Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają
i muszą się spotkać aby się ominąć
bliscy i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało
są inni co się nawet po ciemku odnajdą
lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać
tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął
byliby doskonali lecz wad im zabrakło
bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej
niektórzy umierają-to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek
są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami
można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem.
Jan Twardowski
Kiedy powiedziałem, że wyjeżdżam do stanów, rozpłakała się. I zrobiła to w sposób tak cudownie samolubny, że nie wiedziałem już ani co zrobić, ani co powiedzieć. Wiesz, że są takie momenty, że jeden gest, jedno słowo potrafi nieźle zamieszać w głowie. I tak właśnie było tym razem. Siedziałem na kanapie, odwrócony do niej bokiem i czekałem aż coś powie. Ale nie powiedziała nic. Tylko przytuliła się i pachniała tym swoim winogronowym szamponem do włosów. Wdychałem go przez bite pół godziny właściwie nie myśląc o niczym. Gdyby ktoś obserwował nas z boku zapewne wyglądalibyśmy jak z jakiegoś starego obrazka. Rozśmieszyło mnie to wybitnie kiedy sobie spróbowałem wyobrazić. Szeroko otwarte oczy wpatrzone w pustkę i głupie miny.
- A czepiałeś się jak powiedziałam, że będę studiować we Wrocławiu- przerwała milczenie. Nic nie odpowiedziałem bo wydaje mi się, że nie było potrzeby. No bo co niby miał bym wymyślić? Pewnie skończyło by się jakimś głupim: "no ale..." i koniec. Milczeliśmy tak jeszcze następne pół godziny. Tym razem to ja przerwałem.
- Zabiorę Cię do siebie. Kiedy tylko uda mi się coś osiągnąć- naprawdę wierzyłem w te słowa. Wierzyłem, że zabiorę ją do tego przeklętego, tandetnego kraju który tak kochała, mimo, że widziała go tylko na filmach. Równie tandetnych jak i cała tamtejsza kultura. McDonaldsy, kowboje i bloki na które nie wchodzi się pieszo, chyba, że chce się pobić rekord Guinessa. Ale ona marzyła o tym. Ja też. Może i nabraliśmy się na jakiś chwyt reklamowy, albo dopadł nas przekaz podprogowy, nieistotne.
- Obiecuję, że zabiorę Cię tam, gdzie nie musisz marzyć o niebie. Poprostu wchodzisz na najwyższy wieżowiec i go dotykasz...Masz całe dla siebie.
Spojrzałem jej w oczy i ucałowałem w czoło. Delikatnie, po bratersku. Kiedy wyszedłem od niej było już zdrowo po północy. Nie mogłem wrócić do domu. Łzy same napływały do oczu i nie chciałem, żeby rodzice myśleli, że coś się stało. Niedaleko mojego bloku, tuż przy autostradzie, ktoś wybudował działki. Takie rekreacyjne. Żeby starsi ludzie mieli gdzie zasadzić marchewkę, a młodzież gdzie pić w wakacje. O tej porze nie było tam już nikogo. Wszedłem najdalej od osiedla jak tylko mogłem i wydarłem się tak głośno, jak jeszcze nigdy w życiu. Tak, że zatkało mi uszy. Pewnie nie zdajesz sobie sprawy jak to pomaga. Jeśli nie możesz czegoś powiedzieć nawet najlepszemu przyjacielowi, nie duś tego w sobie, bo napewno na dobre to Ci nie wyjdzie. Powiedz to wiatrowi. Nie doradzi co prawda, ale obiecuję, że napewno wysłucha.
Wróciłem do domu i wszyscy już spali, więc nikt nie widział łez na moich policzkach. Nie mogłem zasnąć bardzo długo, a i nie pamiętam dokładnie kiedy to się stało. Myślałem czy warto kogoś kochać. Czy warto dla miłości rezygnować z całego życia i planować je według niej. Bo jak już raz powiesz kocham, kiedy się zaangażujesz to wszystko przpada. Chyba żeby kochać nie wolno być egoistą. Zrobię dla Ciebie wszystko pod warunkiem, że to "wszystko" to będzie moją inicjatywą, a nie ty o to poprosisz. To by chyba nie przeszło. W takiej prawdziwej miłości. Bo gdzieś tam u jakiejś durnej parki piszącej "blogaski" i przesiadującej na czacie pewnie przeszło. Ale ja myślałem o takiej prawdziwej. Czy jeśli wyjadę, nie oglądając się na nikogo, to czy zapomne o miłości, czy w imię miłości będę starał się spełnić jej marzenia? Napewno skrzywdze wiele osób. Napewno. I chyba na tym etapie skleiły się moje powieki, bo nie pamiętam dalszego ciągu przemyśleń. A kiedy się obudziłem to odechciało mi się myśleć o poważnych sprawach(a mam tak często, jakbym wraz z odejściem ciemności zaczynał się wstydzić własnych myśli). Dzień zleciał jak zwykle za szybko- na nauce, śnie i przed telewizorem. A potem wizyta u niej. I rozmowa która właściwie wszystko mi uzmysłowiła. Że nie warto odchodzić, uciekać, że największe szczęście to być razem. Źle się wyraziłem. To nie rozmowa. To dwa słowa:
- Kocham Cię.
Zostałem. Nadeszły wakacje i pierwszy wspólny wyjazd. Kołobrzeg. Nie stany, ale byliśmy razem. I właściwie to nam wystarczało. Wiele się zmieniło od tamtej rozmowy. Nie odstępowaliśmy się na krok, byłem przy każdym jej uśmiechu i przy każdej łzie. I wtedy to się stało. Jakiś skurwiel w nowiutkim bmw bił rekord prędkości w jeździe po mieście. Zginęła na miejscu. Wybaczcie, że się nie rozpisuje, ale to wciąż boli.
Trzy lata później skończyłem studia i wyjechałem do USA. Udało mi się. Od kilku lat pracuję w rubryce towarzyskiej nowojorskiego wydania Times'a. Mam duży dom, mercedesa SLK, spełniłem nasze wspólne marzenia. Ale dalej jestem samotny. Nie potrafię nikogo pokochać. Wszystkie kobiety porównuję do niej. Sprowadziłem jej ciało do stanów i pochowałem na cmentarzu na obrzeżach Nowego Jorku. Codziennie odwiedzam jej grób. Ciągle czuje jej obecność obok siebie. Codziennie czytam epitafium na jej nagrobku i wiem, że mówi prawdę. "Można odejść na zawsze, by stale być blisko." Kiedyś nasze drogi zetkną się ponownie. To będzie najszczęśliwszy dzień mojego życia. Ostatni dzień mojego życia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Smirk · dnia 13.08.2006 19:07 · Czytań: 917 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: