Homo Emendatus - Semprini
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Homo Emendatus
A A A
"... człowiek rozumny będzie musiał albo człowieka naturalnego porzucić, albo z rozumu swego abdykować" - Stanisław Lem - "Golem XIV"

Herald Tribune, 11 grudnia 2125 rok
Wczoraj wieczorem dwóch amerykańskich naukowców: profesorowie Mark Jefferson i Frank Heller (potomek znanego XX-wiecznego pisarza Josepha Hellera) ogłosiło, że znaleźli sposób na, jak to nazwali, programowanie ludzkiego płodu. Będziemy mogli nie tylko eliminować genetyczne choroby z życia przyszłego człowieka, ale także w znaczący sposób wpływać na jego kondycję psychiczną i zainteresowania. Dzięki temu będzie można już w życiu embrionalnym wybrać zawód dla człowieka, jaki będzie wykonywał w dorosłym życiu, wzmacniając równocześnie cechy potrzebne do jego wykonywania. Jednak to bardzo odważne słowa - jak powiedział Lord Emerald King, znany komentator życia społecznego i politycznego - bo wymagają uregulowań prawnych, a czeka nas jeszcze dyskusja etyczna, w której większość ludzi będzie trzymała stronę tradycjonalistów, którzy są przeciwni tak mocnemu ingerowaniu w człowieka. Niektórzy nawet twierdzą, że to byłby zamach na wolność jednostki.

* * *

Otworzyła oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła, był budzik, ale musiała się dobrze wpatrywać w jego tarczę, żeby odczytać godzinę. Była 6:30, dwa kwadranse przed planowaną pobudką. Przewróciła się na plecy i na chwilę przymknęła z powrotem oczy, ale od razu przypomniała sobie, co ją dzisiaj czeka i to odpędziło resztki snu. Najważniejszy punkt dnia czaił się na nią wieczorem, pozostały czas miał być tylko do niego przygotowaniem. I to jej się bardzo nie spodobało. Zawsze była kobietą energiczną i nie cierpiała sytuacji, kiedy nie miała dnia wypełnionego zajęciami po brzegi. Nie oznaczała to, że wracała do domu i padała ze zmęczenia. Miała w sobie tyle energii, że potrafiła jeszcze znaleźć wiele iskier, które rozpalały wszystkich domowników. Niestety, dorośli synowie założyli już swoje rodziny, a jej praca nie pozwalała często widywać męża. Jednak nawet w pustym, wynajętym mieszkaniu potrafiła znaleźć zajęcie, które wypalało ją do końca. Najbardziej realizowała się w swojej pracy, w spotkaniach z wyborcami, w opracowywaniu taktyki głosowania na następne sesje parlamentu i zastanawianiu się nad argumentacją jaką może uskutecznić w przekonywaniu opornych w stosunku do jej pomysłów. Ale dzisiaj musiała z tego wszystkiego zrezygnować, bo miała ważne spotkanie. Nie lubiła takich sytuacji, ale cóż, prezydentowi po prostu się nie odmawia.
Wstała po piętnastu minutach i udała się do łazienki. Pomieszczenie było trochę przyciasne, jak na jej upodobania, ale zdążyła się już przyzwyczaić. Nigdy nie należała do osób, które narzekały na otaczający świat. Zdjęła piżamę i odkręciła wodę pod prysznicem. Czekając na jej nagrzanie się, przyglądała się swojej sylwetce w lustrze zawieszonym nieopodal. Zachowała zgrabną figurę, mimo noszenia w swoim łonie dwóch synów. Każda kobieta po czterdziestce mogła jej szczerze zazdrościć.
Woda wreszcie nagrzała się odpowiednio i mogła wejść do kabiny. Od razu zaczęła się poddawać woli przezroczystej cieczy płynącej pod dużym ciśnieniem. Krople spływały jej po całym ciele przynosząc miłe dreszcze. Zamknęła oczy i starała się wyczuć je wszystkie. Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Monotonny, powtarzający się, coraz głośniejszy. Musiała chwilę skupić uwagę, zanim dotarło do niej, że to niewyłączony budzik. Zganiła się w myślach i postanowiła pozbyć się źródła irytującego hałasu. Zamknęła gwałtownie zawór ciepłej wody i stanęła prawą nogą na zewnątrz, przerzucając na nią ciężar całego ciała. Niestety kończyna nie wytrzymała tego, nie znajdując właściwego oparcia na śliskiej podłodze i zadziałało bezlitosne prawo ciążenia. Lewa noga zgięła się w jakiejś nieprawdopodobnej pozycji i w dodatku nastąpiło zderzenie kolana z brzegiem kabiny. Krzyknęła z bólu i próbowała chwycić się czegoś, ale jak na złość wszystko było poza zasięgiem rąk. Wyczołgała się, zaciskając zęby, na podłogę łazienki. Przestraszyła się, bo nie czuła w ogóle lewej nogi. "Pewnie ją złamałam, albo co najmniej skręciłam, idiotka!" - skarciła się bezgłośnie. Zaczęła obmacywać kolano w poszukiwaniu źródła bólu, zaczynając bardzo ostrożnie, samymi opuszkami palców, żeby móc szybko wycofać się z badania, gdyby uderzyła w nią fala przykrych bodźców. Nic jednak takiego nie nastąpiło. Zaczęła naciskać mocniej, ale to również nie przyniosło efektów. Nagle odzyskała czucie w nogach. Odruchowo zamknęła oczy, bo przyszła jej do głowy myśl, że teraz dopiero poczuje ostre szarpnięcie. Wyczekiwanie nieprzyjemnie się przedłużało, ale cierpienie nie przybywało. Jakby jej układ nerwowy bawił się z nią w chowanego. Chwyciła się brzegu umywalki i spróbowała stanąć, opierając się na prawej nodze. Wciąż trzymając się sanitariatu przeniosła powoli ciężar ciała na lewą nogę. Nic. Żadnych problemów, a przecież uderzyła się dość solidnie. Zrobiła kilka kroków i nie zauważyła żadnych nieprawidłowości. Skierowała się jednak do swojego przekaźnika i kazała połączyć się ze swoim lekarzem rodzinnym.

* * *

New York Times, 4 maja 2143 rok
Wczoraj rano dokonano historycznego zabiegu o nazwie Helljeff na pierwszej grupie 15 ochotniczek. Panie znajdujące się między trzecim a piątym tygodniem ciąży podpisały zobowiązanie, w którym zgadzają się na ten zabieg i nie będą wnosiły żadnych pretensji z powodu skutków ubocznych, jeśli takowe wystąpią. Profesor Jefferson twierdzi, że to tylko prawne zabezpieczenie, bo zabieg jest całkowicie bezpieczny. Cieszy się, że dożył do tej chwili, w przeciwieństwie do swojego znamienitego kolegi profesora Hellera. Zapewnił kobiety poddające się eksperymentowi, że ich dzieci nie tylko będą wyleczone z chorób genetycznych, jakie wykryto w płodach podczas badań przedprenatalnych, ale także będą mogły wzmocnić te cechy charakteru, które pozwolą potem im przyszłym dzieciom na pełnienie ważnych funkcji w społeczeństwie. Odzew niektórych środowisk nie jest jednak tak przychylny dla eksperymentu, a senator Greg Coleman zapowiada wniesienie pod obrady parlamentu projekt ustawy zakazującej profesorowi Jeffersonowi kontynuowania eksperymentu. Na razie nie wiadomo, czy senator zbierze wystarczające poparcie dla swojego wniosku.

* * *

Doktor Nallinger był sympatycznym, szpakowatym starszym panem, którego można było określić jednym przymiotnikiem: ciepły. Potrafił samą swoją obecnością uciszyć obawy pacjenta i ukoić do pewnego stopnia ból. Poruszał się pewnie, w jego zachowaniu nie było zbędnych ruchów, wszystko precyzyjne i umotywowane. Jego piwne oczy zdawały się widzieć wszystko, jakby od razu weryfikował, co mówi pacjent. Jednym słowem lekarz, jakiego chciałby mieć każdy.
- Twierdzi pani, że uderzyła się w lewe kolano i upadła tak, że powinna mieć skręconą nogę? - było to raczej stwierdzenie niż pytanie, dlatego nie odpowiedziała. Zresztą wydawało się, że przy doktorze Nalingerze zbytnia gadatliwość jest co najmniej nie na miejscu.
- Bardzo dziwne - lekarz podniósł się po badaniu nóg gospodyni - nie widzę nic, co by wskazywało na to, co pani przeszła - podniósł dłoń w geście uspokojenia - nie oznacza, to oczywiście, że pani nie wierzę. Być może wystąpiły obrażenia wewnętrzne, albo miała pani mnóstwo szczęścia.
- Co pan radzi? - spytała, chociaż domyślała się jaki może być dalszy ciąg. Nie cierpiała szpitali i była w nich tylko dwa razy i za każdym razem powodem było zakończenie ciąży. Oba pobyty było bardzo krótkie i zostały wymazane z pamięci.
- Musimy zrobić dokładniejsze badania, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście nic się pani nie stało.
- Kiedy?
- Jak najszybciej - doktor nawet nie spojrzał znad skierowania, które drukował z osobistego palmtopa, jakby było oczywiste, że nie ma nic ważniejszego niż zdrowie.
- Mam dzisiaj spotkanie z prezydentem, więc sam pan rozumie...
- O której? - oprócz wymienionych wcześniej cech lekarz odznaczał się również niespotykaną rzeczowością.
- O 18, ale... - próbowała nieśmiało oponować.
- W takim razie zdążymy, zabieram panią na badania - Nallinger wstał i ruszył w stronę drzwi. Wiedziała, że opór nie ma najmniejszego sensu. Poszła za lekarzem, jakby była pokorną pensjonarką. Zabrała po drodze torebkę i wzięła kartę od mieszkania z komody. Rozejrzała się jeszcze po pokojach, jakby szukała jakiegoś powodu, by sprzeciwić się Nallingerowi. Daremna próba. Zamknęła za sobą drzwi. Po chwili słychać było delikatny stuk, który obwieszczał, że drzwi zostały zamknięte i zabezpieczone.

Washington Post, 30 stycznia 2162 rok
Dzisiaj najstarszy z grupy dzieci poddanych jako płód zabiegowi Helljeff, Michael James Crump ukończył 18 lat i stał się tym samym pełnoletni. Michael miał uwypuklone cechy, które będą mu pozwalały pozostać prawnikiem i jak na razie wykazuje zdolności w tym kierunku. Jest najlepszym uczniem w college'u i posiada autorytet wśród swoich rówieśników. Zapowiada się, że eksperyment powiódł się nadspodziewanie dobrze, tym bardziej, że pozostali koledzy Michaela z pierwszego "rzutu" również wykazują zdolności w kierunkach w jakich zostali "zaprogramowani". Profesor Schultz, zastępujący w prowadzeniu projektu schorowanego profesora Jeffersona, podkreśla, że wszyscy jego podopieczni nigdy nie chorowali i odznaczają się ponadprzeciętną odpornością organizmu. Warto w tym miejscu przypomnieć, że ilość rodziców, którzy decydują się na zabieg Helljeff rośnie z roku na rok i liczbę objętych programem szacuje się już na około 3 tysiące osób.

Żałowała, że nie zabrała ze sobą nic do czytania. Nie lubiła bezczynności i bezsensownego tracenia czasu. A teraz tkwiła na korytarzu szpitala, pod drzwiami gabinetu, w oczekiwaniu na wyniki, które ją tak prawdę mówiąc, niewiele obchodziły. Zapomniała już o swoim porannym przerażeniu, a potem zdumieniu, kiedy upadła w łazience. Skoro nic ją do tej pory nie bolało, to o co tyle hałasu?
Rozejrzała się bacznie po całym korytarzu. Szpital jak szpital, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Czysto, schludnie, na ścianach pełno ekranów z jakimiś informacjami o chorobach, ważnych badaniach okresowych i prewencyjnych oraz cudownych lekach, będących panaceum na wszelkie wyobrażalne nieszczęścia cywilizacji. W pewnym momencie jej wzrok zlokalizował spore akwarium, które przycupnęło we wnęce, ale było tak duże, że z niej odrobinę wystawało. Podniosła się i zbliżyła do zbiornika. Wyglądał na zadbany, było w nim trochę roślin, pomiędzy którymi snuły się maleńkie srebrno-niebieskie ryby. Nie pamiętała jak się nazywają, ale jej młodszy syn Robin interesował się akwarystyką i na pewno by to wiedział. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień, kiedy przed oczy nasunął się wyraz twarzy Robina, gdy urządziła pierwszy zbiornik i wpuściła pierwsze rybki. Siedzieli przy szklanym prostopadłościanie kilka godzin wpatrując się w żywe, kolorowe stworzenia pluskające się w wodzie. Hipnotyzowały ich swoimi barwami, sposobem przemieszczania się, wzajemnym traktowaniem...
- Pani Sykes! - z zamyślenia wyrwał ją młody lekarz, który zbliżał się do niej, z miejsca, gdzie wcześniej oczekiwała na wyniki swoich badań. Zdaje się że ten żółtodziób właśnie trzymał w ręku chipa, którego zdobycie kosztowało ją tyle cennego czasu. Chociaż właściwie, do szczęścia nie był jej potrzebny. W zasadzie, gdyby nie doktor Nallinger, nie wybrałaby się tutaj.
Młody lekarz ruchem ręki wskazał pobliską ławkę i nie czekając na pacjentkę usiadł na niej. Patrzył chwilę na wyniki badań w swoim osobistym czytniku, pocierając palcami o zmarszczone czoło. Przerwał czytanie i spojrzał na właścicielkę wyników, które przed chwilą studiował.
- Pani Sykes, czy była kiedyś pani w szpitalu? - dopiero przy dłuższym zdaniu usłyszała lekki poświst w głosie tego człowieka.
- Tylko dwa razy, przy urodzeniu synów - odparła zgodnie z prawdą.
- A czy kiedykolwiek pani na coś chorowała? - ten głos zaczynał ją trochę drażnić. I do tego te pytania; czuła się jak na przesłuchaniu.
- Nie przypominam sobie. Może w dzieciństwie, ale o tym mogliby zaświadczyć tylko moi rodzice - wpatrywała się intensywnie w lekarza i próbowała znaleźć w jego fizjonomii pozytywny rys, który złagodziłby w jakimś stopniu fonię, która wydobywała się z jego strun głosowych. Niestety miał bardzo pospolitą twarz, krótkie przerzedzone włosy, lekko zgarbioną sylwetkę. Zaczęła się zastanawiać skąd się bierze jej brak tolerancji. Przecież ten człowiek jest zapewne chory.
Westchnął. Podał jej chipa z wynikami, mruknął coś niezrozumiale, co miałoby zapewne oznaczać, że może już opuścić szpital i poczłapał ciężkim krokiem w kierunku swojego gabinetu. Teraz dla odmiany ogarnęło ją współczucie. Prawie mu się poddała, kiedy przypomniało jej się, że ma dzisiaj spotkanie. Zerwała się z ławki i pobiegła w stronę wyjścia. Przez korytarz przebiegł odgłos jej kroków, ale za chwilę przytłumiony został przez dźwięki pracującego szpitala.

Wall Street Journal, 22 czerwca 2197 rok
Za dwa dni w senacie będzie głosowana ustawa, która wzbudza bardzo wiele kontrowersji i dzieli nie tylko amerykańskie społeczeństwo, ale wszystkich mieszkańców naszej planety. Do tej pory zabieg Helljeff był dobrowolny, a projekt nowej ustawy zakłada, że każdy Amerykanin w trzecim tygodniu od poczęcia, ma być mu poddany obowiązkowo. Z jednej strony padają zarzuty o ograniczeniu swobód obywatelskich, a z drugiej za jego przyjęciem przemawiają bezsporne fakty w postaci wielu milionów naszych rodaków, którzy przeszli ten zabieg i są teraz motorem napędowym wielu dziedzin naszego życia. Przyjęcie tej ustawy wykreśliłoby z naszego słownika wiele terminów, takich jak: nieuleczalna choroba czy wada genetyczna. Przed przedstawicielami naszego narodu stoi ważka decyzja, która, i nie można tu nie użyć górnolotnych porównań, będzie miała nie tylko wpływ na nasz świat, ale także na nas samych. Być może powstanie nowy gatunek, który przejmie od Homo Sapiens rolę korony ewolucji.

Przygładziła niewidoczne zmarszczenie na ubraniu. "Niepotrzebnie się denerwuję, przecież to całkiem normalny i sympatyczny facet". I pewnie nie ulegałaby takim emocjom, gdyby ten człowiek nie był prezydentem Stanów Zjednoczonych. Siedziała właśnie w poczekalni na umówione spotkanie z głową swojego państwa. Miała już z nim okazję rozmawiać, ale nie w Białym Domu i nie jako szefowa Partii Demokratycznej. Wezwał ją tutaj na rozmowy w sprawie najbliższego głosowania. Chciał ją przekonać do tej ustawy, ale ona miała w głowie mnóstwo argumentów. Powtarzała je sobie w myślach, dla uporządkowania faktów. Nigdy nie lubiła zostawiać niczego przypadkowi.
Wreszcie drzwi otworzyły się i usłyszała swoje nazwisko. Podniosła się lekko i przekroczyła próg Owalnego Gabinetu. Była tu kiedyś ze szkolną wycieczką, ale jeszcze nie zawitała tutaj jako polityk. Idąc, rozglądała się na wszystkie strony i chłonęła atmosferę tego miejsca. Było niepisaną regułą, że najważniejszy gabinet w państwie był niezmieniony od prawie dwustu lat. Na środku wielkie masywne biurko, za którym siedziała głowa państwa. Z tyłu za biurkiem wielkie potrójne okno z charakterystycznie upiętymi zasłonami, a pod ścianami z obu stron ciągnęły się ciężkie komody, zaś przed biurkiem stały dwa krzesła z kraciastym obiciem. Wiedziała, że tylko wystrój pomieszczenia się nie zmieniał, bowiem w ścianie było mnóstwo elektroniki, która strzegła najważniejszą osobę w państwie. Mimo wiedzy o świetnie pochowanych gadżetach najnowszej generacji, chłonęła atmosferę tego miejsca. Jej państwo będzie niedługo obchodzić 400-lecie powstania i ta liczba dodatkowo jeszcze przemawiała do wyobraźni. Była dumna ze swojej ojczyzny, ale jednocześnie zdawała sobie sprawę, że 400 lat wygląda blado przy krajach europejskich. Była kiedyś na wycieczce we Francji, razem ze swoim mężem, zwiedzając zamki nad Loarą. Były piękne, masywne i monumentalne. I bardzo, bardzo stare. Starsze niż Stany Zjednoczone. Na chwilę ją to przygnębiło, ale zaraz odzyskała swój dobry humor, bowiem przypomniała sobie, jak teraz źle dzieje się w Europie. Skłócona, rozpolitykowana Unia Europejska nawet się nie umywała do jej kraju.
Minęła godło wyszyte na szafirowej wykładzinie, która skutecznie tłumiła jej kroki, i zbliżyła się do postaci wstającej zza biurka. Osiemdziesiąty z kolei prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej Michael James Crump. Inny. Tak, on był Innym, Ann nie potrafiła pomyśleć o nim jak o zwykłym człowieku, chociaż to określenie jakim go nazwała było bardzo łagodne w porównaniu z mutantem czy popaprańcem, jaki padał często w języku ulicy. Zastanawiała się, czy ktoś po Helljeffie mógł jeszcze nazywać się człowiekiem. Tak, mimo tego, że była liderką Partii Demokratycznej w jej poglądach tkwił straszny konserwatyzm. Ale w tej sprawie nie było jasnego podziału. Stosunek do Innych był kwestią pozapartyjną. I wśród Republikanów i Demokratów byli zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy ustawy. Podzieliła ona, nie tylko polityków, ale niemalże całe społeczeństwo. Dawno już żaden problem nie dotknął tak dużej ilości ludzi.
Uścisnęła dłoń sternika państwa i usiadła na prawym krześle, jednym z dwóch stojących naprzeciw biurka. Prezydent obrócił się zgrabnie i popłynął w stronę swojego siedziska. Zajął na nim miejsce i utkwił swoje zielone oczy w Ann. A ona dopiero teraz mogła bliżej przyjrzeć się jego obliczu. Było niemalże doskonałe, perfekcyjnie wyrzeźbione, idealnie wyważone. Czy wszyscy teraz będziemy tak wyglądać?
- Napije się pani czegoś?
- Nie, dziękuję - zaprzeczyła również ręką i poczuła, że ów gest był czymś nadmiarowym, niepotrzebnym. Dlaczego czuła się przy nim tak niezręcznie? Dlaczego starała się kontrolować każde swoje poruszenie, mimikę, a nawet myśli?
- Wobec tego może przejdziemy do rzeczy, pani senator - mężczyzna uśmiechnął się szeroko, ale nie pokazał przy tym wcale swojego uzębienia. - pojutrze głosowanie w bardzo ważnej sprawie i znam dokładnie pani stanowisko. Chciałbym poznać pani argumenty.
Zbił ją tym z tropu. Myślała, że najpierw będzie długa przemowa prezydenta i dopiero później pozwoli wyłuszczyć jej swoje racje, które sobie przygotowała. Jednym słowem najpierw jedno powie swoje, potem drugie, nikt nikogo nie przekona i będą się mogli rozstać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Niestety Crump przeszedł do kontrataku i zaskoczył ją tym do tego stopnia, że cała opracowana wcześniej strategia legła w gruzach. Musiała się uspokoić, zanim zaczęła swoją przemowę, a było jej o tyle trudniej dobierać słowa, bo miała naprzeciwko siebie kogoś, kto był wynikiem eksperymentu, do którego nie chciała zmuszać wszystkich ludzi.
- Panie prezydencie - Ann słyszała w swoim głosie napięcie - chciałabym mówić o tym swobodnie, ale mam pewien problem - postanowiła, że szczerość będzie jej najlepszą bronią - a tym problemem jest pan sam. Pan, który chce, żeby wszyscy byli tacy sami jak pan. Dlaczego, panie prezydencie, nie możemy decydować sami, czy chcemy poddać się zabiegowi Helljeff, czy nie? - wiedziała, że ta przemowa miała być autentyczna, ale wyszła trochę sztucznie. Ale nie mogła sobie pozwolić na więcej ze względu na urząd piastowany przez adwersarza.
- Dlatego, droga pani senator, że to zbyt poważna sprawa, żeby zostawiać ją do wyboru ludziom.
- Panie prezydencie, a gdzie jest wolność jednostki?
- Ewolucja nie pytała nikogo o zgodę jak ma wyglądać człowiek. Pojęcie wolności powstało dużo później.
- Jak może pan porównywać ustawę do takiego procesu jakim jest ewolucja! - jej święte oburzenie dało upust w podniesionym głosie, ale po chwili zreflektowała się, bo zauważyła, że prezydent sprowokował ją do zadania tego pytania. Odpowiedź miał gotową.
- Ewolucja zatrzymała się w pół drogi. Stworzyła człowieka i powiedzmy sobie szczerze nie wyszło jej to do końca dobrze. Fakt, wyposażyła go w potężne narzędzie jakim jest mózg, ale niestety w innych sprawach się nie popisała. Dlaczego tak ważny narząd jak serce nie ma żadnej rezerwy, tak jak ma to miejsce w przypadku nerki czy płuca? Dlaczego człowiek potrafi regenerować tylko mało przydatne części organizmu jak naskórek lub paznokcie, a nie potrafi odtworzyć na przykład uciętego palca? Dlaczego układ wydalniczy i rozrodczy są tak blisko siebie - przecież to zakrawa na złamanie wszelkich zasad higieny? Jesteśmy niedokończeni, jak jakieś prototypy, wymagające ulepszenia. Na szczęście ewolucja dała nam potężne narzędzie, jakby stwierdziła, że sama nie da już rady, a dając nam mózg pozwala na dokończenie swojego dzieła.
- Mówi pan tak pogardliwie o homo sapiens, a ja czuję się dumna z tego, że jestem członkiem tego gatunku! - znowu niepotrzebnie uniosła głos.
- Też jestem dumny, ale to nie powód, żeby się zatrzymywać i udawać, że jesteśmy skończonymi ideałami.
- Panie prezydencie, dobrze, dajmy tym, którzy chcą poprawić coś w sobie, ale nie zmuszajmy do tego wszystkich...
- Naprawdę nie widzi pani senator pozytywów tej sprawy? Nie wspominam o tak oczywistych rzeczach jak brak chorób, ale przecież możemy dokładnie zacząć sterować naszą cywilizacją! Będziemy tworzyć naukowców, którzy zbliżą się do problemów, o jakich nie śniło się nawet ludzkości. Nareszcie będzie można zaplanować rozwój nauki, ukierunkować wynalazczość, a nie oddać ją ślepemu przypadkowi...
- Pięknie pan to wszystko rysuje, panie prezydencie - wpadła mu w słowo Ann - ale chyba właśnie od zarania dziejów nieprzewidywalność była cechą związaną z naszym rozwojem i to było piękne. Bardzo często naukowcy ślęczeli nad jedną rzeczą, a wymyślali inną, wielcy odkrywcy z przypadku czynili wielką sztukę
- Pani senator, niech sobie pani wystawi, gdzie byli byśmy dzisiaj, gdyby w rozwój cywilizacji wpleść planowość? Poza tym zapomina pani o jednym. Może uniknęlibyśmy obozów koncentracyjnych albo zrzucenia bomby atomowej?
Ann na chwilę się zamyśliła. To była prawda, ale przecież grzechy przodków nie mogą wpłynąć na jej decyzję.
- Może to nie zabrzmi dobrze, panie prezydencie, ale błędy XX-wieku były potrzebne. Bez nich nie dowiedzielibyśmy się, gdzie są pułapki, których ludzkość musi się wystrzegać...
- Nie sądzi pani, że koszty tej nauki są zbyt duże?
- Zdaje się, że ewolucja też nie patrzyła na koszty - aż się zdziwiła, że udała jej się taka celna riposta. Ze zdumieniem stwierdziła, że ta rozmowa, która na początku budziła w niej niepokój, rozluźniła ją i wciągnęła.
- Człowiek jest bardziej okrutny niż ewolucja. Być może ewolucja wytracała całe gatunki istnień, kiedy zabrnęła w ślepą uliczkę rozwoju, być może przez swoiste roztargnienie zapomniała pewne organizmy wyposażyć w cechy, które ochroniłyby je przed nadchodzącym kataklizmem, ale nigdy nie zabijała milionów istnień dla kaprysu, czy też zabawy. Ma pani rację, ewolucja nie patrzyła na koszty, ale miała jasno określony cel i tym celem nie była zabawa w Boga.
- Wierzy pan w Niego? - Ann złapała się ostatniego zdania prezydenta.
- To nie ma nic do rzeczy - Crump uniósł brwi
- To zależy od światopoglądu - pani senator przeszła do kontrataku - ja wierzę, że Bóg stworzył nas na swój obraz i podobieństwo, więc poprawianie czegokolwiek to świętokradztwo. Nie można poprawiać stworzyciela.
- Skoro wszystko przewidział, to po co dawał nam możliwość grzebania w genach? Po co włożył w nasze ręce taką wiedzę, dzięki której możemy siebie poprawiać? Może chciał nam coś przez to powiedzieć?
- A może istnieje jakieś niebezpieczeństwo, jeśli zaczniemy za bardzo siebie poprawiać? Kto nam postawi granicę?
- Nie musimy sobie stawiać granic. Czy stworzył nas Bóg, czy też wykształciła ewolucja, nie byli ograniczeni żadnymi barierami. Jedynym uwarunkowaniem było przystosowanie do warunków zewnętrznych. A ponieważ te ostatnie zmieniły się, chociażby przez postęp techniczny, musimy także zmienić siebie. I nie mówię, żeby od razu zmieniać człowieka w jakiegoś supermana. Helljeff to tylko początek drogi, długiej i żmudnej, ale drogi do lepszego.
Ann była już znużona tą rozmową, mimo chwilowej euforii jaką w niej wywołała. Nie trafiały do niej argumenty prezydenta, a sama nie miała już ochoty wyłuszczać swoich. Odpłynęła gdzieś myślami i docierało już do niej tylko to, że Crump coś mówi, ale nie rozróżniała już słów. Czekała jak zbawienia, kiedy wreszcie skończy i pozwoli jej wyjść. To był długi dzień.
Z zamyślenia wyrwało ją stanowcze pukanie. W drzwiach pojawił się sekretarz prezydenta.
- Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzać! - prezydent nie potrafił ukryć poirytowania, co bardzo ucieszyło Ann, że znalazła skazę w zachowaniu kogoś, kto jeszcze niedawno denerwował ją swoją perfekcją.
- Ale to bardzo ważne, panie prezydencie.
- Przepraszam najmocniej panią senator - rzucił speszony w stronę Ann i wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Ann poczuła się dziwnie. Sama w Owalnym Gabinecie. Popatrzyła na biurko i nagle poczuła nieodpartą chęć, aby usiąść na prezydenckim fotelu. Zganiła się w myślach za swoją płochość i choć ten pomysł po chwili obudził w niej przerażenie, to wyzwolił również podniecenie. Targały nią mocno sprzeczne uczucia, ale wiedziała, że się nie odważy. Wyobraziła sobie minę Crumpa, gdyby zastał ją w tak niezręcznej sytuacji i od razu jej przeszło. Kiedy usłyszała gwałtownie otwierające się drzwi, podskoczyła na swoim krześle, jakby rzeczywiście usiłowała wcielić w życie swoje imaginacje. Prezydent obszedł ją dookoła i usiadł na swoim fotelu. Jakby chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak zacząć. Instynktownie spięła się i przyjęła postawę obronną, oczekując gwałtownego ataku ze strony głowy państwa. Napięcie stawało się nieznośne, prezydent nic nie mówił tylko wpatrywał się w nią uporczywie. Kiedy zaczął, jego słowa przecięły ostro ciszę:
- Pani senator, wie pani jak zorganizowana jest sieć Helljeff?
To miał być atak? Ann spodziewała się jakiegoś powalającego oskarżenia, a tu Crump bawi się w jakieś zgadywanki. Co to ma być?
- Coś słyszałam na ten temat, ale nie znam zbyt dobrze szczegółów - zaczęła ostrożnie Ann i oczyma wyobraźni zobaczyła siebie jako żółwia, wysuwającego powoli głowę ze skorupy i rozglądającego się dookoła, czy nie grozi mu czasem śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Wszyscy, którzy przeszli ten zabieg są zarejestrowani; taki jest wymóg prawa. Więc dokładnie wiemy kto do nas należy, a kto nie. Każdy z nas przeszedł dokładne badania i wszystko zapisane jest w specjalnym archiwum. Baza danych jest stale uaktualniana o nowych osobników i dzięki temu posiadamy nad tym kontrolę, znamy cechy, które zostały w danym osobniku wzmocnione, i do jakiego zawodu jest predysponowany. Wszystko wydaje się być w najlepszym porządku. Ale dzisiaj coś się wydarzyło, coś czego nie potrafimy wyjaśnić.
Prezydent przerwał swoją przemowę i wymownie spojrzał na Ann, jakby oczekiwał z jej strony pomocy w rozwiązaniu problemu. Zreflektował się, że nie powiedział wszystkiego, co wytłumaczyłoby rozmówcy jego konsternację i ciągnął dalej.
- Mamy armię zaprzyjaźnionych lekarzy, którzy badając zwykłych ludzi, mam na myśli tych, którzy nie zostali poddani zabiegowi Helljeff, gromadzą wyniki, które są potem używane do badań nad różnicami między nami a wami. Te badania są bardzo potrzebne w ulepszaniu Helljeffa, bo jest on poddawany nieustannym modyfikacjom. Trwa to już kilkanaście lat i spełnia doskonale swoją rolę. Ale dzisiaj stało się coś niespodziewanego, coś co nas absolutnie zaskoczyło. Pani senator, była pani dzisiaj w szpitalu, prawda?
Mimo, że spodziewała się jakiegoś ciosu, bo prezydent krążył jak sęp nad ofiarą podczas ostatniej wypowiedzi, poczuła się nieprzygotowana na jego odparowanie. Była ostrożna, ale cały czas miała wrażenie, że jest to ostrożność człowieka przypartego do muru, który czuje, że już dalej nie ma gdzie się cofać i zaraz trzeba będzie przygotować się na najgorsze.
- Tak, miałam dzisiaj drobny wypadek, ale okazało się, że wszystko jest w porządku - cedząc słowa obserwowała uważnie twarz Crumpa, ale jego rysy twarzy nie zdradzały absolutnie nic.
- Właśnie lekarz, który zrobił pani badania, pracuje dla nas jako jeden ze zbierających dane. Wykonał pani pełny test.
"To dlatego to tak długo trwało" - pomyślała Ann - "Właściwie to powinnam zaprotestować, że przekazują moje wyniki bez mojej zgody. Ale tutaj tego nie zrobię, jutro złożę doniesienie do Komisji Etyki."
- Pani Sykes, choć to brzmi nieprawdopodobnie, ale wyszło nam, że jest pani jedną z nas...
W pierwszym odruchu chciała coś powiedzieć na temat stanu umysłu prezydenta, ale szybko się zreflektowała.
- Coś musiało się wam pomylić. To niemożliwe. Moi rodzice nie brali udziału w tym projekcie...
- Nie ma mowy o żadnej pomyłce. Sprawdziliśmy wyniki kilkakrotnie. Ma pani tak ustawione DNA, jakby nastąpiła w nich ingerencja przez zabieg. Pani Sykes, pani nigdy nie chorowała, a dzisiejszy wypadek potwierdza pani odmienność. Normalny człowiek na pani miejscu leżałby w szpitalu ze złamaną nogą!
- To niczego nie dowodzi, mogłam mieć dużo szczęścia - próbowała wtrącić się Ann
- To niemożliwe. Szczęście ma swoje granice. A pani genotyp wygląda tak, jakby ktoś w niego ingerował. Sprawdziliśmy również pani przeszłość, nie ma możliwości, żeby została pani poddana zabiegowi Helljeff.
- Jeśli to prawda, co pan wszystko mówi, to jak to możliwe?
- Jest tylko jedno wyjaśnienie, choć wydaje się ono na dzień dzisiejszy nieprawdopodobne. Ta zmiana zaszła w pani drogą ewolucyjną. Proszę mnie nie pytać, jak to możliwe, gdyż nie znam odpowiedzi. Sam jestem zszokowany taką ewentualnością, bo to cios w naszą metodę poprawiania ludzkości. Pytanie tylko, czy jest pani jedyną taką osobą, czy też są inne, które zostały w ten sposób samoistnie zaprogramowane. Poszukiwania trwają.
Ann patrzyła niewidzącym wzrokiem na prezydenta, jakby nie docierało do niej to co mówi. Nie chciała mu wierzyć, nie miała powodu, żeby mu zaufać.
- Pan próbuje mnie w jakiś sposób urobić. Chce mnie pan przekonać do tej ustawy i używa pan jakichś gierek, żeby mnie omotać!
- Oszalała pani! Po co miałbym tak nisko upadać? Mogę pokazać pani wyniki badań...
- Mogą być sfałszowane! - zdała sobie sprawę z wagi zarzutu dopiero, gdy go wypowiedziała.
- Pani senator, to co mówię dla mnie samego jest kłopotem, więc gdybym coś fałszował, postarałbym się lepiej! - ostatnie słowa niemal wykrzyczał, ale po chwili zreflektował się - Przepraszam, panią. Spróbujmy porozmawiać spokojnie.
Crump przyglądał się uważnie Ann, jakby szukając w jej fizjonomii natchnienia. Po chwili zaczął, opanowawszy nieco emocje.
- Nie zdaje sobie pani sprawy, ile pieniędzy zostało zainwestowanych w projekt Helljeff. Ilu ludzi poświęciło swoje zdrowie i nerwy, żeby wyglądało to tak jak przedstawia się dzisiaj. A pani, jakby kpiąc sobie z tego wszystkiego, pokazuje, że to samo można było osiągnąć drogą naturalną, bez żadnych celowych działań. To jakiś obłęd.
Powoli zaczęła do niej docierać waga słów prezydenta. I nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić. Była i nie była równocześnie Helljeffem. Tak jakby siedziała okrakiem na barykadzie. Czuła się dziwnie, jakby stanęła obok siebie i obserwowała swoje ciało, bez żadnych oznak empatii, jakby problem w ogóle nie dotyczył jej. Ale w tym momencie zaatakowała ją znienacka przerażająca myśl; jak ma się zachować w jutrzejszym głosowaniu? I co powie dziennikarzom, jeśli dowiedzą się, że jest "naturalnym" Helljeffem. Wybuchnie skandal, skończy się jej kariera polityczna. Prezydent jakby czytał w jej myślach.
- Proszę się nie obawiać, to zostanie między nami. Nie mogę tego wykorzystać w jutrzejszym głosowaniu i wcale nie chodzi tutaj o etykę. Nie mogę zdyskredytować pani osoby, mojego głównego przeciwnika, bo nikt mi w to nie uwierzy, przeciwnie wszyscy zobaczą w tym próbę wpłynięcia na werdykt senatu i ci niezdecydowani, będący języczkiem uwagi, zagłosują wtedy na pewno przeciw. Nieźle pani namieszała, pani senator.
Prezydent wyglądał na bardzo zmęczonego. Domyśliła się, że chciałby teraz zostać sam.
- Czy mogę już odejść, panie prezydencie? - zapytała cicho.
- Oczywiście, pani senator. Rozumiem, że pani również chce teraz zostać sama, żeby przemyśleć to, co się dzisiaj wydarzyło.
Skinęła głową, nie mając już siły na męczenie jeszcze swoich strun głosowych. Wstała, odsuwając krzesło i obróciwszy się na pięcie powoli zmierzała w stronę drzwi. Na pewno na długo zapadnie jej w pamięci jej pierwsza poważna wizyta w Owalnym Gabinecie. Chociaż inaczej wyobrażała sobie powody, dla których będzie ważna w jej życiu. Zatrzymała się przed wejściem, ale nie wyciągnęła dłoni w kierunku klamki. Obróciła się jeszcze w kierunku Crumpa.
- Panie prezydencie, co będzie z dotychczasowym Homo Sapiens? Z ludźmi, którzy nie zostali poddani zabiegowi Helljeff?
Głowa państwa popatrzyła zrezygnowanym wzrokiem na Ann.
- Tych ludzi będzie coraz mniej, aż w końcu wymrą. Prawdę mówiąc nie wiem. Może stworzy się dla nich coś na kształt rezerwatów, żeby tam mogli żyć tak jak do tego przywykli. Bez możliwości rozmnażania, oczywiście...
- Nie sądzi pan prezydencie, że słowo getto, byłoby bardziej na miejscu?

Los Angeles Times, 12 lipca 2199 rok
Niespełna dwa lata minęły od pierwszej nieudanej próby przeforsowania ustawy, obligującej każdy płód w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej do poddania się zabiegowi Helljeff, a jej poprawiona wersja została przyjęta we wczorajszym głosowaniu w Senacie. Zaczęła się nowa era ludzkości, powstanie nowego gatunku, lepszego człowieka, a wszystko to w niemal 75 rocznicę jednego z najdonioślejszych odkryć ludzkości, która nazwę swą wzięła od dwóch genialnych amerykańskich naukowców Hellera i Jefferssona. Jesteśmy świadkami bezprecedensowego przypadku, który pchnie naszą cywilizację na zupełnie nowe tory, dając nam jeszcze większe możliwości i ukierunkowując nasz rozwój. Jutro ustawa zostanie podpisana przez pierwszą kobietę prezydenta w historii naszego kraju - Ann Sykes.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Semprini · dnia 14.08.2006 15:57 · Czytań: 994 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora:
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty