo czteroręki olbrzym. Niewątpliwie był dumny ze swojej wiedzy. – Nie. Nie będę pił herbaty.
Stansfield Shelley kątem oka spojrzał na malutkie drzwi tuż obok kominka i spytał:
- Powiedz zatem, przybyszu, po co przyszedłeś?
Edmond Huxley położył jedną z dłoni na swojej ogromnej walizce i uśmiechnął się dumnie.
- Przebyłem pół świata, żeby się z tobą zmierzyć.
Gospodarz westchnął smutno.
- Wiesz, młody panie Huxley, że już nie biorę udziału w tego rodzaju potyczkach. Wiesz również, dlaczego.
- Oczywiście! – wykrzyknął gość. – Wszyscy wiedzą, że jesteś niepokonany w ożywianiu drewnianych marionetek! Że w jakiś magiczny sposób zdobyłeś przychylność jedynego i prawdziwego Boga Lalek. Że wielki Albrecht Oroun ponoć nie tylko patrzy na wszystkie twoje dwanaście palców. Istnieje legenda, która mówi, że także nimi porusza. Ja wierzę w tę opowieść! Dlatego szkoliłem się całe życie u najlepszych lalkarzy świata, by przybyć do ciebie i zmierzyć się z samym Bogiem!
Stansfield Shelley popatrzył uważnie na przybysza.
- Skoro wiesz tak dużo, wiesz również, co stanie się z tobą, kiedy przegrasz.
Huxley gwałtownie, z niecierpliwością wyrzucił wszystkie swoje cztery ramiona do góry.
- Zaczynajmy, starcze!
Gospodarz zamyślił się, jakby podejmował bardzo ważną decyzję i wstał. Powoli podszedł do małych drzwiczek obok kominka, wyjął z nich malutki skobel i otworzył je na oścież.
- Wyjdź, Antal. Ktoś bardzo chce cię poznać.
Po chwili czarna i cicha przestrzeń za drzwiczkami wypełniła się nieokreślonym szelestem i ostrożnym stukiem małych, drewnianych bucików.
Edmond Huxley zaśmiał się głośno, niespodziewanie rzucił stojącą, wielką walizkę na podłogę i szarpnął jej wiekiem z taką siłą, że uderzenie uniosło wielką chmurę kurzu w powietrze. Kroki ucichły, ale po chwili, z cienia wnęki wyłoniła się malutka, drewniana rączka Antala Manolo, Żeglarza.
- Nie podoba mi się to… - odezwała się z ciemności marionetka.
- Teraz moja kolej! – krzyknął czteroręki olbrzym i pochylił się nad otwartą walizką. Po chwili szerokim gestem wyrzucił z niej swoje dziecko, lalkę o wiele większą niż zasuszony Stansfield Shelley i całą zbudowaną z miedzi. Z nieprzyjemnym brzękiem legła na kamiennym klepisku, splątana drutami, z czterema wielkimi krzyżakami.– Popatrz, starcze! Oto Pan Darroway! Moje cztery ramiona przeciw twoim dwunastu palcom!
Staruszek wyciągnął dłoń w kierunku czarnego prostokąta tuż obok kominka.
- Nie bój się, Manolo.
I delikatnie chwycił malutką, drewnianą rączkę.
Edmond Huxley uważnie przyglądał się wyłaniającej się z cienia malutkiej sylwetce. Patrzył na marionetkę, która cała mogła zmieścić się w jego wielkiej dłoni. Antal Manolo, Żeglarz, mały, drewniany człowieczek, którego bali się wszyscy lalkarze. Marionetka bez krzyżaka i żyłek. Niepozorna figurka z błyszczącymi, pełnymi życia oczami, niezdarnie wystrugana z nieznanego drzewa, która wzbudzała strach tak wielki, że powodowała drżenie dłoni.
Dłonie Huxley’a nie drżały, kiedy malutka postać podniosła na niego oczy.
- A więc to prawda… Marionetka, która żyje nie poruszana sznurkami. Lalka, która mówi i myśli… - powiedział bardzo zdumiony i zrezygnowany.
- Mówiłem ci, młody panie Huxley – odparł ciepło Shelley. – Proszę, wycofaj się z potyczki. Jeszcze jest na to czas, dopóki nie zgodziliśmy się co do Wyzwania. Jeśli to zrobisz, opowiem ci historię Antala Manolo, Żeglarza.
Czteroręki mężczyzna opadł na niski stołek i opuścił głowę.
- Przebyłem pół świata… Uczyli mnie wielcy lalkarze i sztukmistrze, przygotowując do potyczki, która miała pozwolić mi na zbliżenie się do jedynego Boga, którego kocham… Wielki Anton Andarle nauczył mnie, jak martwy przedmiot zyskuje oczy, Salvatore Gatto cierpliwie patrzył, jak szkolę Pana Darroway’a przewlekać nić przez ucho igielne, a Marc Schnittger sprawił, że mój miedziany człowiek zszył tą nicią moją własną koszulę. Wreszcie sam nauczyłem Pana Darroway’a płakać i śmiać się. Wszystko to sprawiło, że uwierzyłem w swoje umiejętności. Poczułem się gotowy…
Czteroręki olbrzym, Edmond Huxley płakał. Nie patrząc na staruszka dodał cicho:
- Nie mogę równać techniki i wiedzy z prawdziwą magią, zatem opowiedz mi historię Antala Manolo, Żeglarza…
Shelley podszedł do swojej małej marionetki i wziął ją na ręce. Lalka, niczym małe, kochające dziecko, objęła lalkarza za szyję i przytuliła się do jego policzka.
- Chcę to usłyszeć, Shelley – powiedziała.
Gospodarz delikatnie postawił lalkę na stole i sam usiadł naprzeciw swojego gościa.
- Może jednak napijesz się herbaty?
- Mam już sto sześćdziesiąt trzy lata, młodzieńcze. To bardzo dużo, nawet w świecie, który ty doskonale znasz. Lalkarze żyją długo, o wiele za długo, młody przyjacielu.
Żył sobie kiedyś mały chłopiec.
Jego ojciec był cieślą i zarabiał pieniądze budując łodzie. Kiedy poczuł, że syn jest już gotowy do nauki zawodu, zabrał go do lasu.
„Ponoć w naszym lesie rośnie dziwne drzewo o dwunastu konarach, ojcze. Czy to prawda?” – zapytał chłopiec, kiedy zagłębiali się w coraz ciemniejszą puszczę.
„Tak. Jest jeszcze młode, ale dla ciebie w sam raz. Zetniesz je.”
Resztę drogi przebyli w milczeniu.
Doszli w końcu do polany porośniętej błękitną trawą. Na środku tej dziwnej przestrzeni tkwiło małe, uschnięte drzewko. Ojciec nakazał zatrzymać się synowi na jej skraju i powiedział:
„Teraz pójdziesz sam. Mnie nie wolno. Zetniesz to drzewo i przyniesiesz je do domu. Ale musisz uważać, bo to bardzo niebezpieczne. To ci pomoże.”
Dał chłopcu dwa małe kawałki płótna i kazał włożyć je do uszu.
„Dlaczego?”
„Ten las jest pełen duchów i złych głosów. Mogą sprowadzić cię na niewłaściwą drogę i zagubisz się w nim. Te głosy mogą cię opętać i staniesz się jednym z nich. Dlatego to bardzo ważne, żebyś przez cały czas, aż do powrotu do domu, miał zatkane uszy.”
„Zostawiasz mnie?”
„Tak.”
I mały chłopiec został w lesie sam, patrząc na malejącą pomiędzy drzewami sylwetkę ojca. Kiedy ten wreszcie znikł mu z oczu, chłopiec odwrócił się w kierunku niebieskiej polany. Ruszył pewnie po tej dziwnej trawie i po chwili stał już przy uschniętym drzewku. Uniósł wysoko siekierę, zamachnął się i z całej siły uderzył jak najniżej w pień grubości swojego ramienia. Wyrwał ostrze i zamachnął się drugi raz. Potem trzeci…
Po chwili drzewko upadło cicho na niebieską trawę.
Był jeszcze dzieckiem, wiec był to dla niego dość duży wysiłek. Ocierając pot z twarzy, niechcący sprawił, że jeden z kawałków płótna wypadł mu z ucha. Kiedy chciał chwycić za ścięte drzewko i ruszyć w drogę powrotną usłyszał westchnienie i szloch. Rozejrzałem się wokół, ale nikogo nie było. Zarzucił ciężar na ramię, szybko przeciął polanę i znalazł się w miejscu, gdzie pożegnał się z ojcem.
Nie znał celu swojego zadania. Nie rozumiał, dlaczego sam ma ściąć to drzewo i wrócić z nim do domu. Był tylko małym chłopcem.
Miał doskonałą pamięć. Nie martwił się, że może się zgubić. Całą drogę towarzyszył mu jednak ten tajemniczy szloch i dlatego zaczął się bać. Zbliżała się noc, było ciemno. W końcu zrozumiał, że musi poczekać do rana i w blasku słońca ruszyć w dalszą podróż. Znalazł odpowiednie miejsce, gdzie miał zamiar zasnąć. Jako podgłówek wykorzystał pień drzewka, które ściął. Położył się i zamknął oczy. Kiedy się obudził, słońce było już wysoko i wszystko było dziwne i inne. Las, który widział dookoła, wydał się ogromny, groźny i nie do przebycia. Próbował wstać, ale mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Pojawił się też ogromny ból. Krzyknął, ale odpowiedziało mu tylko echo i jakiś spłoszony ptak. Wreszcie udało mu się podnieść. Płakał z bólu, ale postanowił rozruszać mięśnie i stawy. Po chwili ból był już mniejszy. Niezdarnie obrócił się, żeby podnieść swoje drzewko, ale zamiast suchego pnia na ziemi siedział olbrzymi starzec z długą brodą, który patrzył na niego z nienawiścią i pogardą. Powiedział:
„Cieszę się, że cierpisz, chłopcze.”
„Kim pan jest?
„Byłem drzewem, które zabiłeś. A każde zabite drzewo zmienia się w starego człowieka. Nienawidzę cię za to, młodzieńcze i chcę, byś cierpiał do końca życia.”
Chwilę po tym, jak staruszek skończył swoją opowieść, zamyślony Edmond Huxley spakował miedzianego Pana Darroway’a i wyszedł z tej małej chatki, by wrócić do domu.
A Stansfield Shelley popatrzył na swoją marionetkę i delikatnie dotknął jej malutkiej, drewnianej buzi.
- Ty nigdy nie płakałeś Antal, prawda? – zapytał smutno. – Nawet wtedy, kiedy zamieniłem cię za karę w drewnianą lalkę…
Chłopczyk patrzył staruszkowi prosto w oczy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
i was david bowman · dnia 08.10.2009 08:26 · Czytań: 1674 · Średnia ocena: 4,64 · Komentarzy: 14
Inne artykuły tego autora: