Skrzypnęły drzwi. Twarz Anity, choć nieruchoma jak gipsowa maska, drgnęła. Jej oczy wpatrywały się w stojącego na progu mężczyznę z takim zdumieniem, że ten miał ochotę parsknąć śmiechem. Opanował się i zamknął drzwi.
Mała szpitalna salka, pomalowana sterylnie na biało, nie sprawiała miłego wrażenia. Blada równie bardzo jak ściany ciemnowłosa dziewczyna uniosła się wyżej na poduszkach i zmarszczyła brwi. Czekał na jakieś pytanie, ale ona milczała. Zielone, kocie oczy błyszczały. Krótkie, nastroszone włosy sprawiały wrażenie jakiś kolców.
-Jacek Koreba - przedstawił się krótko, wyciągając rękę. Dziewczyna nie drgnęła.
-A nie ojciec Jacek? - zapytała po chwili kpiąco. Mężczyzna usiadł na krześle i pokiwał głową jakby z rezygnacją.
-Nie lubisz księży, co? - spytał, przygładzając sutannę.
Anita wzruszyła ramionami. Zacisnęła wargi.
-Wiele osób ich nie lubi.
-Jeśli chcesz, możemy przysłać kogoś innego.
-No, to ciekawe.
Jacek w zadumie przeciągnął dłonią po policzku. Po raz pierwszy dostrzegł w Anicie nie butną nastolatkę, ale dziewczynę, która nie może sobie poradzić ze sobą i demonami przeszłości, więc rozpaczliwie szuka drogi dookoła siebie.
-Więc?
-Kim pan w ogóle jest?
Pan. Powiedziała pan. Uśmiechnął się, nawet nie usiłował jej poprawiać. I tak będzie zwracać się do niego, jak jej wygodnie. Zbyt gwałtownie obciągnął rękawy sutanny, machinalnie gładząc wewnętrzną stronę przedramienia. Dopiero teraz zauważył, że dziewczyna nie oderwała od niego wzroku.
-To akurat nie jest ważne.
Odwrócił wzrok. I popełnił pierwszy błąd. Anita uśmiechnęła się kpiąco i przejechała dłonią po krótkich włosach. Zauważył to i wyprostował się dumnie, jakby chcąc zaprzeczyć jej myślom. Po chwili uszło z niego powietrze. Oboje wiedzieli, że i on nie mówił prawdy.
***
-Miała przyjaciół?
Anita miała ochotę parsknąć śmiechem, tak absurdalne były te pytania. Gliniarze z dochodzeniówki sprawiali wrażenie zmęczonych. Maglowali ją już od kilku godzin. Jakby ona mogła im pomóc.
-Nie. Miałyśmy tylko siebie. Nie szukałyśmy towarzystwa. Bo nie mogłyśmy. Nikt nas nie chciał, a my udawałyśmy, że nas to nie obchodzi. Nie szukałyśmy przyjaźni z dziewczynami ze szkoły. Wzajemnie się ignorowałyśmy. To był jedyny sposób, żeby przetrwać.
-Opowiedz nam o profesorze Jackson.
-Był naszym matematykiem przez dwa lata. Najlepszy nauczyciel, jakiego miałam. Pomagał nam uwierzyć w siebie, czuwał. Myślał, że da radę...
Głos Anity osłabł. Do tej pory świadomie odtrącała emocje, ale teraz one wyrwały się naprzód.
-Andra się w nim kochała? Tak poważniej? Tak, żeby się zabić?
-Nie. Był jej obojętny. Zawsze. To raczej ja...
Jacek, obecny przy rozmowie, nachylił się mocno do przodu, swoje ciemne oczy utkwił w twarzy Anity. Dziewczyna zamknęła powieki.
-On dał mi wszystko, czego nie mogłam dostać od innych. Andra... Jej zależało na matmie. Uwielbiała to. Nie zwracała uwagi na nauczyciela.
-Miała chłopaka?
-Czy pan, do cholery, naprawdę myśli, że Polakom na Wyspach żyje się jak w raju?! Nie, nie miała! Nikogo nie miała, byłyśmy same! Zawsze, od początku do końca, same.
Jacek, dla odmiany, odchylił się teraz do tyłu. Ładunek gniewu w słowach Anity zaskoczył ją chyba mniej niż ją samą. Ale wciąż istniał problem. Miał jej pomóc uporać się z tym, co przeżywała. Tylko jak, skoro on radził sobie z tym przez kilkanaście lat - bezskutecznie?
Kiedy gliniarze wyszli, mężczyzna usiadł naprzeciwko Anity, żeby mówiąc, mógł patrzeć jej w oczy. Westchnął ciężko.
-Anita, słuchaj. Jeśli chcesz, przyślemy ci kogoś innego, bo skoro nie podoba ci się...
-Niczego takiego nie powiedziałam - głos dziewczyny znowu był miękki, lekki, ale bez wyrazu, wciąż na jednym poziomie.
-Może mów mi po imieniu, będzie łatwiej.
-Miło mi - wymamrotała.
-Możemy zacząć?
Jacek myślał, jakim cudem zachęcić dziewczynę, która nazajutrz miała iść do domu, do współpracy. Skoro w szpitalu niechętnie godziła się na rozmowę, tym bardziej na swoim terenie nie będzie chciała rozmawiać.
-Niby co?
Po raz pierwszy usłyszał warknięcie wypowiedziane tak miękkim i cichym głosem. Bo inaczej tej odzywki nie mógł nazwać. Nie odpowiedział, wpił się tylko wzrokiem w jej oczy i czekał. Po dwóch minutach dziewczyna odwróciła twarz.
-Zgoda.
-Na co? - zakpił Jacek. Musiał znaleźć jakiąś szparę w tym murze, którym się otoczyła.
-Możemy zacząć - szepnęła i spojrzała mu z wyzwaniem w oczy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 22.09.2007 21:56 · Czytań: 698 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: