Usiadła na stoliczku przed lustrem. Rozczesywała długie jasne włosy szczotką z włosia. Za plecami miała małe okno przed którym stała lampka. Szyby trzeszczały pod naporem wiatru, który wiał od strony Porsangen. To był jego jedyny kierunek, bo Honningsvag stało w półkolu gór. Podczas sztormowej pogody przyjmowały brunatny kolor. U podnóża mniejszego wzniesienia stał jej dom.
Zawsze jej się wydawało, że wszystkie domki, hotel, budynki portu, czy u podnóża gór, czy przy brzegu Porsangen są do siebie przytulone. Były tak blisko siebie wybudowane jakby miały się chronić nawzajem. Gdyby nie firanki i rolety, wszyscy mieszkańcy mogliby się podglądać. Jej dom stał, jak kilka innych, przy samej drodze, w małej odległości od głównych zabudowań. Postawiono je na podwyższonym kamiennym gruncie. Ze wschodnich okien był widok na dwie potężne skalne ściany otwierające drogę do fiordu. Za gęstą mgłą krył się ląd z którego drugiej strony kończył się Laksefjorden. Wielki cypel w środku, i tak dostatecznie postrzępionego, brzegu dalekiej Północy.
Skończyła czesać włosy, które kaskadą opadły na jej plecy. Kilka miesięcy temu był u niej wuj, który przyleciał aż z Bergen. Zainstalował ogrzewanie podłogowe, więc nie musiała nosić grubych skarpet lub kapci. Podczas tak przejmującego zimna za oknami, chodziła po domu boso. Miała na sobie stare spodnie dresowe i porozciągany sweter, który odkrywał prawy obojczyk. Cienkie ramiączko podkoszulki było widoczne. Związała ciasno włosy blisko czubka głowy. Podpięła spinkami niesforne kosmyki włosów. Po chwili przyjrzała się swojej twarzy w lustrze. Jej cera była bardzo blada, usta tylko lekko zaróżowione. Prosty nos, wyraźnie zarysowane kości policzkowe, które nadawały jej twarzy ostry wyraz. Oczy w oprawie gęstych rzęs miały kolor niebieski, które ojciec z wyspy Hinnøya, nazywał burzowym. Pod oczami wykwitły sińce. Tego wieczoru krótko spała z powodu szyb. Wszyscy wokół wymienili je na plastiki, więc w domach nie mieli hałasu.
Wstała i zeszła z piętra, gdzie była jej sypialnia z widokiem na miasteczko i Porsangen.
Woda zagotowała się w elektrycznym czajniku. Zalała sobie kawę i posmarowała grubo masłem kromkę chleba. Dziś miała dzień tylko dla siebie. Tydzień wolnego od jazdy kilku kilometrów na Nordkapp, aby obsługiwać turystów w kawiarni. Myślała nawet o rzuceniu tej pracy. Wolała pracować w recepcji hotelu, albo w sklepie, tu w Honningsvag.
Z okien kuchni mogła oglądać miniaturowe podwórko sąsiadów. Nic się nie działo. Poszła do salonu, który wyglądał tak jak zawsze chciała, aby wyglądał. Staromodne i zdobione drewniane meble, kanapa i fotele z kwiatowymi obiciami. Nowoczesny był tylko telewizor na niskiej szafce. Gryzł się niemiłosiernie z żółtawą tapetą w drobne różyczki. Przed kominkiem zrobionym z nierównych kamieni położyła skórę z renifera na której często kładła się i patrzyła w wątłe płomienie. Pamiętała ciężkie kroki Espena, kiedy pierwszy raz przyszedł do tego domu po gruntownym remoncie. Uśmiechał się tylko pod nosem. Ona była przerażona. Rzeczy ich trzech synów czekały w walizkach w przedpokoju. Rozejrzał się po salonie i odwrócił się do niej.
- Solveig – powiedział delikatnie jakby na dawne wspomnienie, gdy pierwszy raz chciał ją wziąć do swojego łóżka. Musnął palcami jej wargi i wyszedł. Nawet nie trzasnął drzwiami jak to miał w zwyczaju. Zza koronkowej firanki widziała jak wkłada walizki ich synów do bagażnika swojego starego volvo. Sigurd, Trygve i Magnus od dawna mieszkali w okolicach Trondheim. Byli tam ze swoją nową mamą, stajnią pełną koni i widokiem na bajeczne zielone fiordy.
Twarze Espena i dzieci już od dawna były zamazane. Trochę ją przeraziło, że doszło do tego tak szybko. Nie minęły dwa dni, gdy nie była w stanie sobie przypomnieć jak wygląda najmłodszy Magnus. Mogła tylko opisać jego kościste kontury. On, jak i jego starsi bracia, mieli wspólny pokój na poddaszu. Szybko pozbywała się ich rzeczy wysyłając je na południe. Chłopcy nie mieli już wrócić do Honningsvag, ani nawet jej zobaczyć. Dała Espenowi swoje zdjęcie, ale to był tylko obowiązek. Pewnie były mąż już dawno je wyrzucił. Kilka razy zadzwonił. Pytał się czy dobrze się czuje. Co mogła mu odpowiedzieć?
Ktoś zapukał. Tylko jedna osoba mogła przyjść do niej o tak wczesnej porze. Wiedziała, że wygląda okropnie, ale to nigdy dla niego nie miało znaczenia. Otworzyła mu drzwi.
- Witaj, Danielu – powiedziała do młodego mężczyzny, który stał na progu. Jak zwykle ubrany w zielone kalosze, brudne i workowate dżinsowe spodnie. Pod wiatrówką miał gruby sweter w tradycyjne wzory, na głowie czarną czapkę. Jego błękitne oczy zawsze błyszczały, skóra ściemniała po spędzaniu czasu na łodzi podczas połowów. Jasne, pół długie włosy związywał cienką gumką w kitkę. Solveig już kilka razy mu groziła, że je zetnie, gdy zaśnie w jej domu. Dlatego też jeszcze nigdy u niej nie nocował.
Przekroczył próg. Za nim niósł się znajomy odór ryb. Brzydziła się tym zapachem, ale nigdy nie pokazywała tego po sobie. Nie chciała, aby wiedział, że po każdej jego wizycie kąpała się i czyściła cały dom. Solveig uparcie walczyła, żeby zapach rybich wnętrzności nie wżarł się w ściany domu, wytarte materiały obić. Ściągnął wiatrówkę i powiesił na mosiężnym drewnianym wieszaku, który przyjechał z Kopenhagi z jedną z anonimowych ciotek.
Ich ulubionym miejscem była kuchnia. Tam usiedli. Przez krótką chwilę patrzyli przez okno na puste podwórko sąsiadów.
- Może się czegoś napijesz? – spytała.
Kiwnął twierdząco głową. Nasypała do jego kubka, czerwonego w niebieskie groszki, kawę i od razu posłodziła trzema łyżeczkami cukru. Wlała świeżą wodę do czajnika. Włączyła, aby się zagotowała. Usiadła naprzeciwko Daniela. Patrzyła na nową podstawkę pod talerze. Na fotografii był kosz pełen kolorowych i soczystych owoców. Pogładziła palcem kiść zielonych winogron. Daniel patrzył w bok. Zatrzymał swoje spojrzenie na lodówce na której nadal były przyczepione magnesy przedstawiające postacie z bajek i małe karteczki z listami zakupów, przypomnieniami lub banalnymi hasłami na kolejne dni.
- Czemu tego też nie wyrzuciłaś? – spytał sucho.
- Czego?
Wskazał kiwnięciem głowy lodówkę.
- Zawsze zapominam – odpowiedziała matowym głosem. Nie czuła do tych drobiazgów sentymentów. One po prostu były. Nie widziała różnicy w tym czy one będą na dnie śmietnika, czy nadal zostaną na drzwiach lodówki. – Dzwonił ostatnio Espen – dodała cicho. Daniel nie zareagował. – Mówił jaka u nich piękna pogoda. Chyba uznał, że musi mi mówić jak tam chłopcy.
- Oni nawet nie wiedzą, że nadal istniejesz – dodał nagle.
- Wiem – przełknęła ślinę. – Dobrze się tam bawią. Trygve tak bardzo polubił jazdę konną, że Anna kupiła mu kucyka, bo inne konie były dla niego za duże.
- Po co mi to mówisz? – spytał Daniel.
Solveig nie chciała powiedzieć, że ma w tym swój nikły cel.
Zagotowała się woda.
Znowu będzie musiała zmywać ze swojej skóry odór rybich wnętrzności.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Deirdre · dnia 30.10.2009 08:58 · Czytań: 869 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: