Służba - mister155
Proza » Długie Opowiadania » Służba
A A A
Prolog
To było w samym środku wakacji. Nie mam pamięci absolutnej i wiele mogłem zapomnieć, lecz postaram się opisać wszystko jak najdokładniej zdołam.
Mam piętnaście lat. Nie uważam się za wyjątkową osobę, po prostu zwyczajny, młody chłopak. Nie piję, nie palę, nie chodzę na imprezy. Nie jestem szczególnie towarzyski. Interesuję się komputerami, militariami i japońską kreską, lubię czytać książki przygodowe i sensacyjne. Swego czasu ćwiczyłem karate, jednak nie zdobyłem w tym wielkiej wprawy. Słucham rocka, czasami podchodzącego pod metal. Nie jestem niezwykły.
Była właśnie jakaś impreza rodzinna u mojego kuzyna. Muzyka grała głośno, wszyscy rozmawiali i śmiali się. Wyszedłem na dwór. Chciałem trochę się przewietrzyć. Z lewej strony usłyszałem krzyk. Może dwa metry przede mną leżała na ziemi dziewczyna. Wyglądała na kogoś w moim wieku, dość wysoka, brunetka z blond pasemkami i zielonymi oczyma. Ubrana w jakąś dżinsową kurtkę i długą do kolan spódnicę. Obok niej stali dwaj zamaskowani mężczyźni. Ich cele były wiadome na pierwszy rzut oka: chcieli zgwałcić nieszczęsną dziewczynę. Widać wbiegła tu, wołając o pomoc, a my nic nie słyszeliśmy przez muzykę. Wciąż nie zauważyli mojej obecności.
- Zostawcie ją! – wrzasnąłem. W moim głosie czuć było wyraźny gniew. Nie zwrócili na mnie większej uwagi. – Powiedziałem, żebyście ją zostawili, debile!
Zeskoczyłem ze schodów, które prowadziły do drzwi wejściowych. Moje wrzaski wciąż nie zwróciły ich większej uwagi. Popatrzyli się na mnie tylko, a w ich oczach dostrzegłem pogardę. Tego było za wiele. Bez uprzedzenia, ja, człowiek, który nienawidzi przemocy w rzeczywistym świecie, strzeliłem bliższego mężczyznę w szczękę. Upadł na kolana, podpierał się rękami. Wtedy kopnąłem go w głowę. Widząc to, drugi zaczął uciekać, zaraz dołączył do niego pierwszy, choć biegł chwiejnie. Przeskoczyli przez płot i zniknęli mi z oczu. Popatrzyłem na dziewczynę, wciąż leżącą na ziemi.
- Wszystko w porządku? – zapytałem. Podałem jej dłoń i pomogłem wstać.
- Tak… Dzięki. – Drżała lekko, wciąż była w szoku. – Komu zawdzięczam ratunek?
- Mam na imię Marcin, ale przyjaciele mówią mi Ryu. – Zaśmiałem się. – A ty? Jak masz na imię?
- Anna. – Dziewczyna uśmiechnęła się blado. Jej twarz zresztą też była blada. – Wybacz za kłopot, powinnam już iść. Tamci raczej tu nie wrócą.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – dopytywałem się. Dziewczyna skinęła głową.
- Nie martw się o mnie.
Chyba jednak powinienem, chciałem odpowiedzieć, lecz odwróciła się nagle i wyszła. Westchnąłem. Wróciłem do domu, do śmiejącej się rodziny.
Mogłem poprosić ją o numer telefonu, cholera. Albo chociaż o e-mail.
Rozdział 1
Jaja sobie robisz, co?
Skrzywiłem się. Ja tu opowiadam, co się wydarzyło, a ta mi takie rzeczy pisze.
Nie, nie robię. Jestem cholernie poważny.
Ale wyobraźnię wciąż masz bujną?
Warknąłem w stronę monitora.
Wielkie dzięki za pomoc, Say. Jak ty mi nie uwierzyłaś, to raczej nikt nie uwierzy.
… Manipulator.
Ba!
Rozległ się dzwonek do drzwi. Zaraz do pokoju wszedł kuzyn. On też mi nie uwierzył. Nie, żeby było w tym coś dziwnego. Zawsze uchodziłem za tego słabego, nieważne, czy w domu, czy gdzie indziej. Niby czemu nagle miałoby się to zmienić?
Mieliśmy iść na rynek. Pożegnałem się z Say na komunikatorze, założyłem plecak.
Godzinę później przechodziliśmy przez Rynek Główny w Krakowie. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Starannie omijałem temat dziewczyny. Uratowałem ją ledwo tydzień temu i żałowałem, że prawdopodobnie nigdy więcej nie uda mi się jej spotkać.
Kocham zbiegi okoliczności.
Kuzyn opowiadał o czymś, a ja nagle przestałem go słuchać. Wpatrywałem się w ratusz.
- Słuchasz mnie? – Kuzyn popatrzył na mnie. Pokręciłem głową.
- Wybacz na chwilę.
Podszedłem do samotnej osóbki, siedzącej na kamiennej ławce obok wejścia do ratusza. Wyglądała na zmartwioną i trochę przestraszoną, ale to na pewno była ona.
- Jakiż ten świat mały… - uśmiechnąłem się, gdy się na mnie popatrzyła. Usiadłem obok. – Co tu robisz?
- Jako, że dopiero dwa tygodnie temu się tu przeprowadziłam? Zgubiłam się!
Kuzyn podszedł do mnie. Chciałem odpowiedzieć Annie, ale, patrząc na jego minę, zrezygnowałem.
- Znasz ją? – zapytał.
- Uratował mnie tydzień temu. – Anna schowała twarz w dłoniach.
- Na twojej posiadłości, brachu. – Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej. A mina kuzyna zmieniła się z zabawnej na jeszcze lepszą. Zaśmiałem się. Klepnąłem dziewczynę w ramię. – No dobra, to gdzie miałaś zamiar dojść? Znamy jako- -tako te miasto.
- Do gmachu ABN. I dzięki jeszcze raz, Ryu.
- Nie ma sprawy. Ale tym razem nie popełnię tego błędu i poproszę o dane kontaktowe. – Uśmiechnąłem się lekko.
Zaprowadziliśmy ją do wielkiego budynku, który kiedyś należał do innej firmy. Zapewne był tu jakiś pasaż handlowy, bo niewiele jest rzeczy, które ignorujemy bardziej niż duże sklepy. Zanim weszła, wymieniliśmy się numerami telefonów.
Jeszcze nie wiedziałem, że to będzie mój gwóźdź do trumny.
Tej nocy, jakoś po pierwszej, zadzwoniła moja komórka. Nieznany numer. Miałem ochotę zignorować, jednak dzwoniąc tak, obudziłaby wszystkich. Odebrałem.
- Ryu? – Głos mężczyzny. Zdziwiłem się. Nikt z dorosłych nie nazywał mnie po pseudonimie, a w dodatku tego na pewno nie znałem. – Dostałeś rekomendację od Kunoichi.
- Że co? – wyjąkałem. Ja śnię? – Co tu się dzieje? Kim pan w ogóle jest?
- Zdołasz przyjść jutro o jedenastej do Agencji Bezpieczeństwa Narodowego?
Czego znowu chciało ode mnie ABN?! Właściwie… To co robiła tam Anna? Nie wyglądała na kogoś, kto miałby do nich jakąś ważną sprawę.
- A jeśli nie? – zapytałem.
- Stracisz życiową szansę. Do niczego cię nie zmuszamy, a i tak możesz tylko zobaczyć, o co chodzi, a potem zrezygnować. Ale prosimy tylko, żebyś tam był jutro o jedenastej.
- Jutro w sensie dziś? – Ziewnąłem. No i tyle ze spania. – Za dziesięć godzin czy za trzydzieści cztery?
- Dziesięć.
Rozłączył się. To było niemiłe. Westchnąłem i spróbowałem znów zasnąć.
Gdy obudziłem się rano, stwierdziłem, że to był tylko głupi sen. Dopiero SMS od Anny uświadomił mi, że wcale nie.
Dwie godziny.
Tylko tyle mi zostało. Przekląłem i zacząłem się przygotowywać. Jak zawsze, gdy wychodziłem na rynek, zabrałem plecak z portfelem i legitymacją w środku, w kieszeni trzymałem komórkę, na szyi zawieszony miałem odtwarzacz muzyki, no i oczywiście zegarek i nieodłączny krzyżyk. Udało mi się dojść do tramwaju w samą porę, od razu wyjechałem. Pół godziny jazdy, dwadzieścia minut spokojnego spacerku i byłem przed gmachem ABN. Spojrzałem na zegarek. Dwadzieścia minut przed czasem. Jak zwykle. Nienawidziłem się spóźniać. Otworzyłem drzwi, zdecydowany, że poczekam wewnątrz. Usiadłem w rogu na krześle, nie zwracając niczyjej uwagi i zacząłem czytać książkę. Z ciekawości, raz po raz, zerkałem na hol.
Widziałem wszelkiej maści ludzi. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyzny. Wiele wyglądało po prostu jak biurokraci, ale byli i tacy, że miało się wrażenie, że coś ukrywają.
Punktualnie o jedenastej ktoś do mnie podszedł. Nie musiałem patrzeć ani na zegarek, ani na przybysza, by stwierdzić, że Anna jest diablo punktualna. Nie podniosłem wzroku.
- Widać nie tylko ja mam słabość do japońskich kreskówek. Kunoichi. – Zachichotałem, a potem podniosłem wzrok. Widząc dziwną minę jednej z recepcjonistek, zaśmiałem się jeszcze głośniej. Pomyliłem się. – Widzi pani, główna bohaterka tej oto książki jest kobietą-ninja. Czyli inaczej właśnie kunoichi. Czasem uda mi się powiedzieć coś na głos, przepraszam.
- Czytałam tę książkę, Ryu. Ani w niej słowa o ninja. Ale numer był niezły. Chodź.
Schowałem książkę i wstałem. Przyjrzałem się kobiecie. Średniego wzrostu – byłem od niej wyższy – i o długich, czarnych włosach, upiętych w kok. Ubrana była w jakiś szary żakiet. Mogła mieć jakoś ze 30 lat.
- Nazywam się Eliza Pietruszewska i jestem jedną z wielu przedstawicielek wydziału Sigma. Kunoichi to Anna, zapewne już się zorientowałeś.
- Tak, świetnie, ale co ja mam do tego?
- Jesteś zapalonym graczem, prawda? Co mówi ci tytuł „Splinter Cell”?
O w mordę.
- Wydział Sigma to polski Trzeci Eszelon – kontynuowała. - Cała seria tych gier to szczera prawda. Mogłabym powiedzieć ci, jak zakończy się ta część, której jeszcze nie wyciągnął od NSA scenarzysta. Jedyną różnicą między Sigmą a Eszelonem jest to, że w tym wydziale pracują ludzie w twoim wieku. Jest was piętnastu, nie wliczając ciebie.
Jechaliśmy windą. Mieliśmy jechać na piętro numer 45, byliśmy na drugim.
- Anna opowiedziała nam o tobie. Tuż po tym, jak ją uratowałeś, chcąc, czy nie. Ale nie mieliśmy namiarów. Wiesz, że to, co teraz słyszysz, usłyszysz lub zobaczysz jest jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic polskiego rządu.
Drzwi w końcu otworzyły się. Zobaczyłem uśmiechniętą Annę.
- Miło znów cię widzieć – powitała mnie. – Witamy w Sigmie.
Odwróciłem się, by zobaczyć w drzwiach windy uśmiechniętą panią Pietruszewską. Machnęła dłonią, żebym poszedł, a potem drzwi się za nią zamknęły.
- No dalej, szef chce się z tobą zobaczyć. – Anna uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
Przeszliśmy przez długi korytarz, potem skręciliśmy w lewo. Anna zapukała do drzwi oznaczonych tylko grecką literą sigma. Nie czekając na odpowiedź, otworzyła je i wepchnęła mnie do środka. Było tam duże biurko, za którym siedział pospolicie wyglądający mężczyzna. Mógł mieć może ze 40 lat, szpakowaty, szare oczy i miły uśmiech. Przez zasłonięte żaluzjami okna wpadało niewiele światła.
- Witaj, Ryu. Będziemy cię tu nazywać po pseudonimie, jak zresztą wszystkich innych. Nazywam się Robert Sigma. Jestem założycielem tego oto przybytku. Możesz mówić mi, jak tylko chcesz. Wezwaliśmy cię tutaj, gdyż Kunoichi dała ci rekomendację. – Uniósł lekko brwi. – Umiesz mówić? Jak sądzisz, co to znaczy?
- Anna chce, żebyście mnie zwerbowali albo chociaż sprawdzili. Co w tym trudnego?
- Jeszcze nic, racja. A dlaczego dostałeś tę rekomendację?
- Uratowałem ją raz jeden? – Teraz ja uniosłem brwi. Mężczyzna wycelował we mnie palec.
- To też. Ale ona ci zaufała. Widziała cię raz w życiu i już ci ufa. Lubi cię. – Uśmiechnął się. – Ty ją zresztą też.
- To grzech?
Zaśmiał się.
- Nie, oczywiście, że nie. Posłuchaj, na razie przyjęliśmy cię na okres próbny, w każdej chwili możesz się wycofać. Sprawdzimy, co umiesz, podszlifujemy twoje umiejętności… - Wyciągnął w moją stronę kartkę i długopis. – Jeśli chcesz oficjalnie zostać naszym nieoficjalnym agentem, podpisz. Możesz, oczywiście, przeczytać całą umowę, nie pali się.
Skoro Anna to podpisała, skoro ten gość uśmiechał się do mnie miło, nie mogłem odmówić. Wziąłem kartkę, usiadłem na krześle pod ścianą i zacząłem czytać. Nie dam się złapać na żaden haczyk. W końcu, gdy upewniłem się, że wszystko jest w porządku, podszedłem do biurka i uniosłem długopis.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał mnie mój przyszły szef. – Dlaczego wziąłeś tę kartkę i ją przeczytałeś?
- Zawsze muszę wiedzieć, na czym stoję.
Szef uśmiechnął się tylko i przyglądał się, jak składam podpis.
Zostałem zwerbowany jako tajny agent.
Rozdział 2
Zamknąłem za sobą drzwi. Anna przyglądała mi się bacznie.
- Przyjął cię? - zapytała. Skinąłem głową.
- Chciał mnie złapać na umowę. – Uśmiechnąłem się lekko. – Nie przyjąłby mnie, gdybym wcześniej jej nie przeczytał, prawda?
Anna zaśmiała się.
- Zgadza się. W ten sposób odpada siedemdziesiąt pięć procent kandydatów. Mniejsza, skoro już tutaj jesteś, to powinieneś poznać kilka osób. Co prawda większość agentów jest w tej chwili na misjach…
Przeszliśmy przez korytarz, skręciliśmy gdzieś w jego połowie. Anna otworzyła drzwi i dostrzegłem chłopaka, na oko w moim wieku, siedzącego przy komputerze ze słuchawkami na uszach. Miał krótkie, ciemne włosy, ubrany był jak każdy, normalny nastolatek.
- …Ale nie ten. – Anna zdjęła mu nagle słuchawki z uszu. Usłyszałem znajome dźwięki 3 Doors Down. – OCKNIJ SIĘ! POŻAR!
- PRZESTAŃ DRZEĆ SIĘ DO MOJEGO UCHA! – odkrzyknął chłopak. – A pożar tylko ja mogę rozpętać! – Popatrzył na mnie. – Ty to pewnie Ryu, racja? – Wyciągnął dłoń. – Mówią mi Gagatek.
Uścisnąłem dłoń.
- Gagatek? Czemu?
- Zwerbowali go, gdy szkoła zauważyła, że włamywał się na serwer i zmieniał oceny. Wtedy jeszcze bez pseudonimu – wyjaśniła Anna. – A że zaczął włamywać się do komputera szefa przez sieć wewnętrzną, to tak go nazwali.
- I nie wywalili cię? – Zdziwiłem się.
- Porządny haker jest na wagę złota. – Nastolatek uśmiechnął się. – Wnioskując po systemie krążenia wiadomości, szuka cię nasz nauczyciel samoobrony. Pan Kiwajakotako jest miłym gościem. – Skłamał. Widziałem to po jego twarzy. – Polubisz go.
- Kiwajakotako? – Znów się zdziwiłem.
- Nigdy nie mogłem zapamiętać tych japońskich nazwisk, pseudonimów i podobnych. Więc, pan Kosimazaki cię szuka. Myślę, że powinieneś do niego zajrzeć. Miło było poznać.
- Ta, ciebie też. – Odwróciłem się. – Anno, możesz mnie zaprowadzić do tego gościa?
Pan Hoshimoto Masuka był niezbyt postawnym człowiekiem. Był niższy nawet od Anny, a jestem wyższy od niej o dobre kilka centymetrów. Pochodził, oczywiście, z Japonii.
- To ty jesteś ten nowy? – Perfekcyjnie mówił po polsku, jednak można było wyczuć leciutki akcent. – Pokaż mi, jak załatwiłeś tego gościa. – Stał w bezruchu. Ja też. – No dalej, uderz mnie! - Jak chce. Zaatakowałem bez uprzedzenia, uderzyłem mocno w szczękę. Upadł na czworaka, a ja wtedy kopnąłem go, tak jak tamtego, w głowę. Sensei jęknął. Podałem mu dłoń i pomogłem wstać. Zataczał się lekko.
- A drugi? – zapytał.
- Drugi zwiał. Nigdy nie mówiłem, że byli jacyś specjalnie mocni. Ale że sensei ode mnie tak oberwał, to się nie spodziewałem.
- Jeszcze wielu rzeczy się nie spodziewasz, gówniarzu – warknął. Uśmiechnąłem się do niego. Widać, gość jest na nie do wszystkich. To ja będę go jeszcze bardziej wkurzał. – Ćwiczyłeś coś kiedyś?
- Karate, dwa lata. Niezbyt wiele z tego wyniosłem…
Zaatakował nagle. Prawy prosty, zwodzący, zaraz po nim szybkie kopnięcie w łydkę. Trafił. Przewróciłem się, jednak natychmiast zrobiłem szybki przewrót w tył i kontratakowałem. Odsunął się w bok przed moją pięścią, z wyniosłym uśmieszkiem.
Cóż, bliższe niż karate były mi chyba sztuki mieszane i zwykła improwizacja. Ostatecznie mogę zacząć ćwiczyć krav magę. To mi się przyda.
Teraz, gdy prawa pięść chybiła o centymetry, lewa poszła pod nią, trafiając Japończyka w pierś. Odskoczył momentalnie. Patrzył teraz na mnie jakoś dziwnie, jakby… Z szacunkiem. Przybrałem pozycję, gotów na kolejne ataki.
- Zasługujesz na miano Smoka. – Odwrócił się. – Idźcie na strzelnicę, czekają tam na was.
Anna podeszła do mnie. Uśmiechała się. Teraz dopiero poczułem, jak boli mnie łydka. Kulałem trochę, więc dziewczyna wzięła mnie pod ramię.
- Jesteś pierwszym, który zdołał zdobyć u niego choćby tę krztynę szacunku.
- Improwizowałem. – Uśmiechnąłem się. – Mam nadzieję, że go nie poturbowałem.
- Nie martw się. On jest nieśmiertelny. – Zachichotała.
Strzelnicę prowadziła była wojskowa, sierżant Maria Kruk. Wyglądała jak każdy, przeciętny człowiek. Mogła mieć jakoś 30 lat, nie była brzydka, ale z drugiej strony nie można było nazwać ją przesadnie piękną. Ale uśmiech miała miły. I szczery.
- Podobno interesujesz się militariami – zagadnęła. Podniosła pistolet. – Wiesz, co to jest?
Uśmiechnąłem się szeroko.
- Sigma. Wygląda na model SW40F. Magazynek na 10 pocisków. Samopowtarzalny, działający na zasadzie krótkiego odrzutu lufy. Zastosowano mechanizm ryglowy z przekoszeniem lufy względem zamka. Mechanizm uderzeniowy typu iglicznego. Trójstopniowe zabezpieczenie, trzy bezpieczniki: zewnętrzny – spustowy – i dwa wewnętrzne – igliczne. Zasilana z wymiennego magazynka, w którym pociski są ułożone w szachownicę. Mówić dalej?
- Nie… Nie trzeba. – Pani sierżant patrzyła na mnie dziwnym wzrokiem. - Znasz się na tym, widać. – Podała mi broń, wskazała stanowisko. – Strzelałeś kiedyś z czegoś takiego?
- Nie, ale szybko się uczę. – Sprawdziłem zawartość magazynka, odbezpieczyłem broń, wycelowałem w tarczę, trzymając broń prawą ręką. Nacisnąłem raz spust. Odrzut broni wykręcił nienaturalnie nieprzygotowaną na to dłoń. Syknąłem, odłożyłem błyskawicznie broń na oparcie i zająłem rozmasowywanie bolącego nadgarstka. Szlag by to!
- Powinieneś chyba pójść z tym do lekarza. – Sierżant uniosła brwi. Zdenerwowałem się. Zacisnąłem mocno pięść. Ręka bolała nadal. Znów chwyciłem broń, tym razem trzymając ją w obu rękach. Bolało. Wycelowałem. Bolało. Nacisnąłem spust. Zagryzłem wargę. Cholernie bolało. Trafiłem gdzieś w tarczę. Popatrzyłem obok na licznik. Wygląda na to, że trafiłem gdzieś w bok głowy konturowej postaci człowieka. Wycelowałem znowu, nacisnąłem spust. Trochę lepiej.
Zostało osiem pocisków w magazynku. Wystrzelałem wszystkie, jeden po drugim. Uśmiechnąłem się na widok dziur w głowie. Kilka chybiło, owszem. Potrzebowałem praktyki. Ale początek wydawał się obiecujący. Wyciągnąłem pusty magazynek, odłożyłem broń. Nadgarstek dalej bolał, jednak miałem to gdzieś.
- Jeszcze ktoś pragnie mnie sprawdzić? – zapytałem. Anna pokręciła przecząco głową. – Co dalej?
- Za trzy dni będzie was czekać misja inicjacyjna. Do tej pory masz wolną rękę. – Sierżant patrzyła to na mnie, to na wynik na elektronicznej tablicy. Uśmiechnąłem się lekko.
- To dajcie mi tu duże pudło z magazynkami do tego pistoletu.
Zaczynało się. Oczyma wyobraźni już widziałem ten wielki, świecący napis.
Witamy w ABN!
Rozdział 3
Przykucnąłem. Obok mnie to samo zrobiła Anna. Oboje czuliśmy w pasie ciężar kabur. Sierżant powiedziała, że pistolety nie będą nam potrzebne, ale lepiej mieć i nie potrzebować, niż na odwrót. Zadanie nie było trudne, mieliśmy zgrać pliki z komputera pewnego przedsiębiorcy. Jego willa była pełna strażników i dobermanów, gotowych rzucić się na każdego. I dlatego to nie będzie trudne.
- Jakiś pomysł, jak dostać się do środka między strażnikami i psami? – zapytała mnie. Uśmiechnąłem się.
- To nie będzie takie trudne.
Zeskoczyłem z muru z powrotem na ulicę. Zdziwiona dziewczyna zrobiła to samo. Byliśmy ubrani w ciemne ciuchy, jednak nie był to żaden kombinezon. Było ciemno i wszędzie świeciły się światła, co wcale nam zadania nie ułatwiało.
Z drugiej strony, ten przedsiębiorca właśnie urządzał przyjęcie.
- Jesteś dobrą aktorką? – zapytałem Anny, gdy stanęliśmy przed bramą. Pokręciła głową. – Więc gadanie zostaw mnie. – Nacisnąłem przycisk dzwonka. Natychmiast przybiegł strażnik.
- W czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie.
Dalej, Gagat, pomóż!
- Po angielsku! Johnny Street z osobą towarzyszącą! – usłyszałem w słuchawce. Usłuchałem.
Sprawdził coś na liście, a potem nas wpuścił. To nie było takie trudne. Pozostawało tylko wejść do środka, zgrać dane i wyjść.
Komplikacje pojawiły się później.
- No, to teraz tylko do środka. – Anna uśmiechnęła się do mnie. – Dobra robota.
A potem rozległy się strzały. Ludzie momentalnie skulili się, z rękami na głowach. Przekląłem. Coś tu się działo.
- To jest zaplanowane przez naszych, prawda? – Annie drżał głos. – Powiedz, że to jest tylko cholerna gra!
Upadł jeden z mężczyzn. Podbiegłem do niego momentalnie, przyłożyłem mu palce do tętnicy szyjnej.
O w mordę.
- To nie zabawa.
Zaraz pojawili się zamaskowani mężczyźni, trzymający AK-47.
- Wszyscy na ziemię, komórki, zegarki, biżuteria do worka! – wrzasnął jeden. Ciekawe, jak zareaguje na widok naszych wytłumionych Sigma. Wolałem się o tym nie przekonywać. Nie teraz. – Jeśli ktoś się ruszy, zabijemy!
- Policja w drodze, ale oni gówno zrobią. – Gagatek cmoknął. – Musicie poradzić sobie sami. Pokażcie tym skurwielom, że nadajecie się do tej roboty!
Miał rację.
- Przez okno! – warknąłem do Anny. Splotła dłonie, pomogła mi wyskoczyć. Zawiesiłem się na parapecie. Dziewczyna wspięła się po mnie, otworzyła okno. Weszła do środka, za nią wszedłem ja.
Zaczynało robić się ciekawie.
Terrorysta szedł korytarzem. Strzelał do każdego, kto pojawił się w zasięgu jego wzroku. Podobało mu się to.
Ale zaraz drzwi, obok których stał, otworzyły się gwałtownie. Zdołał się odsunąć, a potem popatrzył młodej dziewczynie w oczy. Wyglądała na przerażoną. Uśmiechnął się do niej, świadom, że nie zobaczy tego uśmiechu przez maskę.
Zaraz potem dostał kulkę w łeb.
- Masz impet – powiedziałem do Anny. – W porządku?
- Tak. – Wstała. – Jak na kogoś, kto właśnie zabił człowieka, jesteś niezwykle spokojny.
- Tylko na zewnątrz. W porządku, ty pójdziesz i skopiujesz dane…
- Oszalałeś?! Po co?! Mamy tu terrorystów, a ty chcesz, żebyśmy wykonali misję testową?!
- …A ja zajmę się tymi tutaj. Zaufaj mi. Nie możemy wrócić tam dlatego, że załatwiliśmy tylko ich. Niezakończona misja, nieważne, testowa czy nie, to koniec.
Patrzyła na mnie przez chwilę.
- Uważaj na siebie. – I odbiegła.
- Ta… Ty też. – Odprowadziłem ją wzrokiem.
Nieważne, ile było przeciwników, jednak ja miałem tylko ten jeden magazynek w Sigmie. Dziewięć pocisków na niewiadomo ilu przeciwników. Ale przecież tutaj było moje zbawienie. Podniosłem AK-47. Sprawdziłem magazynek. Okazał się prawie pusty, więc na jego miejsce włożyłem nowy. Kolejny pełny magazynek schowałem do kieszeni. Tak wyposażony, wyszedłem powoli na zewnątrz, gdzie widziałem wcześniej trzech przeciwników. Byłem cicho, w cieniu nie można było mnie dostrzec. Przykucnąłem. Przyłożyłem kolbę do policzka, wycelowałem. Przełączyłem tryb na pojedynczy strzał. Potem przyglądałem się jeszcze chwilkę.
Gdzie są ochroniarze? Odjąłem broń od twarzy, rozejrzałem się. Zgadłem.
Strażnik gadał z jednym z terrorystów. Śmiał się wraz z nim. Cholera! Wycelowałem w jednego z gości pilnujących zakładników. Targały mną sprzeczności. Z jednej strony muszę to zrobić, z drugiej nie chcę zabijać. Znowu.
Jeśli nie zabiję ich ja, zginą niewinni. To wystarczyło.
Nacisnąłem spust. Trafiłem gdzieś w twarz. Natychmiast przeniosłem celownik na kolejnego przeciwnika, znów strzeliłem, tym razem dwukrotnie. Wiedziałem, że nie trafię go tam, gdzie chciałem, nie miałem czasu dokładnie wycelować. Dostał gdzieś w ramię i tors. Jeśli nawet żyje, to nie będzie nam przeszkadzał.
Stuk. Popatrzyłem pod nogi. Przekląłem. Granat. Rzucony przez trzeciego pilnującego. Odrzuciłem go w stronę strażnika, wciąż gadającego z terrorystą. Nie mieli czasu na reakcję. Powstrzymując wymioty, starałem się jednocześnie zmienić pozycję i zlikwidować trzeciego pilnującego.
Anna bała się. Słyszała zza okien strzały, nawet dźwięk eksplodującego granata. Miała nadzieję, że wszystko z nim dobrze.
Poradzi sobie! Jest przecież o wiele lepszy od ciebie!
Wciąż jednak miała wątpliwości.
Gabinet był pusty. Weszła do środka bez wahania. Komputer był włączony, więc usiadła na fotelu i włożyła pendrive do portu USB. Gagatek zajmie się resztą.
Nagle drzwi się otworzyły. Anna momentalnie wstała. Do środka wszedł organizator imprezy. Przedsiębiorca zdziwił się.
- Co ty tu robisz? – zapytał poważnym głosem.
Anna nie była dobrą aktorką, ale potrafiła kłamać.
- Szukam pana! – Czekała tylko, aż Gagat da jej znać, że zgrywanie zakończone. Weźmie pendrive i zniknie. Lepiej, niech się pospieszy. – Mój tata jest z policji, kazał mi pana znaleźć. Powiedział, że mamy się stąd wynosić!
- Gotowe! – Anna odetchnęła na te słowa. Mężczyzna obrócił się, dziewczyna skorzystała z okazji i wyciągnęła pendrive z portu. Schowała go za opaskę na nadgarstku. Tymczasem przedsiębiorca westchnął.
- Ile macie amunicji w Sigmach? – zapytał, całkowicie zbijając dziewczynę z tropu. Zorientowała się natychmiast, że był podstawiony. Przecież to miała być próba!
- Tylko jeden magazynek. Zostało mi dziesięć pocisków.
- Dane?
- Zgrałam. – Uśmiechnęła się. – Nie zauważył pan?
- Dobrze kłamiesz. Zdaliście. – Wyciągnął broń. – Chodź, trzeba pomóc twojemu kochasiowi.
Anna oburzyła się.
- On nie jest moim kochasiem!
- Tylko? – Mężczyzna uśmiechnął się.
Anna jąkała się przez chwilę. Przedsiębiorca-agent zaśmiał się.
- Przestańcie gadać o mnie i mi, kuźwa, pomóżcie! – warknąłem do mikrofonu.
Skończyła mi się amunicja w AK-47 i w Sigmie. Nie miałem żadnej innej broni, nawet cholernego noża! Następnym razem muszę sobie takowy sprawić. O ile będzie następny raz.
Okno nade mną otworzyło się, na ziemię spadła paczka. Otworzyłem ją i moim oczom ukazała się druga Sigma i kilka magazynków. Oczy mi zabłysnęły, przeładowałem swoją broń, sprawdziłem stan drugiej. Schowałem magazynki do kieszeni. Muszę zmienić kryjówkę, zaraz zmielą mnie na miazgę. Wstałem, wyciągnąłem przed siebie oba pistolety i strzelałem w stronę przeciwników, licząc na trafienia. Wystrzelałem dwadzieścia pocisków, trafiłem może dwoma. Dobre i to, chodziło tylko o zamieszanie.
- Chowajcie się! Policja! – ostrzegł nas Gagatek. Uśmiechnąłem się. Nareszcie.
- Udało się! Ryu, Kunoichi, zmykajcie. – Głos agenta.
Spotkałem się z Anną przed tym oknem, którym weszliśmy do środka. Zeskoczyła, potem szybki bieg przed mur. Krok na murze, potem drugi, chwyt, podciągnięcie się, pomoc wejść Annie i już nas nie ma. Biegliśmy jeszcze przez jakiś czas. W końcu stanęliśmy, starając się złapać oddech. Rozejrzałem się. Staliśmy w pobliżu pubu. Wciąż dysząc ciężko, wskazałem nań kciukiem.
- Może się czegoś napijemy i odpoczniemy chwilę? – zapytałem Anny. Skinęła głową. Weszliśmy do środka. Wszyscy obecni przyglądali nam się. Usiedliśmy przy barze. Trochę ciężko było oddychać przez dym papierosowy, jednak szybko przestaliśmy zwracać na to uwagę. Zamówiłem dwie szklanki coli. Telewizor nastawiony był na wiadomości.
Posiadłość pewnego znanego przedsiębiorcy została dziś zaatakowana przez nieznanych sprawców. Gdy przybyła policja, większość przestępców już nie żyło bądź było rannymi. Wybawcy zniknęli, świadkowie twierdzą, że były to młode osoby, kobieta i mężczyzna, w wieku – może – piętnastu lat. Kimkolwiek byli, ocaleni pragną serdecznie im podziękować.
Stwierdziłem, że wszyscy nam się przyglądają. Prawdopodobnie domyślali się, kim jesteśmy. Wstałem więc, uniosłem szklankę.
- Za święty spokój! – zawołałem. Momentalnie wszyscy się rozchmurzyli, unieśli swoje szklanki, wypili łyk. Usiadłem. – Mili goście.
- Dobra robota! – wykrzyknął ktoś.
- Radzimy sobie, jak możemy! – odkrzyknęła Anna. Uśmiechnąłem się. Wypiliśmy swój napój, wstaliśmy.
- Nas tu nie było, panowie! – Uśmiechnąłem się.
- Ale wpadnijcie jeszcze, Duchy!
Ze śmiechem na ustach, wyszliśmy.
Rozdział 4
- Nie. Mam urlop.
Stałem właśnie przy lustrze. Czekałem na Annę w Agencji. Ubierała się właśnie. Dziś w szkole miał odbyć się bal z jakiejś tam okazji, kilkunastu uczniów zostało zaproszonych, w tym ja, więc poprosiłem Annę, by mi towarzyszyła. Zgodziła się, oczywiście. A teraz nękał mnie i Gagat, i nasz szanowany jefe. Sigma patrzył na mnie z błaganiem w oczach. Poprawiłem krawat i popatrzyłem na niego.
- Cholera, wziąłem urlop na tę jedną, pieprzoną noc, bo chciałem się rozerwać.
- Ale to przecież na miejscu! – usiłował przekonać mnie Gagatek.
Twierdzili, że w mojej szkole mają miejsce jakieś brudne interesy i żebym to sprawdził. Mógłbym. Ale mam urlop. Przyszedłem tu tylko po Annę. Dajcie mi, kuźwa, spokój!
- Powiedziałem: NIE! – warknąłem nieprzyjaźnie. Sigma przeklął.
- A, cholera z tobą. Gagatek, daj znać Porterowi o sytuacji.
- Robi się. – Odwrócił się, żeby odejść, ale wtedy otworzyły się drzwi. Weszła Anna, ubrana w piękną suknię. Delikatny makijaż, ładnie ułożone włosy. – Oh, boy – jęknął Gagat.
Rozumiałem go w pełni. Przełknąłem ślinę, podenerwowany.
- Pięknie wyglądasz… - wyjąkałem.
- Mowę zabiera. – Szef uśmiechnął się. – Cóż więc, miłej zabawy.
Skinęliśmy mu głowami i wyszliśmy. Dziś nie zwracałem uwagi na koszty, więc zadzwoniłem po taksówkę. A potem sobie o czymś przypomniałem.
- Zamknij oczy – poprosiłem. Anna zdziwiła się.
- Po co?
- Proszę.
Zamknęła. Wyciągnąłem coś z kieszeni. Był to naszyjnik z dużym, zielonym kamieniem. Zapiąłem jej go. Otworzyła oczy, zaskoczona. Uśmiechnąłem się. Owszem. Widać to wyraźnie i nawet ja nie boję się tego przyznać.
Zakochałem się.
To nie był drogi naszyjnik. Anna o tym wiedziała. Wiedziała, że prawdopodobnie kupiłem go gdzieś za kilka złotych. Ale wiedziała, że tu nie chodzi o wartość, tu chodzi o sam gest.
Widziałem w jej oczach, że się cieszyła. Nadjechała taksówka.
Pół godziny i pół stówki później staliśmy już przed szkołą. Rozejrzałem się. Słońce dopiero zachodziło, do rozpoczęcia pozostało wciąż kilkadziesiąt minut, a okolica już była pełna uczestników. Przy drzwiach zobaczyłem kogoś, kogo nie spodziewałem się więcej widzieć tego dnia. Podszedłem do niego.
- Gagat! Co ty tu robisz, draniu?
- Też chodzę do tej szkoły. Szef stwierdził, że skoro wy nic nie robicie, to i ja mogę przyjść. Niestety, nie zdołałem nikogo zwerbować jako osoby towarzyszącej. Załapię się na technika.
Anna popatrzyła na niego sceptycznie.
- No dobra, cwaniaku, teraz wyjaśnij nam, jakim cudem dotarłeś tu przed nami?
- Zakosiłem wam pierwszą taksówkę. – Pokazał nam język. Zaśmiałem się. – Mniejsza o to. Nie jesteśmy tu w robocie, tylko prywatnie. – Wyciągnął do mnie dłoń. – Tomasz.
Uścisnąłem.
- Marcin.
Nie czekaliśmy długo. Drzwi otworzyły się. Gagat załapał się na technicznego. A my zajęliśmy się dalszym czekaniem. W końcu udało się, wszystko poustawiane, słońce schowało się za horyzontem, pogaszono wszystkie światła prócz tych na sali. Dyrektor przywitał krótko wszystkich, potem gdzieś wyszedł. Gagat usiadł za klawiaturą laptopa, włączył tango. Wszyscy momentalnie zaczęli tańczyć.
Wpatrywałem się w oczy Anny, a ona wpatrywała się w moje. Z jednej strony byłem niebotycznie szczęśliwy, a z drugiej wiedziałem, że ta chwila nie może trwać długo. Nawet nie wiedziałem, kiedy, a jej usta zaczęły niepokojąco przybliżać się do moich. Uśmiechnąłem się w duchu, przymknąłem oczy…
I wtedy zgasło światło. Muzyka umilkła. Ogarnęła nas ciemność, która zaraz zniknęła. Tak nagle, jak zniknęła, elektryka powróciła. A między nami do niczego nie doszło.
- Pójdę sprawdzić – zaofiarował się jeden z techników. Otworzył drzwi, wyszedł z sali. Zapalił światło na korytarzu. Nagle usłyszeliśmy strzał z pistoletu. Drzwi otworzyły się, do środka wpadł postrzelony w brzuch technik.
No tak. Szczęście nigdy nie trwa wiecznie. Kurwa mać!
Na salę wszedł uzbrojony mężczyzna. Rozejrzał się po zebranych.
- Wszyscy na podłogę, ręce na głowach i ani mi się ważcie ruszyć! – wrzasnął. Wszyscy zabrali się do wykonywania polecenia.
- Masz broń? – zapytałem szybko Anny. Pokręciła głową.
Tymczasem terrorysta podniósł pistolet, by dobić rannego technika. Ten patrzył się na niego z przerażeniem.
I wszystko trafił szlag.
Nie wiadomo, kiedy, w mojej dłoni pojawił się pistolet marki Sigma. Oddałem jeden, celny strzał. Byłem na tyle przewidujący, żeby zabrać broń. Machnąłem ręką na Gagatka.
- Kto i kiedy ma tu przyjść?! – zapytałem go.
- Agent specjalny Porter. Nie mam pojęcia, kiedy. – Rozejrzał się. – Potrzebujemy broni.
- Potrafisz się nią posługiwać? – Anna wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu.
- To, że nie jestem agentem terenowym nie znaczy, że jestem palantem i nieukiem. Anno, bierz broń tego tutaj. Ryu nam zrobił tyle huku, że zaraz zlecą się tutaj kolejni.
- W tym sęk, że prawdopodobnie się nie zlecą – wtrącił się ranny technik. – Było ich tam co najmniej pięciu. Tylko ten jeden tutaj przyszedł, reszta gdzieś poszła.
- Zmiana planu. – Gagatek westchnął. – Ja zostanę tutaj i zajmę się tym gościem, a wy przebadajcie sytuację.
- Powinieneś zadzwonić po pogotowie – zauważyła Anna. Pokręciłem przecząco głową.
- Ani mi się waż. Zadzwonicie na pogotowie, zjadą się gliniarze. Przestępcy spanikują. Co się z tym wiąże?
- Przesrane. Racja. – Gagatek zastanowił się.
- Dzwoń do szefa. Niech on się tym zajmie. Zero policji – podpowiedziałem. Gagat wyciągnął komórkę. Wybrał numer. Odczekał chwilę. Na jego twarzy zaczęła pojawiać się panika.
- Nie działa – powiedział. – Nie ma sygnału. Jakim, kuźwa, cudem?! – wrzasnął i rzucił telefonem o podłogę. – Pospieszcie się. Jeśli nie uda nam się dodzwonić do szefa, ten chłopak zginie. Musicie włamać się do gabinetu higienistki i przynieść tu jakieś środki. Bandaże, opatrunki, woda utleniona. Biegiem.
- Zrobimy, co w naszej mocy – stwierdziłem.
- Oby. Jeszcze nikt mi nie umarł, nie mam zamiaru tego zmieniać. – Gagat popatrzył na nas. – No, idźcie już!
Anna podniosła pistolet martwego terrorysty. Zauważyła drugi w kaburze, więc jeden rzuciła w stronę Gagatka. Skinął głową. Potem wyszliśmy z sali.
Było ciemno. Cholernie ciemno.
- Boisz się ciemności? – zapytałem Anny. Zaprzeczyła. Chwyciłem ją za przegub i pociągnąłem. Zaczęliśmy biec. – A ja wciąż mam nadzieję, że nic mnie nie zje…
Żartowałem, oczywiście. A tu, cholera, żart zmienił się w rzeczywistość.
Warknął pies. Nawet, jeśli nas nie widział, z pewnością wyczuł i usłyszał. Zatrzymaliśmy się. Cholera, że też tu nie ma świateł…
Nagle halogeny zaczęły świecić. Dostrzegliśmy dwóch uzbrojonych mężczyzn. I dobermana metr przed nami. Ajć. Przestępcy rozmawiali o czymś, nagle nas zobaczyli i przestali. Wpatrywali się w nas przez chwilę, potem unieśli broń. Pies rzucił się na nas. Konkretniej, to na mnie. Powalił mnie, już miał zamiar odgryźć mi szyję. Wziąłem oddech i skręciłem mu kark. Anna przykucnęła, oddała strzał w stronę chowających się przeciwników. Niecelny. Dał mi jednak czas, bym się podniósł i ukrył.
Przeciwnicy wystrzelili na raz. Ten sam dźwięk. Odgłos uderzenia kurka w łuskę pocisku, wypełnioną prochem. Huk jego eksplozji. Szczęk przesuwającego się zamka. M1951. Magazynek na osiem pocisków. Szesnaście w obu pistoletach, odjąć dwie kule. Liczyłem. Zostały trzy. Dwie. Jedna.
Puste magazynki.
Wyskoczyłem z kryjówki, pędziłem do przeciwników, wymieniających magazynki. Oddałem dwa strzały. Oba celne. Odetchnąłem, widząc na podłodze dwa ciała. Zostało mi siedem pocisków i jeden zapasowy magazynek. Zaczynało robić się ciekawie.
- Tędy. – Wskazałem odnogę prowadzącą do gabinetu higienistki. Weszliśmy po schodach na wyższe piętro, Anna pozbierała medykamenty. – Wracaj do Gagatka, ja się rozglądnę.
- Bądź ostrożny. Nie daj mi się zabić.
Uśmiechnąłem się na te słowa.
- Nie dam. Idź już!
Obserwowałem ją, dopóki nie zniknęła za rogiem. Powoli zszedłem po schodach. Broń trzymałem w pogotowiu, jednak liczyłem na to, że nie będę musiał jej używać.
Zszedłem do piwnicy. Tutaj mieściły się szatnie, mała sala gimnastyczna i stołówka. Światło świeciło się tylko w tym drugim. Przykucnąłem, podszedłem cicho. Zerknąłem do środka.
Zamarłem. Przestępcy zwinęli dywan, odsłaniając panele, które z kolei wydłubali z podłogi, niszcząc przy okazji. Była tam ukryta duża klapa. A pod nią…
Pod nią były narkotyki. Co najmniej pięć ton heroiny bądź kokainy. Starczyłoby tego, żeby uzależnić cały kraj. Jasny gwint! Jak mnie zobaczą, to na całym pieprzonym świecie to ja będę miał najbardziej przejebane.
Kuku. Jeden z przestępców popatrzył w moją stronę. Wrzasnął coś, wyciągnął broń. No, to czas na śmierć. Innego wyjścia nie ma.
Szkoda, że ja o tym nie wiedziałem. Mógłbym stanąć naprzeciw nich.
Z drugiej strony nie jestem też idiotą i wiem, że jeśli piętnastu chłopa uzbrojonych w AK-47 idzie w twoją stronę, to nie jest to najlepszy czas na bohaterstwo.
Miałem więc wybór: skręcić w stronę szatni, czyli długiego, prostego jak cholera i wąskiego korytarza, równającego się z samobójstwem, wdrapać się po schodach i liczyć, że mnie nie oflankują bądź też pójść na stołówkę i liczyć na to, że gdzieś tam będą jakieś drzwi czy cokolwiek, co da mi jakąś przewagę. Wybrałem trzecią opcję. Wjechałem barkiem w drzwi. Nie zważając na ból ramienia, usiłowałem przyzwyczaić wzrok do ciemności. Dużo krzeseł i stołów. Mogły się przydać do zabarykadowania się. Szkoda, że wcześniej rozpieprzyłem drzwi w drzazgi. Po prawej był ślepy korytarz, na początku którego były drzwi do malutkiego pokoiku kogoś w rodzaju księgowej. Olałem je. Przeturlałem się po najbliższym stole, potem kolejnym, na szczupaka wleciałem w okienko, gdzie podawano jedzenie. Masa poukładanych na sobie talerzy i garnków. Uśmiechnąłem się. Na pewno jakiś idiota spróbuje tędy wejść. Może nawet nie jeden. To była dobra strona. Zła: na pewno kilku wejdzie przez drzwi obok. A cała reszta zostanie na zewnątrz, uniemożliwiając ucieczkę.
Przestałem się zastanawiać nad moją zagładą, gdy dwóch przeciwników weszło przez okienko. Oddałem jeden strzał do góry porcelany i aluminium. Całość posypała się na nich. Wrzasnęli, przerażeni. Zostali przygniecieni wszystkim. Wykorzystałem sytuację. Chwyciłem AK-47 i znów przeskoczyłem przez okienko. Dwóch przeciwników wycelowało do mnie, nacisnęło spust. Spanikowałem, padłem na podłogę. Prześlizgnąłem się pod stołem. Usłyszałem jęki. Widać, zamiast mnie oberwali kumple. Uśmiechnąłem się. Korzystając z obecnego zamieszania, oddałem kilka(naście) mniej lub bardziej celnych strzałów i wybiegłem z pomieszczenia. Odetchnąłem. Tym razem mi się udało, ale wiedziałem, że nie zawsze będę mógł liczyć na taki fart. Biegłem z powrotem do sali gimnastycznej, gdzie mieścił się nasz balowy przybytek. Rozejrzałem się.
- O kurwa… - wymsknęło mi się.
Z perspektywy Gagatka wyglądało to mniej-więcej tak: W niedługi czas po tym, jak wraz z Anną wybiegliśmy, przybyło tutaj trzech przestępców. Zaraz potem wróciła Anna z opatrunkami. Kazali jej rzucić broń, co też niezwłocznie zrobiła, widząc sytuację. Gagatek stał na środku sali, trzymając w dłoniach pistolet i celując nim do jednego z przeciwników, który swoją broń trzymał przy skroni jakiejś dziewczyny. Pozostała dwójka celowała z karabinów w drzwi. Wtedy właśnie wpadłem ja. Kazali mi rzucić broń, więc ją rzuciłem. Nie miałem wyjścia. Jedyną uzbrojoną osobą po naszej stronie pozostawał więc tylko Gagatek.
- Rzuć broń. – Przestępca naciągnął kurek w pistolecie. Nie żartował. Gagatowi trzęsły się nieco dłonie, jednak miałem wrażenie, że to z powodu wściekłości, a nie braku praktyki. Nie miał wyboru. Odrzucił pistolet.
A przeciwnik uśmiechnął się. Popatrzył na martwego już technika, któremu nie zdążyliśmy pomóc. A potem nacisnął spust.
Najpierw zmroziło nam krew w żyłach. Zaraz potem nasza czerwona, życiodajna ciecz zawrzała.
Gagat miał w rękawach broń. Był równie przewidujący, co ja. Tylko, że tym razem o wiele bardziej wściekły. Z wrzaskiem wycelował w mordercę i naciskał spust. Ciało martwego terrorysty upadło dopiero wtedy, gdy skończyła mu się amunicja. A zostało dwóch kolejnych. Uważał, że skoro miał broń, mógł uratować tę dziewczynę. Momentalnie wyrzucił puste magazynki. Pod marynarką miał ukryte kolejne. Nie zdążyłby jednak.
Ale ja również byłem wściekły. Nie miałem czasu na podniesienie broni. Przeciwnik już unosił swojego AK-47. Wpadłem na niego. Lewą ręką uniosłem lufę karabinu, prawą wyciągnąłem z kabury jego pistolet i strzeliłem mu w oko. Strzelałem przez dziurę w jego głowie do kolejnego przeciwnika niczym bohater „Wanted”, dopóki nie upewniłem się, że obaj nie żyją.
- Mogłem ją uratować… - wyszeptał Gagatek.
- Nie miałeś szans – zauważyła Anna. – Strzeliłbyś. Skurcz. Strzał. Drgnąłbyś. To samo. – Anna przeklęła i podbiegła do okna. – Co znalazłeś?
- Narkotyki. W cholerę.
- No to mamy zjazd. – Usłyszeliśmy ciężarówki. – Przyjechała kolejna fala dilerów do sprzątnięcia. – Anna popatrzyła na nas. – Idziemy we trójkę. Niech ktoś tutaj weźmie jakąś broń. Jeśli wejdzie tu ktoś, kto wyraźnie będzie miał zamiar was zabić, strzelajcie. – Dziewczyna zwróciła się do wszystkich obecnych. – A my idziemy dalej zgrywać bohaterów. Chodźcie, panowie!
Koniec ze skradaniem się. Amunicji nie mieliśmy co prawda dużo, ale mieliśmy zamiar zamordować każdego przeciwnika, który stanie nam na drodze. Podniosłem AK-47. Po chwili zastanowienia założyłem go na plecy, schowałem Sigmę i podniosłem dwa pistolety terrorystów i amunicję do nich. Ja i Gagat mieliśmy po dwa pistolety, Anna trzymała w dłoniach jeden. Tak uzbrojeni ruszyliśmy dać przeznaczeniu kopa w dupę.
Sala gimnastyczna była usytuowana na drugim końcu korytarza, którym wchodziło się do szkoły. Przy drzwiach głównych mieliśmy spodziewać się armii przestępców, skuszonych narkotykami. Było ciemno, ale teraz nam to nie przeszkadzało. Zlaliśmy się z nią. Była naszym sprzymierzeńcem. Role się odwróciły. Zwierzyna zaczyna brutalne polowanie.
Hałas dochodził z kilku miejsc. Przestępcy obstawili wszystkie wejścia…
A szefowie wcale tu nie wchodzili. Nie tutaj znajdował się ich cel. Co się dzieje?
- Obok szkoły jest drugi budynek do niej należący – przypomniał sobie Gagatek. – O ile dobrze pamiętam, wstęp wzbroniony. Może ma duże piwnice?
- Chodźmy to sprawdzić. – Podeszliśmy do drzwi głównych. Było tam dwóch przeciwników. Chciałem na nich wyskoczyć, jednak Anna położyła mi dłoń na ramieniu. Zrozumiałem aluzję. Ona to zrobi. Przyglądaliśmy się jej.
W przysiadzie podeszła cicho do jednego z przeciwników. Nie zauważyli jej. Lecz nagle ten drugi popatrzył w jej stronę. Chciał wrzasnąć, jednak Anna była szybsza. Wyszarpała nóż z pochwy bliższego przeciwnika, poderżnęła drugiemu gardło i wbiła ostrze w oko pierwszego. Schowała broń za pasek.
Widziałem takie akcje wiele razy, czy to na filmach, czy w grach. Ale nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Anna zrobiła to wszystko bezszelestnie. Z całej akcji zdołaliśmy usłyszeć jedynie odgłos dwóch padających na ziemię ciał. A chwilę później szelest za plecami.
Momentalnie odwróciliśmy się z pistoletami wyciągniętymi przed siebie. Przestraszona postać natychmiast uniosła ręce. Wyglądała jak bohater Splinter Cell.
- Rychło w czas, Porter! – warknął Gagat. – Zginęło już dwoje ludzi. A wiesz, że to nie my tutaj powinniśmy być!
- On to wie – wtrąciłem. – Założę się, że mógłby ich uratować. A przynajmniej tę dziewczynę. – Syknąłem. – Pierdoleni goście z Epsilonu.
- Skąd wiesz…? – zdziwił się Porter. Był Amerykańcem i było to słychać w jego głosie. – To ściśle tajna informacja!
- Podobne do Eszelonu. – Przekląłem. – Pieprzyć go. Ekipa, chodźmy. Zakończymy to, co zaczęliśmy. A ty się dalej kryj po kątach.
Wybiegliśmy. Wejścia do sąsiedniego budynku pilnowało dwóch mężczyzn uzbrojonych – dla odmiany – w UZI. Czyli mało celności, dużo hałasu. Dwa strzały i po kłopocie. Wbiegliśmy do malutkiego budynku. Gagat miał rację. Były tam schody w dół. Zbiegliśmy po nich. Było tam jakieś gigantyczne urządzenie, jakby generator.
- Jasny gwint – wypsnęło się Annie. – Co to?
- Generator czarnego pola, jeśli dobrze myślę – odparłem. – Czytałem gdzieś kiedyś o tym. To urządzenie wytwarza coś w rodzaju telekomunikacyjnego szumu.
- Innymi słowy, wszelki kontakt w tym polu jest niemożliwy – dokończył Gagatek. – Dlatego nie mogłem dodzwonić się do szefa. Dobra rzecz. – Wyciągnął zza paska Anny nóż. – Zrobimy im małe kuku? – Uśmiechnął się diabolicznie.

- Panowie… - Dyrektor szkoły rozejrzał się po zebranych. – Widzieliście już generator czarnego pola. Jego cenę będziemy licytować później. Tak samo te siedem kilo czystej heroiny, które zostało ukryte w szkole. Przejdźmy do sedna.
Na samym środku sali stała duża skrzynia. Wszyscy wiedzieli, co się w niej znajduje. Wszyscy przybyli tu właśnie z tego powodu.
- Głowica jądrowa. – Dyrektor uśmiechnął się. – Cena wyjściowa to pięć milionów polskich złotych.
Gdy tylko powiedział te słowa, trójce przyczajonych za niedomkniętymi drzwiami agentów ABN zmroziło krew w żyłach. Popatrzyliśmy po sobie. Nie było czasu na żadne gierki. Ustawiłem się przed drzwiami z AK-47 w dłoniach. Obok mnie stała Anna i Gagatek, gotowi na wszystko. Kopnąłem mocno. Drzwi otworzyły się.
Już mieliśmy otworzyć ogień, gdy dostrzegłem twarz dyrektora. Nigdy go specjalnie nie lubiłem, racja. Ale potrafiłem szanować, zasługiwał na to przez to, że radził sobie w każdej sytuacji. Także i teraz. Uśmiechał się.
A my potknęliśmy się. Nie mam pojęcia, dlaczego. Po prostu upadliśmy i patrzyliśmy, jak otrzymujemy solidne ciosy w głowę kolbami. Osunęliśmy się w ciemność.
Ocknęliśmy się związani. Nie mogłem ruszyć się nawet na centymetr, ale i bez tego wiedziałem, że jest za późno. Głowica zniknęła. Przeszedł mnie dreszcz na myśl, co może się stać. Spierdoliliśmy sprawę na całej linii.
A teraz, gdy się obudziliśmy i poczuliśmy beznadziejność naszej sytuacji, mieliśmy otrzymać po kulce w łeb. Już jeden z terrorystów unosił broń. Pierwsza miała być Anna. Poczułem wzbierającą rozpacz. Byłem bezsilny.
Ale Porter nie był. I miał nóż. Przyglądałem się, jak jego ostrze prześlizguje się po gardle nieszczęśnika, ochlapując nas krwią. Zaraz potem nas oswobodził.
- Dzięki – powiedziałem. – Jednak nie jesteś taki bezużyteczny, jak myślałem. – Uśmiechnąłem się lekko.
- Co tu się właściwie dzieje? Generator czarnego pola i narkotyki? Tylko dlatego przybyli tutaj wszyscy najważniejsi?
- Głowica jądrowa. – Westchnąłem. – Widziałeś, który pakował coś na ciężarówkę?
- Wszyscy pakowali. Nie wiem, co. Szefowie zwiali. Dyrektor i kilkunastu przestępców jest w sali gimnastycznej. Przyjechała policja i tamci grożą, że jeśli zrobią cokolwiek, to zabiją zakładników. Wszystkich. Na potwierdzenie wyrzucili z dachu zwłoki tych, których nie zdołaliśmy już odratować. Jesteśmy ich ostatnią nadzieją. Wiecie, że oni nie wyjdą stamtąd żywi.
- Tym bardziej nasi przeciwnicy. – Gagatek zwolnił zatrzask zamka z przyjemnym dla nas odgłosem.
- Tylko jak to zrobić? – Anna zastanowiła się. – Cokolwiek to będzie, zginą niewinni.
- Niekoniecznie. – Uśmiechnąłem się, patrząc na OPSAT na przedramieniu Portera. – Masz EEV?

Dyrektor rozglądnął się po zebranych. Wiedział, że to będzie jego ostatni dzień w tej szkole, więc dlaczego nie miałby się trochę zabawić?
Jego wzrok padł na jedną z dziewczyn. Skinął głową na jednego z podwładnych, który natychmiast ją przyprowadził do mężczyzny. Ten rozpiął pasek, patrząc w oczy nastolatce. Zrobi to tutaj, przy wszystkich. To będzie doskonały pokaz siły.
Ale nagle zaczął działać laptop. Sam z siebie włączył muzykę, jakby były tutaj duchy. Rozległy się dźwięki ostrego rocka. Dyrektor przestraszył się. Nie zwracał zbytniej uwagi na tekst, jednak w jeszcze większe przerażenie wprawił go tekst refrenu. When Angels and Serpents Dance.
Czuł, że ta chwila właśnie nadeszła. Że Anioły i Węże będą tańczyć śmiertelne tango. A Węże to właśnie oni.
Atak nadszedł z trzech stron. Z obu wejść i z wewnątrz, ktoś wcześniej musiał tutaj wejść. Ludzie dyrektora nie zdążyli nawet wyciągnąć broni. Po chwili żywy został tylko on.
Podszedłem do przerażonego dyrektora. Miał rozpięty pasek, co mnie obrzydziło.
- Ty chory sukinsynu! – warknąłem, a potem kopnąłem w twarz. Upadł ciężko. – Kto to kupił?! – wrzasnąłem, przykładając broń do jego kolana.
Uśmiechnął się.
- Możesz mnie zabić. Nic nie powiem.
Nacisnąłem spust trzykrotnie. Jeśli nawet łaskawie go oszczędzę, więcej biegał nie będzie. A nie miałem zamiaru go oszczędzać. W tej chwili brzydziłem się samego siebie. Torturowałem człowieka. Ale jeśli się nie dowiem, gdzie jest ta głowica, zginą tysiące, jeśli nie miliony.
Wrzeszczał. A ja nie miałem zamiaru przestać.
Pytałem go wiele razy i dopiero Anna musiała do mnie podejść, położyć rękę na ramieniu i szepnąć do ucha, że ten gość już nie żyje. Miała rację.
Zawiedliśmy.

- Zawiedliście! – wrzasnął Sigma. Staliśmy w jego gabinecie. – Nie dość, że zginęły dwie osoby, że praktycznie nas zdradziliście, że torturowaliście człowieka, to jeszcze zapieprzyli wam sprzed nosa głowicę jądrową! Co to, kurwa, ma być?!
- To nie my mieliśmy się tym zająć! – usiłowała wtrącić swoje trzy grosze Anna.
- Porterowi też przeszkodziliście! Teraz będę musiał zastanowić się, jak was ukarać!
- Ułatwię ci robotę – wtrąciłem. Odpiąłem kaburę z Sigmą od paska i położyłem ją na biurku szefa. – Odchodzę. Miło było was znać – rzuciłem jeszcze do Anny i Gagatka, wpatrujących się we mnie. Wyszedłem. Z mocnym postanowieniem, że nie wrócę. Bo i po co? Za niedługo nie będzie do czego wracać.
- Świetna robota, szefie – usłyszałem jeszcze głos Anny. – Straciłeś najlepszego agenta.
- Zastanawiam się, czy i was nie powinienem zwolnić! – warknął.
- Nie pogarszaj swojej sytuacji. – Gagat popatrzył na szefa. Szturchnął Annę. Oboje wyszli, nie zastając już nikogo.
A Sigma wpatrywał się w leżącą na jego biurku kaburę. Może był zbyt ostry?
Trudno. Już nic na to nie poradzi. Mieli większe problemy.
Epilog
Świeciło słońce. Siedziałem na huśtawce w ogrodzie i czytałem książkę. Traktowała o końcu świata. Zabawne.
Ktoś się przysiadł. Nie podniosłem wzroku. Wiedziałem, kto to. Nawet się przesadnie nie zdziwiłem.
- Dawno się nie widzieliśmy – zaczęła ostrożnie Anna.
- Tylko tydzień. – Popatrzyłem na nią. – Przyszłaś tu z inicjatywy własnej czy Sigmy?
- Właściwie, to oba. – Umilkła na chwilę. – Żebyś widział minę twoich rodziców…
- Mogę sobie to wyobrazić. – W końcu podniosłem wzrok. – Czego ode mnie chcecie? Nie mam zamiaru wracać.
- Szef chciał przeprosić i przekazać, żebyś się jeszcze zastanowił. Szkoda mu tracić najlepszego agenta. A i Gagatek podobno znalazł tego gościa, który kupił głowicę.
- Na pewno ma lepszych. Nie byłem sam w wydziale Sigma. A głowica to już nie mój interes.
- Może. – Znowu mój wzrok powędrował na stronice książki. Anna oparła głowę o mój bark. Przełknąłem ślinę, nieco zbyt głośno. Dziewczyna udawała, że tego nie słyszała. Popatrzyłem w jej zielone oczy. Zaryzykowałem i objąłem ją delikatnie. Uśmiechnęła się lekko. Cieszyłem się chociaż nie okazywałem tego. Odwzajemniłem jedynie uśmiech.
Zastanowiłem się. Patrzyłem w ciąż na radosne oczy Anny. Westchnąłem.
- No dobra, to który to ma tę głowicę?
Szlag. Zaczynało się od początku. Ale chyba jednak się tym cieszyłem.
Tajny agent wydziału Sigma. To brzmi dumnie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mister155 · dnia 31.10.2009 10:59 · Czytań: 678 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 1
Komentarze
Kyuu dnia 05.11.2009 20:09 Ocena: Dobre
No, Saia to się dodaje do opo a mnie to figusa!?... No cóż niezłe. Na początku miałem tai ubaw, że bijesz dwóch facetów, że aż mnie brzuch rozbolał :lol::D
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty