Inny Zabójca Smoków cz.II - Guzio
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Inny Zabójca Smoków cz.II
A A A
Nowy akapit. Dziś rano znalazłem but. Leżał sobie spokojnie na środku pustkowia, od kto wie, jak dawno. Ktoś musiał go zgubić, przechodząc tędy. Więc ktoś już tędy szedł, w sumie nie ma się co dziwić, zawsze ktoś już tędy szedł. O dziwo, to wcale nie pociesza, nie czyni mniej samotnym na tym pustkowiu. Każdy lubi myśleć, że dotarł gdzieś jako pierwszy, nawet jeśli to tylko środek Nigdzie. „Podążać tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek.” To zdanie naprawdę zawsze działało mi na wyobraźnię. Taka odskocznia od codziennego zwątpienia. Ten but sprawił, że pomyślałem, jak pełne zawodów jest nasze życie. Właściwie codziennie się o nie potykamy. Nie, to nie tak, znów dzielę się wnioskami, wysnutymi z uczucia chwili. Po prostu w tej chwili czuję się zawiedziony. Chyba liczyłem, że ktoś się tu zjawi. Może uważałem, że jeśli zrobię z siebie męczennika idąc przez to pustkowie, to jakaś wyższa siła nagrodzi mnie… No właśnie, czym? Sam tego nie wiem. Czymś. Wierzyłem, że ta droga gdzieś mnie zaprowadzi, do miejsca, które rozwiąże moje problemy. „I żyli długo i szczęśliwie.” Nie znoszę tego zdania, ale chyba tak naprawdę, mimo wszystko, jakaś część mnie nigdy nie przestała w nie wierzyć. Może po śmierci… przyjmując, że ten pierwszy smok mnie nie zabił i to nie są zaświaty. Jeśli miałoby tak być, to Bóg ma zdecydowanie spaczone poczucie humoru. Wszechmogący, kolejna ciekawa kwestia. Jak twór doskonały mógł stworzyć tak niedoskonały świat? A może było na odwrót, może to świat zrodził Boga? Może jest on wszystkim tym, co na tym świecie doskonałe. Choć z drugiej strony, prawdziwa perfekcja może istnieć tylko w sferze potencjalności. A to oznacza, że Bóg jest co najmniej potencjalny. Ale odsuwając na bok takie rozważania, naprawdę wierzę, że istnieje coś więcej. Nie sądzę, by był to siwy, brodaty starzec siedzący w jakimś pałacu w chmurach. To raczej coś niematerialnego, istniejącego w sferze duchowej. Uczucie, którego nie da się ubrać w słowa. Wszystko. Ale dosyć o tym, i tak za bardzo już się zagalopowałem. To temat dla filozofów i teologów. I tak już zbyt wielu laików uważa, że w tej dziedzinie ma monopol na prawdę. Jeśli kiedyś w tym tekście będę twierdził, że jestem mędrcem i wiem coś na pewno, zignorujcie mnie. To znaczy tylko, że nic nie wiem. A ja skupię się na bardziej przyziemnych kwestiach. Oto po zejściu z gór, wkroczyłem w las. Ze szczytów widziałem już zamek królewski, dzięki czemu cel mojej podróży stał się bardziej realny. Teraz więc kroczyłem przez puszczę, niby idąc szybciej, prosto do celu, którego wieżyce widoczne były czasami z wyższych wzniesień. Zamek, księżniczka, smok, cel. Ale szybko zauważyłem coś dziwnego. Kiedy tylko twierdza znikała z moich oczu na dłużej, znikał też mój zapał. Zaczynałem czuć rozgoryczenie. Dni przychodziły i odchodziły, a cel mimo, że wydawał się na wyciągnięcie ręki, nadal nie nadchodził. Mimo wszystko szedłem, musiałem. Czułem, że gdybym się zatrzymał, lub zmienił kierunek, to upadłbym, a wszystkie te myśli i marzenia które dodawały mi sił, mogłyby mnie pogrążyć. Znasz to uczucie, kiedy coś tak bliskiego i oczywistego, uparcie zostaje tuż za zasięgiem ręki? Niemniej szedłem, bo co innego miałem do roboty?
Trzeciego dnia natrafiłem na chatę. Stara, rozpadająca się chałupa, ukryta w leśnej gęstwinie. Mógłbym ją przeoczyć, gdyby nie zapach. A raczej mieszanka wszystkich znanych i nieznanych zapachów, która rozchodziła się w powietrzu dookoła domku, jakby specjalnie dając do zrozumienia, że to niezwykłe miejsce.
- Czego tu? – spytał głos za moimi plecami, kiedy przyglądałem się budynkowi. Tym razem nie podskoczyłem. Powoli obejrzałem się za siebie i przywitałem.
- Witam, jestem Inny, Zabójca Smoków.
- Stara Wiedźma – przedstawiła się kobieta, i to powinno w pełni wystarczyć za jej opis. Przypomnij sobie wszystkie obrazki i opisy z bajek czytanych w dzieciństwie. Nieważne, czy w tej chwili masz przed oczami brzydką czarownicę, czy miłą babcię zielarkę, masz rację. Nie pytaj, jak to możliwe, w Krainie po prostu tak to jest. Za każdym razem, kiedy wspominam tą staruszkę, pamiętam ją trochę inaczej. – Czego tu?
- Podróżuję, chciałem odpocząć.
Przez chwilę przyglądała mi się wnikliwie.
- To wchodź, co będziesz tak na progu stał.
No to wszedłem. Szczerze mówiąc, podobnie jak w przypadku samej Wiedźmy, jej siedziba zmienia postać w moich wspomnieniach. Raz jest to obskurna izba, pełna dziwnych ziół i ususzonych kawałków zwierząt, z wielkim kotłem na środku, w którym coś nieprzyjaźnie bulgocze. Innym razem pamiętam wszechstronne wnętrze, z podłogą przykrytą puszystym dywanem i masywnymi, dębowymi meblami, gdzie w powietrzu unosił się zapach świeżych ciasteczek. I jeszcze masa innych obrazów, zależnie, którą część pobytu wspominam. Szczerze mówiąc całą wizytę tam pamiętam trochę jak przez mgłę, jakby sen. Gdyby nie butelka magicznej mikstury, którą właśnie dopijam, gotów byłbym przyjąć, że właśnie tym to było. Jednym wielkim urojeniem. Co robiłem w chatce wiedźmy? Głównie spałem. Po raz pierwszy od przybycia do Krainy, miałem sny. Do tego momentu, sądziłem, że może całość tego świata jest tylko snem i szczerze mówiąc chyba nadal tak sądzę. Co mi się śniło? Wszystko i nic. Ziemie skąpane we krwi, spokojne góry, śmierć, życie, wojna, spokój, smutek, szczęście. Wszystko w wysokiej jakości obrazu i dźwięku, całkowicie bijąc na głowę moje dotychczasowe życie. Budziłem się, płakałem na myśl o powrocie do życia, i zasypiałem ponownie. Wpadłem w kolejną pułapkę, zastawioną na mojej drodze. Ale tym razem, jeszcze mniej chciałem z niej wyjść. Wtedy byłem szczęśliwy na niby, teraz na niby był tylko powód. Nawet głos barda nie mógł mnie od tego odwieść. A on znów śpiewał, śpiewał o ulicach co nie mają nazw, o kraju Boga, o tym, by zastrzelić niebieskie niebo, o aniołach, pożądaniu, srebrze i złocie. Wreszcie w snach dostrzegłem ją, jedyną, wybraną. Podążałem za nią, z jednego snu w drugi, lecz ona zawsze uciekała wraz z pojawieniem się pierwszych promieni słońca. Wreszcie zdałem sobie sprawę, że nie dogonię jej nigdy. Nic nie jest tak doskonałe jakby się chciało, ale to było jeszcze mniej doskonałe niż prawdziwe życie. To było marzenie, którego nie można dotknąć, nieustająca potencjalność, która nigdy nie przeistoczy się choćby w niedoskonałą rzeczywistość. Pewnego dnia więc wstałem i wyszedłem, na pożegnanie Stara Wiedźma dała mi kilka buteleczek swojego magicznego eliksiru.
- To odgoni strach, ale tylko na chwilę – stwierdziła. – Jeśli pozostaniesz, nie poczujesz strachu już nigdy.
- Ale tylko dlatego, że stanę się człowiekiem-nikim, „nikt” nie może czuć strachu.
- Na pewno jesteś gotów zapłacić tą cenę? Mój świat, nawet mimo, że nie prawdziwy, jest lepszy.
Szczerze mówiąc nadal nie jestem pewien, czy dobrze wybrałem. Zastanawiam się, czy nie zrobiłem tego tylko dlatego, że uważałem to za właściwą rzecz do zrobienia. Znów umęczyłem się dla sprawy, chyba licząc na jakąś nagrodę od siły wyższej. A może naprawdę nie mogłem znieść sztuczności? Kto to wie. Smutna prawda, z którą jakoś nigdy nie mogę się w pełni pogodzić, jest taka, że i tak nic nigdy nie będzie tak dobre, jak powinno być. Tylko rzeczy potencjalne mogą być naprawdę doskonałe.
Przemierzając ostępy leśne natknąłem się na Nimfę. Wynurzyła się nagle z mijanego jeziorka, piękna i wyniosła, niczym bogini. Odbite od tafli wody promienie słońca delikatnie muskały jej ciało, wyglądające jakby wykuł je w marmurze najdoskonalszy rzeźbiarz w dziejach. Wszystko od czubka głowy po palce u stóp, było czystą perfekcją, kiedy kroczyła po wodzie w moim kierunku. Zdaje mi się, że gdzieś w oddali słyszałem nawet uwodzicielsko brzmiącą muzykę.
Niespodziewanie, czar tej chwili zniszczyło przeciągłe gwizdnięcie przy moim prawym uchu.
- O kurwa, ale ostra dupcia – usłyszałem, odwracając głowę.
Właścicielem głosu okazała się postać dosyć dziwaczna, choć to akurat nic nadzwyczajnego w Krainie. Pierwszą rzeczą, która rzucała się w oczy, była otoczona długimi, sklejonymi brudem włosami, twarz szaleńca. Pełne obłędu, ciemne oczy, spoglądały znad orlego nosa i wykrzywionych uśmiechopodobnym grymasem ust. Głowa osadzona była na wątłym ciele, przyozdobionym brudnymi szmatami, które w poprzednim życiu były chyba porządnym ubraniem, ale niestety dopadł je już pośmiertny rozkład.
- Ale gdzie moje maniery, jestem Śmieszek – przedstawił się mężczyzna.
- Inny – odpowiedziałem.
- A, to co innego – zaśmiał się. – To co, bierzesz się za nią?
Wróciłem wzrokiem do Nimfy. Stała zaledwie kilka kroków ode mnie, przekrzywiała lekko głowę, prezentując nienaturalnie wręcz kusząco wyglądającą szyję, i spoglądała zalotnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami.
- Nie, dziękuję – stwierdziłem. Ukłoniłem się jej i odszedłem.
- Chwila, co ty wyprawiasz? – próbował mnie zatrzymać Śmieszek.
- Odchodzę.
- Ale to Nimfa. A wiesz co mówią o Nimfach – zaczął iść kilka kroków za mną.
- Co?
Przez chwilę się zmieszał.
- Nieważne co mówią, popatrz jak ona wygląda.
- To może sam spróbuj szczęścia – zaproponowałem.
- Chciałbym, uwierz mi. Ale niestety, dziś już zadośćuczyniłem mym chuciom w zbytnim stopniu – przyznał ze smutkiem. – Ale czemu ty odchodzisz?
- Po prostu nie mam ochoty.
- Jesteś eunuchem?
- Nie.
- Gejem?
- Nie.
- To masz na nią ochotę – stwierdził ze zdecydowaniem. – Więc w czym problem?
- Śpieszę się – odpowiedziałem, mając go dosyć.
- Gdzie? – zaciekawił się.
- Do pobliskiego zamku. Muszę zabić smoka i zdobyć księżniczkę.
- Księżniczkę? – przyśpieszył kroku by mnie dogonić. – Co to za księżniczka? Jak wygląda? Jaką ma miseczkę? Jakie…?
- Nie wiem, jeszcze jej nie widziałem – uciąłem.
- Więc może być szpetna.
- Nie – w sumie nie wiedziałem, skąd ta pewność. – To księżniczka – jakby to miało być argumentem, udowadniającym moje zdanie.
- I co?
- Księżniczki są zawsze ładne.
- Nieprawda. Z dobrych źródeł wiem, że niektóre mają urodę koni – zapewniał Śmieszek. – I wiem to od jednego króla…
- No cóż, ta jest ładna! – przerwałem mu, trochę mocniej, niż miałem zamiar.
- Dobra, spokojnie. Po co te nerwy? Ale wiesz, zanim tam dojdziemy, możesz szybko się zabawić z Nimfą.
Zerknąłem jeszcze za siebie, na niemal już niewidoczną postać bogini.
- Nie – stwierdziłem.
- Czemu?
Śmieszek nigdy nie doczekał się odpowiedzi. Sam chyba jej nie znam. To po prostu wydawało się nie na miejscu. Właściwie, za zrobieniem tego przemawiał tylko popęd fizyczny i fakt, że jako samiec, powinienem. A może po prostu nie podobało mi się, że musiałbym zrobić to, co radził mi ten obleśny błazen. Zapewne większość z was myśli teraz, że powinienem był, gdzieś w waszych umysłach rodzi się myśl, że jestem frajerem i słabeuszem. Pewnie macie rację. Po prostu stchórzyłem.
Śmieszek poszedł ze mną. Był denerwujący, ale zawsze to jakieś towarzystwo, miła odmiana po tym całym czasie samotnej wędrówki. Nawet jeśli to tylko obleśny, cyniczny szaleniec, który mówić potrafi głównie o niewiastach i swoich cudownych grzybkach. Raz ich spróbowałem, naprawdę dają kopa. Później przez pół dnia widziałem zbrojne bandy maślaków, które z pomocą kukułczych zwiadowców toczyły wojnę z krówkami. To wszystko sprawiło jednak, że trochę mniej myśli poświęcałem zbliżającemu się zamkowi.
Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy przy obiedzie, mój wzrok znów skierował się w kierunku czarnych chmur, które zawsze zdawały się wisieć gdzieś na horyzoncie.
- Ciemność – stwierdził Śmieszek, kiedy go o to spytałem. – Tam, daleko na wschodnim skraju Krainy, leżą ziemie Mrocznego Pana.
- Kogo?
- To główny czarny charakter w Krainie, nawet gorszy niż smoki i inne potwory. Mieszka w mrocznej Krainie Ciemności, razem ze swoimi mrocznymi pomocnikami i mroczną armią ciemności. Od czasu do czasu knuje mroczne intrygi podbicia Krainy i zamienienia ją w bardzo mroczne miejsce. To ogólnie dosyć mroczna postać.
- Tak, zauważyłem – nie mogłem nie przyznać mu racji. – Ale jeśli jest taki zły, to czemu nikt z tym czegoś nie zrobi?
- Mroczny Pan jest nieśmiertelny, zawsze wraca. A poza tym, co byśmy zrobili bez większego zła?
- Większego zła? – zdziwiłem się.
- Właściwie, to nawet największego – poprawił się Śmieszek. – Dlatego zawsze widać chmury nad jego mrocznym terytorium, niezależnie od tego, z którego miejsca w Krainie się patrzy. To ma nam przypominać, że on tam jest, że musimy być gotowi i że walka dobra ze złem to nie tylko idea, ale coś, co dzieje się naprawdę.
- Działa?
- Nie – przyznał szczerze. – I tak zwykle jego plany krzyżuje jakiś wybraniec, lub grupa awanturników. A chmury na horyzoncie większość ludzi ignoruje. Lub wręcz przeciwnie, dochodzą do wniosku, że w zestawieniu z większym złem, ich czyny nie są wcale takie… złe. Tak to już jest.
Wbiłem spojrzenie w ciemność. Mogłem niemal dostrzec to, co się tam czaiło. Coś niezrozumiałego i przerażającego, ale zarazem pociągającego. Coś, co wewnątrz mnie samego, też zawsze kryło się gdzieś na granicy wzroku. Zło. Zastanawiałeś się kiedyś, co tak właściwie znaczy to słowo? Chyba dla każdego ma ono inne znaczenie, podobnie jak wszystkie inne ważne słowa. Teoretycznie, można by stwierdzić, że to wszystko, co sprzeczne z naszymi zasadami moralnymi. Ale tym sposobem uznajemy, że zło jest pojęciem względnym, i może rzeczywiście w większości przypadków takie jest. Ale nie dajmy się zwieść, istnieje zło bezwzględne. Wiem, bo widzę je nawet teraz, na horyzoncie własnego umysłu.
Te rozważania przerwał mi głos barda, tym razem śpiewał o dziwnych drogach, ślepocie, brudnym dniu, wędrówce, i ostatniej nocy na ziemi.
- Słyszysz? – spytałem Śmieszka.
- Co?
- Muzykę, głos barda.
- Aha, to – pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nie.
- Co?
- Ale nie przejmuj się, wierzę, że ty słyszysz – uspokoił mnie.
- Niech zgadnę, to normalne.
- Dosyć. Większość ludzi w krainie widzi lub słyszy coś, czego nie dostrzega nikt inny. Czasami to muzyka, czasami poezja, innym razem jakieś obrazy. To nic, czym należałoby się martwić. Po prostu dotrzymuje nam towarzystwa i czasami dodaje otuchy.
- A ty masz coś takiego? – spytałem.
- Nie – odpowiedział, i chyba jedyny raz usłyszałem w jego głosie nutę smutku.
Byliśmy już bardzo blisko zamku, kiedy to poczułem. Całkowite przerażenie. Nagle, wizja spotkania księżniczki i walki ze smokiem, wydała się całkowitym absurdem. Chciałem uciec, albo po prostu zatrzymać się, zrezygnować. Zmusiłem się wreszcie, by jednak pójść dalej. I tak wydostałem się z lasu. Pod koniec i tak zrobił się on monotonny, i nawet trochę nieprzyjazny. Chyba, im dłużej w nim byłem, tym robił się gorszy, zdecydowanie był gorszy niż góry. Bardziej banalny, płaski, i mniej żywy. Choć to i tak było niebo, w porównaniu z miejscem, gdzie jestem teraz. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Moje oczekiwanie wreszcie się skończyło, miałem ujrzeć księżniczkę i pokonać smoka. Wreszcie miało się udać, miało zadziałać zgodnie z planem… No cóż, nic nigdy nie idzie naprawdę zgodnie z planem.

Zamek wyglądał dokładnie nie tak, jak powinny wyglądać tego typu budowle. Nie było tu kamiennych murów, groźnych blank, masywnych budynków i oddziałów straży. Zamiast tego były białe, marmurowe wieże, szerokie, pełne kwiatów trawniki, przestronne wnętrza, oświetlone promieniami słońca wpadającymi przez olbrzymie okna. Wszystko było takie czyste i pachnące, jak w bajce. Niemal oczekiwałem, że zaraz zza zakrętu wybiegnie jednorożec.
Strażnik przy bramie tylko spojrzał na mnie i, jeszcze zanim się odezwałem, wpuścił uprzejmie do środka.
- Witamy, witamy, spodziewaliśmy się pana.
- Mnie? – zdziwiłem się.
- Jesteś panie zabójcą smoków, prawda?
- Tak, ale skąd…
- Doskonale, twoi towarzysze już oczekują, podobnie jak król – strażnik zaczął prowadzić mnie przez bajkowo piękny dziedziniec.
- Towarzysze?
- Oczywiście, zabójca smoków na takiej misji musi mieć dzielnych towarzyszy. Wojowniczka i czarodziej przybyli wczoraj, więc wiedzieliśmy, że ty przybędziesz najpóźniej dzisiaj po południu. Tak jak to uczyniłeś.
- Ale skąd wiedzieliście? – wiem, po tym całym czasie, powinienem do tego przywyknąć.
- No cóż, poszukiwacze przygód, łowcy smoków, i inni awanturnicy zawsze zjawiają się w odstępach nie większych niż kilkadziesiąt godzin – wyjaśnił cierpliwie. – Przy czym w karczmach ten czas maleje do kilkudziesięciu minut.
Wolałem nie drążyć dalej tematu. Nie miało to sensu.
W głównej sali, do której wkroczyliśmy z dziedzińca, czekał na nas dosyć charakterystyczny człowiek. Niewysoki, chuderlawy, ubrany w długie niebieskie szaty, przyozdobione licznymi, srebrnymi gwiazdkami. Opierał się na metalowym kosturze zakończonym stylizowanym półksiężycem, a na głowie nosił szpiczasty kapelusz. Obydwa te elementy bezbłędnie zdradzały jego profesję.
- Niech zgadnę – zaryzykowałem. – Jesteś czarodziejem.
- Dokładnie – ożywił się mężczyzna. – Nazywam się Gustav i jestem magiem i astronomem.
- Inny, Zabójca Smoków. A to…
- Śmieszek. Jego towarzysz.
Z jakiegoś powodu, pomyślałem, że tych dwóch się nie polubi. Może to nadnaturalne przeczucie, a może nienawiść, z jaką na siebie patrzyli.
- Jej wysokość Król, i jego córka Księżniczka już nas wyczekują – poinformował czarodziej z entuzjazmem.
- Oh, chyba padnę z podniecenia – stwierdził z pełną powagą Śmieszek, trochę dezorientując tym Gustava.
- Chodźmy – zarządziłem, przejmując z jakiegoś powodu rolę przywódcy. Ktoś chyba musiał, a ja jednak byłem tu zabójcą smoków, czyli niby specem od tego, na co się porywaliśmy.
Dotarcie do komnaty króla zajęło nam kilkanaście minut błądzenia korytarzami, schodami, krużgankami, dziedzińcami i galeriami. Rozmiary i przepych tego zamku całkowicie mnie olśniewały. Choć może nie aż tak, jak ostatni członek naszej drużyny, oczekujący tuż przed drzwiami sali tronowej. Wysoka, atletycznie zbudowana, rudowłosa piękność. Jej doskonała figura podkreślana była przez zbroję, która zdawała się istnieć tylko i wyłącznie w tym celu. Zatrzymam się na chwilę przy owym pancerzu, bo był on zaprawdę niezwykły. Zlepek kawałków skóry i stali, połączonych w taki sposób, że nie mógł on po prostu spełniać funkcji obronnej. Za to z pewnością sprawiał, że trudno było oderwać wzrok od noszącej go kobiety. Co ciekawe, dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że strój ten wcale nie odkrywał wulgarnie wszystkiego, co było do odkrycia, w rzeczywistości pozostawiając odpowiednio dużo wyobraźni.
- Ty pewnie jesteś zabójcą – przemówiła, mierząc mnie wzrokiem. – Ja jestem Diana, wojowniczka.
- Inny – skłoniłem się.
Było w niej coś onieśmielającego, siła, wyniosłość… a może po prostu boję się silnych kobiet. Biorąc pod uwagę wszystkie moje pozostałe fobie, jest to bardzo możliwe.
- Ciekawy strój – szepnąłem do Śmieszka.
- To tradycyjny strój wojowniczek w jej kraju – skomentował cicho. – Ma chyba dekoncentrować męskich oponentów… Jak dla mnie, działa doskonale – uśmiechnął się rubasznie.
I tak dotarliśmy do sali tronowej. Wielkiej, majestatycznej, wypełnionej pięknymi ludźmi w cudownych, kolorowych strojach. Na ścianach, za zgromadzonymi, wznosiły się olbrzymie gobeliny, przedstawiające mityczne sceny, wielkich herosów, i przepiękne krajobrazy. Na końcu sali znajdował się wielki, pięknie zdobiony, drewniany tron na którym zasiadał stary, siwy Król. Idąc po grubym, puszystym dywanie, zbliżyliśmy się do władcy tej krainy i skłoniliśmy się, zgodnie z protokołem, którego przed przybyciem tutaj nawet nie znałem. Teraz przyszedł czas, bym przemówił. Był to ciężki moment, gdyż musisz wiedzieć, drogi czytelniku, że zawsze miałem drobne problemy z występami publicznymi. Ale co robić, trzeba było odgrywać swoją rolę.
- Witaj Królu. Jestem Inny, Zabójca Smoków. A to moi towarzysze: Śmieszek, Gustav i Diana.
- Witaj Inny – przemówił Król, gładząc swoją białą brodę. – Cieszymy się…
Nie słuchałem co mówił dalej. Nie miało to znaczenia, ponieważ ja już znalazłem wzrokiem to, czego szukałem. Obok tronu ojca, otoczona damami dworu, stała ona. Księżniczka odziana była w długą, czarną spódnicę i czarny kubrak, ubrany na białą koszulę z bufiastymi rękawami. Przy każdym ruchu głowy, promienie słońca tańczyły na jej ciemnych, długich do ramion włosach, tworząc złudzenie jaśniejszych pasemek. Duże, ciemne oczy spoglądały przenikliwie, ale zarazem były dziwnie ulotne. Trochę smutne i zagubione. Oczy marzycielki.
- Piękna – szepnąłem bezwiednie.
- No. Świetnie wyglądałaby w gorsecie – stwierdził Śmieszek, obok mojego ucha.
- Tak – przyznałem, dopiero po chwili orientując się, czemu tak właściwie przytakuję. – Nie! Znaczy, tak, ale… – zamotałem się. – To znaczy z pewnością wyglądałaby doskonale w takim… stroju. Ale nie o to chodzi.
- Znaczy, nie rozbierasz jej wzrokiem?
Przez chwilę się zastanawiałem.
- Tak – byłem szczery. – Jestem jednak samcem. Ale to coś więcej, jej uroda nie jest czysto fizyczna. Ona jest po prostu… piękna.
- Pfff… To tylko hormony w twoim mózgu.
- Nie – zaprzeczyłem twardo. – One mogą być środkiem, co nie oznacza, że nie stoi za nimi coś więcej.
- Jasne – ależ on potrafi mieć sarkastyczny ton. – A ja uważam, że po prostu nie możesz się pogodzić z tym, że kieruje tobą zwykły, zwierzęcy pociąg. Bo uważasz, że jesteś czymś więcej, masz swoją rozwiniętą wrażliwość. Dlatego dorabiasz do tego instynktu poezję.
- Nie – pewność z jaką zaprzeczyłem, niemal mnie przekonała.
- … i tym sposobem uwolnisz nas, od straszliwego smoka – zakończył swą przemowę Król.
Zgromadzeni na sali zaczęli bić brawo. Ustaliliśmy jeszcze, że wyruszymy jutro o świcie, by dotrzeć do leża smoka około południa. Następnie udaliśmy się na kolację i na spoczynek do pokojów gościnnych, na szczytach poszczególnych wieżyc. Mój umysł uparcie błądził wokół obrazu Księżniczki. Zastanawiałem się, czy jej sypialnia znajduje się w jednej z okolicznych wież. To niesamowite, jak czasami coś potrafi ci się przyczepić do głowy i za nic nie chce się odkleić. Nawet smok przestał mieć takie znaczenie. Starałem się skupić na czymś innym, ale moje myśli cały czas wracały do jej oczu. Niepewność, strach, pożądanie i nadzieja, wszystkie eksplodowały równocześnie w moich myślach, tworząc chaos, nad którym nie sposób zapanować. Chciałem już ubić smoka, i wrócić z jego głową. Świat wirował tak szybko i tak powoli za razem. Znów dobiegł mnie głos barda, tym razem śpiewał o pięknym dniu, latawcu, łasce i tym co widzi, kiedy patrzy na świat. Jego głos wreszcie ukołysał mnie do snu.
Śniłem o wiosce, z której pochodzę. O lepszych czasach, kiedy żyłem tam pełen beztroski. W tym śnie powróciłem tam, znów przechadzałem się wśród znajomych zakątków i obserwowałem dzieci kopiące rybi pęcherz. Ale coś było nie tak. Coś się zmieniło, nie było na swoim miejscu. Sprawiało, że nie pasowałem już tutaj. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że tym czymś byłem ja sam. W momencie, kiedy zabiłem tego pierwszego smoka, straciłem cząstkę siebie, która łączyła mnie z tym miejscem. Oczywiście, zawsze będę nosił w sobie kawałek tej wioski, ale już nigdy nie będę mógł tu wrócić. To miejsce było teraz dla mnie tylko tym. Snem. I sam nie jestem pewien, czy kiedykolwiek było czymś więcej. Będąc tam, nie byłbym w stanie nawet zrozumieć tego miejsca. Chyba dlatego odszedłem, by móc być tutaj, by móc rozumieć, nawet za cenę niewinności. Myślę, że chciałem, by tamten smok mnie zabił. To uwolniło mnie od starych strachów, ale niestety dało też masę nowych.
Obudziłem się z uczuciem samotności tak wielkim, że mogłoby mnie pochłonąć. Samotność to dziwna rzecz, wszyscy próbujemy ją pokonać, otaczając się ludźmi, ale równocześnie wszyscy boimy się naprawdę z niej zrezygnować. By to odgonić, pomyślałem o Księżniczce. Ta myśl dodała mi sił. Znalezienie sobie odpowiedniej nagrody zawsze dodaje sił przed walką ze smokiem. Łyknąłem też trochę eliksiru od Starej Wiedźmy. Pomagał na mój strach. Nie byłem gotowy, chyba nigdy nie jest się naprawdę gotowym na te ważne sprawy, ale to nic. I tak nie było już odwrotu.
Po śniadaniu zebraliśmy się na zamkowym dziedzińcu na oficjalne pożegnanie. Tłum zebranych ludzi wiwatował, Król wygłaszał kolejną mowę, grała muzyka. Było uroczo. Nie mogłem oderwać oczu od Księżniczki. A może tylko chciałem, by tak było. Ostatecznie to Księżniczka, tak długo jej poszukiwałem, tak wiele nadziei z nią wiązałem. Kto wie, czy naprawdę pragnąłem jej jako osoby, czy może tylko potrzebowałem jej jako idei. To w sumie i tak nieważne, biorąc pod uwagę, jak to wszystko się skończyło. Chyba zastanawiam się nad tym, bo nie mam nic ciekawszego do roboty na tym pustkowiu, chyba z tego samego powodu to piszę. Ale wracając do tamtego dnia i tamtego pożegnania… Wbrew temu, co może wynikać z mojego opisu, Księżniczka nie była doskonała, bez trudu mogłem dostrzec kilka wad, właściwie mój umysł sam wyolbrzymiał niektóre z nich, by mnie zniechęcić, lub osłabić upadek. Ale to nic, tak naprawdę nikt nie jest obiektywnie doskonały. Ale mogę ich takimi czynić w moim opisie, to jedna z zalet opisu literackiego, tylko tam można być doskonałym, wystarczy, że autor użyje tego słowa do opisania kogoś. No cóż, z drugiej strony, może przynajmniej jesteśmy doskonali w swojej niedoskonałości. Spoglądałem na nią, próbując uchwycić jej spojrzenie. Niestety, ona zwykle odwracała wzrok. Zabawna sprawa, z patrzeniem w oczy innym ludziom - zastanawiałeś się kiedyś, jak duże znaczenie przypisujemy kontaktowi wzrokowemu? Ja należę do ludzi, którzy zwykle unikają tego kontaktu, sam nie wiem czemu, w języku ciała jest coś, co zawsze mi umyka. Nie lubię tego. Teraz jednak dążyłem do tego, uparcie próbowałem pochwycić jej spojrzenie, choć na kilka sekund, jakby miało to jakieś znaczenie, albo mogło mi powiedzieć coś o niej. Zabawna sprawa, ale dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nie wiem tak naprawdę nic o Księżniczce. Nie przeszkadzało mi to, pewnie po prostu naprawdę potrzebowałem swojego bajkowego zakończenia.
Kiedy Król wreszcie przestał mówić, zaczęły się owacje. Na szczęście nie wymagano ode mnie własnej przemowy, więc tylko się skłoniłem i razem z pozostałymi wyruszyliśmy w drogę. Jeszcze przez kilka minut po przekroczeniu bramy, towarzyszyli nam miejscowi bardowie, grający podniosłą melodię.
- Czemu oni to robią? – spytałem.
- Początek wyprawy musi mieć odpowiednią oprawę – stwierdził z przekonaniem Gustav.
- Poza tym, później ta melodia lepiej się sprzeda – dodał Śmieszek. – No wiesz, na zasadzie: „To może zagram ścieżkę dźwiękową z początku wyprawy Innego.” Ludzie kochają takie fragmenty z historii o herosach.
Herosach? To wydało mi się zabawne. Wielce bohaterski czyn, w wykonaniu kogoś, kto z każdym krokiem odkrywał, że boi się wszystkiego naokoło. Tak naprawdę nie byłem żadnym herosem, ja po prostu musiałem to zrobić, bo nic innego mi do zrobienia nie zostało.

Więc oto wyruszyliśmy. Prosto do jaskini smoka. Oszczędzę ci, drogi czytelniku dokładnego opisu tej wędrówki. Powiem tylko, że mój humor w jej trakcie przeszedł wszystkie możliwe stadia. Wypada chyba też wspomnieć kilka słów o moich towarzyszach podróży. Śmieszka już opisałem, był cynikiem, wiecznie częstującym wszystkich dookoła sarkastycznymi komentarzami, i swoimi specjalnymi grzybkami. Pierwsze bywało zabawne, drugiego unikałem. Ta Kraina była dla mnie już i tak wystarczająco pogmatwana i niejasna, nawet bez halucynacji. Czarodziej Gustav był marzycielem, romantykiem o wiele większym ode mnie. Szczerze wierzył w świat dobra i zła, gdzie jasność zawsze wygrywa, a główny bohater na końcu odjeżdża z księżniczką. Trochę mu tego zazdrościłem. Zaś Diana była zupełnie inną historią, silna i wyniosła wojowniczka, od której trudno było oderwać wzrok. Już po pierwszych kilkunastu minutach podróży prawie złamała rękę Śmieszkowi, za jego komentarze odnośnie jej ubioru. Komentarze rzeczywiście były nieprzyzwoite, ale bądźmy szczerzy, czego spodziewała się w takim stroju. Tak czy inaczej, po tym incydencie zaprzestaliśmy dalszych komentarzy, ograniczyliśmy też spojrzenia. Brutalna siła w arsenale kobiety ma w sobie coś przerażającego. Jak każdy facet, wolałbym chyba zostać pobity do nieprzytomności przez łysego wielkoluda, niż przez kobietę.
Kiedy dotarliśmy do jaskini, wszyscy wydawali się mocno podenerwowani. Co dziwne, w jakiś sposób mnie to uspokajało. Widok ludzi bardziej zestresowanych niż ja, zawsze działał na mnie odprężająco.
- No cóż – stwierdziłem, że wypada coś powiedzieć. – Oto przybyliśmy.
Śmieszek zaczął bić brawo. Trochę zbiło mnie to z tropu.
- Teraz zabijemy smoka – dodałem niepewnie.
- To cały twój plan? – spytał Gustav.
- Zasadniczo – dopiero teraz zrozumiałem, że nie mam planu, tak naprawdę, nawet nie wiedziałem, jak ten konkretny smok będzie wyglądał. – Nawiążmy kontakt z wrogiem, a później się zobaczy. Ostatnio zadziałało.
- Mi pasuje – stwierdziła Diana, i wbiegła do środka, krzycząc coś w swoim języku, chyba imię jakiegoś boga wojny… brzmiało trochę jak Leeroy Jen… coś tam. Nie chcąc być gorszym od kobiety, pobiegliśmy za nią. Właściwie, można chyba uznać, że po prostu ustąpiliśmy jej miejsca.
Pierwszego dopadło Śmieszka, już na początku zastanego tam korytarza. W pewnym momencie po prostu zatrzymał się, i tępo spojrzał przed siebie. Stała tam kobieta, otoczona słupem ognia. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę do niego. Próbował jej dotknąć, ale nie mógł, ogień zbytnio parzył. Śmieszek upadł na ziemię, przerażony i zrezygnowany, było dla niego już za późno. Zbyt długo uciekał przed tym płomieniem.
Drugi upadł Gustav. Byliśmy już w połowie korytarza, gdy na jego drodze pojawił się on sam. Ale odmieniony, cięższy, wyraźniejszy, jakby bardziej cielesny. Z wielkim płaszczem cienia pokrywającym większość ciała, ukrywającym się za oczami. I czarodziej też upadł, z krzykiem przerażenia.
Byliśmy już na końcu korytarza, tuż przy kolejnym pomieszczeniu, kiedy upadła Diana. To było najmniej widowiskowe, żadnych słupów ognia, ani postaci. Po prostu zatrzymała się, padła na kolana, i nie mogła już biec dalej, wstać, czy choćby krzyczeć. Jedynie cicho płakać w przerażeniu.
Do głównej groty wkroczyłem już sam. Bez kompanów, ale gotowy do walki. Gotowy na wszystko… No może z wyjątkiem tego, co zastałem. Nie było tam smoka, ani żadnej innej bestii. Nie było nic. Absolutna pustka, ciągnąca się po nieskończony, ciemny horyzont.
- Horror vacui – powiedział szyderczo głos, gdzieś w oddali.
Zerwałem się, próbowałem pobiec, uciec stamtąd. Nie mogłem, nieważne jak szybko biegłem, tak naprawdę wcale się nie przemieszczałem. Upadłem więc na kolana płacząc i wrzeszcząc. Krzyczałem tak, aż moje gardło odmówiło posłuszeństwa, ale nikt się nie zjawił. Byłem całkowicie sam, jak zawsze. Wreszcie straciłem nadzieję i położyłem się, chciałem zasnąć. Odejść w ciepły, przyjemny sen, który obiecywał ucieczkę od tej zimnej, przerażającej pustki.
- Cześć, cześć – wyrwał mnie z półsnu głos Ucieczki.
Podniosłem wzrok i spojrzałem na nią. Siedziała obok, uważnie mi się przyglądając. Jej widok pocieszał mnie, ale równocześnie wywoływał strach. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale tak było. Może czułem, że ona zbyt głęboko patrzy wewnątrz mnie, albo bałem się tego, że na chwilę mogę opuścić gardę i zdjąć maskę, a może po prostu ona zmuszała mnie, bym konfrontował się z częścią mnie, o której starałem się nie myśleć.
- Co tu robisz? – spytałem.
- Dotrzymuję ci towarzystwa – odpowiedziała spokojnie i podała mi swoją dłoń.
Złapałem ją tak mocno, jak tylko mogłem. Ludzki dotyk mnie orzeźwił. Dodał sił. Może nadal byłem samotny, ale teraz przynajmniej nie byłem sam. Miło jest mieć kogoś, kto dzieli z tobą twoją samotność. Wstałem powoli, słysząc gdzieś w oddali znajomy głos barda. Nadal byłem przerażony, ale mogłem znów iść. Ruszyłem więc, niosąc ze sobą jakiś kawałeczek Ucieczki, wiedząc, że i ona poniosła w swej dalszej podróży kawałeczek mnie.
Bard śpiewał o cudownym leku, mieście oślepiających świateł, okruchach ze stołu i tym, że nie zawsze można dać radę samemu. Słuchałem go biegnąc, i nagle zrozumiałem. Nagle, po raz pierwszy, naprawdę usłyszałem. To było niesamowite uczucie, którego nie sposób opisać. Moment całkowitej jasności i zrozumienia, kiedy wszystkie klocki nagle wskoczyły na swoje miejsce. Nadzieja stała się silniejsza, niż wszystko inne, a droga przede mną, choć kręta i pełna wybojów, wydała się przyjazna i wzywająca. Moment doskonały, kiedy na kilka sekund cały strach uleciał, i po prostu wiedziałem, że na końcu wszystko będzie dobrze. Wystarczy iść i mieć nadzieję. Gdzieś w oddali, bard zaśpiewał pieśń o oknie w niebiosach, a ja stałem na środku groty, z głową smoka w ręce. Wygrałem, choć raz, na tą krótką chwilę pokonałem strach. Nie zmieniło to dramatycznie mojego życia. Wręcz przeciwnie, takie wydarzenia, choć początkowo obiecują zmianę, wreszcie przemijają i wszystko wraca do normy. I ze mną było tak samo, zagubienie, strach i pustka nadal towarzyszyły mi na każdym kroku, ale teraz przynajmniej wiedziałem, że da się je pokonać.
Wziąłem więc głowę smoka, i ruszyłem w drogę powrotną, czekał na mnie bajkowy zamek, i księżniczka. Moje nowe życie, moje marzenie. Wreszcie.
Jednak, kiedy w końcu białe wieżyce zamku pojawiły się na horyzoncie, ja zatrzymałem się, odwróciłem i odszedłem.
- Co cię tak przeraża? – Wielki Mędrzec pojawił się jakby znikąd, tuż za moimi plecami.
- A jak dużo masz czasu? – odparłem, uśmiechając się cynicznie.
Popatrzył na mnie z aprobatą, jakby takiej odpowiedzi właśnie oczekiwał od samego początku.
- Nie idziesz na zamek? – spytał.
- Nie – odpowiedziałem. – Mógłbyś odnieść to do Króla? – podałem mu głowę smoka. – I gdybyś spotkał moich towarzyszy, podziękuj im ode mnie. Chyba gdzieś zgubiłem ich po drodze.
- Tak zrobię – odpowiedział spokojnie.
- I powiedz Księżniczce... – zawahałem się. – Powiedz jej po prostu, że jest piękna.
- A jak mam wyjaśnić twoją nieobecność?
- Wymyśl coś, nie wiem… Powiedz im, że poszedłem ubić kolejnego smoka – uśmiechnąłem się, gdzieś w oddali Bard śpiewał o butach do tańca, i ziemi pod jej stopami. – Tym sposobem, chyba nawet nie skłamiesz, bo jak powiedział pewien mój przyjaciel: „Zawsze znajdzie się jakiś smok.”
I ruszyłem przed siebie. W kierunku wielkiego horyzontu i nieprzebytych pustkowi.

To było dawno. Nie jestem pewien, kiedy dokładnie. Od tamtej pory jestem tutaj, sam na tym oceanie pustki. Choć nie, znalazłem przecież stary but, a to oznacza, że nie jestem tu całkiem sam, od właściciela buta dzieli mnie tylko czas. Co rano popijam eliksir Starej Wiedźmy, to odgania strach, uspokaja. Dzięki niemu mogę iść dalej. Wiesz drogi czytelniku, nie wystarczy wiedzieć, czego się boisz. Ja wiem, mam cały katalog swoich fobii, ale nie pomaga mi to w przeciwstawianiu im się, jedynie ułatwia wybór kierunku, w którym będę uciekał. Mogłoby się wydawać, że dla kogoś, kto boi się pustki, to odludzie nie jest najlepszym wyborem ucieczki. Czemu więc tu jestem? Dobre pytanie. Chyba sam nie wiem. Może bałem się, że to, do czego tak bardzo dążyłem, okaże się nie być tego warte. Może wolę śnić o czymś doskonałym, niż naprawdę dostać coś niedoskonałego. Albo boję się, że to nie pokonałoby pustki, i tym sposobem odebrałoby mi nadzieję, że da się z nią wygrać. I wreszcie, może po prostu za bardzo przyzwyczaiłem się do bezpiecznego schronienia samotności. Kto to wie? O, znów go słyszę. Bard grający swą nową pieśń. Tym razem śpiewa o horyzoncie, na którym nie ma żadnych linii, oddechu, cedrach i chwili zwątpienia. Chciałbym mu uwierzyć, naprawdę tak bardzo chciałbym mu uwierzyć. Czasami chyba nawet wierzę, jako ostatniemu… Czasami.
No cóż, wypadałoby chyba zakończyć tą historię jakimś morałem, lub pozytywnym akcentem. Na pierwsze niestety, drogi czytelniku, nie masz co liczyć. Jeśli chodzi o drugie, no cóż… Nadal idę. Może to mało, ale na żadne szczęśliwsze zakończenie mnie nie stać. Więc, chyba po prostu będę szedł dalej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Guzio · dnia 20.10.2009 09:07 · Czytań: 622 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty