1.
Roderyk siedział przed telewizorem z pilotem w ręku i pstrykał. Zniesmaczony przerzucał kolejne amerykańskie seriale z niemiecki dubbingiem, zatrzymując się po kilka sekund na każdym programie. Czasem przystawał na dłużej, żeby obejrzeć reklamę do końca. Jakaś nieuświadomiona siła trzymała Roderyka przed telewizorem i kazała mu pstrykać, mimo że wcale nie miał na to ochoty i, prawdę mówiąc, nie było nic do oglądania. Doszedł właśnie do ostatniego kanału. Nerwowo przerzucił na pierwszy i proces zaczął się od początku. Tydzień na działce, biesiada mazurska, strażnik Teksasu...
Pstrykanie nie było nazbyt pochłaniającą czynnością i zostawiało sporo miejsca na myślenie. Roderyk prześlizgiwał się po myślach podobnie jak po telewizyjnych kanałach, z pozoru leniwie, a jednak z niepokojem. W nocy znów śniła mu się Rebeka, dziewczyna bez twarzy. Otwierała się jak matrioszka i wyskakiwała z niej kolejna Rebeka. Tak naprawdę nie mała na imię Rebeka, miała za to czarne, wesołe oczy i czarny, smutny warkocz. Tak jak na obrazku w formacie jpg, który mu przysłała.
Dochodził właśnie do kanału piętnastego, na którym pani o hinduskiej urodzie, brytyjskim akcencie i fachowym kostiumie businesswoman przybliżała najnowsze wydarzenia na Środkowym Wschodzie, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Roderyk przypomniał sobie kilkanaście zabawnych sposobów na pozbycie się Jehowych, które dostał mailem przedwczoraj i z uśmiechem na twarzy otworzył drzwi.
Na korytarzu stało dwóch smutnych panów w czarnych płaszczach. Właściwie jeden z nich był po prostu poważny, drugi zaś bardzo smutny. Miał oczy zbitego psa.
- Roderyk K., jak sądzę? - zagadnął pierwszy z nich, ten poważny. - Chyba domyśla się pan celu naszej wizyty?
- Właściwie nie bardzo...
- Niech pan przestanie błaznować, sytuacja jest poważna, chyba nie do końca uświadamia pan sobie, jak bardzo poważna - odezwał się ten smutny i jego cichy, zmęczony głos wyjątkowo dobrze pasował do reszty. - Jesteśmy z sądu i otrzymaliśmy polecenie doprowadzenia pana do żony.
Był trochę nieprzytomny po wczorajszym, ale nie na tyle.
- Jakiej żony? Panowie chyba się pomylili, ja nie mam żony.
Smutny okazał się bardziej energiczny, niż wyglądał. Wstawił nogę między drzwi a futrynę, a następnie zdecydowanym ruchem otworzył drzwi, przesuwając Roderyka pod wieszak. Obydwaj panowie w płaszczach weszli do środka i zaczęli się rozglądać po mieszkaniu. Zajrzeli do lodówki, szuflady biurka, smutny wyjrzał na balkon.
- O, The Byrds, ktoś tego jeszcze słucha? - poważny nie krępował się za bardzo i włączył płytkę. - Najbardziej lubię ten kawałek z Biblii, wie pan, "jest czas siewów i czas zbiorów". Nie jest pan aresztowany, ale sąd przejął pana sprawę, teraz nawet prokurator jest bezsilny. Ale pana żona naprawdę się niepokoi, sam pan rozumie.
Absurd tego, co się działo odjął Roderykowi mowę. Chciał powiedzieć coś oczywistego, coś, co się w takich sytuacjach mówi, ale nie wiedział, co by to miało być. Nigdy nie był w takiej sytuacji. Ani się obejrzał, a siedział wciśnięty między obu panów na tylnym siedzeniu samochodu i spoglądał zza przyciemnianej szyby na szarą betonu stolicę.
2.
Wrześniowe słońce krwawo zachodziło za bloki, przypominając co poniektórym mieszkańcom osiedla pożar Atlanty w technikolorze. Trudno jednak ustalić, którym dokładnie. W każdym razie nie Pixie, która wpatrywała się w biel otwartego edytora tekstu, monopolisty na rynku. Dyskretny szum wiatraczka w komputerze stwarzał ścianę dźwięku dla zaangażowanych artystów, niosących na falach eteru swoje hiphopowe przesłanie. Rodzice Pixie dali jej na imię Anna, ale imię to okazało się być bardzo niepraktycznym w sieci. Wyjątkowo powtarzalne, jeżeli człowiek chce się zapisać na listę dyskusyjną czy założyć konto w portalu. A login typu Ania5680 wygląda po prostu niepoważnie.
Pixie zastanawiała się właśnie, na co powinna się zdecydować, na polską Bridget Jones czy polskiego Harry'ego Pottera. Wiedziała, że jeżeli narzuci sobie dyscyplinę, to w końcu napisze coś poważnego. Coś, co zwali wszystkich z nóg, przyniesie sławę i pieniądze. Coś praktyczniejszego niż jej nadwrażliwe wiersze, zbyt osobiste, żeby się do nich publicznie przyznawać. Chyba jednak Bridget Jones, dzieciaki teraz nic nie czytają, a te co czytają, są jakieś strasznie zmanierowane i niełatwo zaspokoić ich dziecięce czytelnicze żądze.
Poza tym forma dziennika jest jakaś taka bardziej naturalna i mniej zobowiązująca. Pixie sama prowadziła dziennik i miała już pewne doświadczenia. Do trzydziestki miała jeszcze wprawdzie daleko i jeżeli miała jakieś problemy z wagą, to raczej z niedowagą niż nadwagą, ale w końcu Hugo też nie wiedział, jak to jest być Quasimodo. A tym bardziej Esmeraldą. Od tego była pisarką, żeby napisać swoją heroinę naszych czasów.
Pierwsze zdanie spłynęło na nią niczym natchnienie, ale nie zdążyła go zapisać. Sympatyczne okienko dialogowe poinformowało ją, że ma nową pocztę. Uśmiechnęła się. To od
[tu tekst się urywa]
lipiec 2002
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Los Paranoias · dnia 21.10.2009 09:54 · Czytań: 2016 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: