Gwiazda - Rozdział pierwszy - Spadająca gwiazda - Alisana
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Gwiazda - Rozdział pierwszy - Spadająca gwiazda
A A A
- Pani! - delikatny, chłopięcy głosik rozszedł się wraz z wiatrem, lecz ledwie go słyszała - Wieśniacy się poddają!
Z tego wzgórza widziała doskonale, co się dzieje, nie potrzebowała żadnych sprawozdań. Wioska płonęła, a nieliczni pokonani, z których większość stanowiły kobiety i dzieci, wychodzili naprzeciw jej wojownikom, ze spuszczonymi głowami. Uśmiechała się, patrząc na ziemię usłaną trupami. Są zbyt dumni, nie potrafią zrozumieć, że opór nie ma żadnego sensu... Cieszyło ją to. Zachodzące za wioską słońce podsycało jeszcze ten wspaniały widok czarnych chatek, które jeszcze się nie dopaliły. Zamknęła oczy, by wchłonąć w siebie przepiękny zapach palonej słomy... i spalonego, ludzkiego mięsa. Konfederaci spisali się wspaniale, nie dostała raportu o żadnym zgonie wśród jej ludzi, była dobrą nauczycielką i całkiem niezłym strategiem. Uniosła rzęsy, spoglądając raz jeszcze na jej dzieło, arcydzieło! Teraz wszyscy usłyszą o buncie i drżeć będą ze strachu przed gniewem Konfederacji!
- Pani? - chłopięcy głosik rozległ się na nowo i poczuła delikatny uścisk na swoim przedramieniu.
- Czego? - odezwała się w końcu beznamiętnym głosem. Wiedziała dobrze, że nie wolno jej zdradzać emocji. Emocje są oznaką słabości, a przywódca buntowników nie może być słaby.
- Czy możemy już poinformować władze, że to Pani stoi na czele Konfederacji? - spojrzała w końcu w stronę, z której rozlegał się głos. To było jeszcze dziecko, zdolne do walki, ale i tak dziecko. Dałaby mu najwyżej piętnaście lat. Zbrukane krwią blond włoski opadały mu na gładkie czoło, a niebieskie oczy spoglądały na nią z nadzieją oraz strachem.
- Nie, nie możecie - warknęła na młodzika, rozkoszując się przestrachem w jego spojrzeniu. Wiedział doskonale, do czego jest zdolna. Nie mogła wydać swojej osoby, gdyby Król dowiedział się, że jego własna córka staje przeciwko niemu, podwoiłby, albo nawet potroił ochronę miast i wsi. Co więcej, uniemożliwiłoby jej to ucieczkę od tego plugawego świata krwi i spermy, w którym żyła przez ostatnie parę miesięcy. Lepiej, by nadal sądzili, że zaginęła, tak było wygodniej dla niej, jak i dla Konfederacji.
- Co z ocalałymi? - głos stał się jeszcze słabszy i delikatniejszy niż poprzednio, wyraźnie bał się przywódczyni.
- Kobiety możecie sobie wziąć, dzieci zabić - wymruczała ledwie słyszalnie, ale po wyrazie twarzy chłopca wiedziała, że zrozumiał jej polecenie - starców puścić wolno, ktoś musi opowiedzieć, co się stało.
- Na pohybel! - zakrzyknął chłopięcy głos, ale słyszała w nim lekkie drżenie, nie chciał wykonywać tego rozkazu i to sprawiało jej jeszcze większą przyjemność. Po chwili blondynek zniknął gdzieś wśród wojowników.
- Na pohybel... - wymruczała pod nosem, uśmiechając się do własnych myśli. Oto pierwsza zdobycz Konfederacji, następne będą jeszcze prostsze.
Ruszyła w dół, w stronę wioski, zapierając się obcasami. Ziemia była wilgotna po deszczu, więc nie osuwała się pod jej krokami, jednak stok nadal był dość stromy, a nie potrafiła wyobrazić sobie siebie samej, wycierającej ubrudzony tyłek przed armią konfederatów. Trzeba było zachować największą ostrożność. Po drodze przyglądała się twarzom w nią wpatrzonym. Wszystkie były brudne od ziemi, krwi i potu, a wykrzywione w paskudnych uśmieszkach mordy wskazywały na to, że rozkazy przekazane przez chłopca im się spodobały. Nie mogła dostrzec żadnej kobiety, zapewne wszystkie zdezerterowały, gdy ujrzały pierwsze krople krwi na swych łaszkach. W pewnej chwili zatrzymała się, wbijając obcas w miękką jak gąbka ziemię. Ta twarz nie pasowała do innych. Była spokojna i czysta, a jej rysy przywodziły na myśl nie prostego robotnika, z jakich to uzbierała swoją armię, lecz jakiegoś szlachcica z dawno upadłego rodu. Tak naprawdę nie miało to dla niej znaczenia, kto i z jakiej kasty, rodu, czy stanu się wywodził, ważne, by był posłuszny i dobrze wykonywał powierzone mu zadania.
I nie dał się zabić.
Zdumiewało ją to, że ta jedna, jedyna twarz nie doznała żadnego uszczerbku, więcej, nie dostrzegła na niej nawet śladu brudu czy osmolenia od pożaru, jaki wywołali. Czyżby nie brał udziału w walce? Wpatrywała się w tę twarz dłużej, niż było potrzebne, aby uznać to za dziwne, jednak przyciągały ją te aroganckie, niemal białe oczy, które zamiast patrzyć na nią z czcią, posłuszeństwem i strachem, wodziły po jej sylwetce z iskrą pogardy i pożądania. Wiedziała już co to za typ, nie chciała mieć z nim nic wspólnego.
Pod koniec drogi już zbiegała ze wzgórza, ledwie utrzymując równowagę. Przestała odczuwać pochyłość dopiero wtedy, gdy jej obcas ugrzązł w czymś miękkim i śliskim. Spojrzała pod nogi i zebrało jej się nagle na mdłości. Jej stopa utknęła w rozpłatanym od szyi aż do krocza ciele, z którego powoli, niczym poczwarka z kokonu, wysuwały się poskręcane, zbrudzone ziemią jelita. Spróbowała wyrwać but spomiędzy żołądka a wątroby denata, ale wnętrzności owinęły się wokół jej kostki, jakby chciały ukarać ją za grzechy. Spojrzała w górę, poszukując wzrokiem swoich konfederatów, ale oni już zapewne gwałcili napotkane dziewki, albo mordowali ich potomstwo, nie widziała nikogo i nikt nie mógł zobaczyć jej. Przynajmniej tyle dobrze.
Wpatrywała się wciąż w twarz mężczyzny, w którego trzewiach utknęła, usta jego były rozwarte w śladzie po ostatnim krzyku, oczy niemalże wyszły z orbit. Psy! Nawet umierać z godnością nie potrafią, a chcą walczyć z Konfederacją! Wyrwała w końcu skórzany but spomiędzy trzewi wieśniaka, zataczając się przy tym parę kroków do przodu, coś jednak powstrzymało ją przed upadkiem.
Przed oczami widziała nieskazitelnie białą koszulę na guziki. To nie mógł być żaden z ocalałych wieśniaków, mało też możliwe, by któryś z konfederatów wyszedł z bitwy tak czysty. Powoli podniosła wzrok, usiłując nie okazywać ani strachu, ani zdziwienia. Widziała znów te same oczy. Próżne, aroganckie i niezwykle pożądliwe, mówiące, że ich właściciel zawsze dostanie to, czego chce.
- Skoro chcesz walczyć z burżuazją, to czemu mordujesz wieśniaków, Pani? - ostatnie słowo zdawało się tak ironiczne i jadowite, że mimowolnie wzdrygnęła się, ale ten głos był piękny. Nie słyszała nigdy tak głębokiego, tak pewnego siebie głosu. Była pewna, że ten człowiek mógłby zostać wspaniałym wokalistą, gdyby odrzucił szpadę dla sztuki.
- Żeby pokazać, do czego jesteśmy zdolni - chciała wywarczeć te słowa, lecz gdy dotarły one do jej uszu, dostrzegła w nich bezbronne wytłumaczenie, jakby mówiła o tym matce. Oparła dłonie o ramiona mężczyzny i wyprostowała się, lecz nie mogła ponownie spojrzeć w te przerażające, a jednocześnie tak pociągające oczy.
Nie powiedział już nic, tylko na jego twarz wpełzł uśmiech tak lubieżny i pewny siebie, że żadna kobieta nie mogłaby spojrzeć na niego bez pisku przestrachu, ona jednak nie patrzyła i cieszył się, że tak było. Gdy tylko przestała uciskać jego ramiona, owinął je wokół jej pleców i przyciągnął do siebie jednocześnie czule i brutalnie. Tym razem naprawdę się przestraszyła. Mogła być córką króla, mogła być przywódczynią Konfederacji, ale mimo wszystko była tylko kobietą, kobietą znacznie mniejszą i znacznie słabszą od mężczyzny, który teraz silną dłonią podnosił jej podbródek. Starała się spojrzeć gdzieś poza niego, w stronę blasku pozostawionego przez ukryte już słońce, albo przynajmniej na najbliższą stertę popiołu, która kiedyś była domem jakiegoś biednego wieśniaka, może nawet tego, w którego wdepnęła swoim wysokim butem. Mimo wszelkich starań była w stanie dostrzec jedynie jego białe oczy, które powinny być oczami ślepca.
- Powiedziałaś, że kobiety mamy sobie wziąć, nieprawdaż? - poczuła jego oddech na swojej szyi, przyjemnie ciepły i przerażająco bliski, zaczęła się obawiać, że ma do czynienia z wampirem - Także od tej pory będziesz moja, będziesz rozkładała przede mną swoje pieprzone, królewskie uda i jęczała z rozkoszy, kiedy choć dotknę cię palcem. Będziesz szczęśliwa, że możesz być moją własnością i dziękowała mi, że wybrałem sobie właśnie ciebie.
Czuła, jak jej zęby zaciskają się na sobie, a nos zaczyna się marszczyć. W całym swoim życiu nie usłyszała nic równie bezpośredniego i równie bezczelnego. Nim zdała sobie z tego sprawę, uniosła dłoń i wzięła zamach.
Złapał jej rękę bez najmniejszych problemów i powoli, ale silnie odsunął od swej twarzy, nim jeszcze zdążyła go dotknąć. Zaśmiał się, ale jego śmiech nie był przyjemny i nie wyrażał żadnych emocji, przypominał śmiech szaleńca, albo śmiech samych demonów. Przesunął dłonią po jej plecach, opuszkami palców pieszcząc po kolei każdy krąg kręgosłupa. Zacisnął w końcu pięść na rudych włosach i przyciągnął do siebie. Czuła, jak pojedyncze cebulki wychodzą z jej skóry. Ewidentnie mężczyzna nie należał do subtelnych i delikatnych.
- Spokojnie Kochaneczko, przecież wiem, że ty też tego chcesz. - Tym razem niemal szeptał, opierając jej czoło o swoje. Patrzył się w szare oczy z takim uśmiechem, który powodował drgawki na całym ciele przywódczyni konfederatów, patrzył na nią zachłanniej, niż kiedykolwiek patrzył jakikolwiek inny mężczyzna.
Nim zdała sobie z tego sprawę, śliski język wślizgnął się między jej wargi, pieszcząc dziąsła i podniebienie. Dopiero po paru chwilach zorientowała się, że zaczyna zaciskać uda, a ciało przestaje stawiać jakikolwiek opór. Złość i strach uleciały równie szybko, jak przyszły, a na jej brzuch zaczął napierać twardniejący powoli członek. Wiedziała już, że za chwilę znajdzie się w niej.
Nie należał do tych mężczyzn, którzy całując ramiona kochanki delikatnie rozwiązują sznurowanie jej gorsetu. Gdy tylko poczuł, że ten mały rudzielec rezygnuje z oporu, wyciągnął zza skórzanego paska długi sztylet i rozciął rzemień, uwalniając tym samym krągłe, spore piersi. Odepchnął ją od siebie na długość ręki i przez chwilę przyglądał się swojej "własności". Uśmiech na jego twarzy zmienił się, teraz zdawał się być niepoprawnie triumfalny.
- Zdejmij resztę, tylko bez guzdrania się. - Nie odrywał wzroku od jej jasnej, jakby niedotkniętej słońcem skóry, szczególną uwagę zwracając na nabrzmiałe, zmarszczone sutki. Podnieciła się. Wiedział o tym doskonale, jeszcze zanim jej gorset opadł na brudąą, nasiąkniętą krwią ziemię.
Posłusznie zaczęła rozpinać pasek drżącymi rękami, nie zdawała sobie sprawy, że nie tylko jej dłonie się trzęsą, ale ona cała. Jeszcze zanim zsunęła z bioder spodnie wraz z majtkami, wiedziała, że jest tak mokra, że aż cieknie jej po udach.
Idealna okazja.
- Na kolana - wysyczał, rozpinając własny pasek i ukazując fioletowy prawie, nabrzmiały i twardy jak skała członek. Była posłuszna, trzęsąc się z podniecenia i zimna opadła na ziemię, ujmując go smukłymi palcami. Rozwarła rozedrgane wargi musnęła nimi sam czubek, który podskakiwał w jej dłoniach pod wpływem pieszczot. Wysunęła koniuszek języka, zlizując z niego lepką wilgoć, dopiero po paru chwilach była gotowa przyjąć go całego w swoich ustach, lecz zrobiła to łapczywie, równie pożądliwie, jak chłonął ją jego wzrok.
Nie pozwolił jej dokończyć i pchnął ją na wilgotną ziemię, jęcząc i ledwie powstrzymując się przed skończeniem zabawy przed czasem. Wytrzymał, musiał wytrzymać, jeśli chciał ją naprawdę zdobyć. Musiała zobaczyć, kto tu rządzi, musiała się przekonać, że przed nim nie ma żadnej ucieczki.
- Rozłóż nogi - powiedział tak chłodno, jakby kupował coś na targu, lecz wiedziała, że nie zniósłby sprzeciwu. Powoli rozwarła kolana, znowu czując lekkie ukłucie strachu. On jest zdolny do wszystkiego, była tego pewna i zaczęła wątpić, czy przeżyje jego grę.
Nie potrafiła stwierdzić ile czasu wpatrywał się między jej uda, ale zdążyło się zrobić całkiem ciemno, a reszta chat dopaliła się już dawno, wypuszczając ducha dobytku wieśniaków w niebo w postaci czarnego dymu. Słyszała już śmiech konfederatów, którzy przestali zabawiać się z wieśniaczkami, a ona leżała tak, przemarznięta, zmęczona, naga i całkowicie uległa obcemu mężczyźnie, który zapewne nie miałby żadnych oporów, przed poderżnięciem jej gardła. Tak naprawdę spoglądał w nią dopiero od pięciu minut, nie zdawała sobie sprawy, jak długo jej język tańczył po jego twardym penisie. Mimo zbliżających się już oprychów musiał ocenić swoją zdobycz, wiedział już, że trafiła mu się dobra sztuka, taka, jakiej łatwo nie odda, o ile odda w ogóle. Z uśmiechem patrzył na wyciekające z niej soki, nigdy nie miał okazji widzieć kobiety tak wilgotnej! Idealna... Zazwyczaj oblizywał palec środkowy i wskazujący, ale tym razem nie musiał. Wsunął je w nią na tyle głęboko, na ile pozwalała mu ich długość. Zamknął oczy, jakby właśnie dosięgła go ekstaza.
- Dziewica - wymruczał, ale ona nie była w stanie tego usłyszeć. Jego palce poruszały się w niej sprawnie, jakby zajmowały się tym codziennie, wbiła paznokcie w niemal suchą już ziemię tuż przed tym, jak on wbił się w nią.

Konfederaci, pijani i rozbawieni, w końcu dostali się na wzgórze, choć niejeden z nich wywinął po drodze orła, przeklinając wszelkie piony i poziomy. Ich śmiech i rozmowy rozchodziły się dalej, niż mogliby przypuszczać, ale w tej chwili ich to nie obchodziło. Każdy zamoczyć zdążył w jakiejś dziewce, część miała okazję poderżnąć jakieś gardło, inni jeszcze napełnili kieszenie złotą biżuterią, czy małymi sakiewkami z monetami.
Nie dostrzegli swojej przywódczyni, więc siedli na sczerniałej od sadzy trawie, popijając co jeszcze zostało w ich torbach i kieszeniach. Zajęło parę dobrych minut, nim jeden z nich zawołał:
- Patrzcie! Patrzcie! Ten dziwak też kogoś dorwał! - palec młodzika skierował się ku wschodniej części wioski, a raczej ku polu tuż przed nią. Za jego plecami szybko pojawiło się kilku nachlanych wojowników, większość jednak całkowicie zignorowała dzieciaka, który zaledwie dwadzieścia minut wcześniej nie wiedział, gdzie wsadzić swoje prawicze prącie.
Jeden ze starszych konfederatów, wiekowy już krasnolud, który od lat zajmował się wyłącznie swoim rzemiosłem, aż rzemieślnicy postanowili się zbuntować, szeroko otworzył oczy widząc to, co działo się kilkanaście metrów niżej. Rozpoznał oczywiście czarnowłosego dziwaka, który ani razu się do nich nie odezwał, nigdy się z nimi nie napił i wgapiał się we wszystkich tymi swoimi białymi oczyskami, ale nie to go zdziwiło. Słońce dawno już skryło się za horyzontem i niebo nabrało koloru nasyconego błękitu, w którym niewiele już było widać, ale on dostrzegł. Dostrzegł rudość włosów leżących na ziemi, dostrzegł ciemne brwi i zgrabne usta kobiety, którą wybrano na ich przywódczynię.
- Te! Pijoki! On rżnie księżniczkę! - zachrypły, dawno już przepity głos rozniósł się po wzgórzu, lecz tym razem na nogi zerwali się wszyscy, przepychając się, by cokolwiek móc ujrzeć. Część była zazdrosna, nie mógł wziąć jej siłą, nawet na taką nie wyglądała. Jej ręce obejmowały umięśnione plecy, a uda zaciskały się na ruszających się pomiędzy nimi biodrach. Uwiódł ją, nie zwykłą dziewkę, nie prostą dziewuchę, ale księżniczkę, a do tego ich przywódcę.

Słyszała dochodzące z góry krzyki i śmiechy, słyszała nawoływania chwalące tego, co tańczył między jej nogami i chciała zerwać się, uciec, a przynajmniej przerwać ten taniec. Nie pozwolił jej na to, docisnął ją mocniej do ziemi i tańczył nadal, coraz mocniej i szybciej, coraz namiętniej... lecz też coraz brutalniej. Ledwo potrafiła już znieść ból w udach, które tak długo już były rozwarte, każde kolejne pchnięcie coraz bardziej ją drażniło, wchodził zbyt głęboko, nazbyt ostro i nie zwracał uwagi na jej okrzyki bólu... Nie, nieprawda, zwracał uwagę, ale właśnie tego pragnął, chciał, by krzyczała z bólu i chciał tego, by wszyscy ich zobaczyli. Na jedną chwilę przeniosła wzrok w górę, spoglądając na swoich konfederatów. Widziała, jak skaczą w ramach dopingu, widziała też, jak część z nich wgapia się, zaciskając pięści i krzywiąc usta w grymasie złości... byli zazdrośni, właśnie o to mu chodziło, chciał skrzywdzić za jednym zamachem jak najwięcej istot.
Zaczął wzdychać coraz głośniej i czuła, jak jego mięśnie naprężają się między jej udami. Kończył, jednak jego ostatnie pchnięcia były znacznie silniejsze od poprzednich. Krzyknęła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Wszystko to, co w sobie miała, zaczęło z niej wypływać zmieszane z jego nasieniem, lepkie i płynne jak sok brzoskwini... Taki też czuła zapach, gdy jego włosy opadły na jej twarz. Oddychał ciężko i oparł o nią cały ciężar swojego ciała, nie pozwalając jej zaczerpnąć powietrza. Wiedział o tym, była pewna, że widział, ale nie chciał z niej wyjść i nie chciał oddać jej oddechu.
- Ubierz się i przyjdź do mnie potem, nie rozmawiaj z nikim i uśmiechaj się ładnie, jak na taką sukę przystało - wyszeptał po paru chwilach, gdy jego oddech nieco się ustabilizował - Bądź grzeczna, a będziesz kochana.
Wysunął się z niej, pozwalając reszcie soków spłynąć na ziemię pod nimi. Czekała chociaż na jedno spojrzenie, choćby takie przelotne i chłodne, ale nie otrzymała nic. Podniósł się, wsunął spodnie na swe biodra i poszedł na górę, do wiwatujących, lub zaciskających pięści konfederatów... Porzucając ją.

Zniknął jej z oczu znacznie przed tym, jak udało jej się zasznurować gorset. Przecięty rzemień był krótszy i musiała ścisnąć swe ciało znacznie mocniej, gniotąc piersi i przeponę. Część konfederatów nadal patrzyła w jej stronę, śmiejąc się bądź śliniąc jak zwierzęta. Nie wiedziała, jak zdoła przejść koło nich, nie widziała, jak zmusi się do wydania kolejnego rozkazu. Nie wiedziała też, czy ktokolwiek jej teraz wysłucha.
Gorset niemiłosiernie uciskał, nie pozwalając na złapanie prawdziwego oddechu, którego tak teraz potrzebowała. Gdy wdrapywała się po stromej ziemi, parę razy musiała się zatrzymać, by nie omdleć. Przestawała rozumieć to, co się stało, przestała rozumieć swoje wcześniejsze podniecenie i to uwłaczające posłuszeństwo. Wtedy wydawało się to bramą do największych rozkoszy, niebywałą szansą na prawdziwą ekstazę, teraz widziała w tym tylko odrażające bestialstwo i miała ochotę jak najszybciej zmyć z siebie zapach brzoskwini i seksu. Tak, czuła, że pachnie seksem, lubieżnością i zbrukaniem i musiała się tego zapachu pozbyć. Kręciło się jej już od tego wszystkiego w głowie... ale może był to wynik braku powietrza?
Poczuła delikatne, ale silne ramię na swoich plecach i przelękła się, bała się, że to znowu ten sam mężczyzna, że znowu ją upokorzy i wykorzysta. Odrętwienie opanowało całe jej ciało i nie była w stanie odwrócić głowy, by choć przekonać się, że to naprawdę on.
- Pani, proszę pozwolić mi pomóc - Ciepły i troskliwy głos zwrócił jej siły i odwagę, po swojej lewej stronie ujrzała przyjazną twarz kobiety, kobiety starszej od niej, ale nadal silnej i pełnej werwy, jej oczy zdawały się widzieć już wszystko i posiadać prawdziwą mądrość, taką, której nie można zyskać na lekturze książek.
- Dziękuję Geratelo - ruda kobieta uśmiechnęła się i przytuliła polik do ramienia wiernej służki. Nie mogła zobaczyć politowania, jakie wzbudził w niej zapach potu, spermy i łez. Rozumiała Panią lepiej, niż ktokolwiek inny. Była przy jej narodzinach i nosiła ją na rękach, nie odstępowała jej od osiemnastu lat życia księżniczki i wiedziała, że nie odstąpi aż do śmierci.
Musiała ją uratować, bo wiedziała.
- Przestać się gapić psy i zabierać łupy! Wracamy do fortu i niech mi się choć jeden kurwa odezwie! - jej krzyk był donośniejszy, niż się spodziewała. Wykończone ciało zdążyło odzyskać część sił, a i pewność siebie wróciła wraz z dotykiem starszej kobiety. Przyłapała się na tym, że w myślach nazwała ją mamą.
Konfederaci przestraszyli się, dostrzegali złość, a może rozgoryczenie w głosie przywódczyni. Ostatnio, gdy słyszeli coś takiego, jeden z nich skończył zjadając własne, odcięte palce. Większość nie wierzyła, że księżniczka naprawdę jest taka okrutna, to tylko poza, poza mająca zagwarantować jej posłuszeństwo i bezpieczeństwo, nikt nie miałby czelności nawet odezwać się do niej z mniejszą dozą szacunku, niż całowanie butów. Nikt, poza tym pieprzonym dziwakiem, tym co tylko patrzy swoimi przerażającymi oczami i uśmiecha się jak pan i władca. Jedyne co pozostało, to rozmyślenia, nikt nie ważył się odezwać, nikt, poza Geratelą.
- Pani, wydaje mi się, że powinna dzisiaj Pani spać w mojej komnacie. - troska w głosie służącej wzbudzała pewien lęk w rudej kobiecie. Czyżby mogła widzieć coś, czego ona sama nie wiedziała? Kilkukrotnie usłyszała tą propozycję, gdy maszerowały na czele buntowników w stronę lasu, ale chciała sama stawić temu wszystkiemu czoła. Musiała udowodnić samej sobie, że nie pozwoli ponownie zrobić z siebie zabawki.
Własności.

Pierwszym, co uczyniła po wejściu do surowej, pustej komnaty zrujnowanego zamku, który teraz służył jako fort i baza wypadowa Konfederacji, było zrzucenie z siebie przeraźliwie ciasnego gorsetu. Odrywając od siebie sztywny materiał, złapała tak głęboki wdech, że zakręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że powietrze nigdy nie było tak narkotycznie pociągające, zdawało jej się, że nawet czuje jego smak i zapach... Ale czuła też zapach, który wgryzł się w jej skórę i ubranie, ten, który doprowadzał ją do szaleństwa i zaciskał gardło jakby do płaczu. To nie był jej zapach, pochodził od niego.
Zaczęła zrywać z siebie ubranie, jakby zrzucała robactwo ze swojej skóry, wszystko, co miała na sobie, było nim przesiąknięte, wszystko było odrażające i przypominało upokorzenie na oczach setek rzemieślników, którzy teraz usiłowali zrobić z siebie wojowników. Dysząc jak po długim biegu wpatrywała się leżące na ziemi szmaty, których już nigdy na siebie nie włoży. Nie czuła nawet łez, które drążyły koryta w jej ciągle zarumienionych policzkach. Cały świat zdawał się teraz agresywnie różowy, nabierał koloru od krwi napływającej do jej głowy.
Otworzyła zielonkawą butelkę wilgotnymi palcami i przycisnęła ją do ust, nie bacząc na spływające jej po szyi strużki trunku, który mieszał się z wodą w wannie. Chciała się upić do nieprzytomności, zemdleć albo zasnąć i po przebudzeniu stwierdzić, że nic się nie wydarzyło, że to wszystko było zwykłym snem, koszmarem. Senność nie nadchodziła, powieki wciąż były lekkie, choć usiłowała skryć oczy pod rzęsami, a ręce nadal drżały na wspomnienie wszystkiego, co się wydarzyło. Pochyliła głowę do przodu i pozwoliła rudym kosmykom opaść na twarz, przesłonić widoczność, przesłonić jej własne, splugawione ciało. Poczuła zapach brzoskwiń.
Cała nim przesiąkłam - przemknęło jej przez myśl i doprowadziło niemalże do furii. Zacisnęła pięści i zęby, tłumiąc krzyk, który zapewne brzmiałby jak ryk rozpaczy. Podkurczyła nogi objęła ramionami swoje kolana, wpatrując się w falującą spokojnie wodę. Miała przez chwilę nadzieję, że jeśli będzie wpatrywać się wystarczająco długo, sama zamieni się w wodę i ucieknie niezauważona, rozpływając się po podłodze, bądź parując w niebo. Nic się nie stało i nawet zdziwiło ją to, opadła powoli na taflę wody, zanurzając pod nią włosy, uszy... nawet usta. Udało się jej w końcu zamknąć oczy i czuła, że znalazła się w innym świecie, świecie, w którym nie ma seksu, a mdłości wywołuje jedynie zaplątanie się w organy wewnętrzne jakiegoś wieśniaka.

Zerwała się jak poparzona, gdy coś musnęło spokojnie jej pierś. Nie musiała patrzeć, wiedziała, co się stało i wiedziała, że tym razem wyrzuci go na zbity pysk... Albo przynajmniej grzecznie odprawi.
- Masz na imię Elemmiire, prawda? - głęboki głos odbił się od grubych ścian fortecy i wracał do jej uszu kilkukrotnie, jakby specjalnie chciał ją bardziej przestraszyć, przypominać co chwila, że nie jest sama.
- Wyjdź stąd, natychmiast! - krzyknęła, albo przynajmniej tak jej się wydawało, szybko owinęła ramionami piersi i zacisnęła uda, jakby bronić miała wszystkich swoich skarbów. Nie potrafiła na niego spojrzeć, nie chciała tego robić.
- Masz piękne imię, choć nie pasuje do człowieka. W podziemiu tą nazwą wołają gwiazdy. - uśmiechnął się, widząc jej reakcję i pochylił się nad nią, opierając dłonie o krawędź wanny. Znowu doleciał ją zapach brzoskwiń, lecz tym razem nie wydawał się tak przyjemny.
- Zostaw mnie w spokoju, proszę... - nie była pewna, czy dosłyszał jej słowa, a może tylko wyobraziła sobie, że coś powiedziała? Czuła jego oddech na swoim policzku i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że czuje coś poza brzoskwiniami... może tytoń?
- Nie mogę cię zostawić Gwiazdko, jesteś teraz moją własnością. - zdawało jej się, że jego głos stał się delikatniejszy, bardziej subtelny i jakby troskliwy... ale to mogło być tylko złudzenie. Zacisnął palce na jej policzkach i odwrócił jej twarz w swoją stronę. Czuła, jak naciska na zawiasy szczęki i jak powoli jej twarz wypełnia ból, jednak ból delikatny, może nawet w pewien sposób przyjemny.
Nie potrafiła zamknąć oczu, nie dała rady nawet spojrzeć w inną stronę. Te oczy... w jego spojrzeniu było coś dziwnego i przerażającego, miała wrażenie, że kryje się w nich potęga i jakaś czarna tajemnica. Czerń ukryta za bielą niewinności. Pod naciskiem rozwarła lekko wargi i wykorzystał to praktycznie od razu, wsuwając w nie śliski język. Chciała ugryźć, chciała zrobić cokolwiek, by się oddalił i zniknął z jej życia tak samo szybko, jak się pojawił, było już na to jednak za późno. Białe oczy wpatrywały się w nią, odbierając wszelkie siły. Miała wrażenie, że się w nich topi i on jest jedyną osobą, która może ją uratować.

Konfederaci palili, gwałcili i grabili już od kilku miesięcy i szło im to coraz lepiej, wreszcie przestali potrzebować jej podczas każdego ataku, mogła tylko wybrać cel i zostać w fortecy, w swojej komnacie i w swoim łóżku, którego nie opuszczała już zbyt często, nie lubił tego.
Lubił za to jej perfumy, ich ciężki zapach kojarzył się z drogim alkoholem i nazywał je czasem męskim marzeniem, ale i tak silniejszy był zapach brzoskwiń i tytoniu, a właściwie tylko tytoniu. Zapalał fajkę parę razy dziennie, napełniając ją słodkim zapachem aromatyzowanego brzoskwiniami tytoniu, który zdążyła już pokochać. Nie bała się go już tak mocno, jak z początku i pogodziła się z rodzajem seksu, jaki preferował. Codziennie rano, koło trzynastej i wieczorem rozwierała kolana, kładąc się na miękkich poduszkach i pozwalała mu wpatrywać się w siebie nawet przez godzinę, wsuwać silne palce między płatki jej skóry i badać każdy rejon jej ciała, każde zagłębienie i każdą wypukłość, szczególną jednak uwagę przywiązywał do sutków, czekając aż zmarszczą się w jego palcach lub ustach. Czasami wolał, żeby stanęła na czworakach i zajmował się jej plecami, często bolały ją ręce i kolana, ale zgadzała się na wszystko, bo wszystko było warte tych poranków.
Zawsze ją budził, kiedy sam już był ubrany i uczesany, a komnata pachniała już tytoniem. Zastanawiała się czasem, czy on w ogóle sypia. Nigdy nie miała okazji zobaczyć go śpiącego, nieczęsto też zamykał oczy. Gdy słońce oświetlało już wnętrze fortecy, podchodził do niej i wsuwał pod nią rękę, po czym szybko i dość brutalnie przyciągał do siebie, budząc momentalnie. Praktycznie za każdym razem była przestraszona i właśnie o to mu chodziło, chciał, żeby się bała i żeby krzyczała. Całował ją i powtarzał zawsze jedno zdanie:
- Kocham cię Gwiazdko, bo grzeczna z ciebie Gwiazdka.

Tego ranka nie obudziło jej nagłe szarpnięcie, a przejmujący chłód. Powoli podniosła powieki i spojrzała na siebie. Kołdra zniknęła i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że leży w miejscu, w którym zazwyczaj on przesiadywał. Czyżby zmarzł?
Podniosła się powoli, podpierając się rękoma i rozejrzała się w poszukiwaniu swojego mężczyzny. Mogła go tak nazywać tylko w myślach. Tylko raz wymsknęły się jej te słowa i nosiła na policzku ślad dłoni przez parę godzin.
- Własność nie może posiadać, nie masz nic, to ja mam ciebie.
Ujrzała go tuż obok siebie, cichego i wpatrującego się w nią z takim chłodem jak w momentach, gdy nie utrzymywała się na kolanach, albo zasypiała podczas jego wieczornych oględzin. Przestraszyła się przez moment, że znów ją uderzy.
Tylko nie po brzuchu, proszę... - pomyślała, choć wiedziała, że zawsze najpierw bije w twarz. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę i wiedziała już, że zrobiła coś złego.
- Dlaczego tyjesz? - jego głęboki, beznamiętny głos przyprawił ją o ciarki, sama go tego nauczyła. Im mniej emocji ukazujesz, tym bardziej się ciebie boją, wtedy dopiero wierzą, że zrobisz im prawdziwą krzywdę.
- Jestem w ciąży - zdała sobie sprawę, że może w tym momencie tylko szeptać, opuściła wzrok i przygotowała się na pierwszy cios.
Padła na podłogę, wpatrując się z realnym zainteresowaniem na parę kropel krwi na zimnym kamieniu, nie do końca zdając sobie sprawę, dlaczego się tam znalazła. Przygryzłam sobie wargę. Odpowiedź zdawała się oczywista, ale długo musiała do niej dochodzić.
- Stań pod ścianą, pozbędziemy się tego małego problemu.

Nie mogła ustać ją dłużej, wydawało jej się, że za chwilę wypuści ducha tak samo, jak zrobiło to przed chwilą jej dziecko, bała się, że to będzie córka i stanie się podobna do niej, jednak teraz ten problem jak i strach zniknął. Zostawił po sobie tylko przejmujący ból w podbrzuszu, ból, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyła i nie chciała doświadczyć po raz kolejny. Krople krwi, które wypluła upadając po raz pierwszy na podłodze, wydawały jej się teraz błahostką, gdy spoglądała na wciąż powiększającą się kałużę krwi. Spazmatyczne skurcze w jej wnętrzu potęgowały krwotok i zastanawiała się, jak długo jeszcze będzie tak bolało, nim wykrwawi się na śmierć.
Przejechała palcami po swoim udzie, ścierając lepką ciecz, która tak bardzo przypominała jej to, od czego cały ból się zaczął, mimo swego pragnienia, mimo modlitw, jakie odmawiała w swojej głowie, płyn nie okazał się biały. Czerwień nachodziła jej na oczy, ale była w stanie z całą pewnością stwierdzić, że ciecz jest brunatna, ciemna i przerażająco prawdziwa.
- Krwawię... - chciała, by brzmiało to jak wyrzut, ale usłyszała tylko błaganie dobiegające z jej gardła.
- Spokojnie Kochaneczko, nie pozwolę ci odejść, jesteś moja.
Już nigdy nie miał nazwać jej Gwiazdką.

- Suka - wyrwało się z jego gardła, kiedy wyszedł z komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Jeszcze żadna nie zrobiła mu czegoś takiego, a przecież ją traktował znacznie lepiej, niż wszystkie inne! Przynajmniej udało mu się opanować sytuację, teraz trzeba było tylko znaleźć jakiegoś medyka. Jeszcze tego by brakowało, żeby mu zdechła. Tak, suki nie umierają, one zawsze zdychają.
Poświęcił dla niej tak wiele, zrezygnował nawet ze wszystkich innych, by mogła czuć się lepiej, nie mógł teraz pozwolić sobie na utratę tej małej szmaty, za dużo go to kosztowało, by doprowadzić ją do obecnego stadium posłuszeństwa. Stracił większość sił i nie wiedział, czy będzie mógł kiedykolwiek zrobić to znowu.
Szedł korytarzem dość długo, konstruktor tego zamku lubił robić wszystkim na złość. Przejścia okalały cały teren budynku, ale nie łączyły się ze sobą, żeby wejść na wyższe piętro, trzeba było obejść dookoła całą fortecę. Jedyną jej zaletą była lokalizacja, ta część lasu nie była wykorzystywana do wyrębu drzew, a czające się wszędzie niebezpieczeństwa zniechęcały druidów, do poszukiwania ziół w tych rejonach. Prawie nikt nie wiedział o istnieniu tego zamku, choć wielopiętrowe wieże górowały nawet nad najwyższymi drzewami.
Uderzył pięścią w spróchniałe drzwi paru krotnie, teraz traktowali go tutaj jak króla, nie mogli inaczej. Każdy z tych zapchlonych kundli wiedział, że księżniczka go posłucha i zrobi wszystko, co będzie chciał, jego wola stawała się prawem w tej ruinie.
Drzwi otworzyły się i wyjrzał zza nich przestraszony staruszek, który kiedyś zapewne był wielkim alchemikiem, ale nie starczało mu już siły na zaspakajanie potrzeb całego miasta i dworu królewskiego. Łatwiej było być wielkim między głupcami i pijakami.
- Elemmiire potrzebuje pomocy medycznej, idź się nią zajmij - chciał odegrać zatroskanie losem kobiety, ale przychodziło mu to z trudem, nie pamiętał już, jak okazuje się emocje inne, niż złość.
- Czy mógłbym wiedzieć, co się jej stało? - jękliwy głos staruszka jasno pokazał, że głos mężczyzny nie zabrzmiał tak, jak to sobie zamierzył.
- Poroniła - nie czekał już na odpowiedź i odszedł, zajmą się nią, muszą się nią zająć, jeśli chcą żyć i zrobią wszystko, aby miała się dobrze, nie był tu teraz potrzebny.

Geratela przez cały wieczór zmieniała opatrunki swej ukochanej księżniczce, lecz nie odezwała się ani słowem. Wiedziała doskonale, że młoda kobieta jak ona jest jeszcze bardziej podatna na takich typków niż większość istot. Właściwie ona była najbardziej podatna. Żyła krótko i nie poznała wielu rzeczy. Jej silną stroną był długi miecz, ale nie znała praw tego świata i nie zdążyła poznać magii.
Nic nie jest bardziej niebezpieczne niż magia, zwłaszcza dla niej.
Księżniczka majaczyła i wymyślała imię dla dziecka, które nie miało się urodzić. Nie zdawała sobie sprawy, co stało się tego ranka i może tak było lepiej. Póki sama się nie uwolni, nikt jej nie pomoże. Póki sama się nie uwolni lepiej, żeby nie pamiętała. Pamięć boli, Geratela wiedziała o tym doskonale i żałowała, że jej nigdy nie udało się zapomnieć. Bolały ją kolana po paru godzinnym czyszczeniu podłogi, krew dostała się między kamienie posadzki i nie była w stanie tak łatwo jej zmyć, ukryć przed oczyma swojej Pani. Jeśli ona sobie przypomni...
Tak, na pewno by oszalała, żadna kobieta nie potrafiłaby przyjąć tego na zimno, nie takiej informacji. Utrata dziecka się zdarza, oczywiście, ale nie jest codziennością fakt, że to ojciec je zabija. Kopał ją i bił tak długo, aż po nogach nie zaczęły spływać jej czerwone smużki. Nie tylko pozbawił ją dziecka, ale też uszkodził organy wewnętrzne, według alchemika będzie dochodzić do siebie przez przynajmniej dwa miesiące, przynajmniej jej życiu nie zagrażało już niebezpieczeństwo. Nie było niebezpieczeństwa tak długo, jak on był daleko.
Ta myśl nie mogła dać spokoju starej służce. Kochała tą dziewczynę i wiedziała, że wszystko co się stało przez ostatnie miesiące, nie było jej winą. Kochała ją wystarczająco mocno, by zaryzykować podjęcie tej decyzji.
- Wezwijcie Melrikata, będzie mi tu potrzebny.

Ciężkie kroki odbijały się echem od kamiennych murów. Melrikat należał do największych mężczyzn, jakich znała służka, tylko trolle mogły się z nim mierzyć. Wielkie, umięśnione ramiona kołysały się się miarowo przy każdym kroku, aż nie doszedł do odpowiedniej komnaty. Jego postura budziła lęk zarówno w kobietach, jak i mężczyznach, ale najgorsze było jego spojrzenie, w którym widać było całe jego wnętrze.
Miał około piętnastu lat, gdy poznał kobietę, która miała się stać później jego żoną. Nosił ją na rękach i nie pozwalał, by ktokolwiek uczynił jej jakąkolwiek krzywdę. Nie oświadczył się jej, ona zrobiła to za niego. Geratela nigdy nie widziała, żeby ktoś tak płakał, ale jego łzy kochała jeszcze bardziej, niż jego samego.
Ślub był przepiękny, a i ona wyglądała pięknie, ale czekała tylko na noc poślubną. Nie wiedziała, jaka ona będzie, Melrikat był bardzo tradycyjny i nie chciał jej nawet dotknąć, aż nie złączą losu przed kapłanem. Po weselu zaniósł ją do komnaty w zamku królewskim, już wtedy tam służyła i królowa użyczyła jej własnego łoża na tą wyjątkową noc. Tak, ta noc była wyjątkowa, ale nie taka, jak sobie to wymarzyli.
Wszedł w nią szybko i nie zdążyła nawet pisnąć, gdy poczuła w sobie to monstrum. Krzyczała, prosiła, żeby przestał i wydaje jej się, że płakała... ale on jej nie słyszał. Wzdychał głośno i jęczał tak, że całkowicie zagłuszał jej słaby głos, tak bardzo zapadł się w rozkoszy, że nie czuł jej małych piąstek, uderzających go raz po raz w jego wielkie ramiona. Nie wiedział o jej udręce, aż nie osiągnął szczytu.
Spędziła u medyka trzy miesiące, nim zdołała znowu stanąć na nogi, brzuch stawał się już widoczny, ale nikt nie dawał jej szans na to, że będzie w stanie urodzić. Nie zgodziła się jednak na przerwanie ciąży.
Kochał ją mocno, zbyt mocno, aby pozwolić na jej śmierć dla jakiegoś dzieciaka, którego nawet nie zdążył poznać, pragnął uratować jej życie, ale kiedy krew zaczęła spływać po jej udach, nie potrafiła już go kochać.
Od tamtego dnia, od tego przeklętego dnia dziewiętnaście lat temu, w oczach Melrikata mieszkała tylko wściekłość, ale wiedziała, że nadal ją kocha. Mężczyzna, który nie może kochać kobiety tak, by jej nie skrzywdzić, musi stać się sadystą.

- Potrzebuję twojej pomocy - służka wycierała kropelki potu z twarzy swojej podopiecznej, nie była w stanie nawet spojrzeć w twarz swojego męża - Uratuj ją dla mnie.
Wzrok miał teraz bez wyrazu, długo czekał na chwilę, gdy znów się będzie mógł z nią zobaczyć, ale nie mógł nawet spojrzeć w jej stare już oczy. Wiedział jednak, że nie może jej odmówić. Musiał wykorzystać tą ostatnią szansę na odkupienie.
Każdy jego krok dudnił ciężko w podłogę i miało się wrażenie, że wszystko zaczyna drżeć. Podszedł do łóżka i jedną ręką podniósł owiniętą w prześcieradła kobietę. Przerzucił ją przez masywne ramie i raz jeszcze spróbował złapać wzrok żony.
- Proszę, pośpiesz się, on może wrócić w każdej chwili - jej słaby, delikatny głos drżał ze strachu przed tym, co mogłoby się stać i co zapewne się stanie, kiedy on wróci do komnaty i zamiast swojej kochanki zobaczy staruchę, która pomogła jej uciec.
- Nie ruszę się na krok bez ciebie - dawno stracił swoją delikatność i nie potrafił być już czuły, pociągnął służkę za rękę i wyprowadził siłą z pomieszczenia. Wystarczy, że on ją krzywdził, nikt inny nie miał prawa.

Godzina była już późna, a ich kroki echem dźwięczały, odbijając się od ścian. Geratela oglądała się co chwilę za siebie, wiedziała, że on może już wracać, gdziekolwiek nie był wcześniej.
Bez żadnych nieprzyjemnych przygód dotarli do gigantycznych drzwi, które kiedyś nazywane były wrotami, otworzenie ich nie było takie proste. Po każdej stronie skrzydeł ulokowane były przekładnie i dźwignie, ale skrywały je niewielkie, żelazne drzwiczki. Potrzeba było czterech kluczy, by wydostać się z fortecy. Elemmiire bardzo się postarała, by zminimalizować dezercję.
- Jak to nie ma kluczy? - służka czuła, jak po plecach spływa jej pierwsza kropelka potu.
- No nie ma, tylko dwie osoby w tej ruderze posiadają klucze - wzrok mężczyzny przeniósł się z mosiężnych drzwi na bezwładne ciało, zwisające z jego ramienia. - Pewnie nie wzięłaś tych, które należą do niej.
- Co teraz zrobimy? - zdawało jej się, że mówi cudzym głosem. Łamał się, jakby bliska była płaczu, ale jednocześnie miał w sobie więcej determinacji, niż kiedykolwiek udało jej z siebie wykrzesać.
- Mogę je wywarzyć, ale pewnie wtedy nasza ucieczka nie będzie szczególnie tajemnicza. - odniosła wrażenie, że chciał się śmiać, gdy wypowiadał te słowa, ale nie rozumiała, co może go bawić w ich sytuacji, nie miała czasu się teraz nad tym zastanawiać.
- Słyszysz? - nigdy nie potrafiło mówić głośno, nawet jej krzyki nie były w stanie przebić się przez rozmowy innych osób, ale tym razem przeszła samą siebie, Melrikat nie był pewien, czy w ogóle ją słyszał, ale wiedział doskonale, co chciała mu przekazać.
Chrobot żelaza o żelazo dochodził z drugiej strony drzwi, ktoś przekręcał już trzeci klucz w zamku, nie było nawet czasu na ucieczkę.
Drzwi były już bardzo stare i skrzypienie zawiasów doprowadzić mogło do szaleństwa, ale działały nienagannie, oba skrzydła równocześnie zaczęły się rozsuwać, by wpuścić do środka chłodne powietrze jesiennego wieczoru.
- Co robicie z moją kobietą? - pierwszy raz słyszała jego głos i wiedziała już, że nie tylko spojrzenie jest jego bronią. Opanował do perfekcji swoją sztukę i przebywanie z nim nawet przez chwilę było niebezpieczne.
Melrikat nie zastanawiał się zbyt długo nad sytuacją. Wolną ręką sięgnął po rękojeść ostrza, które w jego wielkich łapskach wyglądało jak nieco przyduży sztylet i wyciągnął je z pochwy. Spoglądał wprost w jasne oczy przeciwnika, ale nie mógł zauważyć w nich nawet iskry lęku. Nie zdarzyło się to nigdy. Nawet gdy się uśmiechał, większość osób trzęsła przed nim portkami, a temu cwaniakowi nawet nie drgnęła brew, gdy wyciągał jedną ręką dwuręczny, ciężki miecz.
Cios nie był szybki i łatwo było go uniknąć, ale nie chciał marnować sił. Zrobił tylko jeden krok do tyłu i żelastwo minęło się z jego szyją. Dawno nie czuł ciepła własnej krwi, ale podobało mu się to. Rozcięcie pod okiem przyjemnie piekło, a drobne kropelki krwi ciężko opadały na białą koszulę.
- To wszystko, na co cię stać? - głęboki głos zdawał się tak samo spokojny, jak przed chwilą, choć rana była dość głęboka i milimetry tylko ratowały tego dziwaka od utraty oka. Na bogów! On nadal się uśmiechał, choć płatek skóry z jego policzka odstawał od reszty twarzy, ciągnąc do dołu.
Ryk wielkoluda rozdarł wnętrze fortecy, wprowadzając strach w serca wielu śpiących w niej buntowników. Ramię pochyliło się, a ciężkie kroki stawały się coraz szybsze. Takie uderzenie nie należy do najprzyjemniejszych, a na pewno wyklucza z walki na kilkanaście minut. Słyszał chrupnięcie żeber i wiedział, że mu się udało.
Byk - pomyślał, gdy upadał na ziemię pod ciosem Melrikata. Nie czuł bólu, jego ciało było na to zbyt zszokowane - więc jednak udało im się uciec.

- Porwana? - wyraz twarzy króla nie wyrażał niczego. Garatela nie rozumiała, jak można być tak chłodnym wobec osoby, którą się wychowywało, którą znało się od dnia narodzin. Ona nie potrafiła, za każdym razem, gdy na nią spoglądała... Nie ma większej miłości, wierzyła, że jej nie ma, wiedziała to. Przekonywała się o tym każdego dnia i dane jej było obserwować miłość dziecka do rodziców. Zawsze obserwować, nigdy więcej.
- Tak, ale za sprawą męża mego byliśmy w stanie uwolnić Waszą córkę z niewoli, Wasza Wysokość - skłoniła się, cóż więcej mogła uczynić. Elemmiire już od godziny przebywała u zamkowych medyków i nie mogła zrobić nic więcej, niż tylko się ukłonić. Miała jedynie nadzieję, że ta dziewuszka nie skończy tak, jak ona.

- Jak to nie mogę? - głos Gerateli rozszedł się po murach, niczym pleśń rozpaczy. Jej obrażenia były zbyt ciężkie, były zbyt głęboko, by mogła ponownie mieć dziecko. Ta ciąża, która tak strasznie rozwścieczyła jej męża, była ostatnią w jej życiu. Musiała jej dochować mimo powikłań, musiała mimo ostrych słów Meliakarta, mimo jego pięści. To był jej cel od... zdawałoby się, że od zawsze, urodzić i wychować dziecko. Żeby tego dokonać...
Nie mogła mu powiedzieć, że nie poroniła. Zbił by ją znowu, z miłości. Kochał ją, ale nie kochał ich dziecka. Skryła się w zamkowych salach, kryła swój rosnący wciąż brzuch przed jedynym mężczyzną, który cokolwiek znaczył w jej życiu. Królowa była dobrą kobietą, królowa dała jej szansę na spełnienie swych pragnień.

- Nic jej nie będzie, ale dziecko nie żyje. - słowa druida nie były chłodne, słyszała w nich współczucie i prawdziwą troskę. Gdyby właśnie taka osoba oznajmiła jej lata temu, że jej tragedia dopiero się rozpoczyna... Geratela nigdy nie przebolała swej bezpłodności, nie przebolała też tego, że nikt nie nazywał jej mamą. Cel uświęca wszelkie środki.
- Będzie mogła jeszcze mieć dzieci? - jej głos był cichy, jak zawsze, ale tym razem dało się wyczuć w nim rozkaz, a może po prostu błaganie? Ta krnąbrna, rozpuszczona i delikatna jak kwiat dziewuszka była jej największym skarbem, jedynym, co miała w swoim nędznym życiu.
- Będzie, jak tylko dojdzie do siebie, ciężej będzie z psychiką, niełatwo jest się otrząsnąć po utracie dziecka...
- Nie mów pan o tym. Wiele przeszła, przeszła wystarczająco, by nie wystawiać jej na kolejne cierpienia. - czuła, jak ściska się jej gardło, znowu dawała się ponieść emocjom, robiła to przez cały czas, zapewne dlatego właśnie księżniczce przydarzyło się to wszystko, nie potrafiła jej ochronić przez swoje głupie emocje.
- Muszę jej powiedzieć, co z jej dzieckiem - głos druida też zaczynał się łamać. Był już stary i wiedział. Po prostu wiedział już wszystko, co powinien wiedzieć, wiedział więcej, niż powinien był wiedzieć.
- Nie musi pan... jeżeli dobrze pójdzie, nie będzie pamiętać, że w ogóle zaszła w ciążę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Alisana · dnia 08.11.2009 18:31 · Czytań: 804 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
JaneE dnia 10.11.2009 16:52 Ocena: Bardzo dobre
Przeczytałam za jednym zamachem Prolog i Pierwszy Rozdział. Musze przyznać, ze jesteś odważna;) Mało która dziewczyna zdecydowałaby się zadebiutować tu takim tekstem. Bardzo bardzo ostro, czasem aż trudno się czyta. Sex i przemoc chyba nadal jest troszkę tematem tabu, szczególnie w literaturze kobiecej.
Masz dobry styl, czyta się płynnie. Historia, która opowiadasz jest bardzo plastyczna, wyczuwa się emocje bohaterów. Bardzo łatwo można ich sobie wyobrazić.
Ode mnie bardzo dobry + . Będę czekała na kolejne części. Nie zrażaj się tym, że masz mało komentarzy. Teksty są długie i to jest główną przyczyną tego, że mało komu chce się przez nie przejść.
Życzę wytrwałości.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty