Rok temu, mniej więcej o tej porze, albo trochę wcześniej, pisałem:
"jabłkomózgowie napoczęte przez szpaki
leży u moich stóp.
ostatni owoc z tego drzewa,
jutro dzień zmarłych.
wydziobały dokładnie tę część
gdzie byłaś ty.
wycinam nożykiem nadgniłe
brzegi jamy,
wyrzucam za ogrodzenie.
resztę chrupię ze smakiem,
a życie mi cieknie po brodzie."
Dziś moczę kości w wannie pełnej mleka, uzupełniam wapń, głównie z kufla. Piana ta sama, tylko więcej wiary. Grzybów było mało, najpierw sucho, a potem mokro, ale zimno. Za to liście żółkną, czerwienieją, pomarańczowieją jak zwykle. Tonami pochłaniam te kolory, a co się nie zmieści to psu! Do michy, żeby miał na zaś. Tak. Jutro Dzień Zmarłych. I zima. Zamarzanie komórek, piwnic, piwa, samolubność sanek. A ja dalej nie wiem, co zrobić ze sobą, radykalność omija mnie bezpiecznymi łukami. Partyzanci przyczajeni w ziemiankach drzemią od wojny. Parę lat zeszło, karabiny rdzewieją, psu na budę taka dywersja.
Tak. Jak by nie obrócił tym globem, i tak trafi na psa. A on, ona, spokojnie śpi w swojej budzie, czyli szafce na buty. Jutro Dzień Zmarłych.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
andro · dnia 06.11.2009 08:12 · Czytań: 859 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 11
Inne artykuły tego autora: