Doskonały Dzień - Guzio
Proza » Obyczajowe » Doskonały Dzień
A A A
Siedzę w kolejce do psychiatry. Przechodzący obok ludzie patrzą na mnie trochę podejrzliwie - jakby oczekiwali, że zaraz zrobię coś niespodziewanego, zacznę na nich warczeć, albo masturbować się publicznie. Przyznaję, że mi samemu takie zachowanie przechodzi przez myśl. To znaczy, zrobienie czegoś niekonwencjonalnego, niekoniecznie obnażanie się. Jest coś wyzwalającego w fakcie, że ludzie już i tak mają cię za wariata. A raczej w tym, że wydaje ci się, że tak jest. Niestety poza tym, to całkowicie typowa kolejka do lekarza. Wąski, szary korytarz, którym ciągle ktoś przechodzi - po jednej stronie ciąg drzwi do pokojów kolejnych specjalistów, po drugiej okna, a pod nimi krzesła dla tłumu oczekujących. Ja siedzę na parapecie ostatniego okna. Nie jest tam zbyt wygodnie, ale nie mogę się przemóc by usiąść na krzesełku obok innych oczekujących. Nie przepadam za ściskiem, krępującą ciszą i ludźmi ogólnie. A może po prostu chcę podkreślić moją wyjątkowość i odrębność od tej szarej masy. Jeśli tak, to oszukuję sam siebie - zawsze kiedy otwierają się kolejne drzwi, lub ktoś podnosi głos spoglądam w tamtym kierunku. Reszta kolejki robi dokładnie to samo, jesteśmy niczym jeden, zintegrowany organizm o kilkudziesięciu głowach. Niemniej na parapecie czuję się trochę bezpieczniej, nikt tu nie zaczyna ze mną bezsensownej rozmowy, opartej o narzekanie na służbę zdrowia, politykę, służby publiczne, podatki i tym podobne. Z jakiegoś powodu, przypadkowi ludzie spotkani w miejscach publicznych nigdy nie rozmawiają o wyższości Warhamera nad D&D. Zamiast tego patrzę przez okno, jest tam zakład bukmacherski. Co jakiś czas wchodzą do niego kolejni ludzie, odliczając pieniądze na następny zakład. Przez okna widać kilku podrostków siedzących na automatach i grających w jednorękiego bandytę. Trochę bliżej, na parkingu tuż pod budynkiem w którym się znajduję, stoi dwóch ludzi. Młody grubas i stary chudzielec, dyskutują o czymś wypalając kolejne papierosy, nie zważając na zimny wiatr i okazjonalne krople, spadające z szarego, zachmurzonego nieba. Głównie stary mówi, a młody mu przytakuje. Są tu już prawie od godziny, mniej więcej tyle co ja. Gdzieś obok niedołężny staruszek stoi pod drzwiami do poradni kardiologicznej. Czyta dokładnie napisy na drzwiach do gabinetu. Próbuje otworzyć. Zamknięte. Znów czyta. Jeszcze raz próbuje otworzyć. Rozgląda się bezradnie dookoła. Przez chwilę przeraża mnie myśl, że może poprosić mnie o pomoc. Ale nie, jeszcze raz się rozgląda i odchodzi zrezygnowany. Ja po raz kolejny spoglądam na znudzony tłum i zastanawiam się, czy sobie nie pójść - w każdej kolejce człowiek czasami dochodzi do tego punktu, kiedy ma dosyć. Ale to nic, na uczelni wytrzymywałem kolejki do zaliczeń, które trwały po kilka godzin. Choć tam przynajmniej byli znajomi, z którymi mogłem pogadać. Kiedy już mam naprawdę dosyć, dzieje się coś, co chwilowo wyrywa mnie z rutyny. Drzwi do jednego z gabinetów otwierają się, i wychodzi z nich drobna blondynka ubrana na czarno. Ma ze sobą kilka książek, które trzyma pod pachą. Przez chwilę śledzę ją wzrokiem, nie mam nic innego do roboty, a ona jest najciekawszym widokiem na tym korytarzu. Kiedy przechodzi obok mnie, książki wyślizgują się i spadają na podłogę. Tłum nie reaguje, ja co innego, natychmiast rzucam się na ratunek. Jestem dobrze wychowany… No, jej wygląd też może mieć coś wspólnego z szybkością mojej reakcji. Podnoszę dwie książki, mimo woli zauważając, że to przewodniki turystyczne, i podaję jej.
- Dziękuję – rzuca, przez chwilę spoglądając na mnie szarymi oczami. Po czym wstaje i szybko odchodzi.
Przez chwilę, powiedzmy, że również mimo woli, lustruję jej pośladki. Ale szybko gubię ją w tłumie. Dziwne, nie wydaje się on na tyle duży, by mogła całkowicie zniknąć. Wracam na swoje miejsce na parapecie. Jeszcze przez chwilę o niej myślę. Może jej uroda naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. A może po prostu uważam, że kolejka do psychiatry to świetne miejsce, by spotkać przyszłą partnerkę. No cóż, z całą pewnością byłaby z tego wspaniała anegdota na przyszłość. Kiedy o tym myślę, zastanawiam się, jakim sposobem nie zauważyłem jej wcześniej w tej kolejce. W sumie, nie zwracałem szczególnej uwagi na ludzi dookoła. Po chwili z zamyślenia wyrywa mnie głos lekarza, wzywającego moje nazwisko. Wreszcie koniec czekania.

Uczelnia. Na co dzień moje drugie ulubione miejsce na świecie. Zaraz po własnym pokoju. Ale nie dziś. Dziś jest tu tłoczno, duszno i nerwowo. Mamy początek czerwca, zaczęło się polowanie na wpisy. Żeby tego było mało, jest czwartek, a to dzień dyżurów w instytucie. Wszyscy wykładowcy przybywają dzisiaj i siedzą w swoich gabinetach, a pod tymi gabinetami hordy studentów. Ja sam siedzę na podłodze pod ścianą. Po porannym czekaniu w kolejce do psychiatry, teraz nie chce mi się przebijać przez tłum okupujący drzwi do których chcę się dostać. Po prostu poczekam, aż się przerzedzi, nie mam innych planów na tą część dnia, więc równie dobrze mogę tu siedzieć tych kilka godzin. Co ciekawe, znów jestem na wąskim korytarzu, z tą różnicą, że tym razem drzwi są po obydwu stronach, a okno dopiero na końcu korytarza. I jest tu tłok, już chyba o tym wspomniałem, ale w czerwcowe południe jest to coś, co należy podkreślić. A szary chłód poranka już przeminął, przechodząc w parny, słoneczny dzień. Ludzie dookoła się uczą, co chwila pada pytanie o jakąś datę. Ktoś przechodzi to w jedną, to w drugą stronę. Obok mnie jakaś dziewczyna przestępuje z nogi na nogę czytając notatki, momentami przyjmuje to niemal postać tańca. Nagle jakieś większe poruszenie, ktoś zdobył rzadką kserówkę. Tłum już rusza do punktu ksero, by ją powielić.
- Skseruj też dla mnie – ktoś woła.
- Czyli trzy?
- Cztery, jeszcze dla mnie – dodaje ktoś.
Po chwili na korytarzu robi się ciut luźniej. Kseru niech będą dzięki.
Co chwila otwierają się kolejne drzwi i fala studentów wlewa się do środka. Ktoś wychodzi z wyrazem ulgi na twarzy, kolejny wpis - kolejny problem z głowy. Znów robi się głośniej. To profesor O. przemierza korytarz marszowym krokiem, wołając do kogoś. Jego siła przebicia i energia przytłaczają innych. Po równi studentów i wykładowców. Jakiś nieszczęśnik ma pecha stanąć mu na drodze, błyskawiczna i głośna pacyfikacja słowna sprawia, że reszta korytarza rozstępuje się przed profesorem, niczym morze czerwone.
Siedząc na podłodze podnoszę wzrok i dostrzegam tuż przed sobą niezbyt apetyczne pośladki jakiejś dziewczyny. Przez chwilę wodzę wzrokiem dookoła, zatrzymując się wreszcie na o wiele ciekawszym widoku, tego samego typu. Czekanie trwa. Choć w sumie nie czekam, po prostu tu siedzę i podaję rękę mijającym mnie osobom. Albo nie, inaczej. Czekam, ale nie na wpis. Czekam, aż coś się wydarzy, aż ktoś przyjdzie i zmieni moje życie. Wiem, mógłbym wybrać jakieś mniej zatłoczone i duszne miejsce.
Prof. O. znów przechodzi obok, komplementując jakąś mijaną studentkę. Czasami chciałbym mieć jego pewność siebie. I tą niezachwianą świadomość pełnej bezkarności, niezależnie od tego, jak niekonwencjonalnie się zachowa. Ja nawet w kolejce do psychiatry nie czuję się tak wolny.
- Niebieski – wzywa mnie głos z góry.
Podnoszę wzrok napotykając na krótką, szarą spódniczkę. Idąc wyżej, widzę czarną bluzeczkę z napisem „WOMEN ONLY” i dosyć wydatnym dekoltem. Nad tym wszystkim góruje, otoczona burzą kręconych, rudych włosów, lekko piegowata twarz Fretki.
- Co? – pytam z lekkim rozdrażnieniem.
- Zgadnij kto przyszedł. Twoja Brunetka – całkowicie ignoruje mój ton, równocześnie wskazując głową na prawo.
Przerzucam powoli moje spojrzenie. Korytarzem powoli idzie ona.
- No wstawaj.
- Nie widzę powodu – stwierdzam oschle.
- No dalej, podejdź i z nią pogadaj – ponagla mnie, kopiąc lekko w moje buty.
- Chyba zrezygnuję z tej przyjemności – naprawdę nie jestem w nastroju.
- Albo zaraz zaczniesz ją podrywać, albo ja to zrobię – grozi i rusza w tamtym kierunku. Tak naprawdę nic nie zrobi. Tylko się odgraża.
Siedzę dalej. Przez chwilę pozwalałem moim myślom toczyć walkę, patrząc na mijające mnie tłumy. Wreszcie wstaję powoli i odwracam się w prawo. Zawsze tak się to kończy. Robię nawet dwa kroki w tamtym kierunku, ale zauważam, że Brunetka siedzi otoczona wianuszkiem koleżanek. Trochę mnie to hamuje. Zbieram resztki mojej pewności siebie, kiedy obok mnie rozlega się głos.
- Witam pana kolegę!
O nie.
- Co tam u kolegi słuchać? – pyta podchodzący do mnie mężczyzna.
- Zasadniczo to…
- Czekasz do tego babsztyla? – chyba każdy zna takich ludzi… – Ależ ja jestem na nią wkurzony, znowu mnie na tamtym kole uwaliła.
- Zdarza…
- I jeszcze mi tych jednych ćwiczeń nie chce zaliczyć – …wiecie, takich którzy lubią mówić... – Tylko kazała mi za tydzień przyjść, a jeszcze do tego u tej drugiej mi lektury nie chce zaliczyć – …a właściwie nawet nie mówić... – Ja nie wiem, co ja w tym przyszłym tygodniu zrobię, to już chyba, panie kolego, jest koniec mojego studiowania tu – …co raczej narzekać. – Bo one to się normalnie na mnie uwzięły…
Przestaję go słuchać po kilku kolejnych zdaniach. W tej wypowiedzi nie ma niczego, czego nie słyszałbym już wiele razy, w ciągu ostatnich czterech lat. Zadziwiające, że mimo zawzięcia się na niego wszystkich możliwych sił, „pan kolega” nadal zalicza kolejne semestry.
Tak czy inaczej, zaczynam szukać ucieczki. Jakiejś wymówki, by zakończyć ten monolog. I wtedy z tłumu wyłania się ona. Blondynka z kolejki do psychiatry. Szybko lustruję czarne spodnie i, tego samego koloru, rozpiętą bluzę, pod którą widać ciemnozieloną tunikę.
- Sorry, muszę coś załatwić – rzucam szybko i odchodzę, zanim mój rozmówca zareaguje. Podchodzę do dziewczyny, starając się działać, zanim moja psychika zda sobie sprawę co robię i zacznie się zastanawiać.
- Cześć – rzucam niby mimochodem.
- Cześć – odpowiada lekko zaskoczona. Przygląda mi się, widocznie szukając w pamięci. – Spotkaliśmy się rano?
- Tak, w kolejce do…
- Psychiatry – dokańcza za mnie. – Pomogłeś mi pozbierać książki.
- Właśnie – szczerzę się głupawo, przynajmniej tak mi się wydaje.
- Przepraszam, nie przedstawiłam się wtedy. Nadia – podaje mi rękę.
Przez chwilę jestem zbyt zaskoczony, by zareagować.
- Niebieski – odpowiadam wreszcie. – Znaczy, Grzesiek – poprawiam się szybko. – Niebieski to ksywa. Ale jestem do niej przyzwyczajony – w nerwach dostaję trochę słowotoku. – I przepraszam za reakcję na twoje imię.
- Wiem, jest dosyć rzadkie.
- Nie o to chodzi, po prostu - i wiem, że zabrzmi to jak bardzo kiepska próba podrywu, ale zapewniam, że nią nie jest - ale to moje ulubione imię żeńskie.
Uśmiecha się. Potem zapada trochę denerwująca cisza.
- To ja już chyba pójdę – stwierdza i mija mnie.
- Jasne… pa.
Po kilku krokach zatrzymuje się i odwraca.
- Będę teraz w bufecie, gdybyś chciał jeszcze pogadać.
- Ok – na wiele więcej nie mogę się zdobyć. Znów się uśmiecha i po chwili znika w tłumie.
Przez moment stoję na środku korytarza, ale kolejne przejście profesora O. zmusza mnie do ruszenia się. „Pan kolega” dopadł już kolejną ofiarę, Brunetka nadal otoczona jest koleżankami, zastanawiam się, czy do niej nie podejść, ale wreszcie rezygnuję. Zamiast tego odwracam się i idę na dół. Do bufetu.

Bufet jest w piwnicy. Białe, nie ozdobione niczym ściany, małe okienka tuż pod sufitem, metalowe stoliki i krzesła. Jest tu tłoczno, tak jak w całym budynku. Masa ludzi siedzi nad swoimi posiłkami, dyskutując na przeróżne tematy, od zagadnień filozoficznych po kolor nowej szminki. Mam nieodparte wrażenie, że tych drugich rodzajów rozmowy jest znacznie więcej. Kilka osób mnie pozdrawia, kiedy przechodzę przez pomieszczenie. Rzucam krótkie „cześć” i idę dalej. Tak naprawdę nie znam tych ludzi, nigdy nawet z nimi nie rozmawiałem, po prostu witamy się na korytarzu, bo… bo tak.
Zauważam ją, siedzi przy filiżance herbaty, obok stoi druga filiżanka. Podchodzę powoli, nie do końca wiedząc, co powiedzieć. Czuję się głupio.
- Trochę ci to zajęło – stwierdza, na mój widok. – Herbata prawie ci wystygła.
- Zamówiłaś dla mnie herbatę? – pytam zaskoczony, przysiadując się.
- Oczywiście, od razu wiedziałam, że przyjdziesz. Znam się na ludziach – uśmiecha się z dumą. – Więc, Niebieski – patrzy mi prosto w oczy. – Jaka jest twoja ulubiona fantazja seksualna?
Odstawiam filiżankę.
- Słucham?
- Żartuję, po prostu zawsze chciałam zacząć tak rozmowę – znów się uśmiecha. – Poza tym, miałeś wspaniałą minę, kiedy to powiedziałam.
Uśmiecham się, podnoszę filiżankę i biorę dłuuugi łyk.
- Spłoszyłam cię – stwierdza.
- Trochę – przyznaję szczerze. – Niecodziennie nieznajome zadają mi takie pytanie. Poza tym, wiesz, gdybym ja zadał takie pytanie kobiecie, pewnie oberwałbym po twarzy.
- Oh, zapewniam cię, że nie od wszystkich – patrzy na mnie zalotnie. Przez chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. Nic nie przychodzi do głowy, więc postanawiam być szczery. To zwykle najgorszy wybór.
- Czy ty ze mną flirtujesz?
- Taki miałam zamiar – stwierdza, jakby trochę rozczarowana.
- Yhm… Wiesz, rzadko mi się zdarza, żeby kobiety ze mną flirtowały – nadal jestem szczery, choć gdzieś z tyłu mojej głowy zaczyna dzwonić alarm.
- Nie dziwię się, jeśli zawsze tak reagujesz – stwierdza z przekąsem.
- Przepraszam. Może zaczniemy jeszcze raz…
- Nie, teraz to już nie będzie to, zepsułeś – rozczarowanie w jej głosie narasta.
- Chwila, zaprosiłaś mnie tu na dół, żeby ze mną poflirtować? – wykazuję się doskonałym refleksem.
- Tak.
- Często to robisz? – wiem, kiepski moment na bycie ciekawskim.
- Nie – przez chwilę wodzi wzrokiem po sali. – Po prostu jutro wyjeżdżam… daleko. I dlatego dziś chciałam się zabawić.
- Zabawić?
- Zabawić, w sensie poflirtować. A nie to, o czym właśnie pomyślałeś.
- Przepraszam, jestem mężczyzną, to mimowolny odruch, jak patrzenie kobietom w dekolt – tłumaczę się. – Ale czekaj, chciałaś flirtu i wybrałaś faceta spotkanego w kolejce do psychiatry?
- Nie jestem zbyt wybredna – przyznaje z rozbrajającą szczerością.
- Dzięki – staram się wcisnąć w to słowo jak największe pokłady cynizmu.
- Nie to miałam na myśli i nie próbuj wywołać u mnie poczucia winy. Nie uda ci się.
- Co? Ja tylko… Jesteś nienormalna – zaczynam tracić cierpliwość.
- Biorąc pod uwagę, gdzie się poznaliśmy, to raczej nie szafowałabym tym hasłem.
Przez chwilę panuje cisza.
- Więc, co teraz? Pójdziesz poszukać innego partnera do flirtu?
- Nie, straciłam ochotę. Po prostu posiedzę tu i wypiję herbatę. Jeśli chcesz, też możesz zostać.
- Dzięki, o łaskawa.
- Ej, postawiłam ci herbatę, więc nie narzekaj.
Więc siedzimy. Mijają nas ludzie, pomieszczenie trochę się opróżnia. Robi się bardziej przestronne. Ja sam obserwuję swoją byłą rozmówczynię, co jakiś czas wodząc wzrokiem po sali. Bez zainteresowania przyglądam się zgromadzonym tu niewiastom. Mimowolnie myślę o Brunetce.
- No dobrze – stwierdza nagle Nadia, wbijając we mnie wzrok swoich szaro-niebieskich oczu. – Skoro już się na ciebie skazałam, to możemy porozmawiać.
- O fantazjach seksualnych? – pytam z przekąsem.
- Chciałbyś – uśmiecha się. – O tobie.
- Czemu o mnie?
- Bo ja płacę za herbatę.
- Ok. Co chcesz wiedzieć?
- Co studiujesz?
- Historię.
- Hm.
- Co znaczyło to hm? – dopytuję się.
- Nic… po prostu historia wydaje mi się mało emocjonującym przedmiotem – to mnie lekko ukuło.
- Czy ty ostatnio oglądałaś wiadomości? Tylko religia wywołuje więcej sporów i emocji niż historia. I religia też te emocje wywołuje zwykle w kontekście historycznym.
- Więc, lubisz emocjonujące spory?
- Bynajmniej. Lubię opowieści. Historyjki o ludziach i ich losach, anegdoty sprzed tysiąca lat. Dlatego jestem raczej kiepski z historii. Rzadko pamiętam jakieś ważne daty, ale za to pamiętam, że Rydz – Śmigły w młodości był artystą, malarzem. Poświęcił sztukę dla walki za ojczyznę. Co szczerze mówiąc mówi mi o nim więcej, niż sto stron rozważań nad błędami popełnionymi w kampanii wrześniowej, co, niestety, stanowiło główny punkt jego biografii. Nudzę cię?
- Nie.
- To coś nowego – jestem zaskoczony. Zwykle na tym etapie moi rozmówcy już ziewają.
- Tylko zastanawiam się, co masz zamiar robić po historii?
- Ahh, nie znoszę tego pytania. Czemu wszyscy muszą je zadawać? Nieważne, co mam zamiar robić. To kolejna lekcja wyniesiona z historii, ludzie mają na swój los taki sam wpływ, jak okoliczności, a może nawet mniejszy. Myślisz, że Napoleon w młodości planował podbić Europę? Albo Piłsudski, kiedy wywożono go na Sybir, myślał, że zostanie najważniejszą postacią w polskiej historii XX wieku? Jak skończę studia, to zobaczę na czym stoję i wtedy zadecyduję co dalej. Planowanie na przyszłość dalszą niż kilka miesięcy nie ma sensu… Choć biorę pod uwagę opcję, że po prostu próbuję usprawiedliwić swoją nieodpowiedzialność.
Uśmiecha się.
- Ale masz na tej historii jakąś specjalizację?
- Nauczycielską.
- Lubisz pracować z dziećmi?
- Nie znoszę, zwłaszcza kiedy jest ich dużo i są gimnazjalistami – zasadniczo, jestem szczery.
- W takim razie świetny dobór kierunku.
- Dzięki. Jeszcze jakieś pytania?
- Byłeś kiedyś zakochany?
Zaskakuje mnie.
- To… dosyć osobista kwestia.
- Tak osobista, że mówią o tym setki filmów i miliony piosenek – stwierdza cynicznie.
- Fakt… Tak – zauważam, że moje palce mimowolnie zaczęły miarowo uderzać o stolik. – Kiedyś, parę lat temu.
- I co?
Wzruszam ramionami.
- Nie wyszło.
- Czemu? – zadaje pytania z całkowitym spokojem.
Znów wzruszam ramionami.
- Po prostu, bo takie rzeczy mają w zwyczaju nie wychodzić.
- To dosyć pesymistyczne.
- Pesymiści rzadziej się zawodzą.
- A teraz? – pyta, po chwili przyglądania mi się.
- Co teraz?
- Czy jesteś zakochany? – jest bezlitośnie nieustępliwa.
- Nie wiem… Chyba nie. To znaczy… – czuję ból w karku. – Jestem zainteresowany pewną dziewczyną, ale… Raczej nic z tego nie będzie.
- Czemu?
Dopijam jednym łykiem herbatę.
- Nom, herbata się skończyła, a ja już chyba muszę iść – wstaję i odwracam się w kierunku drzwi.
- Poczekaj – zatrzymuje mnie. – Zainteresowałeś mnie. Więc jeśli nie masz innych planów na resztę dnia, moglibyśmy jeszcze pogadać.
Znów mnie zaskakuje.
- Słuchaj – próbuję jakoś odpowiedzieć. – Mówiłaś, że jutro gdzieś wyjeżdżasz. Nie wolałabyś spędzić tego dnia z rodziną i przyjaciółmi?
- Wczoraj spędziłam z nimi, dziś mam dzień dla siebie i chcę go spędzić w twoim towarzystwie.
- Dopiero co mnie poznałaś.
- I już zdążyłeś zrobić na mnie wrażenie – uśmiecha się. Ten uśmiech coraz bardziej mnie przyciąga.
- Słuchaj, ja…
- Tu się schowałeś – przerywa mi głos Fretki. – Po całej uczelni cię szukam… O przepraszam, nie zauważyłam, że masz towarzystwo – wpada pomiędzy nas niczym huragan. – Cześć, jestem Agnieszka.
- Nadia.
- No proszę, nie spodziewałam się…
- Przepraszam na chwilę – odciągam ją o kilka metrów.
- Niebieski, nie bądź taki ostry, jestem jeszcze dziewicą – mówi, kiedy puszczam jej rękę.
- Fretka – cedzę przez zęby.
- No dobra, żartowałam. Nie jestem. Choć według waszych męskich standardów…
- Fretka – czasami naprawdę jest denerwująca.
- Daj spokój Niebieski, rozumiem, że dziewczyna ci się podoba, ale nie musisz od razu stawać się takim sztywniakiem – na jej ustach wykwita wredny uśmieszek.
- Tak, bardzo zabawne, uśmiałem się do rozpuku, a czy teraz możesz sobie iść?
- Przeszkadzam w próbach podrywu?
- Nie.
- Czemu nie? Przecież ona jest całkowicie w twoim guście – wymownie spogląda na omawianą osobę.
- Dzięki, wystarczy mi jedna niewiasta, której nie mogę zdobyć naraz. A teraz…
- Świetnie, bo wiesz, w moim guście w sumie też jest. Więc może…
- Idź sobie, proszę.
- Dobra, panie drażliwy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nasze czekanie jeszcze potrwa.
- Co?
- Pani doktor dała znać przez sekretariat, że się godzinkę spóźni. A potem pierwszeństwo mają jej magistranci i trzeci rok, więc my wcześniej, niż za cztery, pięć godzin tam nie wejdziemy.
- Świetnie – zaczynam mieć dosyć czekania.
- Nom, to ja idę. Pa – woła do Nadii. – Gdyby ci z nim nie wyszło, i chciałabyś spróbować odmiany, to polecam się.
Przez chwilę patrzę jak odchodzi, w nadziei, że nie czerwienię się tak bardzo, jak mi się wydaje.
- Masz ciekawych przyjaciół – stwierdza Nadia.
- Tak… Pewnie wszystko było słychać?
- Każde słowo – ludzie dookoła mnie są zbyt szczerzy.
- Wiesz, to nie była moja przyjaciółka. To tylko jakaś nieznajoma, szalona lesbijka, która z jakiegoś powodu za mną łazi… od czasów przedszkola – dodaję niechętnie. – Ale mam dobrą wiadomość. Okazuje się, że muszę czekać kilka godzin na ten wpis, więc nie wiem jak z całym dniem, ale następne cztery godziny mogę ci poświęcić.
Uśmiecha się.
- Świetnie, tylko skoczymy do mnie, przebiorę się w coś wygodniejszego i pójdziemy do jakiejś restauracji coś zjeść – stwierdza z entuzjazmem, wstając.
- Restauracji, mówisz – jestem trochę zakłopotany. – Z tym może być lekki problem.
- Czemu?
- Nie, nic ważnego, wyjaśnię ci po drodze.

Idziemy ulicą. Nadia ma energiczny, szybki rytm chodzenia, jak osoba mająca mało czasu i dużo do zrobienia. Staram się nadążyć. Nie rozmawiamy zbyt dużo po drodze. Mam czas zastanowić się – Co ja właściwie robię? To całkowicie nie w moim stylu. Z naprzeciwka, ulicą idzie banda na wpół rozebranych gimnazjalistek. Wymalowane tak, że kojarzą mi się z klownami. Mają na sobie - zapewne bardzo modne - wydekoltowane, obcisłe koszulki. Wywołują u mnie pogardę i pożądanie równocześnie. Nie znoszę ich, trudno mi wyrazić jak bardzo. Chichoczą głupawo, rozmawiając o czymś tonem, którego samo brzmienie sprawia, że czuję się głupszy. Jeszcze bardziej denerwowały mnie w czasie, kiedy miałem praktyki w gimnazjum. Na każdym kroku wykazywały całkowity brak szacunku czy mózgu. Mijam je z niesmakiem, niczym stertę śmieci.

Nadia mieszka w starej kamienicy. Na klatce schodowej jest dosyć ciemno i chłodno, ściany zdobią niezbyt gramatyczne hasła, obrażające wszystkich, od ogółu ludności żydowskiej, po niejakiego Bolka, który najwyraźniej jest judaistycznym homoseksualistą i męskim narządem płciowym w jednym. Oczywiście, zaszczytne miejsce na ścianie należy do policji. Docieramy na drugie piętro, gdzie czekają na nas masywne, drewniane drzwi. Nadia otwiera kolejne zamki, ma ich pięć, do każdego inny klucz. Kiedy wreszcie dostajemy się do małej kawalerki, uderza mnie niepodzielnie panujący tu porządek.
- Witam w domu – stwierdza przyjaźnie.
Mijamy drzwi do małej kuchni i wchodzimy do pokoju. Miejsce wygląda jak z katalogu z meblami, książki równiutko ustawione na szafce, gazety na stoliku ułożone w stosik od największej do najmniejszej, naczynia w przyległej do pokoju kuchni poustawiane równiutko. Żadnych walających się po podłodze ubrań, porozrzucanych po biurku zeszytów i długopisów, czy przesłaniających wersalkę książek, jak u mnie. Nadia wskazuje mi, bym usiadł na pufie w rogu, a sama podchodzi do dużej szafy stojącej na drugim końcu pokoju. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś jest z tym wnętrzem nie tak, jak być powinno.
- Więc, co robisz, poza zapamiętywaniem anegdot historycznych? – pyta, otwierając drzwi szafy i znikając za nimi. Po chwili zaczynają zza nich wylatywać różne ubrania, niszcząc efekt niepodzielnie panującego porządku.
- No cóż… - zastanawiam się przez chwilę. – Gram w gry RPG.
- Komputerowe, czy takie z prawdziwymi ludźmi? – przez drzwi przewieszone zostaje coś zielonego.
- I takie i takie – jestem zaskoczony samym faktem, że rozumie różnicę.
- Co poza tym? – kolejne ubrania lądują na drzwiach.
- Trochę piszę.
- Opowiadania, czy blog? – zza drzwi wylatuje bluza i tunika, którą wcześniej miała na sobie.
- Opowiadania… głównie fantastykę.
- Hmm… – nad czymś się zastanawia. Zza drzwi wylatuje czarny, koronkowy stanik. Chęć spuszczenia wzroku, walczy we mnie z chęcią przechylenia się i zajrzenia za drzwi. – Czemu nie coś bardziej… z naszego świata?
- Bo w fantastyce wystarczy wyobraźnia, w innych wypadkach wypada przeżyć coś ciekawego i to opisać. Szczerze mówiąc, w mojej wyobraźni dzieje się o wiele więcej ciekawych rzeczy, niż w moim życiu.
- Łażenie po mieście z kobietą spotkaną w kolejce do psychiatry nie jest ciekawe? – zza drzwi wylatują jeansy, a potem czarne, koronkowe majteczki, tym samym kończąc moje moralne rozdarcie. Przechylam się, by zobaczyć coś za drzwiami.
- No cóż, dzisiejszy dzień jest chyba najciekawszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w tym roku. – drzwi szafy okazują się cholernie szerokie. Siedzę już na skraju pufy i jestem bliski spadnięciu.
Nagle zza drzwi wychyla się jej głowa, błyskawicznie wracam do poprzedniej pozycji, mając nadzieję, że nic nie zauważyła. Złośliwy uśmiech pojawiający się na jej twarzy, mówi mi, że jest inaczej.
- Zgaduję więc, że nie masz dziewczyny – stwierdza.
- Nie – odpowiadam pośpiesznie, starając się wyglądać jak najbardziej niewinnie.
- Będę zgadywać dalej, na podstawię tego co już mi powiedziałeś wnioskuję, że jesteś do szaleństwa zakochany w dziewczynie, której nie możesz zdobyć.
Przez chwilę nie wiem co odpowiedzieć, jej twarz znów znika za drzwiami.
- Nie powiedziałbym, że „do szaleństwa zakochany”, raczej trochę zauroczony. Ale jak już mówiłem, i tak raczej nic z tego nie wyjdzie.
- Cóż za optymizm.
- Po prostu wiem, kiedy sprawa jest beznadziejna – stwierdzam, znów się wychylając.
- Ale mimo to, nie odpuściłeś sobie.
- Jestem kiepski w odpuszczaniu sobie. Ale to tylko jedna z moich wad.
Przez chwilę panuje cisza.
- Wiesz – stwierdza wreszcie, kiedy ubrania powoli zaczynają znikać z drzwi. – Wrócimy jeszcze do tej kwestii.
- Hurra – mówię pod nosem.
- A na razie wróćmy do twojego nieciekawego życia.
- Hurra dwa.
- Bo mówisz, że nic się w nim nie dzieje, ale przecież chodzisz do psychiatry, choroby psychiczne zwykle są ciekawe.
- Niestety, moja jest jedną z mniej ciekawych. Żadnych psychoz, paranoi, nawet halucynacji nie mam. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo… choć ty mogłabyś być halucynacją.
Jej głowa wychyla się i uśmiecha do mnie.
- Prawda jest taka, że wybrałem pisanie jako hobby w dużej mierze dlatego, że można to robić w domu… samemu.
- Nie przepadasz za ludźmi?
- Nie, ludzie są świetni… pojedynczo. W dużych grupach trochę mnie przerażają.
Drzwi zamykają się, ukazując Nadię ubraną tym razem w szary sweter naciągnięty na białą koszulkę i ciemnozieloną, długą spódnicę.
- Wow – stwierdzam cicho.
- Cóż za rozbudowany komplement, jak to możliwe, że tamta dziewczyna się na ciebie po prostu nie rzuci?
- Bardzo śmieszne – rozglądam się znów po pokoju, kiedy nagle uświadamiam sobie, co mi tu nie pasowało. – Tak się zastanawiam, jutro wyjeżdżasz, a nie masz tu żadnych bagaży.
Instynktownie rozgląda się po pokoju.
- Spakuję się rano, nie biorę ze sobą zbyt wiele – uśmiecha się. – Chodźmy, obiad czeka. A, właśnie. Mówiłeś, że z restauracją może być jakiś problem.
- Nie, to nic. Trochę się stresuję w restauracjach, ale to nic, mam nowe leki, dam radę.
Wychodzimy na zewnątrz, zostawiając na środku pokoju stos rozrzuconych ubrań.

Restauracja jest w połowie pełna, czyli bardziej optymistycznie patrząc, w połowie pusta. Siedzimy w rogu, przy stoliku dla dwojga. Na stoliku stoi nie zapalona świeca. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że przez wielkie okno wpada dużo światła słonecznego. Z głośników sączy się spokojna, klimatyczna muzyka. Doskonałe miejsce na randkę – myślę sobie. Ale szybko łapię się na tej myśli i wyrzucam ją z głowy. To tylko przyjacielski posiłek z kobietą, która jest właściwie całkowicie mi obca. Szczerze mówiąc, sam nie wiem, co to jest.
- Czemu nie chcesz być nauczycielem? – pyta znad swojej sałatki, lustrując mnie swoimi niebieskimi oczami.
- Prowadziłaś kiedyś lekcję w szkole? – odpowiadam pytaniem, skubiąc widelcem swoją rybę.
- Jest aż tak strasznie?
- Nie. To znaczy, nie zawsze. Wiesz, miałem już praktyki w podstawówce i gimnazjum. To mało, ale pozwala zdobyć pewne rozeznanie w działaniu tego wszystkiego. Czasami trafiają się klasy i lekcje, na których wszystko idzie zgodnie z planem, uczniowie są cywilizowani, czasami wręcz zainteresowani tym co mówisz. A na końcu masz uczucie, że naprawdę czegoś ich nauczyłeś, że coś z tej lekcji wynieśli. I wtedy ta praca jest świetna… Ale są też przypadki przeciwne. Trafiają się klasy i lekcje na myśl o których człowiek drży. Podczas których staje się zagorzałym zwolennikiem aborcji i z utęsknieniem spogląda na zegarek, modląc się o dzwonek i zastanawiając, czy jego gardło będzie jeszcze działać, kiedy ten wreszcie nadejdzie.
- Brzmi groźnie.
- Nom. Poza tym… nauczyciele, u których byłem na praktykach, naprawdę poświęcali się tej pracy, organizowali wycieczki, zajęcia dodatkowe, naprawdę przejmowali się tymi dziećmi. Domyślam się, że ta praca zżerała im większość czasu i nerwów. Nie wiem, czy sam jestem gotów na podobne poświęcenie. A nie chcę być kolejnym nauczycielem, który ma to wszystko w dupie i tylko odwala chałturę. Dlatego to raczej nie jest praca dla mnie. Poza tym, to raczej nie jest praca dla ludzi, którzy sami mają problemy emocjonalne.
Uśmiecha się i uważnie wpatruje we mnie. Jakby próbowała przejrzeć mnie na wylot. Nagle wstaje.
- No cóż, ja muszę skorzystać z toalety, ale później wrócimy do tej rozmowy – stwierdza i wychodzi.
Odprowadzam ją wzrokiem, a potem rozglądam się po restauracji. Przy stoliku obok siedzi jakieś starsze małżeństwo. Ona głośno krytykuje ubranie ich sąsiadki. On słucha ze znudzeniem. Tylko przez chwilę w jego oczach pojawia się iskierka zainteresowania. Trochę obleśny uśmiech wykwita na jego ustach, zdradzając, że jednak żyje. Trwa to kilkanaście sekund, kiedy uważnie lustruje pośladki przechodzących obok dziewczyn. Potem wraca wzrokiem do żony, a jego twarz znów przybiera pusty wyraz. Przeraża mnie, że też mógłbym tak skończyć - patrząc na osobę, z którą zdecydowałem się spełnić resztę życia - w taki sposób. Wreszcie odwracam się i wbijam puste spojrzenie w ścianę. Czuję, że gdzieś z tyłu głowy, wzbiera fala paniki.
Nadia wraca po chwili. Siada na swoim miejscu, opiera brodę na splecionych dłoniach i przygląda mi się badawczo.
- Lubisz siebie samego? – pyta wreszcie.
- Nie ma to jak zwykłe pytanie, które słyszy się na co dzień – stwierdzam żartobliwie, ale jej oczy nadal mnie świdrują, więc postanawiam jednak odpowiedzieć. – Tak. Zajęło mi to wiele lat, ale mogę z całą stanowczością stwierdzić, że lubię siebie – mówię to z nieskrywaną dumą.
- A swoje życie? – nie daje mi spokoju. Palce mojej lewej ręki zaczynają bębnić o stolik. Czuję ból w karku.
- Hmm… Lubię niektóre elementy mojego życia. Lubię spotykać swoich przyjaciół, pisać, słuchać muzyki, grać w gry i tak dalej. Ale całościowo… – przez chwilę dobieram odpowiednie słowa. – Mam pewne zastrzeżenia…
- Powiedz mi więc, co czujesz najczęściej?
Palce mojej lewej ręki dosłownie tańczą po stoliku.
- Pustkę. Jak chyba większość ludzi – dodaję pośpiesznie.
- A gdybyś mógł zacząć gdzie indziej, całkowicie od zera? Bez wszystkich błędów i całego bagażu?
- Ty tak zamierzasz?
- Może. Nie o mnie teraz rozmawiamy.
- Zauważyłem, cały dzień gadamy o mnie – kontratakuję, prawą dłonią rozmasowując kark. – Chciałbym się też czegoś dowiedzieć o tobie.
- No cóż, to mój ostatni dzień, więc ja decyduję. Poza tym, ty jesteś ciekawszy.
- Dziękuję.
- Więc?
- Nie. Jestem zbyt przywiązany do rzeczy, które jednak w tym życiu lubię. I nie wierzę w początek od zera. Zawsze przynosimy jakiś bagaż, po prostu będąc sobą.
Zapada cisza. Zastanawiam się, czy ją przerwać. Jakoś nie mogę się tego podjąć. Na szczęście ona robi to pierwsza. Odzywa się zaskakująco radosnym głosem.
- Więc obiad chyba skończony. I pewnie nie masz ochoty na wieczorny spacer ze mną, jak już załatwisz swoje sprawy na uczelni?
- Wiesz, ten dzień już i tak dosyć mocno poszatkował mój plan dnia, a mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia… – szukając dalszych wymówek, spoglądam na mężczyznę siedzącego przy stoliku obok. – Chociaż… W sumie już i tak zmasakrowałaś mój plan dnia ponad możliwość naprawy, więc… Kiedy i gdzie mamy się spotkać?

Znów na uczelni. Te kilka godzin, które upłynęły od mojej ostatniej wizyty, miało zdecydowanie pozytywny wpływ na to miejsce. Teraz jest tu cicho i spokojnie. Pojedyncze osoby siedzą gdzieś pod ścianami, czytając książki. Obok przechodzi jakaś para, głośno się śmiejąc. Przez okna na końcu korytarza wpada zdecydowanie więcej światła, że nie wspomnę o miłym przewiewie. Wreszcie da się tu oddychać. Tylko pod jednymi drzwiami nadal stoi mały tłumek. Oczywiście są to dokładnie te drzwi, do których ja chcę się dostać.
- Cześć Grzesiek – odzywa się głos obok. Odwracam się i napotykam koleżankę z roku, której imienia naturalnie nie pamiętam.
- Cześć.
- Słuchaj, mam sprawę – moja rozmówczyni, jest, że użyję popularnego określenia, hojnie obdarzona. Nie wspominałbym o tym, ale ma na sobie koszulkę z bardzo widowiskowym dekoltem, który sprawia, że po prostu nie da się tego przeoczyć.
- Tak? – pytam, starając się utrzymywać wzrok na jej twarzy.
- Ty ponoć masz tą książkę… – mój wzrok odruchowo zjeżdża w dół, łapię się na tym i przeskakuję z powrotem do twarzy. Niestety po chwili znów zjeżdża. – … bo nie mogę jej już dostać w bibliotece… – kontakt wzrokowy, pamiętaj, kontakt wzrokowy, rany, ależ ten dekolt głęboki. – … a ten referat mam na przyszły tydzień i już nie zdążę wrócić po… – biust, twarz, biust, twarz, biust, twarz, biust. To naprawdę utrudnia koncentrację. Nie żebym narzekał. – … więc mógłbyś mi ją pożyczyć?
- Nie ma sprawy – jestem z siebie naprawdę dumny, że w ogóle wiem, o czym ona mówiła. – Przyniosę jutro na wykład.
- Dzięki, na razie – odprowadzam ją jeszcze chwilę wzrokiem, a potem wznawiam wędrówkę w kierunku tłumu. Nie jest mi jednak dane dotrzeć na miejsce.
- Już myślałam, że nie wrócisz – stwierdza Fretka, kiedy mijam miejsce, gdzie siedzi na podłodze pod ścianą.
- Czemu? – siadam obok, udając zaskoczonego jej wypowiedzią.
- No cóż, miałam nadzieję, że będziesz miał ciekawsze rzeczy do roboty.
- Ciekawsze, niż siedzieć z tobą na korytarzu? Niemożliwe.
- Jesteś w bardzo dobrym humorze – stwierdza tonem detektywa, który zaraz ujawni, że to lokaj jest winny zabójstwa.
- Miałem udany dzień – poniekąd jest to zaskoczenie nawet dla mnie.
- Udany dzień w towarzystwie seksownej blondynki… Chwila, ty i udany dzień w towarzystwie seksownej blondynki… Dziwne.
- Ejj, często zdarza mi się spędzać udany dzień w towarzystwie seksownej rudowłosej – bronię się.
- Tak ale ja jestem lesbijką – trafiony, zatopiony. – A może mógłbyś spędzać takie udane dni częściej?
- Nadia jutro wyjeżdża… na stałe – zdaję sobie sprawę, że nadal czuję zapach jej perfum.
- Szkoda, widziałam jak na ciebie patrzyła.
- Znów się nabijasz?
- Nie, tym razem mówię serio.
- No nic, to i tak bez znaczenia. Bo jutro ona będzie już daleko. Więc dziś pójdę z nią na wieczorny spacer, porozmawiamy, pożegnam się i już nigdy jej nie zobaczę.

Powoli robi się ciemno. Siedzę na ławeczce, na punkcie widokowym. Kilka metrów przede mną kończy się skarpa, dając wspaniały widok na panoramę miasta. O tej porze w tygodniu jest tu mało osób, ławkę dalej siedzi jakaś para, co jakiś czas dróżką przede mną przechodzą jacyś ludzie. Mam czas zastanowić się, co tak właściwie robię. Nie lubię tego.
- Jednak przyszedłeś – stwierdza głos obok, przynosząc mi wybawienie od myśli.
- Na to wygląda – Nadia ma na sobie prostą, jasnozieloną sukienkę na ramiączkach i czarny pasek materiału na szyi. – Bardzo wow.
- Jesteś w tym coraz lepszy – stwierdza z uśmiechem. – Kiedyś może uda ci się prawdziwy komplement.
- Praktyka czyni mistrza. Więc… spacer w zapadających ciemnościach, przy skarpie.
- Ale to romantycznie ująłeś.
- Staram się.
Idziemy wzdłuż zbocza. Rozmawiamy o muzyce i filmach. Światło słońca powoli zostaje zastąpione przez rozpalające się po kolei lampy. Co jakiś czas mijają nas trzymające się za ręce pary. Ja trzymam swoje ręce złożone za plecami.
- Więc, jak ci się podoba twój ostatni dzień tutaj? – pytam wreszcie.
- Bardzo – uśmiecha się. – A jak tobie podoba się mój ostatni dzień tutaj?
- Zaskakująco dobrze. Mimo całego chaosu i spontaniczności tego co się dzieje, myślę, że to całkiem udany dzień.
- Naprawdę nie lubisz spontaniczności i zmian.
- Nie, po prostu lubię stałość i zwykle staram się mieć plan – uśmiechamy się.
- Moglibyśmy to kiedyś powtórzyć – stwierdza, badawczo przyglądając się mojej twarzy.
- Chętnie, z tym, że ty wyjeżdżasz, z tego co zrozumiałem, na zawsze. A ja nie jestem wielkim fanem podróży.
- Niech zgadnę, podróże trochę cię stresują.
- Powiedziałbym, że trochę bardziej niż restauracje.
- Wiesz, mogłabym zostać, gdybym miała jakiś odpowiedni powód – stwierdza, niby mimowolnie.
- Na przykład?
- Na przykład gdyby ktoś o to poprosił.
Przez chwilę analizuję, to co właśnie usłyszałem.
- Nie – stwierdzam wreszcie. – Nie zmienia się takich planów z powodu kogoś, kogo zna się dopiero od kilku godzin. I do tego poznało się go w kolejce do psychiatry.
- Czemu nie?
- Bo… nie. Rozumiem spontaniczność. Sam wprawdzie nie jestem w niej najlepszy, ale znam ludzi spontanicznych, którzy zawsze kierują się potrzebą chwili. Ale to już przesada.
- No cóż, nie dowiesz się, jeśli nie poprosisz.
- Nie, dziękuję. Poza tym, nadal nie stwierdziłem ponad wszelką wątpliwość, że nie jesteś tylko moim urojeniem.
Wreszcie zatrzymujemy się w najbardziej oddalonym miejscu punktu widokowego, oparci o barierkę spoglądamy na światła miasta.
- „It's a long way down to nothing at all” – stwierdzam patrząc w dół.
- Co?
- U2, “Stuck In A Moment You Can't Get Out Of”. Zawsze lubiłem ten kawałek.
- Aha... niezbyt optymistyczny cytat.
- Wiem, znów wychodzę na pesymistę. Powinienem chyba raczej stwierdzić, że ta wielka przestrzeń doskonale oddaje ogół czekających na każdego z nas możliwości. A te małe światełka generowane przez miasto, są niczym odbicia nieskończonych marzeń, które tylko czekają na spełnienie.
- O wiele lepiej.
- Zawsze chciałem tak postrzegać świat, jako morze możliwości. Czasami nawet mi się udaje. Rzadko… I do tego mam lęk wysokości – dodaję, cofając się od barierki i stając przy ławce.
- Czy jest coś, co nie wywołuje u ciebie strachu?
- Hmm… W tej chwili jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.
Uśmiecha się, spoglądając na mnie swoimi niezwykle błękitnymi oczami. Podchodzi bliżej stając tuż przy mnie. Wyraźnie czuję jej perfumy, przez chwilę mam ochotę poprosić. Ale nie, zwalczam to w sobie. Nadia spogląda mi prosto w oczy i całuje. Zanim jestem w stanie zareagować, podciąga się na palcach i szepcze mi do ucha.
- Dziękuję, to był doskonały dzień.
Cofa się i smutno uśmiecha. Potem robi dwa kroki w tył, przechyla przez barierkę i bezwładnie spada w ciemność poniżej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Guzio · dnia 28.11.2009 08:39 · Czytań: 808 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Komentarze
tulipanowka dnia 28.11.2009 14:50 Ocena: Świetne!
świetne opowiadanie;
podoba mi się obraz rzeczywistości - nadmiar postaci powoduje, że umysł głównego bohatera stworzył "mury"
SzalonaJulka dnia 30.11.2009 13:45
Ha, dziwne wrażenie - właśnie wrzuciłam tekst, który zaczyna się na korytarzu przed gabinetem psychologa :lol:
Ciekawie opowiadasz - powoli, szczegółowo, lecz interesująco. Nie da się ukryć, że zakończenie mnie zaskoczyło, choć właściwie, czegóż można było się spodziewać po dziewczynie spotkanej przed gabinetem psychiatrycznym? Bohater jednak jest tak zapatrzony we własne problemy, że innych ludzi nie dostrzega. Ot, i kolejna para się rozminęła, tyle, że dramat jakby tkwił gdzie indziej.
Nie wiem, jak ocenić, ale pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty