Nie zaczęli jednak przed wtorkowym popołudniem. Anita wróciła już do domu i gdy przyszedł się z nią zobaczyć, leżała na kanapie, przykryta po uszy granatową kapą. Znad pledu wystawały tylko oczy, teraz przerażone niczym u zaszczutego zwierzątka. Włosy były jeszcze bardziej nastroszone niż ostatnim razem. Z głośników waliła głośna muzyka. Rozejrzał się najpierw po pokoju, zastanawiając się, od czego zacząć. Tak naprawdę nie było na czym zawiesić oka: zwyczajna sypialnia nastolatki. Wzrok przykuwały jedynie porozwieszane na wszystkich ścianach zdjęcia. Kiedy podszedł do Anity, zobaczył jedno, pokryte sitkiem zmarszczek, rzucone na podłogę. Wytężył wzrok. Z pogniecionej fotografii patrzyły na niego oczy Andry, szeroko uśmiechniętej, przytulonej do Anity. Westchnął ciężko. Zły początek.
-Naprawdę kochałaś się w Jacksonie?
Wypalił z grubej rury, na przekór wszystkim naukom, ale od czegoś musiał zacząć, a Anita nie była pierwszą lepszą pacjentką. Czekał na jakieś prychnięcie, wrzask, oburzenie... Ale ona milczała. Dopiero po chwili podciągnęła się wyżej na kanapie i spuściła koc. Wzruszyła niezdecydowanie ramionami.
-Wmawiałam sobie, że to nie to, że tylko go bardzo lubię, szanuję, wiadomo... Okłamywałam siebie. Tak dobrze, że nie dotarło do mnie, jak wiele dla mnie znaczył, póki nie usłyszałam, że... - choć mówiła pewnie i szybko, teraz urwała. Głos uwiązł jej w gardle.
-Że? - Jacek znał końcówkę tego zdania, ale nie mógł jej tego ułatwić. Zbyt dobrze wiedział, jak wysoka jest cena.
-Że on nie żyje. Że rozbił się samochodem na autostradzie. Że wpadł na czołówkę z tirem. Przecież wiesz.
-Wiem. Ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie.
-Rany, nie wiem, co chcesz usłyszeć?!
-Prawdę.
Nie dał się zbić z tropu, choć już w tej chwili, widząc błyszczące oczy Anity, miał ochotę wyjść i nigdy nie wrócić. Kiedy zgodził się na sesję terapeutyczną z nastoletnią niedoszłą samobójczynią, nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał zmierzyć się z demonami własnej przeszłości.
-Kiedy ja sama nie wiem, jaka jest prawda - głos dziewczyny gwałtownie zafalował, Anita szybko uciekła wzrokiem. -Przysięgam. Tak długo siebie okłamywałam, że teraz już nie mam pojęcia, gdzie leży prawda.
Jacek był wściekły. Popełnił błąd. Nie po raz pierwszy zresztą. Ale nigdy wcześniej nie miał świadomości, że za jego pomyłkę może zapłacić ktoś inny.
-Okay. To powiedz mi, jak się o tym dowiedziałaś... I jak zareagowałaś.
-Głupie pytanie - wymamrotała wściekle Anita, ale po chwili, przyciszając muzykę, zaczęła mówić.
Jacek nie mógł oderwać wzroku od sztyletu widzącego na ścianie. Był ozdobny... No, niby. On już dobrze znał te ozdobne noże.
-To był czwartek. Matmę mieliśmy pierwszą. Jacksona jeszcze nie było, ale ja zaczęłam rozdawać zeszyty, jak zawsze zresztą. Jak tak chodziłam po klasie, wszedł Bedward, no, wicedyrektor. Powiedział, że bardzo mu przykro... Nie zdawałam sobie sprawy, o czym on gada, nie chciałam tego słuchać. Ale on powtórzył to zdanie kilka razy: że Jackson nie żyje, że miał wypadek. Stałam jak słup soli chyba z pięć minut, wciąż trzymając w rękach zeszyty. Dopiero jak zapytał mnie, czy wszystko w porządku... Upuściłam to wszystko i nogi się pode mną ugięły. Nie wiem, co on gadał, nic nie słyszałam. Jak mantrę, powtarzałam w kółko, że on nie żyje, a to przecież nieprawda, że musi przyjść do szkoły, bo ja mam dla niego rozwiązania ostatnich zadań, które podrzucił mi dwa dni wcześniej. To był koszmar.
Na końcu języka miał pytanie, co się działo potem, ale nie mógł go zadać. Na to jeszcze było za wcześnie. Zarysy zresztą już znał, z raportów policji i słów jej rodziców.
-A Andra?
-Andra? - Anita wzruszyła ramionami. -Żałowała go, nawet po nim płakała, ale nie bardziej niż reszta.
-A mówiłaś, że pomagał i tobie, i jej - to było wredne pytanie, ale nie mógł się powstrzymać.
-Bo pomagał. Ale to do mnie podchodził na przerwach, to mi podrzucał dodatkowe zadania, to ze mną ślęczał nawet godzinami po szkole. Czasami aż mi było głupio, bo miałam wrażenie, że marnuję mu czas... Ale nie mógł aż tak udawać. Ja się z tego cieszyłam jak dziecko, a i on chyba nie żałował. Było super. Do czasu.
-Jak dużo ci dał?
To miało być pytanie jedno z wielu, nie ważniejsze od tych, które padły wcześniej, od tych, do których dopiero się przymierzał. Ale reakcja Anity była przerażająca.
Dziewczyna zagryzła górną wargę, gryzła póki na ustach nie wykwitła kropelka krwi, przymknęła oczy... Myślał, że zacznie płakać, ale nie. Minęło jakieś parę sekund. Jacek, już zaniepokojony, chciał zadać kolejne pytanie, ale naraz usłyszał krzyk. Nie, to nawet nie był krzyk. To był ryk. Anita już nawet nie płakała, ona wyła.
Dotarło do niego, że do archiwum błędów dołożył właśnie kolejny: ona nie bujała się w nauczycielu, ona go najprawdziwiej pokochała. Może nie miłością romantyczną, może jedynie przyjacielską, ale nie byłaby w stanie tak rozpaczać po rmiłymr1; matematyku.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
lina_91 · dnia 11.10.2007 16:44 · Czytań: 795 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: