Szlak/szlag/szlug cz.I
- Skąd ty się tu właściwie wziąłeś, chłopcze?
Korpulentny handlarz bujał się leniwie na stalowym krześle stukając brudnym paluchem w zdarty blat. Po stoliku walały się zatłuszczone papiery w kolorze herbaty, napuchnięte, z powyginanymi rogami. Nieco zmiętoszone były te papiery i jakby nieświeże. Był też kubek z taniej porcelany, notesik w grubej oprawie, malachitowa teczka, długopis i butelka siwuchy, w połowie pusta.
- Bum, turli, turli i łeb-boli-jakbym-miał-kaca, a? – ciągnął niewzruszenie handlarz uśmiechając się obleśnie. Zęby miał pożółkłe od tytoniu.
- Coś w tym stylu – odpowiedział chłopak, a raczej facet – wyglądał na trudne trzydzieści lat i posiadał niewykwintny zarost. Nazywał się Jurij i głowa rzeczywiście łomotała mu jak na kacu. Choć wcale nie pił, bo nie lubił.
- Bywa. Nie przejmuj się, prawie wszyscy tak tu lądują – kiwnął głową w stronę schodów, oświetlonych żółtawym, rzęsistym światłem migającym z przerywającej jarzeniówki, kołyszącej się na żałośnie sterczących z sufitu kablach.
- Nie przejmuję się.
- Ha, dobrze! – zakrzyknął na to i zatarł ręce. Posypały się okruchy, opadły bezszelestnie na zakurzoną podłogę i wytarte spodnie. Handlarz nie zwrócił uwagi, albo udawał, że nie zwraca. Jurij skrzywił się i dla niepoznaki zakaszlał, zasłaniając usta. Rzygać mu się chciało, i z tego niemożebnego bólu w łepetynie i na widok świńskiej gęby handlarza i rozpostartego nań drapieżnego, wazeliniarskiego uśmieszku. Był pewien, że szczerzy mordę bo może na nim zarobić, równie dobrze rozharatałby go nożem i okradł, swołocz. Ostrzegali. Dzieci Stepu, sumienie wymienione na kalkulator, tak zwana asymilacja do warunków. Ale uparł się, szczeniak, to teraz ma.
- No, robimy interesik? – Jurijowi wydawało się, że handlarz szerzej już nie może, jednak mylił się. Przemiana świni w ropuchę, pomyślał.
- Nie mam forsy, no money – zakomunikował chmurnie Jurij.
- Nie masz?! – rozgniewał się ten i trzasnął pięścią w stół, teczka drgnęła, z kubka ulało się nieco zimnej herbaty, pociekło na papiery. Handlarz oddychał głośno i łypał groźnie na rozmówcę. – To po kiego grzyba mi się na łeb zwalasz, na ciasteczko?
- Kazali, przyszedłem – odparł.
- Co kazali, jak kazali?! Paszoł won mi stąd, ale już!
Jurij wzruszył ramionami, odwrócił się i ruszył ku wyjściu. Przystanął przed schodami, przez chwilę wahał się, wreszcie odwrócił głowę i nie patrząc na handlarza powiedział:
- Po robotę kazali.
- Po robotę, a? – zamlaskał handlarz, udobruchawszy się jak osadzony brutalnie byk; łyknął siwuchy i drażniący uśmiech znów wykwitł na jego tłustej, pomarszczonej twarzy. Jurij usilnie starał się odrzucić myśl, by przypaść do bydlaka w trzech susach, wywlec go zza biurka, trzasnąć raz i drugi, obić tę interesowną, plebejską mordę i wreszcie uspokoić się, wylać pulsującą w głowie złość i w końcu odetchnąć. Pohamował się, milczał przygryzając wargi. Handlarz gadał dalej, jakby specjalnie prowokując, szukał papierosów po kieszeniach.
- Trzeba było tak od razu, przyjacielu – perorował, co chwila pokasłując. – Robotę zawsze u mnie znajdziesz, ze mną nie zginiesz. Trzymaj się starego Wołodii, nie pożałujesz!
Tanie sztuczki. Nagada, nagada, nazwie druhem, obsypie duserowym deszczem, a potem zrobi w jajo i zainkasuje swoje.
- Co mam więc robić? – przerwał stanowczo Jurij, nie opanował się, mówił z wyraźnym rozdrażnieniem i złością.
- A ja myślałem, żeśmy kumotrzy… - obruszył się handlarz, oczy mu rozbłysły.
- A ja myślałem, że rzeczywiście dostanę jakąś robotę – ostatnie słowo wymówił z wyraźnym naciskiem, rzeczowym, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
Handlarz w mig pojął w czym rzecz, nie był głupi, nie, każdy intelektualny sukinsyn jest na swój sposób rozumny, choć ograniczony. Błyskawicznie zmienił ton głosu na niższy, nieco chrapliwy i zaczął staranniej dobierać słowa.
- Na początek fucha łatwa i przyjemna, nic wielkiego, pójdziesz do Igora, tego bysiora w kombinezonie i z dragunowem, powie ci, gdzie są nasze chłopaki, nawiasem takie same zielonki jak i ty, nie przejmuj się…
- Już mówiłem, nie przejmuję się – wszedł mu w słowo. – Nie lubię się powtarzać. – Spojrzał na handlarza wyzywająco, zmrużył nieznacznie oczy. Ten nie podjął, spuścił wzrok, wymijająco powiódł nim po podłodze i zamrugał kilkakrotnie. Jurij nie spytał, czy coś aby nie wpadło mu do oka.
- Tak, tak. Pomożesz chłopakom w wyczyszczeniu starego gospodarstwa z bandziorów. Szumowiny, plugawe karaluchy, wytępimy i lęgną się znowu, bladź ich mać. Skąd oni się biorą, z ziemi? – rzucił w powietrze. Pomilczał chwilę, zerkając ukradkiem na Jurija, zamlaskał oczekując reakcji. Nie doczekał się, ciągnął dalej. – Skopiecie im tyłki, wrócicie, bysior wypłaci dolę. Pojęliście wszystko?
- Pojąłem. Przydałaby się jakaś broń – dodał po chwili, niby to obojętnym, oschłym głosem.
Handlarz jednak natychmiast zrozumiał, że Jurij, dumny pawian, pewny siebie pyszałek nic nie może, robi dobrą minę do złej gry, ale na próżno, on, Wołodia Szachachmytow rozgryzł go, teraz zabawi się jego kosztem, zupełnie bezkarnie. Jurij też to wiedział, dostrzegł nieznaczną zmianę w twarzy handlarza, choć ten wciąż uśmiechał się wstrętnie.
- Nie ma forsy, nie ma towaru, towarzystwo kredytowe to nie ja – powiedział cedząc słowa z wyraźną satysfakcją. – Radź sobie, tawariszcz.
- Jeszcze tu zajrzę – odpowiedział po chwili Jurij, splunął przed siebie, przydeptał plwocinę buciorem i wyszedł. Handlarz najpierw długo chichotał nerwowo, a potem pobladł i ze strachu przyssał się do siwuchy, żłopiąc ją z łapczywością dziecka, jakby ze strachu, że mu ją odbiorą.
C.D.N.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Jack Duck · dnia 21.11.2009 10:02 · Czytań: 943 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: