Żyli w pełnej symbiozie, w swoim własnym świecie, tak bliskim innym i właśnie dlatego tak dla nich niedostępnym.
A tym światem była mała szopka, drewniana ławka przed nią i stara jabłonka, która opiekuńczo zwieszała poskręcane konary nad niewielkim, czysto zamiecionym podwórkiem.
Do tego świata wiodła zawieszona na dwóch sosnach bramka. Gdy człowiek przechodził przez nią, prostowały mu się przygarbione plecy, a delikatny uśmiech sam zapraszał się na ponurą zazwyczaj twarz. Szedł powoli w stronę szopy, a jego oczom, ukrytym w podpuchniętych powiekach nie uchodził widok ani jednego, świeżo rozwiniętego listka czy kwiatka. Każdą zmianę witał ciepłym spojrzeniem i delikatnym dotknięciem ręki...
Potem podchodził do ławki, siadał na niej i z rozradowaniem w oczach rozglądał się po swoim małym światku, ogrodzonym drucianą siatką.
Jabłoń przyjemnie ocieniała mu twarz, gdy spokojnym wzrokiem wodził za Gracją, która ostrym dziobem przeszukiwała uklepaną ziemię podwórka cal po calu.
Zaraz potem, po paru minutach pojawiał się Bazyl, czarny, niewielki kotek, który wdzięcznie schodził po zwieszającej się aż na oparcie ławki gałęzi, sadowił na gładkim siedzisku i wciskał swój płaskawy łebek pod ramię człowieka.
I tak mijały długie godziny upalnych, letnich popołudni. Kot i człowiek drzemali zgodnie obok siebie, a i kura także raz po raz mościła się w piaszczystym dołku i nieruchomiała na parę chwil.
Potem, gdy słońce zaczynało już wydłużać kładące się po ziemi cienie, człowiek podnosił się z ławki i szedł do szopy. Za nim powoli kroczył kot i szła kura, która jednak zawsze burzyła ustalona kolejność; jej pomarszczone łapki tak szybko przebierały po piaszczystej ziemi, że bez trudu wyprzedzała swoich towarzyszy i pierwsza wchodziła do otwartej przez człowieka szopy.
Kot natomiast zawsze zatrzymywał się w progu i głośnym miauknięciem zwracał uwagę swojego pana na ułożone jedno obok drugiego mysie ciałka.
- Spójrz - mówił w swoim kocim języku. To dla ciebie.
Człowiek nieodmiennie najpierw głaskał grzbiecik Bazyla, a potem zbierał mysie szczątki do papierowej torebki. Kot mruczał zadowolony, że jak co dzień zapewnił swemu panu najlepszy posiłek i został za to doceniony.
Gracja też żywiła swego pana; pozwalała, aby sękate ręce człowieka zagrzebywały się na chwilkę w wygniecionym sianie i wyłuskiwały stamtąd ciepłe jeszcze jajko, które potem ostrożnie wędrowało do czarnej, zapinanej na zamek siatki.
A potem pojawiało się w korytku trochę ziarna i chlebowych okruszków dla Gracji. Czasem człowiek karmił ją tłuczonymi ziemniakami zmieszanymi z pociętymi pokrzywami. Gracja była wtedy najszczęśliwszą kurą na świecie...
Kotu trudno było doczekać swojej kolejki; najczęściej upominał się o jedzenie donośnymi miauknięciami i wężowatymi skrętami swojego ciała wokół nóg człowieka. Na takie dictum otwierała się znów czarna siatka i na miskę sypały się ogryzione nie do końca kości i wlewała resztka zupy człowieka. Bazyl najpierw zamierał, a potem z głośnym mruczeniem zbliżał swoją lśniącą główkę do jedzenia.
Gdy kurzy dziób zaczynał rytmicznie stukać o drewniane korytko, a różowy koci języczek głośno chlipać zupę, człowiek przysiadał obok i popatrując na Grację i Bazyla skubał kawałek swojej bułki...
A potem, gdy zmierzch zaczynał kłaść się smugami w powietrzu, mężczyzna zamykał szopkę na skobel, zostawiając jednak wąską szparę dla Bazyla i, przewiesiwszy siatkę na ramieniu, szedł powoli w stronę furtki. Kot dreptał za nim na wyprężonych łapkach, a gdy za człowiekiem zamykały się drzwi bramki, wracał prosto do szopki i cicho zbliżał się do drzemiącej w gnieździe Gracji. Ostrożnie, aby jej nie zbudzić, wciskał się pod jej pierzaste skrzydełko i natychmiast zasypiał...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
milla · dnia 17.10.2007 19:05 · Czytań: 754 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: