- Martwię się o Adasia - odezwała się, przerywając mężowi lekturę.
- Zwariowałaś - skwitował, opuszczając na spodnie szeleszczącą gazetę. - Przecież sami go tam pchaliśmy. Jedź, co będziesz siedział w Szczecinie. Pamiętasz?
- Tak, ale... - Zamilkła na chwilę. - Sam wiesz.
- Kochanie. - Gazeta powędrowała na stół. Mężczyzna zbliżył się do żony i chwycił ją za dłoń. - Doskonale wiem. Zdaję sobie sprawę z tego, co się stało. Ale zrobiliśmy dobrze, nie martw się. Nic mu nie będzie.
- Nie chciał jechać. - Spojrzała mu w oczy.
- Ale dobrze, że jednak to zrobił. Posiedzi trochę wśród ludzi, a nie będzie siedział sam jak kołek w pokoju, zamknięty w swoim własnym świecie. No i zmieni klimat.
- Martwię się o niego - dodała po chwili milczenia. Dwie łzy z impetem uderzyły o szorstki materiał jej swetra.
* * *
Sucha gałąź trzasnęła niespodziewanie głośno pod podeszwą buta Adama. Marcin i Bartek jednocześnie obrócili głowy.
- Och! Coś ci pękło, Adam - pierwszy odezwał się Bartek. Niewysoki blondyn z licznymi piegami na twarzy. Wykrzywił usta w dziwnym grymasie, który mógł oznaczać równie dobrze uśmiech, jak i złość.
- Tak - dodał Marcin. - Pewnie serduszko z tęsknoty za mamą, co nie?
Adam w odpowiedzi spuścił jedynie wzrok i dalej wlókł się żółwim tempem za grupą. Niech gadają, niech dokuczają, niech się śmieją. Za kilka minut im przejdzie i wrócą do innych zajęć. Ignorancja to broń, w użyciu której był mistrzem. Klapki na uszy, klapki na oczy i wszystko będzie dobrze. Cierpiała na tym jedynie psychika, która wszystkie ataki chłonęła jak gąbka... Ale czy coś mogło jej jeszcze zaszkodzić?
- Uwaga! - krzyknęła pani Agata, wychowawczyni klasy i jedna z opiekunek wycieczki. - Tu zatrzymamy się i zrobimy krótki odpoczynek. Za pół godziny ruszamy dalej.
Uczniowie pierwszej klasy liceum ogólnokształcącego rozsiedli się na przeciętych w pół balach, pełniących rolę ławek, ustawionych wzdłuż leśnej ścieżki. Adam, jak zwykle, usiadł z boku. Sam. Z plecaka wyjął niechlujnie przygotowaną kanapkę i zatopił w niej zęby. Kątem oka dostrzegł, odzianą w dżinsową kurtkę i spodnie, długowłosą dziewczynę o niebywałej urodzie. To jedna z tych piękności, której nigdy nie odważy się powiedzieć, jak bardzo mu się podoba. Kasia podeszła do Marcina i Bartka. Podjęła rozmowę, którą co pewien czas wzbogacały salwy śmiechu. W pewnym momencie dostrzegł, choć trwało to dosłownie ułamek sekundy, jak cała trójka spojrzała na niego. Szybko jednak wrócili do dyskusji, a chwilę później Kasia odeszła z charakterystyczną dla siebie gracją. Nie spuszczając wzroku z oddalającej się dziewczyny, wciąż konsumował kanapkę. Przeszła mu myśl, że fajnie by było przytulić, dotknąć, poczuć zapach dziewczęcej skóry, włosów, może nawet odważyłby się Kasię pocałować. Marzenia ściętej głowy, nie mam szans - tą brutalną refleksją zakończył swoje fantazje.
- Nie odgryź sobie palca, Adaś - usłyszał. Spojrzał w lewą stronę. Bartek i Marcin pochylali się nad nim. Tak zapatrzył się na dziewczynę, że nie zauważył, kiedy podeszli.
- Co? - spytał.
- Głuchyś? Nie odgryź sobie palca, bo czym będziesz przewracał kartki w tych swoich książkach - odpowiedział piegus i obaj ryknęli śmiechem. Adam odjął rękę od ust. Faktycznie, w palcach ściskał drobny kawałek skórki chleba. Kolejny kęs mógłby zakończyć się poważną raną i potwornym bólem.
- Martwimy się o ciebie - zaczął, ostrzyżony niemal na łyso, Marcin. - Jesteś jakiś taki... dziwny. Siedzisz zawsze sam, z boku. Nikt cię nie lubi, a ty nawet nie dasz się polubić.
Miał rację. Ameryki nie odkrył. Adam od momentu, o którym bardzo chciałby zapomnieć, stronił od ludzi. Otoczył się murem, wewnątrz którego był bezpieczny. Nie potrzebował towarzystwa, nie chciał być ponownie skrzywdzony. Wystarczały mu książki i wiersze: piękne, niegroźne, przyjacielskie. No, ale cóż, rodzice się uparli i niemal siłą wysłali go na wycieczkę integracyjną. Nie dość, że ciężko mu wytrzymać w szkole, w której na każdej przerwie oddala się w najgłębszy kąt korytarza, gdzie nikt go nie może znaleźć, to jeszcze został zmuszony do przebywania z tymi ludźmi na całkowicie obcym terenie. Ale rozumiał rodziców, mieli rację. Kiedyś trzeba było wyjść do ludzi, choć nie wiadomo, jak nieprzyjemne byłoby to doświadczenie. Oczywiście zrobił im awanturę, ale z dnia na dzień sam przekonywał się do wyjazdu. I w końcu wylądował w Bieszczadach, wraz z większą częścią swojej klasy.
Adam spojrzał na kolegów, którzy, jak do tej pory, dali się poznać raczej jako dokuczający i złośliwi, niż uprzejmi i uczynni. Zawsze prześmiewczy - Adaś to, Adaś tamto. No i ten Adaś, nigdy Adam. Zdrobniale, tak jak zwracała się do niego mama, żeby dać jasno do zrozumienia, jakim jest maminsynkiem. Dziwiło go więc to nagłe zainteresowanie i troska o jego osobę. Zza przymrużonych powiek posłał Marcinowi nieufne spojrzenie. Ten na chwilę zwątpił, zdjął uśmiech z ust. Bartek przejął inicjatywę:
- Właśnie rozmawialiśmy z Kasią, wiesz? Nie uwierzysz, co nam powiedziała. - Po takim wstępie Adam na pewno nie uwierzy, ale dał sobie szansę. - Podobasz jej się.
Mimo faktu, że nie ufał koledze i wiedział jak niedorzecznie brzmiały jego słowa, to jednak wybałuszył oczy ze zdziwienia. Może i było to kłamstwo, ale cholera, jakże przyjemne - pomyślał. Adam nie przerywał, słuchał dalej.
- Widzisz... ona chciałaby się z tobą... no wiesz... poznać bliżej. - Tu Bartek zrobił pauzę, oczekując reakcji Adama. Nie było żadnej, więc kontynuował. - Nie chce tego jednak robić tutaj, gdzie wszyscy patrzą. Nie obraź się, Adaś, ale uchodzisz za dziwaka. A Kasia nie chce zostać obgadana.
Mimo, że brzmiało to mało wiarygodnie, Adam zaczynał im wierzyć. W ich głosach nie usłyszał ani jednej fałszywej nuty. Może mówili prawdę?
- Powiedziała, że chce się spotkać z tobą na osobności, gdzieś, gdzie nikt was nie zobaczy. Będzie czekać na ciebie w lesie. - Marcin wskazał ręką w prawo.
- Ale przecież ja... - odezwał się Adam, któremu Bartek szybko przerwał.
- Nie martw się, zaprowadzimy cię.
- Kiedy?
- W tej chwili - chłopcy odpowiedzieli niemal równocześnie. Adam poczuł ścisk gardła, który towarzyszył mu zawsze w stresujących sytuacjach. Momentalnie rozbolał go brzuch, a kanapka, którą przed chwilą zjadł, zaczęła się cofać. Przełknął ślinę, mając nadzieję, że to powstrzyma nieuchronnie zbliżającą się katastrofę. Poskutkowało.
- Będziesz miał okazję głębiej poznać kobietę - powiedział Bartek. - Pewnie znasz je jedynie z książek, co?
Jest. Złośliwość. Znów się z niego śmiali. To znaczyło, że nadal byli sobą, nie wrabiali go. Odchylił głowę w prawo i, zerkając przez ramię Marcina, szukał nerwowo Kasi, by potwierdzić sensacje kolegów. Dostrzegł niebieską sylwetkę, wspinającą się po zadrzewionym zboczu. Dziewczyna rzucała szybkie spojrzenia za siebie, upewniając się, że grupa nie zauważyła jej zniknięcia. Uśmiechnął się i spojrzał na Marcina.
- Chodźmy.
* * *
Piętnaście minut upłynęło od czasu, gdy opuścili grupę. Minie kilka kolejnych i wycieczka zacznie się zbierać do dalszej drogi. Wtedy zorientują się, że brakuje czwórki uczniów. Wybuchnie panika. Zostaną wszczęte poszukiwania, a z racji świetnej organizacji, z której słynęła pani Agata, nie potrwają długo i przyniosą pozytywne rezultaty. Mało czasu, duże ryzyko, ale czego się nie robi dla kolegi.
Chłopcy zbliżali się już do celu, przynajmniej tak twierdził Marcin. Kilkanaście metrów dalej, Adam dostrzegł niebieską sylwetkę. Kasia stała w oddali i machała niewinnie ręką do kolegów. Potem odwróciła się do nich plecami i truchtem pobiegła przed siebie.
- W porządku, Adaś - odezwał się Bartek. - Leć, za nią. Będzie na ciebie czekać za tą górką. My będziemy stać na czatach i ostrzeżemy was jak ktoś będzie się zbliżał.
Adam skinął i spojrzał na niego pełnym wdzięczności spojrzeniem. Ruszył przed siebie. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu wściekał się na rodziców za pomysł wysłania go na biwak. Teraz był im wdzięczny.
Wspiął się na lekkie wzniesienie i dostrzegł małą drewnianą konstrukcję wśród drzew. Domek? Kasia stanęła w wejściu, oparła się w wyzywającej pozie o drzwi i kiwnęła palcem, zapraszając Adama do środka. Potem zniknęła we wnętrzu domku. Chłopak zbiegł z górki, potknął się po drodze o korzeń i wyrżnął na pokrytą liśćmi ziemię. Wstał czym prędzej. Przy pierwszym kroku usłyszał głuchy trzask. Pewnie kolejna gałąź nie wytrzymała ciężaru jego ciała. Dopiero po kilku krokach zorientował się, że widzi niewyraźnie. Nie gałąź, to były okulary. Zatrzymał się z nadzieją, że szybko je odnajdzie. W myślach ujrzał jednak Kasię, czekającą na niego w domku. Wyobraźnią dostrzegł również rozwścieczoną i spanikowaną panią Agatę, która mobilizuje wszystkich do poszukiwań. Nie miał czasu na takie błahostki jak okulary. Zerwał się z miejsca i po kilkunastu sekundach stał pod drewnianą chatką. Była niewielkich rozmiarów, zapewne mieściła jeden pokoik i pomieszczenie gospodarcze. Mogła pełnić funkcję jakiegoś magazynu. Trudno było ocenić. Zresztą - nieistotne. Najważniejsze było to, co czekało go w środku. Przystanął na moment przy jedynym, szczelnie zasłoniętym okiennicami, oknie. Wziął głęboki oddech, po czym oparł rękę na jednej z belek, tworzących ścianę i zamarł. Naszły go wspomnienia.
* * *
- Co on tu robi? - spytał Rafał wskazując Adasia ręką.
- Nie miałem wyjścia. Przylepił się - odpowiedział Tadek, starszy brat Adasia.
- Zdurniałeś? - oburzył się drugi kolega Tadka, Marian. - Przecież on jest za młody.
- No to raczej nic nie skuma. Zajmie się czymś innym - bronił się Tadek.
- No nie wiem - wtrącił Sebastian. - Przecież może wszystko wygadać rodzicom.
- Nic nie wygada. Już mu to wyjaśniłem.
Chłopcy obśmiali się, pokręcili z rezygnacją głowami i w końcu zgodzili się na udział pięcioletniego Adasia w wyprawie.
- Niech tylko piśnie słówko to osobiście utnę ci jajca, Tadziek. - poinformował Rafał.
Podekscytowany Adaś dziarskim krokiem szedł za bratem. Nie rozumiał celu spaceru, ale najważniejsze było, że spędza czas z Tadkiem. Chłopcy dyskutowali na temat jakiegoś biankra w lesie. Jakiś schron wojenny z tego co Adaś zrozumiał, a jeśli wojenny to znaczy, że mogą tam być żołniery i karabiny. A to Adasiowi bardzo się podobało. Szedł więc z nadzieją, że przy tym biankru spotka najprawdziwszego żołniera, w mundurze i w hełmie. Chłopcy mówili coś jeszcze o pifce czy pikce jakiejś pani. I że podobno ktoś tam się z kimś spotyka i to robi. Adaś niewiele rozumiał, ale kompletnie nie miało to znaczenia. Żołnier z karabinem był najważniejszy.
Na miejscu byli po godzinnym spacerze, co małemu Adasiowi wydawało się być całą wiecznością. W końcu dotarli do biankra, który okazał się najzwyklejszym w świecie betonowym budynkiem. No może był znacznie mniejszy niż Adaś to sobie wyobrażał, ale nie zmieniało to faktu, że nie widział w jego okolicy żadnego żołniera. Nikogo nie widział. Miejsce było opuszczone. Puściutko.
Chłopcy szybko zebrali się przy biankrze i na zmianę zaglądali do jego wnętrza przez wąską szczelinę w ścianie. Co jakiś czas wydawali z siebie okrzyki zadowolenia i zachwytu. Przepychali się, kiedy któryś z nich zbyt długo zerkał do środka. Może widzieli tam najprawdziwszego żołniera? Może to budziło takie żywe reakcje wśród kolegów Tadka? Przecież żadna pifka nie może być ciekawsza od najprawdziwszego karabinu, prawda?
- Nie możesz tu patrzeć, Adaś! - krzyknął Tadek, odpychając brata.
- Ciemu? Nie ma kajabina? A żołnier jest?
- Nic tam nie ma ciekawego - odparł Tadek. Adaś od razu poznał, że jego brat kłamie. Potrafił wyczuć każdą fałszywą nutę w jego głosie. - Musimy już wracać.
- Ale ja kcę...
- Żadnego ale, Adaś. Idziemy już.
W drodze powrotnej dyskusjom nie było końca. Naburmuszony Adaś nasłuchiwał ich uważnie, czekając, aż padnie słowo karabin. Niestety nie doczekał się. Chłopcy raczyli go rozmowami o ogolonej pifce i ogromniastych balonach. Ech ci starsi, chyba nigdy ich nie zrozumie.
- Szkoda tylko, że nie było nikogo w środku - powiedział Tadek, żegnając się z kolegami pod klatką bloku. - To byłby widok.
- Racja.
* * *
Adaś dochował tajemnicy i ani słowem nie pisnął rodzicom o leśnej wycieczce. Gdyby o tym wspomniał, z pewnością bratu dostałoby się po uszach, a on sam otrzymałby zestaw szlabanów i zwiększony dozór. Milczał więc. Nie mógł przecież pozwolić, by cokolwiek pokrzyżowało mu plany.
Chłopiec, starszy już o dwa miesiące, wymknął się któregoś dnia z domu i wrócił do bunkra (teraz już wiedział, że to nie był żaden bianker). Do celu dotarł po trzykrotnie dłuższym spacerze niż ostatnio. Nie znał dokładnie drogi i kilka razy zabłądził. Był sam. Nikt teraz nie mógł zagrodzić mu przejścia i siłą odciągnąć od bunkra. Dziś zobaczy najprawdziwszy karabin. Podszedł do ściany i stanąwszy na palcach zajrzał przez wąską szczelinę. Z początku nic nie widział. Wewnątrz panowała ciemność. Z czasem jednak, gdy wzrok zaczął przyzwyczajać się do warunków, zaczął dostrzegać poszczególne przedmioty. Na ścianach wisiały plakaty. Nie takie jak u niego w pokoju, nie było na nich kreskówkowych bohaterów. Wzdrygnął się z obrzydzenia, gdy spostrzegł, że plakaty przedstawiały roznegliżowane kobiety.
- Fuuu - wyszeptał i skierował wzrok niżej. Z racji swojego niewielkiego wzrostu i wysokiego umiejscowienia szczeliny, nie dostrzegł zbyt wiele. Właściwie widział tylko skrawek podłogi pod przeciwległą ścianą. Jakieś cegły, chyba materac, może lampka. To wszystko. Żadnego karabinu, ani śladu żołnierskiego hełmu. To niemożliwe, tu musi coś być. Przecież to bunkier, do licha.
Adaś odszedł od otworu i zaczął szukać wejścia, obchodząc budynek dookoła. Na jednej ze ścian znalazł zbite z desek drzwi. Sięgnął do nich i chwycił za krawędź zewnętrznej deski. Była szorstka. Nim ją pociągnął, przesunął nieznacznie dłoń po nierównej fakturze drewna. Drzazga wbiła się w jego skórę.
- Auć! Cholera!
Cofnął dłoń i spojrzał na ukłuty palec. Starał się dopatrzyć zadry. W tym momencie poczuł mocny chwyt na ramieniu.
* * *
- Nie wejdziesz? - z wnętrza domku dobiegł głos Kasi. Nie musiał się zastanawiać. Ściśnięty żołądek i galopujące serce decydowały za niego. Koszmar powracał, a Adam właśnie osłabił swój ochronny mur. Musiał go wzmocnić, zanim wspomnienia wszystko zniszczą. Zaczął od ucieczki. Jeden krok do tyłu, potem drugi, obrót i przyspieszenie. Kiedy mijał róg domku, poczuł uderzenie w prawy bark. Stracił grunt pod nogami i runął na ziemię. Zanim uderzył głową w pień drzewa dostrzegł przylepioną do swego ciała piegowatą twarz Bartka.
Ocknął się po kilku minutach. Otworzył oczy i z przerażeniem odkrył, że stracił wzrok. Nic nie widział, zupełnie jakby ktoś zgasił światło i zasłonił okna na świat. Po chwili dostrzegł jednak malutki promyk światła przebijający si przez dziurkę od klucza. Uśmiechnął się na myśl, że oczy nadal funkcjonowały. Ale to gdzie był i co tu robił nie napawało go optymizmem.
* * *
- Nie tak to miało wyglądać - zagadał Marcin, grzebiąc patykiem w brunatnych liściach.
- Nie moja wina, że się rozmyślił i zawrócił - odparła Kasia.
- Ważne, że w końcu się udało.
- Ile macie zamiar go tam trzymać? - spytała nieśmiało dziewczyna.
- Chwilę.
- Musimy się zaraz zbierać.
- Dziesięć minut.
- Nie będziemy mieli przez to kłopotów? - zmartwiła się Kasia.
- Będziemy. - Usłyszała w odpowiedzi. - Należało mu się. Wkurza mnie ten typek. Siedzi całymi dniami z tą swoją książką. Z nikim nie gada. Odludek. Założę się, że to jebany pedał.
- Pedał? - spytała ze zdziwieniem Kasia. - Przecież chciał się ze mną spotkać.
- Eee... no tak. Ale to o niczym nie świadczy. Odludek i samolub. Zasłużył na to.
- Ale wypuścicie go, prawda?
- Jasne. Chcemy go tylko nastraszyć. - Marcin spojrzał na Kasię i dostrzegł, jak z lewego oka pociekła jej łza. - Ej, Kaśka. Nie martw się. To pomysł Bartka. Jakby co zwalimy wszystko na niego.
- Cicho. Wraca.
- No to teraz ja idę się odlać.
* * *
Drobne ciało Adasia walczyło o utrzymanie równowagi, kiedy tajemnicza osoba pchnęła je z całej siły do wnętrza bunkra. Chłopiec upadł na kolana, mocno zdzierając z nich skórę. Spodnie szybko nasiąknęły krwią. To z pewnością nie był żołnierz, którego tak bardzo spodziewał się tu spotkać, a jeśli nawet, to nie był przyjaźnie nastawiony. Rozległ się potężny płacz. Przez zalane łzami oczy, Adaś próbował dostrzec, kim jest jego prześladowca. Zdołał jedynie zorientować się, że to dość potężnie zbudowany mężczyzna. Właśnie zamykał za sobą drzwi. Wyszedł. Adaś został sam, co dobitnie podkreślił trzask przekręcanego w zamku klucza.
Pięciolatek wspomniał Tadka. Gdyby był razem z nim, nie doszłoby do tego. Obroniłby go. Nie. On nawet nie pozwoliłby młodszemu bratu tutaj przyjść. Jak zwykle miałby rację. Adaś pomyślał o mamie. Uświadomił sobie, jak bardzo mu jej brakuje. Mimo, że często się na nią złościł, to właśnie mamy potrzebował teraz najbardziej. Poczucia ciepła, bezpieczeństwa.
Wewnątrz bunkra panowała ciemność. Jedyne źródło światła stanowił delikatny promień słońca, wpadający przez wąską szczelinę w ścianie. I pomyśleć, że sekundy temu stał po drugiej jej stronie, beztrosko zaglądając do środka. Po kilku minutach chłopiec opanował płacz, choć nie zdołał zdusić strachu. Bał się nadal, ale było o tyle lepiej, że oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Dostrzegał kształty, choć były ledwo widoczne. Wyciągnął rękę oraz zgiętą w kolanie nogę i na czworaka pokonał pierwszy metr. Ból w pokaleczonych kolanach odezwał się momentalnie. Poharatana skóra przylepiła się do nogawek sztruksowych spodni i chłopiec odczuwał boleśnie każde zgięcie materiału odzieży. Doczłapał się w końcu do ściany. Wyciągnął ręce i czesał powietrze przed sobą z nadzieją, że natknie się na lampkę, którą dostrzegł, będąc jeszcze na zewnątrz. Zahaczył o coś ciężkiego i szorstkiego, obdzierając lekko skórę na krawędzi lewej dłoni. W końcu, środkowym palcem trafił na gładką i obłą powierzchnię. Żarówka, pomyślał i uśmiechnął się. Nie odrywając dłoni zjechał niżej w poszukiwaniu kabla i włącznika. W końcu znalazł i pełen nadziei, nacisnął guzik.
* * *
Nie, nie, to nie może się dziać. Tylko nie to. Nie znów.
Łzy same cisnęły się do oczu. Próbował to opanować, w końcu był już prawie dorosły, a dorosłym nie wypada płakać. Jeszcze ta ciemność. Od czasu wydarzeń, które rozegrały się dawno temu w pewnym bunkrze, Adam unikał ciemności. Spał zawsze przy zapalonej lampce, żeby tylko nie budzić się wśród ciemności.
A dorosłym wypada spać przy świetle, dzieciaku?
Podniósł się z bólem i doskoczył do ściany. Macał obłożone drewnem ściany w poszukiwaniu włącznika. Po kilku długich niczym wieczność sekundach natrafił na półeczkę. Wymacał na niej podłużny kształt.
Latarka?
Palcem przejechał po szklanej powierzchni reflektora. Chwilę później namierzył plastikowy włącznik.
Żegnajcie mroki.
PSTRYK. Nic się nie stało. Ani jedna iskra, nawet na moment, nie rozświetliła pomieszczenia. Adam wpadł w panikę. Padł na ziemię i zaczął krzyczeć.
* * *
Adaś wpadł w panikę, kiedy druciki żarówki nie zajarzyły się. Zaczął krzyczeć, choć przypominało to bardziej skowyt ranionego psa. Obrócił się i przeczołgał w głąb pomieszczenia. Ten sposób poruszania był znacznie mniej bolesny. Ponownie natknął się na twardy obiekt, na którym zdarł sobie wcześniej skórę. Tym razem go rozpoznał. Cegła. Ale co mu po niej w betonowym baraku. Zaraz. A gdyby tak rzucić ją w drewniane drzwi? Może są na tyle słabe, że nie wytrzymają uderzenia? Wyciągnął dłoń i już miał chwycić cegłę, kiedy usłyszał trzask przekręcanego klucza. Zamarł przerażony. Mimo niewyobrażalnego strachu, żywił nadzieję, że jednak ktoś przyszedł go wypuścić.
Drzwi otworzyły się raptownie. Chłopiec zmrużył oczy, uderzony potężną falą światła. Odruchowo zasłonił twarz ramieniem. Gdy drzwi trzasnęły i klucz ponownie przekręcił się w zamku, Adaś cofnął rękę. Przed nim stał mężczyzna, którego teraz mógł obejrzeć dokładniej. W prawym ręku trzymał podróżną, dużą latarkę, która rozświetliła pomieszczenie.
No i masz swoją lampkę.
* * *
Ciemno, a on zaraz przyjdzie! Nie, proszę, nie!
Na myśl o nadchodzącym mężczyźnie, Adaś stanął jak wryty pośrodku drewnianego domku. Musiał stąd czym prędzej uciec. Rzucił się do drzwi. Oczywiście naciśnięcie klamki nie przynosiło żadnych efektów. Przecież wiedział, że drzwi są zamknięte. Sam słyszał trzask przekręcanego klucza.
Cegła. Gdzieś tu jest cegła.
Padł na kolana. Poczuł potworny ból. Mimo, że nie krwawił i skóra nie przykleiła się do spodni, czuł jak zgięcia materiału wżynają się w mięso. Nerwowymi ruchami zaczął szukać twardego obiektu, o który dziesięć lat temu zdarł sobie skórę na dłoni.
Muszę ją znaleźć. Muszę, muszę. Jak najszybciej. Zanim on przyjdzie.
Usłyszał trzask w drzwiach.
Znów nie zdążyłem.
Adam zmrużył oczy i przesłonił je ręką, kiedy oślepiło go światło. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Przed chłopcem stała ciemna sylwetka potężnie zbudowanego mężczyzny. Chłopiec dostrzegł w jego ręce niewielkie pudełko.
* * *
Nieznajomy był wysoki na jakieś dwa metry, choć Adaś mógł źle ocenić z tej perspektywy. Muskularne ramiona pokryte były ciemnymi tatuażami, o dziwnych, nieregularnych kształtach. Mężczyzna odłożył latarkę na półkę, ustawiając ją tak, żeby zapewnić dobre oświetlenie. Przez moment światło padło na schowaną za ciemną chustą, twarz mięśniaka. Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielkich rozmiarów pudełko. Adasiowi przypominało krem, którego tak bardzo nie lubił używać, mimo nalegań matki. Mężczyzna odkręcił wieczko i położył pudełko przed materacem. Podszedł do chłopczyka i ścisnął go mocno jedną ręką za włosy, a drugą za kark. Adaś jęknął z bólu, gdy z ogromną siłą został przeciągnięty na materac. Potem poczuł ucisk masywnego kolana na drobnym kręgosłupie. Materac syknął wypuszczając resztki powietrza. Chłopczyk zdołał usłyszeć dźwięk rozdzieranego materiału. Momentalnie poczuł ból w przylepionych do sztruksu kolanach, gdy poluźnione spodnie lekko drgnęły.
* * *
- Nie! Nie! Nie!!!
Trójka uczniów usłyszała dochodzący z domku wrzask. Po kolei popatrzyli sobie w oczy. Chłopcy uśmiechnęli się, zadowoleni z udanego psikusa. Kasia z niedowierzaniem i obrzydzeniem zmierzyła ich obu. Nie mogła uwierzyć, że dała się wplątać w tak durny żart. Miało być zabawnie, a tymczasem jedyną frajdę mieli Bartek z Marcinem. Chorą, bestialską uciechę.
- Dobra - odezwała się łamiącym głosem. - Kończymy to.
- Zwariowałaś? Teraz robi się ciekawie. - Marcin wybuchnął śmiechem i odwrócił wzrok na Bartka. Nie widział jak dziewczyna schyla się i wygrzebuje z liści sporej grubości konar.
* * *
Adam, skulony w rogu drewnianej chatki, czekał na najgorsze. Czuł jak opadły mu spodnie, czuł dotyk śliskiej ręki, która pozostawiła między jego pośladkami zimną maź. Wazelina, teraz to wiedział.
* * *
Adaś odczuwał piekący ból, kiedy coś gwałtownie przesuwało się w jego ciele. Nie wiedział co jest grane, ale z pewnością nie było to nic dobrego. Próbował wyrwać się z uścisku napastnika, ale każde drgnięcie skutkowało wzmocnieniem bolesnego uścisku na karku. Kiedy już zaczynało brakować mu powietrza wiedział, że nie ma nic do stracenia. Stało się jasne, że koszmar się nie skończy, jeśli odpowiednio nie zareaguje.
Nie zważając na zdarte kolana, Adaś energicznie wystrzelił nogą do tyłu. Stopa trafiła w udo napastnika, a chwyt na karku zelżał. Teraz był odpowiedni moment. Adaś szarpnął się i wyrwał z uścisku. Doskoczył do leżącej pod ścianą cegły i chwycił ją oburącz.
- Ty mały skurwielu - usłyszał za swoimi plecami dyszący głos. Potem kroki - pierwszy, drugi. Teraz. Chłopiec trzymając cegłę w wyprostowanych ramionach, wykonał szybki obrót całym ciałem. Budulec trafił idealnie w skroń nachylającego się właśnie mięśniaka. Nastąpił głuchy trzask. Odłamał się kawałek cegły albo pękła kość. Sądząc po bezwładnie upadającym cielsku - jednak czaszka nie wytrzymała kolizji. Zamaskowany drab runął na betonową posadzkę. Adaś skulił się w kącie, schował głowę między poranione kolana i zaczął szlochać.
* * *
Nie powtarzając błędu z dzieciństwa, Adam od razu przeszedł do działania. Nikt nie wyrządzi mu ponownie krzywdy. Teraz był starszy, silniejszy i nie dopuści do tego. Odskoczył od ściany i pięścią zbił wiszące na niej lustro. Chwycił mocno ułamany kawałek szkła. Strużka krwi pociekła z dłoni.
* * *
- Coś ty zrobiła?! - krzyknął klęczący przy Marcinie, Bartek. - On jest nieprzytomny!
Ale Kasia nie słuchała go. Mógł krzyczeć do woli. Była już w połowie drogi do domku. W jednej dłoni ściskała konar, w drugiej klucz. Za chwilę uwolni Adama, przeprosi, wyjaśni to jakoś. Miała nadzieję, że ją zrozumie. Może wybaczy, chociaż nie łudziła się.
Dopadła do drzwi. Nerwowo próbowała wpasować klucz do zamka. Udało się za trzecim razem. Zapadka przeskoczyła, drzwi stanęły otworem. Momentalnie dostrzegła Adama. Spodziewała się go zobaczyć rozpaczającego pod progiem. Tymczasem stał pod ścianą, przy rozbitym lustrze. Był straszliwie poczochrany, a jego oczy mocno zaczerwienione. Przesunęła wzrok na zgiętą w łokciu rękę kolegi. Coś trzymał. Coś błyszczącego. Z dłoni skapywały krople krwi. I wtedy uświadomiła sobie, co takiego Adam dzierży w dłoni.
- Co robisz? - spytała. - Potrafię to wyjaśnić.
Ruszył na nią.
* * *
Adam widział jak ciemna sylwetka prześladowcy cofa się o krok i wzmacnia uścisk na potężnym kiju. Nie miał pojęcia skąd gwałciciel wytrzasnął konar. Był przekonany, że miał ze sobą jedynie plastikową latarkę. Ostra końcówka szkła gładko wtopiła się w szyję mężczyzny. Adam wyciągnął kawałek lustra z ciała i wbił go ponownie, trafiając w tętnicę obok poprzedniej rany. Prześladowca upadł na ziemię i sięgnął do szyi. Adam nie pozwolił mu jednak na wyjęcie mocno osadzonego ostrza. Wymierzył celnego kopniaka prosto w twarz. Głowa odskoczyła i potylicą trzasnęła o ścianę.
- To za moje cierpienie! - krzyczał. - Za moje przesrane życie.
Powtarzał kopnięcia do czasu, aż rozgruchotana czaszka przestała stawiać opór. Wtedy skończył. Nachylił się nad martwym już ciałem i wyciągnął z niego kawałek lustra.
* * *
Zaniepokojony dłuższą nieobecnością koleżanki, Bartek zostawił nieprzytomnego kolegę i szybkim krokiem udał się w stronę chatki. Stanął jak wmurowany w otwartych na oścież drzwiach. Na podłodze bez ruchu leżała Kasia. Dopiero, kiedy odważył się podejść, zobaczył, że dziewczyna została pozbawiona swej pięknej twarzy. Krwawe strzępy skóry zwisały z potłuczonej czaszki. Pod przeciwległą ścianą dostrzegł kolejne ciało. Adam leżał na wznak, trzymając się za szyję. Spomiędzy palców obficie ciekła bordowej barwy krew. Obok, na deskach podłogi, niewinnie spoczywał kawałek zakrwawionego szkła.
- Coś ty zrobił? - wyrzęził po chwili. - Co myśmy zrobili?
* * *
Z dala od leśnej, drewnianej chatki, w jednym ze szczecińskich mieszkań, filiżanka z gorącą kawą rozbiła się na kaflach. Dłoń, która ją upuściła, opadła bezradnie. Druga, pełnym rozpaczy ruchem, odłożyła szarą słuchawkę na widełki, przerywając rozmowę ze szpitalem w Ustrzykach Dolnych.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
sirmicho · dnia 29.10.2009 08:58 · Czytań: 1646 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 48
Inne artykuły tego autora: