Proza »
Obyczajowe » "Trójkąt katolicki"Fakty z życia potencjalnego wariata
"Trójkąt katolicki"
Fakty z życia potencjalnego wariata
O. Franciszek Jordan powiedział: „Bóg da Ci wyraźny znak, do czego Cię powołał”.
Wciąż myślałam o oddechach, dźwiękach, jakie mogli wydawać i innych duperelach, na kształt uniesień ekstremalnych zwanych miłością.
Teraz skupiłam się bardziej na piłowaniu, smarowaniu, manicure w wydaniu excelente.
Wszystko musieli bowiem odpowiednio pobudzać, żeby nie przyszła za wcześnie pieprzona menopauza.
Jedynie jej umysłu nic nie jest w stanie pobudzić…
Za czasów mojego przebywania w skrajnie populistycznym pokoju interaktywnym, wśród zapewne bandy pedofilów, świrów wszelkiego rodzaju, rozhisteryzowanych kobiet, które przedstawiały się jako cudowne wolne. Jedne - coś na kształt szeroko rozprzestrzeniającej się rui, inne - teoretycznie nieposzukujące żadnych broń Boże doznań. Sex eksperyment (wydania po ciiiiiiichu... Raczej brane pod uwagę).
Z czasem zaczęłam się zastanawiać, już nie w ramach wewnętrznego konfliktu pt."Co ja kurwa tutaj robię, do której grupy czas sie zapisać?"
Stanie z boku wydarzeń z tamtych lat zakrawało, albo na frustrację małej, czarnej, niepobudzonej "dziewicy", albo na chorobę psychiczną niewydymanej cioci Kloci XXI wieku - może na jedno i drugie?
Dziś, kiedy z dystansem podchodzę do problemów tamtejszego domu schadzek, zagubionych cioć i wujków bliżej nieokreślonych, postanowiłam o tym napisać.
Powszechnie wiadomo, że człowiek zagubiony (potencjalny frustrat) łapie się różnych form hibernacji intelektualnej dla zachowania poziomu poczucia bezpieczeństwa powyżej zera.
Serce podatne na zwichnięcia, złamania i okaleczenia, przechodząc przez rozmaite formy nacisku, skupia się na "benedyktyńskim" sposobie odrodzenia.
Dlatego też postanowiłam obserwować niespełnionych, w miejscu do tego przeznaczonym, nie zdając sobie sprawy, jak bardzo pasuje do tej elitarnej grupy abderytów.
Ja, z zasady poskromicielka obłudy, pogromicielka idiotów wpasowałam się w to miejsce na cztery ręce w czasie trzecio-niedzielnego obiadu.
Cała szerokość mojej świadomości intelektualnej opadła na dno rosołu w momencie, gdy natka pietruszki zaczęła przypominać coś nieprzyjemnego w formie i znów zadałam sobie pytanie: "Co ja, kurwa, robię ze swoim życiem?”
Znalazły się osoby, które obdarzyłam zaufaniem – niestety z trzech, na które położyłam kredyt , ostała się jedna, której warto z góry nie przekreślić. Powinnam znów użyć słowa „niestety”, ale powiem szczerze, że gdy zorientowałam się, że to dobry materiał na opowiadanie postanowiłam podtrzymywać tą znajomość. Zdawałam sobie już wtedy sprawę z tego, że to niesie bardzo toksyczne przesłanki, że jest to człowiek zakłamany, który nie powinien uprawiać zawodu, na który nie mam pojęcia z jakich pobudek się zdecydował, aczkolwiek uprawia go.
Chyba po to, aby wzbudzić respekt otoczenia i nie przepracowywać się zbytnio dla poprawy swojego bytu.
Sprawa, którą opiszemy wraz z moim książkowym partnerem poddaje pod wątpliwość całe wieki nauk oraz może (o czym wiemy oboje) wprowadzić wielki niesmak w otoczeniu bliższym i szeroko pojętym.
Ona- (wyczuwam bowiem spory pierwiastek żeński) nie nazwana przyjacielem, została odgadnionym, chociaż nieprzewidywalnym człowiekiem, który stoi na czele dobra trzymając asa w rękawie. Doznając bardziej histerii naczyniowej, przejawiającej się w nerwowych napadach głębokich, aczkolwiek chwilowych uniesień, niż ukojenia, zaspokojenia na płaszczyznach dostępnych dla prawdziwego mężczyzny.
Stale doprowadzająca do nieopanowanych wybuchów złości, po których przybyło mi kurzych łapek w
miejscach, w których nie zdawałam sobie sprawy, że może pojawić zmarszczka… Powiem szczerze- było warto!
I stało się - właśnie zdałam sobie sprawę, że temat pajdy mojego życia będzie pisany
w częściach.
Inter wejście Matki P.
Wszystko zaczęło się w momencie, gdy samotność sięgnęła apogeum. Pan małż wracał czasem do domu. W przerwach, między delegacjami, na których był święty do tego stopnia, że po powrocie widziałam, jak tuż nad jego głową zasuwa coś bardzo przypominające aureolę.
- Cześć.
-Cześć.
Potem stół, na którym układał ręce. Miałam wrażenie, że będzie modlił się, aby dostać obiadokolacje. Dalej cisza wypełniała kuchenna przestrzeń. Taka zwyczajna nasza rzeczywistość . Już nawet nie było miejsca na łzy. Wieczne niedomówienia zamierały w momencie przekroczenia progu. Życie toczyło się, bo musiało. Zmieniała się tylko kolejność zajęć: gary, kaszka (na rosole- bo dieta), karmienie piersią, pieluchy, rzadkie kupki, depresja poporodowa, niesmak na myśl, że wszystko miało być z założenia piękne, a mało że nie było ciepłe to wyglądało, jak jesienna pogoda- plucha w każdym
calu.
Czasu miałam dużo ze względu na to, że dziecko było w wieku bardzo niemowlęcym . Znajomości na minusie. Wieczne siedzenie w domu, albo spacerki między karmieniami.
Więc coś mi podpowiadało:
- Jeśli nie możesz zmienić swojego życia, bo czas nie sprzyja zmianom, dowiedz się jak możesz pomóc dobremu koledze w wyjściu z nałogu alkoholowego.
Cóż mogłam zrobić? Przecież miłość umarła w dniu ślubu wraz z kłamstwem, a namiętność tydzień po wraz z długami, które otrzymałam w posagu.
Wpadłam na idiotyczny pomysł, chociaż zdaję sobie z tego sprawę dopiero teraz, idę na „czat” szukać alkoholików. Może się czegoś dowiem?
Pomysł przedni, biorąc pod uwagę fakt, że gdyby nie on przejście z poezji do prozy nigdy nie przyszłoby mi do głowy.
-Rejestracja – „nick”- wchodzę.
Nie miałam pojęcia jak to w gruncie rzeczy działa. Kiedyś musi być jednak pierwszy raz, zwłaszcza że lepiej, żeby działo się cokolwiek co wypełni próżnię.
Nieudolne szukanie „pokoi wirtualnych” i oto przed oczyma pokazał się napis: „alkoholicy”- wchodzę.
W pokoju siedziały dwie osoby, w tym Andriej . Przywitałam się zostałam zapytana co mnie do nich sprowadza.
- Mam kolegę alkoholika. Chciałabym mu pomóc i nie mam pojęcia jak się za to zabrać.
Odpowiedz była krótka:
- Nic nie możesz dla niego zrobić! Sam musi chcieć. Jeśli nie jest na tym etapie, trzeba poczekać aż się stoczy na samo dno i wtedy zadecyduje: albo wstanie i zacznie pracować nad nowym lepszym życiem, albo zostanie na dnie.
pomyślałam:
-Hm… Pierdolą chyba. Nie ma rzeczy niemożliwych. Posiedzę tutaj trochę, poobserwuję… Na pewno dowiem się na tyle dużo, abym mogła coś zrobić. Przecież trzeba w tym przypadku działać.
Tak tez zrobiłam zostałam na ładnych parę miesięcy . Poznałam kilka osób, w tym również Jolkę. Miałam z nią od początku świetny kontakt. Dochodziły do mnie jednak sygnały w postaci ostrzeżeń, aby nie zaczynać znajomości z tą osobą, ponieważ mogę mieć przez nią kłopoty. Moja naiwność jednak pokazała mi swą wielkość i dałam się wciągnąć w ten toksyczny układ manipulowany przez nią. W konsekwencji nastały nieporozumienia, wirtualne gniewy, sprzeczki i nadszedł czas, kiedy trzeba było się ewakuować do innego „inter salonu”.
Trafiłyśmy (oczywiście w duecie) do pokoju dla "romantyków" i drugiego- dla ludzi, którzy pragną się relaksować. Dodam, że ten „relaks” nie miał nic wspólnego z seksem w szeroko pojętym mniemaniu. Po czasie oczywiście (jak to w tamtym czasie u mnie wyglądało) przekonałam się, że jestem w małym
błędzie. Na rozmowach „priv” działo się dużo ciekawych rzeczy- począwszy od plotek ,skończywszy na „cyber numerkach”.
No cóż wszystko wyglądało jak w realnym życiu. Niewiele życie wirtualne bowiem różni się od naszego życia w społeczności realistycznej. Poza tym, że tam posługujemy się nickami zamiast imion i nazwisk, to plotki tak samo sprzedają się- jak świeże bułeczki, sex jest tak samo tajny i robi to pod przykrywką (właściwie 75 %). Tak, że sami widzicie: „real” a „czat”- jedna postać o różnych
nazwach.
Jedna z dziewczyn przebywających w pokoju dla zrelaksowanych została nawet nagrana na swojej „priv imprezie” , co doprowadziło do szantażu. Nie mam jednak pojęcia, co zrobiła z tym faktem. Na ile strach przed kompromitacją był silny? Dziewczyna ta miała bowiem męża i dwójkę dzieci,
więc sądzę, że jednak trauma mogła być na tyle silna, że nie miała odwagi zgłosić tego na policje.
Poznałam tam też grupkę która nazwałam „hakirami”. Potem długo zastanawiałam się, kto się dopuścił włamania na moje konto bankowe, „GG” i wirtualną pocztę.
Wszyscy ci dorośli przecież ludzie , zajmowali czas odbieraniem sobie wirtualnych koron- symbolizujących właścicieli pokoi wirtualnych oraz gwiazdek- symbolizujących osobę zaufaną, która zasłużyła sobie na kredyt w takiej właśnie postaci.
Powiem szczerze- to jest bardzo dobra szkoła życia. Wszyscy, którzy tam trafiają, bez względu na
to, jak się ich życie potem potoczy, wchodzą tam z poczucia osamotnienia, pustki wszechogarniającej realne życie. Szukają akceptacji, często tłumacząc się, że robią to z nudów - typowe
twierdzenie, które mija się z prawdą.
Czat uczy i działa jak sekta, więc mądrym wychodzi ten, kto jest na tyle silny, aby nie dać się zmanipulować do reszty .
Zanim pojawiłam się pośród tej wirtualnej społeczności nie miałam pojęcia, że przekrój wiekowy sięga od 17-go do 75-go roku życia.
Zawodowo też przeżyłam szok, przebywają tam bowiem: od matek polek począwszy, przez księgowe, panie sprzątające, poetów, sprzedawców, nauczycieli (tych spotkałam spory odsetek), po ... tutaj zostawiam trzykropek, bowiem najlepsze dopiero przed nami .
Dobrym w tym momencie powinno być stwierdzenie, że czat to „narzędzie w rękach Boga”.
Dlaczego?- Każdy z was zapyta. Dowiecie się o tym w kolejnych rozdziałach.
Podczas kolejnych wizyt, dodam że miałam już zainstalowanego „kamerzystę” - program do podglądu kamerek czatowych, sama kamerki nie posiadałam, zaczęłam obserwować ludzi z aktywną kamerką i natrafiłam na owego Pana, który sprawił, że dzisiaj piszę.
Przystojny - może nie powalająco, ale interesujący facet. Włosy jasne, dobrze dobrane okulary. Za jego plecami regał z książkami. Pojawiał się zawsze na chwilę i znikał. Bardzo wesoły, siał dowcipy (często o podłożu erotycznym).
Któregoś dnia pokazał się w garniturze w kolorze jasnym, z obrączką na palcu. Podobno wybierał się na wesele.
Usłyszałam od mojej znajomej:
- Widziałaś? Chociaż jeden, który się nie kryje z faktem, że ma żonę. Rwie oficjalnie. Chory, jak każdy faceta ale na swój sposób uczciwy.
No i miała sto procent racji- zupełnie na swój sposób.
Sprawdzając, w jakich pokojach przebywa, natrafiłam na tak zwany „lewkowy pokój” , a że jestem
zodiakalnym lwem, pomyślałam:
- Hm… Nie wiem czy o zodiak chodzi, ale wejdę. A co mi zależy?!
Weszłam były tam chyba dwie osoby, ale zestresowałam się- sama nie wiem czym i natychmiast wyszłam. Za jakiś czas stwierdziłam:
-Ech, głupia! Wejdź. Przecież jesteś tutaj zupełnie anonimowo.
Weszłam więc, z zapytaniem:
- Czy ten pokój jest założony dla zodiakalnych lwów?
- Tak, a ty lwiczka jesteś?
- Tak jestem lwiczką. Którego się urodziłeś?
- piętnastego sierpnia.
- O cholera! Zupełnie jak ja! Ale jaja! A z chińskiego zodiaku jesteś…?- Zapytałam z zaskoczeniem.
- Z chińskiego jestem świnią.
No, miałam muszę przyznać nietęgą minę.
- O cholera! To tak jak ja! Ale zbieg okoliczności- nie powiem.
Z tego oto powodu po naszej krótkiej konwersacji zostałam zaakceptowana w tym pokoju .
W dalszych rozmowach dowiedziałam się, że mój nowopoznany kolega ma na imię Krzysztof, jest mniej więcej z okolic województwa świętokrzyskiego, samotny, z zawodu policjant.
Na początku nasze rozmowy opierały się na czystym „wirtualu”. Nie pamiętam już teraz jak się to stało że nastąpiła wymiana telefonów z „Panem Władzą”, ale tak właśnie się stało.
Przez długi czas rozmowy telefoniczne były bardzo sporadyczne. Powstał w tym czasie pokój „u Joli 237”, w którym wiele czasu zmarnowaliśmy.
Jola kobieta po czterdziestce , zamężna, syn około dwudziestu czterech lat, mąż zawodowy kierowca- wiele czasu spędzał w trasie.
Ona również lwiaczek zodiakalny. Nie mogąc znaleźć pracy zajęła się życiem wirtualnym a raczej została przez wirtual wessana. Prowadziła długie konferencje nawet w momencie, gdy wrzała zupa na gazie a ziemniaki była poniekąd zmuszona obierać przy komputerze. Niestety przesadzała z alkoholem chociaż miała szczere chęci „zresetować” nałóg. Przez jakiś czas nawet jej się to udawało. Mąż zarabiał, a kiedy przyjeżdżał do domu zachowywał się jak król Obelix- jeść, pić, niszczyć.
Jola często opowiadała historie swojego życia. Powtarzała, że się leczy- zawsze na depresje, system nerwowy- zaburzony z powodu nieudanego małżeństwa. Dom rodzinny też dał jej niezłą szkołę . Początkowo twierdziła, że w jej domu odbywa sie po prostu sielanka: kolacje z wybrankiem, wspólne obiady i wieczorny ostry sex. Kochała to nade wszystko- tak twierdziła. Potem zaczęły wychodzić na jaw małe nieścisłości. Nie raz byłam świadkiem odzywek jej męża, nawet w obecności syna i jego dziewczyny, które mało miały wspólnego z miłą atmosferą:
-No i co kurwa ci się nie podoba?! Jebnąć ci?!
Zaczęłam dopytywać czy aby na pewno wszystko u nich w porządku. Dochodziło do nieprzyjemnych zwierzeń, aż doszło do sytuacji, kiedy w święta Wielkiej Nocy zaczęłam dostawać telefony SMS-y oraz wiadomości na GG:
-Proszę cię! Ratuj mnie! On mnie zabije! Zabrał mi klucze od domu! Nie mogę wyjść nawet po papierosy! Zgwałcił mnie! Powiedział, że mnie zabije! Ratuj mnie! Zrób coś! Boję się!- płakała, a raczej wyła do słuchawki. Nie wiedziałam zupełnie co mam robić.
Opowiedziałam tę historię Panu Kopito- był w końcu policjantem. Zapytałam:
-Boże, co ja mam robić?!
Intuicja i zdrowy rozsądek podpowiadał, abym zgłosiła to na policję, a z drugiej strony nie chciałam się mieszać. Gdy Pan władza potwierdził moje myśli:
- Dzwon natychmiast! Nie ma się co zastanawiać!
Sięgnęłam więc po telefon, odszukałam wcześniej numer do komisariatu odpowiadającego miejscowości na Pomorzu i zadzwoniłam:
-Dzień dobry. Nie wiem co mam zrobić. Dostaję wiadomości od kobiety. Znam adres, ale nie
znamy się osobiście. W wiadomościach tych prosi mnie żebym ją ratowała, bo mąż ją gwałci. Zabrał jej pieniądze, klucze… Grozi, że ją zabije.
-I chciałaby pani, żebyśmy to sprawdzili, tak?
- Tak, właśnie o to chciałam prosić.
- Proszę podać swoje dane: imię i nazwisko, adres…
- Bardzo proszę…
- Zaraz wyślę tam patrol i jak będę wiedział coś więcej oddzwonię do
pani. Proszę czekać.
-Dobrze, dziękuję.
I czekałam tak chyba trzydzieści minut- cala w nerwach. Dzwoni:
- Proszę pani, muszę poinformować, że nic nie wskazuje na ślady choćby najmniejszej przemocy. Otworzyła nam bardzo zadbana, pachnąca pani w szlafroczku, z mężem pod rękę. Mieszkanie również bardzo zadbane, ale to co nam o pani powiedziała zatrzymam dla siebie, żeby nie było Pani przykro
podczas świąt.
Powiedziałam tylko;
-Dziękuję za telefon i nie chciałabym chyba wiedzieć. Do widzenia.
Tymczasem do jej pokoju zaczęła przychodzić osoba podająca się początkowo za przyjaciółkę Pana Kopito, nastepnie za jego kumpla, z którym chleje kiedy się da, aż w końcu weszła na kolejnym nicku, jednak tym samym numerze IP, podając się za jego żonę. Opowiadała jaki jest cudowny, że ma z nim dziecko, że życie układa im się wyśmienicie. Zaświeciło się pytanie:
- To co oni kurwa tutaj robią, skoro jest im tak dobrze?
Ale co tam! Niech sobie robią co chcą! Jednak nie dało mi to spokoju, taka już ze mnie wariatka- nadpobudliwa, z analitycznym umysłem- postanowiłam dopytać się o tę jego wybrankę.
- Mówiłeś że nie masz żony.
- Bo nie mam.
- A to ciekawe, bo właśnie zaczęła do nas przychodzić i opowiadać jak wam
się układa w związku.
- Że komu się układa? Jak mówię, że nie mam, to nie mam.
- Ale obrączkę masz a i żona się znalazła, a nawet dziecko.
- Jaki ma Nick?
- Francy.
- OK., ja sobie ją poobserwuję, ale jak kurwa mówię nie mam, to mi zaufaj!
W tym samym czasie owa panna F zaczęła wywalać z siebie szczegóły z ich pożycia, więc zrobiło się to na tyle niesmaczne, że zaprosiłam ją na rozmowę prywatna i powiedziałam, że skoro ma czelność mówić takie rzeczy i podawać się za czyjegoś przyjaciela, to niech wie, że dla mnie jest
zwykłym śmieciem, a nie przyjacielem.
Tę obronę zupełnie wirtualnej dla mnie osoby zastosowałam tylko i wyłącznie z poczucia sprawiedliwości. Dostało mi się za to niemiłosiernie i nie jednorazowo. Obawiam się, że zrobiłabym to raz jeszcze, zważywszy na to, że taki już defekt posiadam . Jednak, gdybym wiedziała, z kim mam do czynienia i jaki skutek będzie to miało na parę lat mojego życia, zastanowiłabym sie nad tym kilka razy.
Za parę dni, gdy emocje opadły znów pani F i pan o nicku Kopito zagościli w naszym pokoiku. Tym razem z propozycją skierowana do mnie:
- Czy masz ochotę dołączyć do trójkąta?- Od tego właśnie trójkąta zaczyna się historia znajomości na razie „dwójki” katolickiej i moja.
C.D.N
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tar_kas · dnia 17.11.2009 08:53 · Czytań: 1180 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: