Projekt Sigma - mister155
Proza » Długie Opowiadania » Projekt Sigma
A A A
Kontynuacja 'Służby'.

Projekt Sigma

Prolog

…W odpowiedzi na groźby, rząd Niemiec ostrzega, że w przypadku wystrzelenia rakiety z głowicą nuklearną, odpowie tym samym. Nieważne, kto to zrobi, lecz tym samym rozpocznie III wojnę światową. Świat staje na krawędzi kryzysu…
…Prezydent Rzeczpospolitej zaprzecza, że atak rakietowy miałby pochodzić z naszego kraju…
…Kiepską sytuację Polski komplikuje fakt, że to właściwie „most” między państwami Europy Wschodniej i Zachodniej, przez co właśnie my możemy być narażeni na atak…
…Został ujawniony czas do rozpoczęcia III wojny światowej. Do odpalenia pierwszej rakiety pozostały nam trzy dni. Trzy dni do końca znanego nam świata. Prawdopodobnie do końca życia na naszej planecie…
Media. Wszystko muszą skomplikować. Wszystko muszą podbarwić, naopowiadać bzdur, w które uwierzy większość ludzi.
W jednym się nie pomyliły. Zostało siedemdziesiąt dwie godziny do końca świata. Siedemdziesiąt dwie godziny do puenty, która nastąpi przez nas. Mieliśmy okazję powstrzymać gościa, który zdobył tę głowicę. Nie udało się.
Ale media nie wiedziały i nigdy nie dowiedzą się o jednym. Nie dowiedzą się, że na świecie istnieje pewna grupa ludzi z różnych agencji. Będą myśleć, że to wszystko pic na wodę, że jesteśmy skazani na śmierć, że nikt i nic nas nie uratuje. Jeśli nawet ktoś by im o tym doniósł, wyzywaliby go od idiotów. Przecież takie rzeczy istnieją tylko w książkach, filmach czy grach komputerowych. Ale nie w naszym świecie!
- Koniec świata… - wyszeptała moja mama, oglądając telewizję. Wszędzie były wiadomości, wszyscy mówili tylko o jednym. – Skończył się nasz czas.
- Jeszcze nie – odparłem. Dostałem wiadomość od szefa. Ostatnio cieszył się jak dziecko, że wróciłem. Teraz kazał biec do kwatery. – Może jednak komuś uda się zatrzymać ten zegar. Muszę lecieć.
Nie kłamałem. Ja doprowadziłem do sytuacji krytycznej i ja mam zamiar ją skończyć.
Nie będę sam.
Rozdział 1
Wpadłem do kwatery ABN. Rozejrzałem się. Wciąż było wiele osób, jednak za szklanymi drzwiami był wręcz tłum. Dostrzegłem szefa, Annę i Gagatka. Wszedłem do środka. Przywitałem się.
- Co się dzieje? – zapytałem?
- Sytuacja awaryjna – odparł szef.
Na środku sali stała pani Pietruszewska. Popatrzyła na mnie. Skinąłem jej głową. Rozpoczęła.
- Jak wiecie, sytuacja jest drastyczna. Nie wiemy, kto ma tę głowicę, ale naszym zadaniem jest nie dopuścić do jej wystrzelenia. Pozostało nam siedemdziesiąt jeden godzin. Wyznaczamy najlepszych agentów z sekcji Epsilon i Sigma. Oni będą mieli za zadanie powstrzymać ten koniec świata. Cała reszta agentów będzie wykonywać standardowe obowiązki. Proszę teraz szefa wydziału Epsilon o przedstawienie najlepszego agenta.
Z szeregu wynurzył się jakiś mężczyzna. Nie dane było mi poznać jego nazwiska.
- Agent Porter. – I wrócił do szeregu. Stary znajomy Porter będzie z nami współpracował.
- Szef wydziału Sigma?
Jefe wynurzył się z szeregu.
- Agenci Ryu, Kunoichi i Gagatek. Tylko we trójkę coś zdziałają.
Widać było, że Pietruszewskiej niezbyt spodobał się pomysł wytypowania kilku agentów, jednak nic nie powiedziała. Zgodziła się. Świetnie.
Rozeszliśmy się do swoich części budynku. Ja, Anna i Gagatek biegliśmy schodami na czterdzieste piąte piętro, nie czekając na windy. Trochę się nabiegamy.
- Mam dwie wiadomości, dobrą i złą – zaczął Gagat. – Dobra: wiem, kto ma głowicę. Zła: wiem, kto ma głowicę.
Zajebiście.
- Kto taki? – zapytała Anna.
- Gość każe nazywać się El Fuego. Nie mam pojęcia, czemu. Pochodzi z Hiszpanii, jak zapewne zdążyliście się zorientować. Jest największym na świecie handlarzem prochami i bronią.
- To dlaczego nikt go nie sprzątnął? – dopytywałem się.
- Bo gość ma fortecę. Akcja w szkole była trudna. A to było jak spacerek po parku w porównaniu do tego, co nas czeka, żeby dorwać się do tego gościa.
- Był tam Epsilon? – Anna.
- Lepiej. Trzeci Eszelon. Sam Fisher. Najlepszy z najlepszych. A i on nie dał rady. – Gagatek westchnął.
- Bo oni wszyscy mają złe podejście do sprawy. – Zastanowiłem się. – Co by zrobił Neo, gdyby porwali Morfeusza…?
Zrozumieli. I jęknęli. Uśmiechnąłem się.
- Ekipa, trzeba wypożyczyć połowę arsenału. Damy radę.
- Znając ciebie? No ba. – Gagatek przełknął ślinę. – To my rozpętamy trzecią wojnę, a nie ten debil z głowicą.
Zaśmiałem się.
Piętnaście minut później (wliczając w to setkę przekleństw, błagań, żądań, wyzwisk i niedowierzań ze strony sierżant Kruk), przeglądaliśmy zbrojownię. Braliśmy wszystko, co leci. Pistolety, karabiny szturmowe, strzelby, snajperki. I chyba tonę amunicji do tego.
- Taki jest twój plan? – Gagatek jęknął, gdy odstawiał skrzynię pełną broni w kąt swojego biura. Taa… Biuro. To brzmi dumnie. – Wleźć tam i wybić wszystkich? Nie starczy nam amunicji, dobrze o tym wiesz. Idziemy na pewną śmierć!
- Porter przewyższy samego Sama Fishera. – Uśmiechnąłem się. – My będziemy tylko dawać mu czas.
- Chcesz nas zabić! – Anna przełknęła nerwowo ślinę.
- Ty idziesz na karabin snajperski. Jeśli ktoś ma zginąć, to tylko my. – Klasnąłem. – W porządku, ekipa! Wołać Portera! Idziemy na chatę pewnego handlarza dragami!
Dokładnie o godzinie 21:00 (do godziny zero pozostało sześćdziesiąt siedem godzin) staliśmy pod bramą rezydencji przestępcy. Gagat miał rację. Obejrzeliśmy teren przez lornetkę z podczerwienią. Na zewnątrz stało co najmniej siedemdziesiąt osób. Wewnątrz musiało być drugie tyle. Będzie ciekawie. Otworzyliśmy ogień.
Jako, że nasza paczka tylko latała wkoło i strzelała we wszystko, co się rusza, a nie ma na sobie trzydziestu kilo broni palnej, skupimy się teraz na drugiej części planu, czyli na Porterze.
Mężczyzna, jak zwykle ubrany w swój czarny kombinezon z goglami, dostał się na teren posesji przechodząc po kablu od elektryki. Wcześniej, za pomocą zamontowanego na pistolecie OCP, wyłączył na chwilę lampę uliczną. Niezauważony, zeskoczył na trawnik, przeturlał się i rozglądnął przez noktowizor w swoich goglach. Potem przełączył tryb na EM, szukając elektrycznych urządzeń. Kilka kamer, jednak nic, z czym nie zdołałby sobie poradzić. Na noktowizji nie widać było promienia, więc nie były na podczerwień. Podszedł bliżej.
Zaświeciła się lampa. Porter odskoczył momentalnie poza jej zasięg, jednak wiedział już, że się zdradził. Lampy na czujnik ruchu. Szlag! No i po misji.
Ale jednak zaraz potem przez oświetloną część posesji przebiegł strażnik, chcąc znaleźć schronienie przed masakrą na przedzie posesji. Wyglądało to tak, że światło włączyło się przez niego. Agent odetchnął. Zaraz potem wycelował w lampę pistolet, włączył OCP i najszybciej, jak umiał, wbiegł na ścianę, otworzył okno i wbiegł przez nie. Zdążył, efekt OCP minął sekundę po tym, jak on znalazł się w środku. W ciemności. Pozostało mu tylko dojść do władcy tego przybytku i z nim pogadać. Popatrzył na mapę na swoim OPSAT. Piętro wyżej, na końcu korytarza. Nic trudnego.
Zmienił zdanie chwilę później.
Nie wszyscy żołnierze pójdą walczyć z młodzikami, to wiedział. Ale z wewnątrz nie poszedł praktycznie nikt. Cały korytarz obstawiono może z sześćdziesięcioma chłopa. No, to po zawodach.
- Ekipa, mam problem – szepnął. Implant pod jego skórą sprawiał, że nawet najcichsze słowo będzie można usłyszeć. – Nie mam jak się tam dostać.
- Na dach i przez okno na linie! – odwarknął ktoś.
Pomysł dobry, tylko, że zauważą go. Będą próbowali się wbić do środka.
- A kiedy wszyscy będą chcieli wejść? Gość nie ma pancernych drzwi!
- Ale im płaci – odparła Anna. Tym razem był pewny, że to ona. – Każ mu kazać im odłożyć broń. Zrozumiano?
- Jasne. Dzięki.
Zastanowił się. Ten sposób był dobry. A on miał pomysł, jak go jeszcze upiększyć. Połączył się z centralą, wyjaśnił wszystko. Zaraz potem wyszedł przez okno i wdrapał się na dach.
Rozległa się syrena alarmu przeciwpożarowego. Porter rzucił granat dymny pod okno szefa. On będzie bezpieczny, ale jego ludzie pobiegną sprawdzić, co się stało. Będzie miał chwilę.
Nie czekając, zeskoczył z dachu, trzymając linę. Wpadł przez otwarte okno, chwycił oniemiałego przestępcę za usta, nie pozwalając mu nawet mruknąć. Zastanowił się. Lepszym pomysłem niż przesłuchiwać go na miejscu będzie wyciągnięcie go do agencji. Ogłuszył go więc, dał znać reszcie, że czas najwyższy się wynosić.
Dwadzieścia minut później odetchnąłem głęboko, siedząc w pakamerze ciężarówki wraz z całą resztą i nieprzytomnym przestępcą. Udało się.
- Wcale nie było tak źle! – Uśmiechnąłem się. – Dobra robota, ekipa.
- Wiadomo. – Gagatek uśmiechnął się. Patrzyliśmy na wybudzającego się mężczyznę. – Teraz to dopiero zacznie być prawdziwie ciekawie.
- Też tak myślisz? – Anna także się uśmiechnęła. – No to sobie z nim pogadamy!
Nie pogadaliśmy. Przestępca najpierw popatrzył się chwilę na nas, potem uniósł lewą rękę i ugryzł rękaw. Wiedząc, co to oznacza, natychmiast się do niego rzuciłem. Było jednak za późno. Skurwysyn rozgryzł kapsułkę z cyjankiem. Nie żył już, gdy się do niego rzuciłem.
- No… To po zawodach – mruknął Porter.
Kurwa mać, czemu to zdarza się tylko nam?! Patrzyliśmy w niemej desperacji, jak mężczyzna toczy pianę z ust. Nic nie mogliśmy zrobić. Szlag! SZLAG!
Spochmurniali, wróciliśmy do kwatery. Każdy zajął się czym innym. Gagatek usiadł przy komputerze, usiłując zapomnieć o niepowodzeniu, tak samo jak Anna, która podszkalała się w walce wręcz u Japończyka, i ja, znów strzelając do nieruchomych tarcz na strzelnicy. Zawiedliśmy i już nie będzie okazji, by się odkupić.
To już koniec.
Rozdział 2
Leżałem na łóżku w swoim pokoju, niezdolny zasnąć. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Kilkanaście płyt z ulubioną muzyką nagle przestało się podobać, kilkadziesiąt płyt z doskonałymi grami przestało przyciągać. Lektura większości książek traktowała tylko o jednym: o końcu świata, który mogliśmy powstrzymać. To wszystko było takie bezcelowe…
Popatrzyłem na zegarek. Dostałem go od szefa. Z jednej strony pokazywał godzinę – trzecią nad ranem – a z drugiej czas do godziny zero. Pozostało sześćdziesiąt jeden godzin.
Byłem pewien, że także i Anna nie może dziś zmrużyć oka. Dlaczego by więc nie wybrać się na nocny spacer? Z pewnością przechadzka w nocy w najgorszych dzielnicach była mniej niebezpieczna niż pozostałe sześćdziesiąt jeden godzin, a właściwie to, co będzie potem. Wykręciłem więc do niej krótką wiadomość. Zgodziła się. Uśmiechnąłem się lekko, ubrałem i wymknąłem z domu. Kierowcy taksówek na postojach wywiesili karteczki z napisem „DARMO!”, więc podrzucili mnie na rynek. Anna pojawiła się zaraz po mnie. Uśmiechnąłem się do niej, uścisnąłem. Trzymając się za ręce, szliśmy wzdłuż jednej z wielu uliczek. Było przyjemnie. I chociaż żadne z nas nie powiedziało tego na głos, oboje stwierdziliśmy, że to prawdopodobnie ostatnia taka chwila w naszym życiu.
A zaraz potem zadzwonił do mnie Gagatek.
- Jestem genialny, boski i zajebisty! – wydarł mi się do ucha.
- Czemu przerywasz nam miły spacerek? – Zdenerwowałem się.
- Ten martwy gość, którego Porter porwał. On korespondował z innym szefem jakiegoś dużego gangu. Jestem w stu procentach pewien, że on będzie wiedział, kto ma tę bombę!
Popatrzyłem na zegarek, gdy obudziła się we mnie nowa nadzieja. Sześćdziesiąt godzin!
- Gdzie znajdziemy tego gościa?
- Niedaleko was. – Podał adres.
- Szpiegujesz nas?! – warknąłem. Istotnie, to tylko kawałek drogi stąd.
- Po prostu namierzyłem tę rozmowę. Sprężajcie się.
- Ktoś jeszcze wie? – zapytałem, nim się rozłączył.
- Nie. I tak zostanie, póki się czegoś nie dowiecie. Nie będziemy robić nadziei, które mogą okazać się fałszywe. Powodzenia. – Rozłączył się.
- Co się dzieje? – zapytała Anna. – Ktoś wisi mu przysługę?
- Taa, my jemu. Skurczybyk znalazł kogoś, kto może wiedzieć sporo o bombie. To niedaleko.
Anna uśmiechnęła się lekko. A potem poszliśmy.
To był nieduży bar. Wszędzie czuć było papierosy i alkohol. Podeszliśmy do lady.
- Czego tu? – burknął nieprzyjaźnie barman. – To nie miejsce dla dzieci, spadać stąd!
- Mamy sprawę do właściciela tego przybytku. – Anna uśmiechnęła się przekonująco. – Podobno ktoś chciał dziewczynę do towarzystwa i oto jestem. A to – wskazała na mnie. – Moja eskorta. Niebezpiecznie w tych czasach, sam pan wie…
Ona to na poczekaniu?! Usiłowałem wyglądać na niezdziwionego. Było ciężko. Później o tym porozmawiamy.
Barman uwierzył. Skinął głową i wskazał kciukiem drzwi za sobą. Mnie jednak nie wpuścił. Zdążyłem jeszcze zatrzymać Annę, popatrzyć jej w oczy.
Ona naprawdę miała zamiar to zrobić!
- Nie pozwolę ci na to! – wyszeptałem. – Ty naprawdę masz zamiar go przelecieć, żeby ci powiedział!
- Zrobię, co muszę. Nie tylko dla dobra kraju. Także dla naszego.
Wyrwała się i weszła do środka, zostawiając mnie samego, wstrząśniętego i wściekłego do granic możliwości. Pod lekką kurtką czułem ciężar Sigmy. Jeden magazynek. Dziesięć pocisków.
Wystarczy.
Rozpiąłem koszulę. Barman wpatrywał się we mnie, na początku w ogóle niezainteresowany. Zaraz potem przestraszył się nie na żarty, gdy w mojej dłoni pojawił się pistolet. Nie zwróciłem na niego uwagi. Kopnąłem mocno drzwi. Moim oczom ukazał się nieduży korytarz. Trzy pokoje po lewej i jeden na wprost, chroniony przez dwóch, uzbrojonych mężczyzn. Tylko dziesięć pocisków, przemknęło mi przez myśl. Ale nie po to marnowałem każdą wolną chwilę w agencji na strzelnicy, by się tym przejmować.
Już pierwszy strzał przekonał mnie, że tych chwil było o wiele za mało, a ja nie jestem rewolwerowcem, żeby zawsze trafiać z biodra. Pierwsze dwa pociski zmarnowane. Tamci mieli ich o wiele więcej. Wskoczyłem więc do najbliższego pokoju i wylądowałem na podłodze.
Krew mi zawrzała, gdy zobaczyłem, że jakiś czterdziestoletni gość gwałci może dwunastoletnią dziewczynę. Miał broń. Sięgał do niej. Wycelowałem w jego głowę, nie wstając.
- Ani mi się waż! – warknąłem. Zwróciłem się do zapłakanej dziewczyny. – Rzuć mi ten pistolet.
Wykonała polecenie. Złapałem broń i wycelowałem w rozwalone drzwi akurat w chwili, gdy pojawił się w nich pierwszy strażnik.
- Koniec z tym! – warknąłem, po czym nacisnąłem spust w obu pistoletach. Obaj padli na miejscu. Siedem pocisków w Sigmie. Jeśli się nie mylę, to w drugim pistolecie (Jericho, cholera jasna) pozostało jeszcze jedenaście pocisków 0.40 cali Smith and Wesson. I miałem nadzieję, że się nie pomyliłem, bo do Jericho można włożyć trzy typy amunicji i każdego jest inna liczba. – Ubierz się. Nikt więcej nie będzie cię wykorzystywał – powiedziałem do dziewczynki, wstając. – Nie widziałaś mnie.
- Dziękuję – usłyszałem jeszcze, nim wyskoczyłem zza drzwi. Wiedziałem, że drugi strażnik będzie na mnie czekał tuż obok, a ja trafiłem go między oczy zanim on zdążył pomyśleć o naciśnięciu spustu. Za każdym jednak razem wpadałem do jednego z pozostałych pomieszczeń po lewej, zabijając kolejnych pedofilów. W końcu zostały mi tylko drzwi na wprost. Do Anny.
Odstrzeliłem zamek ostatnimi pociskami w Jericho. Wyrzuciłem go i wszedłem do środka. Wycelowałem w oniemiałego, nagiego Latynosa.
- Kto ma głowicę? – zapytałem tylko. Anna, stojąca obok niego, przyglądała mi się niepewnie. Nie zdążyli nic zrobić. I dobrze. – Mówiłem ci, że na to nie pozwolę – zwróciłem się do Anny.
- Ja nic nie rozumieć! – odparł przerażony mężczyzna. – Polska język trudna!
Wyciągnąłem z kieszeni scyzoryk. Zawsze go noszę. Rzuciłem go Annie.
- Weź go wykastruj. Założyli tu burdel dla pedofilów. A skoro nic nie rozumie, nie pomoże, nie uratuje…
- NIE! – wrzasnął natychmiast. Uśmiechnąłem się.
- A więc polska język wcale nie taka trudna, co? Kto ma głowicę?!
- Nie mam pojęcia!
Popatrzyłem wymownie na Annę. Dziewczyna otworzyła scyzoryk.
- Ostatnia szansa, bratku – powiedziała. – Nie zawaham się.
- Nie wiem, jak się nazywa, każe mówić sobie pseudonimem! Z-Bo! Nic więcej nie wiem! Naprawdę!
Rozpłakał się. To było naprawdę żałosne. Faktycznie, nic więcej nie wiedział. Oddałem jeden strzał z Sigmy, uśmiercając go na miejscu. Zaraz potem przekonałem się, że wszystkie trzy gwałcone dziewczyny zniknęły. To dobrze. Wyszliśmy z korytarza. Oparliśmy się na ladzie. Wyciągnąłem komórkę, wpatrując się w twarz barmana. Przerażonego barmana. Gagat odebrał za pierwszym sygnałem.
- Nie uwierzysz, brachu – zacząłem. – Właśnie strzeliłem w głowę temu latynoskiemu draniowi. Okazało się… - Tutaj podniosłem głos na tyle, żeby wszyscy w barze mnie usłyszeli. – Że tutaj gwałcą nieletnie dziewczyny!
Zrobiło się niewyobrażalnie cicho.
- Na szczęście, już nie ma kto – kontynuowałem. – Ich też zabiłem. Barman będzie następny. – Patrzyłem z satysfakcją, jak mężczyzna blednie. - Mniejsza. Znajdź mi gościa o pseudonimie Z-Bo. – Rozłączyłem się.
Wciąż było cicho. Patrzyliśmy na barmana.
- Szef nie żyje… - zaczęła Anna. – Klienci szefa nie żyją… Ty wiedziałeś, co tu się dzieje. Nie reagowałeś.
- A co mogłem zrobić?! – Był na granicy rozpaczy. – Jeśli bym kogoś zawiadomił, zabiliby mnie!
- I tak źle, i tak nie dobrze – odparłem. – Cóż, gdyby wszyscy poszli do pierdla, nie miałby cię kto zabić. A one tam cierpiały.
- Co mam zrobić? – Zachlipał. – Ja chcę żyć!
Wstaliśmy, gotowi do wyjścia.
- Na początek radziłbym pozbyć się zwłok. Potem wyślesz tym dziewczynkom jakieś zajebiste sumy, jako zadośćuczynienie.
- Teraz ty jesteś tu szefem – kontynuowała Anna. – Ale mamy cię na oku.
Zniknęliśmy w mrokach nocy.
Gagatek zadzwonił do nas po jakimś czasie.
- Mamy zdrajcę, który ochrania prezydenta RP – powiedział. Ten Z-Bo to jego przyboczny. Chodzi za nim praktycznie krok w krok, ale ostatnio wziął płatny urlop. Skończył się przedwczoraj. Nie ma szans się do niego dostać i nie ma sensu próbować.
- Dostanie się do ochroniarza prezydenta będzie o tyle trudne, jak zabójstwo wyżej wymienionego – domyśliłem się. – Mimo to trzeba będzie z nim pogadać. Pokojowo. Budź Sigmę, niech budzi prezydenta. Mamy z nim do pogadania.
- Oby mieli dobry humor… - mruknął mój przyjaciel, po czym się rozłączył. Uśmiechnąłem się lekko. Popatrzyłem na zegarek. Pozostało pięćdziesiąt dziewięć godzin.

- Panie prezydencie. – Sigma skinął głową.
- El Presidente. – Tak samo ja i Anna. – My w sprawie…
- …skradzionej głowicy jądrowej. Wiem, pan Sigma mi to wyjaśnił. Ale nie mam pojęcia, do czego wam mój ochroniarz?
- Bo to on jest głównym podejrzanym – powiedziała Anna prosto z mostu. – Ktoś powiedział nam, że to on odkupił głowicę od El Fuego.
Prezydent uniósł brwi.
- To niemożliwe. Ufam mu bezgranicznie, jestem zdolny odeprzeć każde zarzuty pod jego adresem.
I odpowiedział. Wiedział dosłownie o wszystkim, a Gagatek to potwierdził. Wszystko się zgadzało. Znów zostaliśmy z niczym. Poświęcając dwadzieścia cztery godziny na dojazd do Warszawy, czekanie na rozmowę z prezydentem i powrót. Zostały nam trzydzieści dwie godziny. I wszystko wskazywało na to, że faktycznie rozpęta się trzecia wojna światowa.
Przegraliśmy tę rundę z terrorystami. Ale ja nie oddam bitwy walkowerem.
Rozdział 3
- Ciekawe, jak to będzie wyglądało już po wszystkim – zagaiłem Gagatka. - Czy garstka ludzi, która przeżyje, będzie wałęsać się po świecie w poszukiwaniu środków do życia? Jak w „Fallout”?
- Albo może nie będzie tak strasznie i jednym z popularniejszych zawodów będzie STALKER? – zastanowił się.
- A ja myślę, że pojawią się mutanty – dołączyła się Anna. – I zombie. Jak w kinowym „Resident Evil”.
- Wy to dziwni jesteście. – Szef usiadł na czyimś biurku. – Cofniemy się do średniowiecza. Albo pojawi się jakiś świat fantasy. Gothic IRL. Chciałbym to zobaczyć.
- Widzę, że humor dopisuje? – Pietruszewska patrzyła się na nas jak na grupę dziwaków, którymi zresztą byliśmy. – Porter znalazł trop. El Fuego wtajemniczał w interesy swoją córkę. Ma szesnaście lat i jest cholernie ambitną przestępczynią.
- Czyli? – Gagatek przekrzywił głowę.
- Jeden z was się nią zajmie, panowie. – Uśmiechnęła się. – Poderwie ją i wydobędzie informacje. Kto się zgłasza?
Ja i Gagat popatrzyliśmy na siebie.
- Ja. – Mój przyjaciel westchnął. – Nie mam wyboru. Nawet nie widziałaś w akcji tej parki. – Wskazał nas kciukiem. – Jakby poszedł Ryu, to Anna by go chyba zabiła. Więc… Może jakieś informacje o niej?
Na biurko wylądował folder. Szef otworzył go.
- Sara Juarez. Szesnaście lat, urodzona w pobliżu Krakowa. W połowie Hiszpanka, w połowie Polka. Świetnie się uczy. Doskonale orientuje się w biznesie ojca. Jeździ konno, gra w tenisa, ćwiczy strzelanie i krav magę. – Popatrzył na Gagatka. – Lepiej nie rób sobie z niej wroga. Dalej… Opanowane w stopniu perfekcyjnym hiszpański i polski, bardzo dobrze zna też angielski. Lubi dobrą książkę. Przygodowe, kryminalne, sensacyjne… Słucha rocka, ulubionych zespołów nie będę wymieniał, bo ma ich masę. – Tutaj otworzył szeroko oczy i zaniemówił. – Pięciogwiazdkowy generał w Call of Duty 4. Z reguły pierwsza na serwerach. No i oprócz tego, jest naprawdę ładna. – Tu pokazał nam jej zdjęcie. Miała dość długie, proste, brązowe włosy i takiego też koloru oczy. Latynoskie rysy, łagodna, miła twarz… Aż trudno uwierzyć, że jest przestępczynią. Albo córką przestępcy. – Chociaż nie ogląda się za chłopakami, powinieneś sobie dać z nią radę.
- Taa, Gagat też ma pięciogwiazdkowego generała. – Uśmiechnąłem się. A potem zastanowiłem. – Jefe, mamy tutaj jej nick?
- Chcą mnie swatać przez grę. No tego to jeszcze w życiu nie widziałem. – Pstryknął dwa razy na zieloną gwiazdkę na pulpicie.
- Mamy. – Szef uniósł kartkę. – Ma kilka profili, ale z reguły używa „Lady Widowmaker”. Słodko.
- Znam ją. – Gagatek zaczął się rozgrzewać. Wygiął palce w dłoniach, wykonał kilka obrotów głową. – Będzie cholernie trudno z nią wygrać. - Dołączył do serwera. – Ale nie będzie tak trudno się z nią umówić.
- Będziesz miał konkurentów – zauważyła Anna. – Jeśli gracz znajdzie sobie graczkę, to nie on jeden będzie miał ją na oku. Proporcje między nimi to jakieś 1:20.
- Szkoda, że Anna nie jest taką graczką. – Zachichotałem. Dziewczyna popatrzyła na mnie.
- To ja poluję na ciebie w Vietcongu.
Zaniemówiłem. A Gagatek się zaśmiał.
- Wy tu sobie gadajcie o potyczkach sieciowych, a ja idę się z nią spotkać. – Wstał.
Drań był szybki. Zdołał się z nią umówić w ciągu niecałych dziesięciu minut. Uśmiechnąłem się.
Gagatek wyszedł z kwatery i od razu skierował się w stronę rynku. Konkretniej, do salonu z grami. Obserwował wejście. Minęło jakoś dwadzieścia minut, gdy weszła dziewczyna o latynoskich rysach. Obserwował ją przez chwilę. Gdy weszła, rozejrzała się, usiłując rozpoznać jakąś twarz. Gagatek uśmiechnął się w duchu. Była naprawdę ładna. Mieli, dranie, rację. Podszedł do niej. Patrzyła na półkę z grami sieciowymi. Konkretniej, na Left 4 Dead.
- Znasz to uczucie, kiedy tabun zombie chce cię zjeść? – Na razie nie zwróciła na niego uwagi. – Albo kiedy jakaś Lady Widowmaker sprzedaje ci pocisk między oczy z trzydziestu metrów?
Sara popatrzyła na Gagatka. Chyba zorientowała się, z kim ma do czynienia.
- A ty z reguły załatwiasz mnie w trybie Ostatniego Bastionu.
Gagatek zachichotał. Wyciągnął dłoń. Uśmiechał się. I nie był to uśmiech wymuszony.
- Tomasz.
Dziewczyna patrzyła na niego przez chwilę, niepewnie. Zaraz potem uśmiechnęła się lekko i uścisnęła jego dłoń.
- Sara. – Zmrużyła oczy. – Mam wrażenie, że gdzieś cię już widziałam…
Gagatek nagle wszystko zrozumiał. Ochrona w fortecy nie była dla El Fuego, tylko dla niej! Jeśli sam miałby tyle ochrony i czułby się na tyle pewnie, po co ukrywałby cyjanek w rękawie? Musiała dostrzec jego twarz podczas ataku.
- Może. Moje zdjęcie wędruje po sieci, mogłaś się na nie natknąć.
Sara wzruszyła ramionami. To prawdopodobne.
- Taka ładna osóbka jak ty nie powinna tak stać i oglądać półek – kontynuował Gagatek. – Może jakiś deser lodowy na mój koszt? – Uśmiechnął się. Przez chwilę nie był pewien, jak dziewczyna zareaguje. Jak na razie miał wrażenie, że jest raczej niechętna rozmowie z nim. Ale jednak uśmiechnęła się miło – pierwszy raz był to uśmiech niewymuszony – i skinęła głową.
Szczerze mówiąc, Gagatek nigdy nie szukał sobie dziewczyny. Przez całe swoje szesnastoletnie życie uważał, że to nie będzie miało sensu. Szanse na znalezienie takiej, która akceptowałaby jego pasje były niewielkie. A dziewczyna, która jego zainteresowania podziela, to już właściwie niemożliwe. Ale teraz…
Cholera, szkoda, że spotykają się w takich okolicznościach. Do godziny zero pozostaje dwadzieścia siedem godzin. A on wciąż nie wiedział, jak to rozegrać. Dopiero po trzech godzinach, gdy już zdążyli się zaprzyjaźnić, zadzwonił telefon. Odebrał.
- Dowiedziałeś się czegoś? – zapytałem. – Pozostała nam doba.
Chłopak spojrzał na wpatrującą się w niego z pytaniem w oczach Sarę.
- Nie. Wrócę do domu na kolację, braciszku. Obiecuję. – Rozłączył się. Więc do wieczora powinien mieć jakieś informacje.
Kolejne dwie godziny później Sara stwierdziła, że chyba powinna już się zbierać. Chłopak odprowadził ją pod samą bramę, wściekły na siebie, że niczego nie zdołał od niej wyciągnąć. Stali właśnie przed fortecą El Fuego, którą kilkanaście godzin temu oblężali.
A potem zaprosiła go do środka. Jakby wiedziała, że tym samym daje mu ostatnią szansę i chce, żeby ją wykorzystał. Weszli więc do środka. Gagatek rozejrzał się po wielkiej auli. Ochroniarze stali przy każdych drzwiach. Lekko przerąbane…
Jeden z nich podszedł do Sary. Dziewczyna popatrzył na niego.
- Mówiłem ci, żebyś nigdzie sama nie odchodziła! – warknął. – Dobrze, że nic ci się nie stało!
- Spokojnie, potrafię o siebie zadbać, wiesz dobrze.
Ochroniarz warknął coś pod nosem, a potem odszedł. Gagatek przygryzł lekko wargę.
- Widzę, że coś cię gryzie. – Sara popatrzyła chłopakowi w oczy. Pozostało dwadzieścia jeden godzin. Cholera, dlaczego on…? Postanowił działać otwarcie.
- El Fuego był twoim ojcem, prawda? – zapytał. Przełknął ślinę. Zbyt głośno. – Muszę się dowiedzieć, komu sprzedał głowicę jądrową.
Już po pierwszym zdaniu wiedział, że popełnił błąd. Nie miał jednak wyjścia. Cholera…
Twarz Sary pozostawała niezmienna. Wpatrywała się w chłopaka. Po chwili w jej oczach pojawiły się łzy.
- Wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała cicho, jednak na tyle głośno, by Gagatek zdołał ją usłyszeć. Zachlipała. – Kiedy już myślałam, że znalazłam jakiegoś miłego chłopaka, to chodzi mu o sprawy mojego ojca, do którego śmierci się przyczynił. – Gagatkowi zmroziło krew w żyłach. Sara zrzuciła ręką jakiś kryształowy wazon ze stołu, rozbijając go. Krzyczała. – Rozpoznałam cię od razu! Ty i twoi towarzysze zabiliście osiemdziesiąt osób! Dlaczego ja byłam taka głupia? – powiedziała już ciszej. Szlochała. A Gagatek nienawidził się za tę chwilę.
- Więc wiesz, komu ją sprzedał?
- Nie mam zielonego pojęcia! – wrzasnęła znów. – Powiedziałabym ci, gdybym wiedziała! On sam przeklinał się za dzień, w którym sprzedał tę głowicę! – Przymknęła oczy. – Zjeżdżaj stąd. Już!
Gdy zostało dwadzieścia godzin, Gagatek wrócił do kwatery. Nie odpowiedział na żadne pytanie, dorwał się do automatu z wodą, nalał sobie kubek i wypił jednym haustem. Podenerwowany, oparł się o biurko. Nie poganiałem go. Sam wszystko powie.
- Zakochałem się – powiedział bez ogródek. – I spieprzyłem wszystko na pierwszym spotkaniu. Szlag!
Nie pali mu się, stwierdziłem.
- Głowica?
- Nie ma zielonego pojęcia, gdzie może być. Przykro mi. Spieprzyłem dzisiaj więcej niż jedną sprawę.
Westchnąłem. Klepnąłem przyjaciela w ramię. Jeśli mimo wszystko uda nam się zakończyć tę wojnę zanim jeszcze się rozpocznie, zrobię co w mojej mocy, by mu wybaczyła. Albo chociaż mu to jakoś wynagrodzę.
Na razie wciąż staliśmy z niczym.
Rozdział 4
Znasz to uczucie, kiedy masz zamiar coś powiedzieć, a nagle zabrakło ci słów? Umysł jakby przestawia się na coś zupełnie innego?
Nie mam pojęcia, kim oni byli, ale wiedziałem już, że popełnili koszmarny błąd.
Siedzieliśmy w kwaterze ABN. Do godziny zero pozostało dwanaście godzin. Pierwszy raz od początku tego kryzysu w telewizji mówili o czymś innym niż przyszłym końcu świata.
W szkołach nie prowadzono już zajęć, jednak każdy, kto chciał, mógł tam wejść. Spotkania, imprezy, by zapomnieć o przyszłości, wszystko. Nie mam pojęcia, czego to było spotkanie, ale wpadło tam dwóch uzbrojonych nastolatków. Przecież mogli sobie robić co chcą, jutro i tak będzie koniec świata!
Ktoś tam w środku myślał o czymś. Może to była rzecz przyjemna, a może traktowała o bliskiej zagładzie. Nagle uzbrojeni chłopcy wchodzą do sali. Unoszą broń. I wtedy umysł na początku nie wie, co się dzieje, co ma o tym myśleć. Normalna osoba w takim wypadku spanikowałaby, starałaby się zejść z potencjalnej linii strzału. Zapewne większość tak zrobiła.
Ale był tam ktoś, kto myślał tak jak my. Obu nastolatków wyniesiono na noszach. Obaj byli w stanie ciężkim, a prócz nich nikt nie ucierpiał. Gagatek, widząc to, uśmiechnął się.
- Trafili na kogoś z Sigmy.
Nas to za bardzo nie interesowało. Wciąż zastanawialiśmy się, jak znaleźć tę przeklętą głowicę. Powoli dawaliśmy sobie spokój.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy w grupie, gadając o wszystkim. Pięć następnych łaziliśmy po mieście bez celu. Wtedy stwierdziłem, że należy wrócić. Godzinę później byłem już w domu. Pięć ostatnich godzin życia. Zebrali się wszyscy, siedzieli pod telewizorem, oglądając wiadomości. Przyłączyłem się.
…Dla ochrony prezydenta, przeniesie się on do Krajowego Centrum Wojskowego, określanego mianem polskiego Pentagonu…
Znasz to uczucie, gdy sądzisz, że wszystko jest stracone, a chwilę przed końcem stwierdzasz, że jeszcze możesz to naprawić?
Poderwałem się momentalnie. Jak mogłem być taki głupi?! Szkoda czasu na schodzenie po schodach, zamykania po sobie drzwi… Wszedłem na balkon, przeskoczyłem poręcz, na podłożu zrobiłem szybką przewrotkę, wykręciłem numer Sigmy. Powinien być wraz z resztą ekipy.
- Ten skurwiel nas okłamał! – rzuciłem na powitanie. – Wiem, kto i gdzie ma głowicę! To nasza ostatnia szansa!
- Mów!
- PREZYDENT!
Uczucie oszołomienia. Nadzieja, bo nie wszystko jest stracone.
- Mamy cztery i pół godziny dostania się do Centrum wojskowego!
- To samobójstwo! – Głos Gagatka. Szef musiał włączyć głośnomówiący. – Podoba mi się!
- No i nie mamy wyboru! – Anna. – Ryu, za pół godziny w kwaterze! Droga na miejsce zajmie nam jakieś dwie i pół godziny. Godzina na przygotowanie się. Będziemy mieli trzydzieści minut. Może się udać!
Rozłączyli się. Może się udać…
Miejmy nadzieję, że się uda. To nasza ostatnia próba.
W kwaterze byli już wszyscy. Padł pomysł, by wezwać Portera. Szef stwierdził, że nie ma na to czasu i sam pójdzie. To nie miała być powtórka z ataku na fortecę El Fuego. Uzbrojeni tylko w najbardziej potrzebny sprzęt, za to z dużą ilością amunicji. Zdołaliśmy się przygotować w pół godziny. To dobrze. Każda minuta się przyda. Gagatek chciał iść z nami, jednak ostudziłem jego zapał. Potrzebny był nam tutaj, gdzie mógł włamać się do ich systemu, kierować nas, gdy widział mapę tego przybytku. Zawiódł się. Życzył nam powodzenia. Wsiedliśmy do samochodu. Nasz przyjaciel wiedział, że to, co robi tutaj jest równie ważne jak to, co będziemy robić my, ale i tak było mu szkoda. Z drugiej strony, jeśli się powiedzie, nie raz pójdzie na porządną akcję.
Miał więc co najmniej dwie godziny. Gdy tylko odjechaliśmy, Gagatek wyszedł z kwatery. W jednym z nielicznych otwartych kwiaciarni kupił samotną, zieloną różę. Nie wiedział, dlaczego, ale zielony kolor tak przypominał mu Sarę.
Pół godziny później stanął przed bramą jej posiadłości. Mówiła, że opiekuje się nią – choć z daleka – wuj. A ona sama chce rozkręcić jakiś biznes komputerowy.
- Mamy zakaz wpuszczania kogokolwiek. – Strażnik stojący obok popatrzył na chłopaka. Gagatek wyczuł w jego głosie nutkę rozbawienia. – Zwłaszcza ciebie.
Nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Doskoczył do bramy, wspiął się i przeskoczył. Strażnik chciał go ścigać, ale drugi – ten, który wcześniej opieprzył Sarę za chodzenie bez straży – zatrzymał go, zaciekawiony. Wiedział, że chłopak nie zrobi żadnego głupstwa, gdy wszyscy wiedzą, że tu jest. A jeśli – długo nie pożyje.
Gagatek przeszedł kawałek alejką zrobioną z białych kamyczków. Kilka metrów przed drzwiami przykucnął, włożył różę sztywno między nie, usypał lekką górkę, by się nie przewróciła. Odszedł kawałek, ostatni raz zerknął na swoje dzieło i odszedł. Wiedział, że jest na niego wściekła i raczej mu nie wybaczy. Ale będzie szczęśliwy, jeśli przyjmie tę różę.
Bo to może być ostatni kwiat, jaki kiedykolwiek zobaczy.

Korki. Pierdolone uliczne korki. Zostało nam dwadzieścia minut, gdy dojechaliśmy do obiektu. Wszędzie, gdzie by nie spojrzeć, byli strażnicy. Kilka pięter, wewnętrzne zabudowania, kamery, automatyczne wieżyczki strażnicze. A gdzieś tam w głębi dostrzegłem wielkie, żelazne pokrywy. Silos rakietowy. Zgadza się! Tylko… Jak tam wejść?
- Ogrodzenie pod napięciem. Potrójny drut kolczasty. Strażnicy co dwadzieścia metrów, gotowi naszpikować nas ołowiem. – Szef uśmiechnął się. – Jak za starych, dobrych czasów! – Zaczął zdejmować swój płaszcz. Podszedł do nas strażnik.
- Wy tu czego? – zapytał nieprzyjaźnie. Szef wciąż zdejmował ten swój płaszczyk.
- Włamujemy się – odpowiedział. Strażnik się zaśmiał.
- Bardzo zabawne. A teraz spieprzać stąd!
Szef rzucił swój płaszcz na drut kolczasty, przykrywając go. Nic się nie stało, prócz tego, że strażnik uniósł broń. Anna była szybsza. Ogłuszyła go.
- Blefowali z tym prądem – zauważyłem. Szef momentalnie wdrapał się na trzymetrowe ogrodzenie, przeskoczył je. Anna westchnęła, poszła w jego ślady, a za nią ja, zabierając przy okazji płaszcz.
Wpieprzaliśmy się do pilnie strzeżonego wojskowego obiektu w środku dnia. Takie rzeczy to tylko w Polsce.
- Skąd wiedziałeś, że nie jest pod napięciem? – zapytała Anna po drugiej stronie. Ja już znałem odpowiedź.
- Siadły tam dwa wróble. A potem sobie odleciały. Nie zwróciłem uwagi. – Uśmiechnąłem się. – Gagatek, gdzie jest centrum sterowania tym szujstwem? Rakiety?
Jeszcze nim wyjechaliśmy, przyjaciel dał mi nośniki z wirusem. Natychmiast zatrzyma odliczanie. Była to płyta CD, dyskietka 3,5’ i pendrive.
- Droga będzie nieco skomplikowana – odparł. – Najpierw musicie zejść pod ziemię. Potem kawałek korytarzem i schodami do pomieszczenia kontrolnego. Tylko uwaga, tam są zamontowane żelazne, grube na dwadzieścia centymetrów wrota. Jeśli się zamkną, to kaplica. Właśnie próbuję się dostać do ich systemu, ale w końcu mnie wypieprzą i zamkną te drzwiczki. Mam nadzieję, że będziecie wtedy w środku.
- Ja też. – Westchnąłem. Stanęliśmy przed szklanymi, bocznymi drzwiami. Odbezpieczyliśmy swoją broń. Pozostało nam siedemnaście minut. Czas się kończył. – Gagat, prowadź!
Sigma kopnął w drzwi, otwierając je na oścież. Momentalnie cała nasza trójka znalazła się w środku. Włączył się alarm.
- Wdarłem się! – ucieszył się Gagatek. – W ostatniej chwili! Sprężajcie się, ekipa! W prawo i prosto, dopóki nie dam wam znać, gdzie macie skręcić!
Tymczasem, na parterze kwatery ABN, szesnastoletnia dziewczyna podeszła do recepcjonistki. Nie było trudno namierzyć chłopaka. Wciąż dysponowała jego adresem IP z ostatniej sesji w CoD4. Przepuścił je przez kilka Proxy, ale to nic dla jej najnowszego sprzętu. Dlatego więc potrzebował danych o tej bombie. Jest agentem. Właściwie, Sary specjalnie to nie dziwiło. A tym bardziej nie miała zamiaru nikomu o tym mówić. Mimo wszystko, naprawdę polubiła tego nicponia. Właściwie, nie miała zamiaru tu przychodzić, jednak gdy tylko zobaczyła tę zieloną różę przed wejściem do domu, zaniemówiła.
- Szukam chłopaka imieniem Tomasz. Szesnaście lat – powiedziała do recepcjonistki. – Ma pseudonim Gagatek, może ktoś o nim słyszał?
- Niestety, nie mogę ci pomóc. To strefa zakazana dla osób zewnętrznych.
- Proszę! Nie robiłabym tego, gdybym naprawdę nie musiała! Ale… Zakochałam się! Muszę się z nim widzieć, choćby i minutę! Błagam!
Sara wiedziała, że to zadziała. Całą swoją wolą powstrzymała się od śmiechu. Recepcjonistka przygryzła wargę i rozejrzała się. Wskazała na windę.
- Czterdzieste piąte piętro. Ale jeśli ktoś cię zatrzyma, powiesz, że się zgubiłaś i natychmiast stąd znikasz, zrozumiano!
- Oczywiście! – Dziewczyna momentalnie rzuciła się do windy. Była pusta. Wcisnęła przycisk z numerem 45. Czekała ją długa przejażdżka. Zerknęła na zegarek. 14:40. Dwadzieścia minut do godziny zero. Do końca świata. Ostatnia okazja, żeby z nim porozmawiać.
Trzy minuty później drzwi windy otworzyły się. Wyszła powoli na długi korytarz z wieloma boksami po bokach. W jednym z nich przez szybę dostrzegła Gagatka. Otworzyła cicho drzwi. Było dość ciemno, jedyne światło w tej chwili dawał monitor komputera. Chłopak na głowie miał słuchawki. Wklepywał coś do komputera. Sara zastanawiała się przez chwilę, dlaczego zasłonił okna żaluzjami. Gdy podeszła do niego, dostrzegła, że gdzieś się włamuje. Sama też czasami odwiedzała nie swój komputer, ale teraz miała jakieś dziwne przeczucia…
- Co tu robisz? – zapytał chłopak, nawet na nią nie patrząc. Widać zobaczył jej odbicie w ciekłokrystalicznym ekranie monitora. – Nie powinno cię tu być, wiesz przecież.
- Chciałam tylko cię odwiedzić – odpowiedziała, nieco speszona. – I podziękować za różę.
- Nie ma sprawy. A teraz wybacz, ratuję świat z kumplami…
- Gagaat… - Głos szefa. – Z kim ty tam, do kurwy, gadasz?!
- Świetnie, teraz to mi się oberwie – mruknął chłopak. – Mną się nie zajmujcie, następne skrzyżowanie w prawo i trzecie drzwi po lewej. – Zerknął przez ramię na dziewczynę. – Powinienem cię zabić za samą obecność tutaj. Ale jakoś mam to głęboko w dupie. – Westchnął. – Odkryliśmy, że głowica znajduje się w Krajowym Centrum Wojskowym. Ja włamałem się do ich systemu, ale nie wiem, jak długo zdołam się utrzymać, a reszta usiłuje zneutralizować rakietę i prezydenta.
Jakimś przyciskiem Gagatek przełączył słuchawki na głośniki, przysunął do siebie mikrofon na podstawce.
- Nie możesz odłączyć prezydenta od konsoli zdalnie?
- Konsola to oddzielny system, nie podłączony żadnym sposobem z resztą obiektu. Trzeba to zrobić z wewnątrz.
- Miło poznać, Saro – powiedziałem. – Jestem Ryu. Gagat, jefe już ma zamiar cię zabić.
- Mniejsza o szefa. – Znów popatrzył na Sarę, która przysiadła się obok niego. – Muszę utrzymać system do czasu, aż nie wejdą do środka sali z konsolą. Mają tam dwudziestocentymetrowe, żelazne wrota.
- Wiem, słyszałam. – Sara rozejrzała się, potem położyła obok klawiatury Gagatka jego laptop. Podpięła się pod niego, objęła system i teraz miała te same możliwości, co on. Gagatek popatrzył na jej drapieżny uśmieszek. Był dobrej myśli. Dziewczyna zaczynała wklepywać pierwsze kombinacje.
- W porządku, nasz dostęp skończy się dokładnie za czternaście minut. Pozostało piętnaście do godziny zero. Nie później, niż za minutę trzecia macie być w środku, a drogę macie długą. Sprężajcie się. Schodami w dół.
Nie przestawała walić w klawiaturę. Naraz wrota nad nami zaczęły się zamykać. Były na tyle mocne, że zatrzymają ścigających nas przez jakiś czas. Wystarczający.
- Dzięki! – wysapałem.
- Nie ma problemu. – Zdziwiłem się, słysząc głos Sary. Bardziej pasowało mi to do Gagatka. – Macie do przebiegnięcia trzy kilometry prosto, potem schodami w górę. Prawdopodobnie będzie opór, ale wieżyczek strażniczych nie powinniście się obawiać.
- Gagat. – Głos szefa. – Chyba jednak cię nie zabiję. Dzięki, Saro.
- Jak już mówiłam, nie ma problemu. – Gagatek patrzył przez chwilę na jej uśmiechnięte oblicze. – I nie, raczej nie mam zamiaru wstąpić do tej waszej Sigmy. Ale – jeśli przeżyjemy ten kryzys – chętnie będę wam pomagać.
Zaśmiałem się. A niech mnie, z ofiary mistyfikacji Sara stała się poniekąd faktyczną członkinią Sigmy. Gagatek będzie się cieszył.
Ale są jeszcze inne rzeczy do zrobienia.
Droga mijała spokojnie. Przeciwników nie było wielu. Ledwo mieściliśmy się w czasie. Te trzy kilometry pokonaliśmy w trzynaście minut.
Trafiliśmy do dużego, okrągłego pomieszczenia ze schodami. Zewsząd zaczęli wypływać przeciwnicy. Rozpoczął się regularny ostrzał.
A potem stalowe wrota zaczęły się powoli zamykać. Sigma i Anna byli związani ogniem. To była moja jedyna szansa. Pozostała minuta i nasza ekipa z kwatery straciła dostęp.
Sprężyłem się. Wyskoczyłem momentalnie i ruszyłem po schodach. Skumulowałem ostatek sił, miałem wrażenie, że tak szybko nigdy nie biegłem.
Przeskoczyłem zamykające się wrota w ostatnim momencie. Skulony w pół, dyszałem ciężko, celując jednocześnie z Sigmy do prezydenta – jedynego obecnego oprócz mnie. Nie wiem, dlaczego, ale to wszystko wydawało mi się cholernie śmieszne. Chichotałem w przerwach między ciężkimi oddechami.
- To koniec, El Presidente. – Zaśmiałem się. Prezydent stał kilka metrów przede mną.
A potem uruchomiła się wieżyczka wartownicza.
Momentalnie zanurkowałem pod żelazny stół z jakimiś panelami, nie czekając wyciągnąłem pendrive z wirusem. Teraz albo nigdy. Rzuciłem się do konsoli, do wypatrzonego wcześniej portu USB. Nagle wszystko się zatrzymało. Odliczający, wielki zegar, który teraz pokazywał jedynie liczbę 20. Tyle sekund zostało. Wieżyczka wartownicza przestała strzelać metr ode mnie. Udało się. Nie wierzyłem własnym oczom. Zrobiłem to!
- Dwadzieścia sekund – jęknął prezydent. – Tylko dwadzieścia sekund!
Wcisnąłem przycisk opatrzony podpisem „Wrota”. Odwróciłem się w stronę prezydenta. Patrzyłem się w wylot pistoletu. To był taki malutki, dwustrzałowy, porcelanowy pistolecik. Czasem widuje się takie na filmach. Nie usłyszałem nic, szok i wysiłek sprawił, że dzwoniło mi w uszach. Dostrzegłem małe płomienie, potem smużkę dymu.
Gdy tylko otrząsnąłem się z pierwszego szoku, dostrzegłem, że ciężko mi oddychać. Czułem ból. Potworny ból. Obstawiałem, że jedna kula trafiła mnie w płuco. Dostrzegłem Annę, wbiegającą do centralki. Patrzyła na mnie tymi swoimi zielonymi oczyma, nie usłyszałem tego, lecz jej usta musiały wykrzyczeć „Ryu!”. Szef podbiegł do prezydenta. Sprzedał mu solidnego kopniaka w łeb, tamten osunął się, nieprzytomny.
Ja także powoli zaczynałem tracić zmysły. Nogi ugięły się przede mną. Osunąłem się powoli na wyłożoną białymi płytami podłogę, zostawiając na ścianie krwawą smugę. Patrzyłem jeszcze przez chwilkę na Annę, klęczącą przy mnie i przykładającą mi do tętnicy szyjnej palce. Zbladła momentalnie, w jej oczach pojawiły się łzy.
Starałem się utrzymać powieki otwarte, wiedziałem, że zapadnięcie w sen to najgorsza z możliwości. Nie dałem jednak rady. Powoli moje oczy zamknęły się. Nie sądziłem, bym kiedykolwiek jeszcze zdołał je otworzyć.
Uratowałem cholerny świat. Starczy tego dobrego jak na piętnastolatka.
Na mnie czas.
Prolog
Biel uderzyła we mnie. Czułem coś dziwnego na swojej ręce. Usiłowałem się poruszyć, jednak zdołałem tylko drgnąć palcem. Wtedy pojawiły się jakieś niezidentyfikowane szelesty. Przed moimi oczami pojawiła się mgła, która jednak szybko ustąpiła. Czułem się źle. Widziałem jednak niewielką grupkę osób przyglądającą mi się. Gagatek. Anna. Szef. Dziewczyna, której twarz skądś znam. To akurat musiała być Sara. Gdzieś w głębi stała lekarka.
- Ja żyję? – usiłowałem zapytać, lecz z mojego gardła wydobył się tylko niezrozumiały charkot. Spróbowałem jeszcze raz, z nieco lepszym skutkiem.
- Ty? Ty jesteś nieśmiertelny! – Gagatek uśmiechnął się.
- Ryu! – Anna, ze łzami w oczach uścisnęła mnie. – Tak się bałam.
- Dostałeś kulę w płuco i jelita – wtrąciła się lekarka. – Udzielono ci natychmiastowej pomocy w KCW, potem przetransportowaliśmy cię do kwatery ABN. Twoi rodzice sądzą, że wyjechałeś na kilka dni. Będziesz żył.
- Ale… Dlaczego mnie hospitalizowali?
- Nikt nie wiedział, że prezydent jest zamieszany w rozpoczęcie WWIII – podjął szef. – Trudno, żeby pozwał o to piętnastolatka. Dlatego stwierdził, że prawdziwy terrorysta uciekł, ciebie o mało nie zabijając, a jego pozbawiając przytomności.
- No, dobra! – warknęła lekarka. – Musi odpoczywać. Sio!
- Dobra robota, przyjacielu. – Sara uśmiechnęła się do mnie.
A ja pogrążyłem się w cudownym śnie.

Kilka dni później byłem w stanie ustać na własnych nogach. Anna nalegała, bym przed powrotem do domu wstąpił na piętro numer 45. Wsiedliśmy więc do windy. Jej drzwi otworzyły się minutę później. A potem…
Nie mogłem uwierzyć swoim oczom. Widziałem wszystkich agentów Sigmy, szefa, Sarę, nawet dyrektor (ba, sam się zdziwiłem) Pietruszewską. Wszyscy jak jeden mąż zaczęli bić mi brawo i gratulować. Stałem, niezdolny się poruszyć.
Cały świat cieszył się, że prezydent powstrzymał trzecią wojnę światową.
Może ze trzydzieści osób na całym świecie, prawie wszyscy, którzy wiedzieli, kto tak naprawdę powstrzymał atak jądrowy, cieszyli się i bili mi brawo.
I dzięki tym osobom poczułem, że naprawdę jestem coś wart. Uśmiechnąłem się nieśmiało.
Wtedy, w KCW zginąłem. A teraz narodziłem się na nowo.

Mężczyzna patrzył na zachodzące słońce przez okno. Popijał kawę. Był zdenerwowany, można było to dostrzec po nim od razu. W końcu otworzył plik, który leżał przed nim na biurku. Patrzył przez chwilę na zdjęcia, nazwiska i pseudonimy. Czytał spokojnie, z uwagą, ich osiągnięcia. Westchnął. Nawet nie byli pełnoletni, a tyle już zdołali dokonać.
Oto był Projekt Sigma.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mister155 · dnia 06.11.2009 09:43 · Czytań: 656 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty