Tej nocy Ethan długo przewracał się z boku na bok. Nie mógł zasnąć, choć położył się późno, a wiedział, że nazajutrz musi wcześnie wstać. Nawet gdy zamknął oczy, nie potrafił odgonić twarzy Kai. Tej inteligentnej twarzy, w której już od lat czytał wyraźną prośbę. W jej oczach widział nadzieję, ciepło i sympatię, gdy na niego patrzyła. Ale przecież on nie mógł podać jej ręki. Był jej nauczycielem. Wiedział jednak, że ten system rzeczy nie potrwa już długo. Kaya, choć silna, nie mogła iść przez życie, walcząc z rodzicami, sama. Ethan westchnął ciężko i usiadł na łóżku.
W tym samym czasie Kaya, połykając łzy, przypominała sobie reakcję rodziców, gdy powiedziała im, że po szkole zamierza wstąpić do OSR*. Milczącą dezaprobatą nie zamierzała się przejmować, ale od chwili gdy jasno określiła swoje zamiary, w domu rozpętało się piekło. Krzyki, wyzwiska, awantury...
Rickiyah nie mogła odmówić rodzicom racji, przynajmniej po części. Ale ona nie chciała rezygnować z dalszej nauki. Członkostwo w OSR nie zwalniałoby ją ze studiów. Ale rodzice oświadczyli, że jeśli wstąpi do tych "osrańców", nie będzie miała czego szukać w domu. Kaya, sama jeszcze o tym nie wiedząc, podjęła decyzję. Autorytet Ethana był tak duży, że nie potrafiłaby teraz zrezygnować z udziału w czymś, czemu poświęcała się od dwunastego roku życia.
Kiedy Ethan wyskoczył z łóżka, mijała pierwsza w nocy. Kai nie było w sypialni, ale to go jakoś nie zdziwiło. Bardziej zaskoczył go fakt, że nie siedziała również w pokoju wspólnym ani w łazience. Teraz już przestraszony, wybiegł z budynku i, w chwili gdy już kierował się w stronę przystani, zobaczył światło w swoim biurze. Przystanął pod oknem. Kaya siedziała, tyłem do niego, przy komputerze. Kiedy otworzył cicho drzwi, odwróciła się właśnie i wsparła czoło na dłoniach, zaciśniętych w pięści. W absolutnej ciemności pobłyskiwał jedynie ekran komputera.
Po kilku, może kilkunastu sekundach, usłyszał stłumiony jęk. Kaya skuliła się na siedzeniu i, wtulając twarz w podciągnięte pod brodę kolana, zaczęła płakać. Pierwszy szloch przypominał westchnienie. Płakała cicho, ale każda łza rwała mu serce na kawałki. Nie powinien, nie mógł... A jednak wszedł.
Rickiyah w ogóle nie zauważyła jego obecności. Stanął za nią cicho i rzucił okiem na ekran. Wynajem domów. Przekleństwo wezbrało w jego ustach, stłumił je przemocą i położył obie ręce na jej drżących ramionach.
Poderwała się tak gwałtownie, że odskoczył do tyłu, Kaya, usiłując odbić w bok, wleciała na szafkę i upadła.
-Nic ci nie jest? - spytał, usiłując ją podnieść, ale zaczęła się wyrywać tak gwałtownie, że znowu poleciała na podłogę. Nigdy dotąd jego dotyk tak jej nie przeraził. Była w końcu noc, oni sami...
Kiedy w końcu, szamoczącą się, posadził na fotelu, nie spojrzała mu w oczy. Wiedział dobrze, że zastanawiała się, czy go przepraszać za rozlokowanie się w jego gabinecie, czy może płakać dalej. Jedno gorsze od drugiego. Tak rozumując, usiadł na leżance, na której początkowo miał spać i przyjął najlepszą zdecydowanie taktykę - milczał. Siedzieli w ciszy tak długo, że Kaya zaczęła się wiercić. Zdawała sobie sprawę, że po takim numerze nie wypuści jej z biura, zadowalając się jakimś kitem w stylu: "nie mogłam spać". On wciąż czekał.
Ale cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną. Kiedy zegar wybił drugą, wziął ją za rękę. Nie puścił, choć chciała się wyrwać.
-Ręka boli?
-Ethan, proszę!
-O co? Kaya, o co ty mnie prosisz? Czego chcesz? Na co czekasz?
Nie od razu odpowiedziała. Najpierw spuściła głowę, drugą ręką odgarnęła włosy, przesunęła dłonią po sinym karku. Zatrzepotała parę razy powiekami, w ciemności usiłując dojrzeć te, tak dobrze jej znane, ciemne oczy, zasłonięte prawie grzywą jasnych włosów. Jego rysy były dziwnie rozmyte. Pomyślała, że przy takim oświetleniu mógłby być każdym i jednocześnie nikim.
Ta myśl była prawie bluźnierstwem. To on znał każdą zakątkę jej duszy, każde marzenie. To on wyuczył się na pamięć błysku jej oczu, jasnego, ciepłego uśmiechu. To on po raz pierwszy podał jej rękę, to on przekonał ją, że dla marzeń warto poświęcić wszystko inne.
-Przecież wiesz - szepnęła jakby z wyrzutem.
Zaskoczyła go tak bardzo, że się cofnął, wypuszczając jej dłoń. Spodziewał się raczej jakiś uników, ewentualnie długiego wywodu, z którego nic by nie wynikało. A ona od razu, bez ceregieli, pokazała mu odpowiednią stronnicę w książce. Ale co z tego, skoro on nie mógł jej dla niej odczytać. Mimo iż za parę miesięcy miała skończyć osiemnaście lat, a on od pewnego czasu nosił się z zamiarem zarzucenia tej roboty - to nadal niczego nie zmieniało.
Był jej nauczycielem. I w ich wzajemnych relacjach to słowo było jak koloratka. Czyniło go niedostępnym. Tak bliskim, a nieosiągalnym. Tak dobrze znanym, a odległym.
* OSR - Ochotnicze Służby Ratownicze
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 06.10.2007 20:54 · Czytań: 1076 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: