Rzecz miała miejsce nie za siedmioma morzami, nie w odległej galaktyce, nie w średniowieczu, ani nawet nie w piekle, ale po prostu w pewnym zwyczajnym, stutysięcznym mieście w Polsce. I choć wydawać, by się mogło, że we współczesnych czasach i w takim miejscu nic ciekawego zdarzyć się nie może, to pamiętajmy, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych (nie żebym cokolwiek sugerowała, tak tylko przypominam).
***
Pośród stutysięcznej ludzkiej gromady w ww. miejscowości żyli sobie Monika i Przemysław. Nie znali się wcześniej (niektórym wydaje się, że jak ktoś pochodzi ze stutysięcznego miasta to musi znać wszystkich mieszkańców – czuję się super – obalam stereotypy – huuuraaaa! – durna ironia, nie na miejscu – przepraszam urażonych – a w ogóle przepraszam-że-żyję).
Przemysław był przystojnym ginekologiem i miał prywatny gabinet, czyli w hierarchii społecznej zajmował zaszczytne pierwsze miejsce. Z biografii postaci wywleczemy także, że miał za sobą dwa nieprzyjemne rozwody i stał na stanowisku, że instytucja małżeństwa stoi w sprzeczności z wykonywanym przez niego zawodem.
Monika była przeciętną urzędniczką zatrudnioną w Urzędzie Skarbowym. W życiu kobiety nie zdarzyło się nic ciekawego. Wyjaśniam, że w słowie „ciekawego” mieszczą się stosunki z mężczyznami (cóż innego mogłoby nadawać barwę egzystencji kobiety? pytanie retoryczne). Monika zawsze była samotna, co oznacza, że nikt jej nie chciał (może dlatego, że miała prosty tors?, którego zwyczajowo kobiety nie mają) – bidulka, ... ale co tam ... nie wolno w opowieściach zbytnio się roztkliwiać (żeby makijaż nie popłynął).
Nie wiem, czy zbytnio się nie wygłupię jako narrator, ale zdradzę, że Monika całą wewnętrzną energię, którą skierowałaby do faceta (gdyby go miała), skupiła na torebkach.
W tym miejscu wskazany byłby opis torebek, ale ... jak mi się nie chce ... albo lepiej (z szacunkiem do czytelnika) – wprost brak mi słów.
Pewnego dnia Monika ubrała się ładnie w granatową torebkę (gdyby miała wykształconego faceta - to by ją założyła) i poszła do ginekologa. Przypadkowo trafiła do gabinetu Przemysława. Intymna atmosfera spotkania spowodowała zalanie mózgu Moniki hormonami miłości, nie bardzo odpowiednimi w stosunku do okoliczności. Dla ginekologa całe zdarzenie było rutynową wizytą. I zasadniczo na tym etapie historia powinna się skończyć.
Ale nie! Monika w swoim ciasnym urzędniczym umyśle uknuła teorię, że nie możliwością jest, aby jej wzniosłe uczucia mogły być zupełnie obojętne dla Przemysłowa. Ktoś powie, że była rozbestwiona przez służalczość petentów Urzędu Skarbowego. Myślę, że ten ktoś się myli. Mniejsza o motywy,w każdym razie poszła jeszcze raz do ginekologa, a potem jeszcze raz (dla humanistów podajemy ostateczny wynik ilości wizyt – razem 3, słownie trzy).
- Moniko, nie przychodź bez powodu. Do kontroli za rok – rzekł stanowczo Przemysław przy trzeciej wizycie.
- Panie doktorze, proszę pozwolić mi przychodzić. Przecież płacę za wizytę – poprosiła Monika.
- Niestety nie jesteś ciekawym przypadkiem, a w kolejce czekają prawdziwie potrzebujące pacjentki – umiał być twardy do końca (prawdę mówiąc powstrzymywał słowa „won, wynocha stąd”).
Przemysław lubił swoją pracę i między innymi dlatego, w swoim fachu był świetny. Nie musiał wymyślać pacjentkom chorób jak inni specjaliści, ażeby zarobić. Szczerze mówiąc wolał chore kobiety, gdyż leczenie ich przypadłości stanowiło wyzwanie dla genialnego fachowca.
Z racji intymności ginekologicznego badania lekarz uprawiający ten fach jest szczególnie narażony na napastliwość i nachalność pewnej części pacjentek. Akurat Monika należała do tej kategorii kobiet. Przemysław był także do tego przyzwyczajony – cóż, w końcu był kimś, przystojnym ginekologiem.
Z naukowego punktu widzenia zjawisko można prosto wytłumaczyć, ale ograniczmy się do suchej tezy, że dotykanie stref erogennych wywołuje zdradliwe stany emocjonalne.
Monika pyszna urzędniczą próżnością, nie mogła pogodzić się z myślą, że podatnik, nawet przystojny ginekolog, ją zignorował. Okazja do wykazania wyższości znalazła się niedługo.
Przemysław przybył do Skarbówki jako petent. Teraz Monika mogła wykazać się wnikliwością w analizie realizacji zobowiązań Przemysława wobec Skarbu Państwa. Ustawodawca przyszedł jej z pomocą – konstrukcja przepisów jest właśnie taka, żeby zawsze podatnikowi można było coś zarzucić. Dzięki ustawodawcy (czyli ukochanym posłom) Przemysław zainteresował się Moniką (to taki skrót myślowy, zaznaczam dla ciężej kojarzących vatowców, niewatowców i reszty społeczeństwa).
Chociaż Monika była tylko szarą mrówką w machinie administracji rządowej wiedziała, że czepliwość i upierdliwość urzędnicza, mimo wszystko raczej zraża niż zachęca czarujących mężczyzn (wielka oto mądrość kryje się w tej treści).
Dostrzegła, że największą pasją w życiu Przemysława jest jego praca, czyli ginekologia. Sześć lat studiów, specjalizacja, nauka, predyspozycje, talent, ciężka praca lekarza – ale cóż to dla urzędnika. Urzędnik wie, że jak chce to wszystko może! Dlatego właśnie Monika miała śmiałość podjąć wyzwanie. Zaczęła od ginekologicznych opowieści o sobie.
Przemysław jako mężczyzna pewne kwestie medyczne pojmował wyłącznie na podstawie opisów książkowych. Fachowe publikacje również pisane były przez męskich autorów, czyli zawierały pewne informacyjne luki. Biorąc powyższe pod uwagę, dywagacje Moniki zaciekawiły Przemysława. Szczególna pikanteria kryje się w miejscu zwierzeń, czyli pokoju nr 119 w Urzędzie Skarbowym.
Kontrola podatkowa zakończyła się szczęśliwie dla Przemysława, ale znajomość z urzędniczką skarbową nie (w sensie, że nie skończyła się, a nie że nieszczęśliwie; niedobre słowa! – znowu łażą, gdzie im się żywnie podoba, a polot poleciał hen z wiatrem do sąsiada, przepraszam czytelniku, przepraszam-że-żyję raz jeszcze).
Po sporządzeniu i podpisaniu protokołu z kontroli podatkowej Przemek przestał spotykać się z Moniką w Urzędzie Skarbowym. Latem spotykali się w parku na spacerze, a zimą w ciepłym supermarkecie. Nie ważne gdzie, ważne z kim! (nie wiem czemu w moim umyśle narratora ciągle plączą się memy sentencji, przysłów i aforyzmów, mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam, przepraszam-że-żyję po stokroć).
Początkowo Monika zapisywała swoje ginekologiczne spostrzeżenia na karteluszkach, żeby nie zapomnieć, o czym będzie rozmawiać z Przemysławem w czasie widzeń. Obawiała się, że jeżeli niczego nie wymyśli rewelacyjny ginekolog straci zainteresowanie (och, ta urzędnicza przenikliwość!).
Pech oczywiście zawsze musi prześladować zakochane służbistki państwowe, a szczególnie bohaterki nawet banalnej, współczesnej historyjki.
Otóż Naczelnik Urzędu Skarbowego był mężczyzną (cóż z tego, że urzędnicze środowisko jest sfeminizowanie; wystarczy choć jeden męski rodzynek, żeby został naczelnikiem – normalne) i znalazł intymne zapiski Moniki. Oczywiście pomyślał, ze muszą być adresowane do niego (w końcu jest booooski jak naaaadczłowiek).
Wezwał do swojego gabinetu Monikę.
- Proszę usiądź – powiedział z błyskiem w oku.
Naczelnik, czyli przełożony, usiadł blisko naprzeciw Moniki w szerokim rozkroku. Istotne jest, że nie za biurkiem, ażeby rozkrak był widoczny. Wezwana „na dywanik” kobieta skromnie spuściła wzrok, czyli patrzyła się w centrum męskiego rozkroku (tak się złożyło).
- Wiesz, że zawsze ciebie i twoją pracę wysoko ceniłem. Podobasz mi się urzędniczko i wiem, że ja również nie jestem ci obojętny. Zawsze kiedy masz ochotę możesz przychodzić do mojego gabinetu, p o r o z m a w i a ć – powiedział prowokując do dalszej dyskusji.
Przełożony patrzył na Monikę wielce pożądliwie. Urzędniczka nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Domyśliła się, że szef pewnie przeczytał karteczkę adresowaną do ginekologa. Skąd mogła wiedzieć, że kierownik przeszukuje szuflady biurek. Nie! Przecież nigdy nie zostawiła karteczek w szufladzie. Oznaczało to jedno – musiał przeszukać jej torebkę. Inwigilacja permanentna – co za czasy. Nie mogła mu zarzucić przestępstwa, gdyż nie miała dowodów, a nawet gdyby miała to w końcu musi gdzieś pracować (a praca na straży praworządności państwa jest największym wyróżnieniem).
Nie zdecydowała się wprost odmówić szefowi, żeby nie urazić jego ambicji – wtedy mógłby się mścić. Kotłowanina myśli – ale coś jednak musiała odpowiedzieć. Dodajmy, że szef był żonatym mężczyzną, a poza tym Monika z doświadczenia wiedziała, że romanse w miejscu zatrudnienia zazwyczaj przykro się kończą.
- Rozumiem – odpowiedziała i wyszła z gabinetu.
Szkolna zasada „głupa cięcie też zajęcie” jest najważniejsza maksymą jaką można wynieść z państwowej edukacji. Trzymając się konsekwentnie tejże „złotej myśli” Monika kilkakrotnie wybrnęła z podbramkowych sytuacji (tak jej się przynajmniej zdawało). Skoro tyle bab siedzi w urzędzie, miała nadzieję, że kierownik zainteresuje się którąś z nich.
Mimo zastosowania wyszukanej strategii „na durnia” odtrącony naczelnik zemścił się na urzędniczce w wyrafinowany sposób. Zasugerował największej plotkarce w instytucji, że Monika jest lesbijką i do tego źle się prowadzi. To był dla urzędniczki skarbowej straszny cios. Ciężko obronić się przed fałszywym pomówieniem.
Najważniejsza w tym wszystkim była męska duma i pycha naczelnika, jak zwykle.
Mimo tego szef ciągle miał Monikę na oku i oczywiście systematycznie przeszukiwał jej torebkę.
Było jest z tego powodu przykro i źle, ale zasadniczo musiała sama pozostać z tym problemem. Chociaż kochała Przemysława to wiedziała, że jego takie przyziemne, nieginekologiczne kłopoty nie obchodzą. Wolała przysłuchiwać się jego lekarskim wywodom i spostrzeżeniom – to był jakby inny świat, zupełnie niepodobny do skarbówkowego. Monika opowiadała co i gdzie czuje w czasie badań ginekologicznych, a Przemek dokonywał naukowej analizy. Dni mijały na przyjemnych dywagacjach.
Tylko jednego Monika nie potrafiła zrozumieć, dlaczego przystojny ginekolog przeszukuje jej torebkę.
Na wszelki wypadek niczego nie zapisuje na karteczkach i w żadnym wypadku nie chowa ich po torebkach. Z czarną dużą torebką chodzi do pracy, z granatową na spacery z ginekologiem, a z brązową ...
Stara się nigdy nie mylić torebek, ponieważ nie znosi inwigilacji. Nie potrafiąc się w pełni przed nią uchronić ma tę drobną satysfakcję, że wnętrza brązowej torebki ani naczelnik, ani ginekolog nigdy nie odkryją.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tulipanowka · dnia 14.11.2009 20:02 · Czytań: 1293 · Średnia ocena: 2,75 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: