Nie wiem jak to się zwie słownikowo, ale nienawidzę kobiet. I wyszło mi to, że tak powiem, na starość. To chyba najgorsze, co mogłoby spotkać feministkę. A wszystko przez durną Manię, która śmie zwracać się do mnie „mamo”.
***
Przez całe dorosłe życie pracowałam w przemyśle maszynowym i zawsze w męskim gronie. Lubiłam kolegów z pracy i miałam z nimi wiele wspólnych tematów. Choć głosiłam hasła wyzwoleńcze kobiet, to nie posiadałam ani przyjaciółek, ani nigdy nie przebywałam w damskim towarzystwie. Nie zdawałam sobie sprawy, że zasadniczo z rodzaju żeńskiego lubię tylko siebie. Nieświadomość mnie zgubiła. Głosowałam na parytety i kobiety do parlamentu krajowego i wspólnotowego. Uważałam, że moim obowiązkiem jest wspieranie własnej płci.
Taką też filozofię przekazałam swojemu synowi Maćkowi.
***
Podczas wypadku samochodowego, w 2026 roku, doznałam ciężkiego urazu rdzenia kręgowego i w związku z tym mam kłopoty z poruszaniem się. Maciek postanowił, że do śmierci będzie się mną opiekował. Kochany chłopak. Dlatego też zamieszkaliśmy razem.
Cieszyłam się w duchu, że na stare lata będę mieć towarzystwo syna i jego kolegów. Ułożyło się wręcz przeciwnie. Syn podjął pracę jako nauczyciel w liceum medycznym. Tak zaczął się mój koszmar. Codziennie do domu przyłaziła jakaś baba – nauczycielka, i gadała, gadała bez końca. Od tych bzdurnych jazgotów głowa mnie bolała. Już nie wspominam o uczennicach – smarkul łatwo się pozbywałam. Oczywiście wszystkie chciały poderwać Maćka.
Już myślałam, że gorzej los nie mógł mnie doświadczyć. Niestety myliłam się. W 2032 roku Maciek ożenił się z największą zołzą we wszechświecie, czyli wyzwoloną i przemądrzałą Manią. Synowa również jest nauczycielką, czyli oprócz nieustannego gadania ma w zwyczaju upominanie wszystkich naokoło. A że ja jestem naokoło jej – to wiadomo ... ciągle mi zwraca na coś uwagę. Mam też jej za złe, że namówiła Maćka do zmiany nazwiska. Coś niesłychanego! Teraz obydwoje nazywają się państwo Oke. Syn jest dumny, że nosi japońskie nazwisko (obecnie azjatyckie nazwiska są na topie). Taki mądry chłopak, a dał się omotać stukniętej idiotce. Dodam, że Mania nazwisko Oke przybrała po drugim albo trzecim ojczymie. Oczywiście zrobiła to wyłącznie dlatego, żeby modnie się nazywać. Ten dzisiejszy świat przechodzi ludzkie pojęcie.
W tym miejscu poradzić muszę wszystkim mamom, żeby ideał synowej wpajały synowi od maleńkości.
Syn twierdzi, że Mania jest mentalnie do mnie bardzo podobna. Ja się pytam, w którym miejscu ta małpa durnowata jest do mnie podobna? Przy synu słowa „małpa durnowata” staram się zastępować wyrazem mniej dosadnym. Temperament trzymam na wodzy, z całych sił. Gdyby nie kultura i powszechny monitoring, udusiłabym babę gołymi rękami. Jędzuni wydaje się, że zjadła wszystkie rozumy i chce mnie ciągle pouczać i strofować.
Sto raz synowej mówiłam, żeby zwracała się do mnie po imieniu - jak już musi, dupę mi zawracać. A ona nie, po złości – uparła się na tą „mamę”. Przy okazji nie omieszka mi wypomnieć wulgarnego języka, czym rozsierdza mnie dokumentnie. Całe życie spędziłam w męskim towarzystwie i nigdy nie klęłam. Jednak przy tej wkurwiającej babie, nie mogę się powstrzymać. Tylko mój syn ma prawo do mnie zwracać się per „mamo” i tylko on jest moim dzieckiem. W żadnym wypadku nikt więcej, a już na pewno nie ta popieprzona kapucynka.
Jedyny z niej pożytek to wnuki. W 2035 urodziła bliźniaki. Wcześniej syn musiał się wykosztować na zabiegi in-vitro, bo strasznie zdolnej Manii jakoś talentu zabrakło, żeby zapłodnić się tradycyjnie. A jaki mi dwugodzinny wykład wygłosiła w tym temacie – łącznie z prezentacją multimedialną – normalnie nóż w kieszeni się otwierał. Maciek prosił mnie o cierpliwość względem niej, że niby ma kryzys (akurat!, ale synowi nie odmawiam). Zacisnęłam zęby i wysłuchałam. Kiedy skończyła spytała, czy mam pytania. Odpowiedziałam, że mam jedno ... czy piwo jest w lodówce. Ruszyło ją. Zaczęła swój nigdy niekończący się monolog o wszystkim i o niczym. Nie słuchałam. Sama nalałam sobie piwa.
Przepraszam za dygresję. Wracając do wnuków. Chłopiec nazywa się Yan, a dziewczynka Howa. Mania uzasadniała, że imiona świetnie komponują się z nazwiskiem Oke. Ręce opadają i żeby się nie denerwować, nie będę komentować.
Yan jest cudownym chłopcem i kocham go najbardziej na świecie. Howa za bardzo przypomina swoją matkę, dlatego mnie irytuje.
Mania ciągle mnie strofuje, że nie wolno wnuków faworyzować, a tym bardziej podkreślać wyższość chłopca nad dziewczynką. Kiedy jej powiedziałam, że mam swoje lata i nie zamierzam się zmieniać, synowa zagroziła mi ograniczeniem kontaktów z wnukami. Bezczelna – po prostu brak słów. Poskarżyłam się Maćkowi na złe traktowanie. Ale co on może, skoro trafiła mu się zła żona? Trzepnąłby ją ze dwa razy przez łeb i byłby spokój. Jednak syn jest za dobry. Co on w niej widzi? Nie wiem. Tylko, dlaczego ja muszę cierpieć?
***
Yan często przesiaduje w moim pokoju. Nie dziwię mu się. Rodzice – permanentnie trajkocący plus ich znajome nauczycielki – też gadające jedna przez drugą. Można zwariować. Z Yanem można pobyć tak po prostu.
Guzik mnie obchodzi jakaś pseudo sprawiedliwość. W testamencie zapisałam wszystko Yanowi.
Spytałam się ostatnio wnuka, jak się czuje w nowej szkole. Odpowiedział jednym słowem (czyli po męsku) - „bezpiecznie”. W sumie nie ma, co się dziwić. Na czołach uczniów znajdują się tatuaże z kodem kreskowym, naniesionym trwale przy pomocy lasera. Przy wejściu do szkoły specjalne czytniki identyfikują wchodzące osoby. W klasie cztery kamery. Na korytarzu również pełny monitoring. W kiblach czujniki ruchu i też kamery. W głowie się nie mieści. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Zapomniałam dodać, że dzisiejsze dzieci mają podskórne czipy z informacjami identyfikacyjnymi. Od kilku lat ich wszczepianie jest obowiązkowe. Całe szczęście, że mnie to nie dotyczy. Już nawet nie chcę wspominać o bransoletkach na nogi pozwalające ustalić dokładne miejsce oraz pomieszczenie, w który znajduje się obiekt (obiekt, czyli dziecko).
***
Opowiedziałam Yanowi o mojej szkole.
W moich czasach podstawówki były przepełnione. Ja chodziłam do klasy „H”.
Aby upchnąć gdzieś wszystkie dzieci dyrekcja szkoły wynajęła baraki. Baraki postawione zostały w pobliskim parku. Innymi słowy otoczenie romantycznie, piękne – drzewa, parkowa zwierzyna, dzikie poziomki, a nawet jeden niewybuch odkopany przeze mnie i moją najlepszą kumpelę. Raj, po prostu.
Co prawda w baraku zimą uczyliśmy się siedząc w kurtkach, czapkach i rękawiczkach, ale będąc dzieckiem nie widziałam w tym niczego szczególnego. Już bardziej raziło mnie jak chłopaki w klasie rozgniatali ślimaki i żaby.
Jako dzieci żyliśmy sobie we własnym świadku bez nadzoru dorosłych. Nauczyciele musieli dochodzić na lekcje od oddalonej o kilometr szkoły. Nie trudno się domyśleć, że na przerwach byliśmy sami. Na lekcje nauczyciele zawsze się spóźniali i często wychodzili przed czasem, żeby zdążyć do szkoły. Czasem w ogóle nie przychodzili. W końcu w szkole jest dyrekcja i „wiele oczu” innych nauczycieli, a nad barakami nikt nie miał nadzoru.
Codziennie chłopaki tłukli się między sobą. W szczególności znęcali się nad ciapami, czyli tak zwanymi kozłami ofiarnymi. Podobnież koleżankę na przerwie zgwałcono. Nie wiem – znam historię jedynie ze słyszenia. Być może koleżanka nie umiała przystosować się do barakowego stylu życia.
W każdym razie ja czułam się świetnie. Do klasy wchodziłam przez okno, jak wszyscy. Latem na przerwie szukałam po parku powojennych pozostałości i skarbów. W chłodne dni przerwy spędzałam w wąskim barakowym korytarzu. Oczywiście zawsze z gruba książką. Podręcznik służył do lania chłopaków po głowie. Sprawiało mi to ogromna przyjemność, a przy tym cieszyłam się wielkim szacunkiem i poważaniem wśród szkolnej społeczności. Moja kumpela waliła teczką – moim zdaniem troszkę przesadzała. Na kolegów złego słowa nie powiem, ponieważ mnie nigdy nie bili. Nawet kolega z wyrokami za włamania, którego wszyscy się bali (bo nic nie miał do stracenia) wychodził z klasy, kiedy go o to poprosiłam (rola dyżurnych).
Yan wysłuchał w skupieniu mojej opowieści i na koniec powiedział „Kocham cię, babciu”. Takie stwierdzenie oznacza, że mi nie wierzy. Już ja go znam.
***
Ostatnio trwa dyskusja o kapłaństwie kobiet. Mania z Maćkiem podpisali się pod petycją. A ja nie, za żadne skarby. Głupia Mania śmiała się, że feministą jest Maciek, a ja w żadnym wypadku. Feminizm feminizmem, ale w kościele chcę oglądać przystojnych księży (jakoś tak Bóg kieruje powołania, że zawsze księża są przystojni), a nie baby pokroju przemądrzałej Mani.