Dworzec Łódź Fabryczna - Kacper
Proza » Długie Opowiadania » Dworzec Łódź Fabryczna
A A A
Czekam. Ktoś czeka obok. Ja tutaj tak bez celu. Udaję, że na autobus. To tylko pretekst. Ja tu dla samego czekania. Czekają na miłość, szczęście, pieniądze. Całę życie nieświadomie na śmierć. A ja nie chcę na coś. Chce tak po prostu. Nie pójdę nigdzie. Będę siedział, naprzemiennie z chodzeniem w kółko, z chodzeniem od końca do końca, z chodzeniem zygzakowatym i tym zupełnie nieuporządkowanym. Czysta forma czekania, bez czasu, bez celu, tylko z miejscem. Bo to ono tworzy samo czekanie. Dworzec Łódź Fabryczna.
Czekam. Siedzę też. Na drewnianej ławce pod zabrudzonymi oknami. To część autobusowa. Tu trafiają najczęściej małomiasteczkowi. Dlatego tak szaro i brudno. Niech wiedzą, że Łódź to nie ziemia obiecana. Tu się nie przelewa. A oni głupi chcieli by karierę czy coś tam. Dlatego jest jeszcze szarzej niż naprawdę. Z lewej, na ścianie tylko niepasująca mozaika – łudzący kolorami miraż z poukładanych bezładnie kwadracików. Na wprost mnie kilka kas i informacja. Z prawej mały kiosk. Coś tam kupują. Jeden gruby facet prosi o Playboya. Lekko zmieszany rozgląda się czy nikt nie widział. Ja widziałem, lubię patrzeć. Ale spokojnie nie jestem panu znany, więcej w pana życie z oczami nie wtargnę, chyba, że przypadkiem. Odchodzi, dość spokojnie. Chyba pomyślał, że mnie nie zna. Zastanawiam się na co on może czekać. Chyba tak zwyczajnie, bo widzę, że podchodzi po bilet. Przy takich kasach myślę można by wprowadzić nakaz mówienia tego co boli, dręczy lub martwi. Przejrzałem kilka twarzy, żadnej szczęśliwej. Ten pan z Playboyem (skatalogowany jako mocno zaawansowane nieszczęście skrywane pod garniturem i formalną miną) mógłby wyznać, że rozstał się właśnie z żoną. A czy by to pomogło, nie wiem. Ale przecież niekiedy nie chodzi o rozwiązanie, tylko o sam akt wyrzucenia. Chyba zostałbym wtedy kasjero-słuchaczem. I nawet wiem co bym radził. Walczcie z nudą! Z nudą, która pożre najsilniejszą nawet miłość, powoli rozpuści w sobie radość i zasłoni sens. Walczcie z tą samowatością dnia, z rutyną, z wszelką normalnością. Chodźcie innymi drogami, inaczej siadajcie, inaczej parzcie herbatę, inaczej patrzcie. Odnajdźcie w sobie ciekawość, ale tę dziecięcą, związaną z odkrywaniem świata. Dlaczego? Po co? A jak to? I po każdym jednorazowym pytaniu zdziwcie się ćwicząc na tę okazję specjalną minę przed lustrem o której istnieniu być może już wielu zapomniało. No koniec jeszcze tylko kazałbym czynić małe, dobre rzeczy innym, czyli tak zwane szczęście i pacjent, tudzież kupujący bilet mógłby raźno wrócić do swego zarzuconego czekania, które przy dobrze wypełnianych wskazaniach zamienić mogłoby się w doczekanie...
Naiwność. Istoty mojego pokroju cierpią na nią chorobliwie. Rozwija się ona w jakimś nadmiernie rozrosłym ośrodku w mózgu, odpowiedzialnym za wyobraźnię i łudzi, że możemy pomóc światu, że zmienić, że wszystko...A ja nie potrafię pomóc nawet samemu sobie. Tak naprawdę po co tu jestem? No co czekam? Dlaczego nie umiem przyznać się przed samym sobą dlaczego tu jestem. Czy to, aby nie tak, że chciałbym wysłuchać ich wszystkich tylko z nadzieją, że ktoś powie - a co u pana? A ja mu wtedy wszystko powiem. Powiedziałbym nawet bezdomnemu. Jednemu z tych którzy siedzą na tych drewnianych ławkach otoczeni co najmniej metrową pustką. Właśnie podszedł do mnie jeden. Chce pieniądze. Daje dwa złote. Odchodzi. Cholera może byś chwilę poczekał! Powiedział słowo! Po co ci dawałem tą kasę!? I znów tylko siedzę. Myślę o podsłuchiwaniu. Wtedy może dowiem się coś przynajmniej o tych z towarzyszami. Ale nie. Tu nikt nie rozmawia. To chyba przez to specyficzne powietrze. Gęste, wiszące, kleiste, przepełnione wszelakimi innymi powietrzami przywiezionymi wraz z podróżnymi. Gdy usiłuje się cokolwiek powiedzieć słowa jakby przylepiały się do języka, a gdy już się oderwą zwalniają czasami tak, że echo (bo akustyka jest tu dobra) usłyszeć można po paru minutach. Jedynie w informacji sobie jakoś z tym radzą, ale to tylko dzięki mikrofonowi i głośnikom.
A może jednak pozgłębiać te smutne twarze wzrokiem, narażając się na nieprzyjemne spojrzenia? Jest czterdziestoletnia kobieta z fioletowymi oczami i małym chłopcem. Lecz kolor ten to akurat nie makijaż. Uderzona przez męża ucieka pewnie do rodziny. Obok kręci się młody chłopak. Niedawno widziałem go z dziewczyną. Musiała pojechać gdzieś na długo, a on został tu sam. Dwudziestolatka obok odczytała właśnie sms-a. Płacze. Może zmarł jej ojciec lub matka?
Im dłużej tu siedzę dochodzę do wniosku, że nie zmienia się tu nic prócz twarzy. Jak maski w teatrze, pojawiają się coraz to nowe. Niby inne, a jednak takie same. Na każdej wyryty jest smutek. Ciekawi mnie dlaczego sam cierpiąc, nie jestem w jakimś weselszym miejscu. Na przykład w parku. Zakochani całujący się i prowadzący za ręce. Panowie i panie z psami i dystyngowanymi uśmiechami, które też widocznie wyprowadzają na spacer jak psy. Dzieciaki emanujące ilością radości wręcz nieprzyzwoitą dla ludzi w moim stanie. A jednak jestem tu. Za tym stać musi chyba jakaś psychologiczna teoria, mówiąca, że topiący zanurza się sam jeszcze mocniej w odmętach. Tak i my. Wszelacy melancholicy i depresanci zgromadzeni tu pod jednym „przytulnie” betonowym dachem, nurzamy się w naszych smutkach, sycimy oczy widokiem innych, myśląc, że nie jesteśmy sami i być może to nie my mamy najgorzej. Szczególnie łatwą pożywką są bezdomni. Trzeba by mieć naprawdę wysokie mniemanie o poziomie swojego cierpienia by myśleć, że można mieć od nich gorzej. A przecież podbudować się jeszcze możemy tym, że rzucimy im jakieś grosze i zrobimy dobry uczynek, mimo że w najlepszym wypadku zaspokoi to ich głód na co najwyżej dwie godziny, o ile owi pieniędzy nie zgubią, nie ukradną im lub ich nie przepiją.
Zaczęło padać. Ludzie wchodzą do środka. Widzę pierwsze uśmiechy. Chłopak z dziewczyną. I tak niedługo stąd uciekną. Radość od smutku, naturalnie przesiewa się, odgranicza, nie łączy się nawet gdy jest obok. Młodzi całują się. Już wiem dlaczego tu jestem i myślę o tym, o czym boję się pomyśleć. Nie mogę znieść szczęścia innych. Tym bardziej takiego. Określa to co mnie boli, co mnie tu przywiodło. Nic wielkiego to przecież. Tak sobie kocham, bez sensu i bez nadziei. Najbanalniejszy problem tego świata. Istny Pierrot ze mnie. Zakochany pajac. Ubzdurałem sobie, że na coś tu czekam, choć tego o czym myślę, nie można nazwać celem. I Nawet nie pamiętam jak tu trafiłem, jakbym żył tu od zawsze i nie znał innej rzeczywistości. Chyba przechodziłem obok (co było wcześniej nie pamiętam). Zobaczyłem Go. Szaro-zieloną bryłę – tego niby pałacu z bezużytecznymi balkonami. Kłębowisko plastikowych, kiczowato kolorowych budek. Autobusy napchane ludźmi, zagubione tak samo jak pasażerowie na dworcu pomiędzy niezliczonymi przyjazdami, a odjazdami. Zobaczyłem, też znajomą bluzę kolegi. Gdy dogoniłem go zbliżając się do dworca zorientowałem się, że to nie on. Dalej jakoś tak samoistnie powlokłem się za ładną, rudą dziewczyną, aż do środka, lecz ona poszła na pociąg, a ja skierowałem się na lewo. I jestem. I czekam.

To już trzy godziny odkąd tu siedzę. Zdaję mi się, że stałem, a właściwie powoli staję się dla ludzi niewidzialny. Tak jakbym wtopił się w ten dworzec i stał się jedną z jego części. Jak ta ławka, kasy, mozaika czy kiosk. W pewnym momencie mojego znikania doszło nawet do tego, że jedna pulchna pani w kwiecistej sukni chciała na mnie usiąść. Odsunąłem się na szczęście w porę unikając zmiażdżenia. Jedynie dzieci mnie jeszcze zauważają, ale to nic dziwnego bo one widzą znacznie więcej niż dorośli. Któryś chciał mi ściągnąć buta, a inny przykleił mi gumę do włosów, którą staram się właśnie odkleić.
Zasiedziałem się. Chyba wstanę, rozprostuję kości. Pokręcę się trochę i tu wrócę. Trzy kroki w przód, dwa w tył. Podchodzi do mnie kobieta średniego wieku, w okularach, z miłym wyrazem twarzy i iskrzącymi się oczami. Ciekawe jak mnie zauważyła? Chyba to dlatego, że wstałem i zahaczyłem swoje ciało poprzez ruch w materialnym świecie. Co tu robię? Powiem jej, chociaż tak naprawdę już nie chcę rozmawiać. Wtedy chciałem, a teraz już nie. Zbyt oddaliłem się od świata. Ale dobrze. Czekam proszę pani – mówię od razu zaznaczając, że na co, nie wiem. Na Boga? Nie. Ja nie wierzę. Zupełnie się tym nie zmieszała. Chce jakby mnie pytać, dowiedzieć się ode mnie rzeczy najistotniejszych. Ale nie, ona tylko mówi. Zadaje trochę pytań. Staram się odpowiedzieć, ale wymawiam tylko kilka słów, ona zaś przerywa i mówi wiele zdań. Coś o Bogu, Jezusie i wierze. W końcu o samotności. Tak, jestem samotny. Wszyscy jesteśmy na swój sposób naznaczeni samotnością. Pani też. Myśli pani, że nie, bo ma pani Boga. Ale ją można tylko oswoić, a nie od niej uciec. I to tylko dzięki miłości. Jeśli kocha pani swojego Boga i wierzy, że on panią też, to dobrze. Ja mogę czekać tylko na mojego własnego Boga. Całkiem normalnego i bardzo ludzkiego, zrodzonego pomiędzy dwojgiem osób. Zresztą wie pani, dla kogoś kto coraz bardziej oddala się od ludzi, a w końcu przestaje umieć z nimi żyć, samotność może być wybawieniem. To taka szklana kopuła, pod którą nie musisz obawiać się, że ktoś może coś chcieć, żądać, prosić, wymagać. Raz tylko ona, ona ją zdjęła i...
Nie, nie powiedziałem tego wszystkiego. Wydobyłem z siebie tylko „Tak, jestem samotny”, a potem znowu ona, więc chyba coś wymyślę – Przepraszam, ale muszę już lecieć. Miło było panią poznać. Do widzenia. Teraz już nie mam wyjścia. Muszę gdzieś iść. Mijam część z jedzeniem. Tu też brzydko. Nie mam żadnych, odczuć. Żadnych myśli. Tak jakby tutaj liczyło się tylko bierne przeżuwanie. Spojrzałem na niczym nie wyróżniającego się faceta w szarej kurtce. Jadł schabowego z ziemniakami. Jego szczęka chodziła ze stałą częstotliwością, bez pośpiechu, zamieniając wszystko na papkowatą breję. W dół i w górę po dwadzieścia razy, poruszając każdy z mięśni twarzy. Potem jedno przełknięcie, ruch nożem, nadzianie na widelec, nakierowanie kawałka do ust i czynność ta powtarzała się z tym samym tępym wyrazem twarzy, aż do ostatecznego zniwelowania w czeluściach żołądka wszelkich śladów wspomnianego obiadu. Ja też chyba coś zjem. Zjem, żeby nie być głodnym, ale tak naprawdę by dostarczyć komórkom energii, a potem zrobić kupę. Frytki poproszę. To straszne, ale czasami życie ludzkie zniwelowane zostaje do tego jedząco-trawiąco-srającego koła. Piękny wynalazek natury, ale od człowieka oczekiwać można chyba trochę więcej? Przysiądę się do tego w szarej kurtce. Smacznego proszę pana. Podali frytki. Jem i mówię do niego. Ale oddzielnie. Czytał pan może „Sto lat samotności” Gabriela Garcii Marqeuza, bo bardzo dobra książka? Wie pan zastanawiam się nawet czy nie nazwać kiedyś synka Aureliano, choć może lepiej dla niego było by Jose Arcadio. Nie, nie czytał pan. A pana synek jak się nazywa, jeśli pan go oczywiście ma? Tomek. No, też ładnie. A to co pan ostatnio czytał jeśli wolno spytać. Nic? To na pewno pan do teatru chodzi. Też nie? A jak jedzenie tutaj. Nie bardzo? Aha. Na Kopcińskiego dobrze można zjeść. Dziękuję, na pewno skorzystam. A jak pana kupa dzisiaj? No i poszedł. O jedzeniu się rozgadał. O kupie nic. A to przecież to samo koło. Chociaż z grzeczności mógł, a dziękuje, dobrze, twarda. Ale nie. Jeszcze połowa frytek. Cholera, zauważyłem, że staję się strasznie zgryźliwy. Jest nawet gorzej. Poczciwy człowiek, a ja go dręczyłem. Muszę coś z sobą zrobić, zmienić może. Ale tu zostaję. W końcu na coś czekam. Zacznijmy od uśmiechu. Tak to zdecydowany problem, za mało ludzi się uśmiecha. Teraz przypomnieć sobie swoje utopijne instrukcje bycia szczęśliwym. Nie, nie to bez sensu! Zresztą dokończę frytki. Sam zauważyłem, że jedzenie myśleniu nie sprzyja. Najpierw zjem, a potem pomyślę. Eh, chyba widzę tego chłopca, który przykleił mi wtedy gumę do włosów. Idzie do mnie. Sam się tu błąka? Ciekawe gdzie jego matka?
- Dzień dobry!
- Cześć. Co chcesz mały psotniku? Mam nadzieję, że nie będziesz przyklejał mi już gumy?
- Mogę się przysiąść? A z tą gumą to ja dlatego, żeby pana obudzić.
- Przecież nie spałem.
- Ale się pan nie ruszał długo, a to niedobrze bo można wtedy pozostać niechcący w takiej pozycji na zawsze.
- Heh. Skoro tak uważasz, to dziękuję za uratowanie. Chcesz może frytka, zostało jeszcze parę?
- Tak dziękuję.
Teraz dopiero zauważyłem, że mały ma ogromne, piękne oczy, którymi patrzy nad wyraz inteligentnie i przenikliwie, ale jakby nie na mnie, zezując co chwila gdzieś obok i wpatrując się z jakimś lekkim przestrachem, ale też zaciekawieniem, w jeden, pusty punkt na ścianie. Prócz tych oczu niczym szczególnym raczej się nie wyróżnia. Jest pewnie w wieku sześciu - siedmiu lat. Ma zmierzwione, jasne włosy. Trochę piegów na twarzy. I dyskretny uśmiech bez zęba mlecznego na przodzie.
- Powiedz mały jak ci na imię?
- Kajtek.
Wymówił te słowa z taką powagą, jak gdyby z powodu tego imienia intensywnie mu dokuczano. Ja też więc utrzymam powagę.
- A więc panie Kajetanie. Co pan tu sam robi?
- To najpierw co tu robię, czy dlaczego jestem sam?
Mały spryciarz.
- Obojętnie, zacznij od czego chcesz.
- Hmm, no więc ja tak sobie tutaj siedzę. A zresztą powiem panu później. A pan?
- No, ja również tak sobie tutaj siedzę, to znaczy tak naprawdę czekam, ale jeszcze nie wiem na co.
- Jak to, nie wie pan dlaczego czeka? Wszyscy wiedzą na co czekają!
- No widzisz mały, a ja nie wiem. Tak mi się jakoś zgubiło, zapomniało to „coś”, więc czekam nie wiedząc na co.
- Dziwny pan jest.
- Może trochę, ale widzisz panie Kajetanie, zajęliśmy się moim czekaniem, a póki co nie wiem dlaczego tu jesteś, dlaczego do mnie podszedłeś i dlaczego patrzysz się tak dziwnie w ten jeden punkt na ścianie.
- Za dużo „dlaczego” proszę pana jak na jeden raz. Na razie jestem głodny i nie mogę skupić się na odpowiedziach. Musi mi pan kupić bułkę!
- Dobrze, ale odpowiesz mi jak zjesz. Bułkę poproszę. Tak, może być kajzerka.
- Dzięęęękujeeeee!
Chyba musiał być głodny, bo prawie połknął ją w całości. I wciąż wpatruję się w tę ścianę. Dziwny chłopak. I tak zupełnie sam na Fabrycznym. Może uciekł z domu, a ja powinienem zadzwonić na policję?
- Smakowało?
- Tak!
- To co teraz odpowiesz mi na moje pytania?
- No dobrze...więc jestem tu bo chciałem zobaczyć pociągi. Do pana podszedłem boooo... wiedziałem, że pan mi kupi bułkę, a w punkt wpatruje się boooo...tak sobie się wpatruję.
- Coś kręcisz mały.
- No bo pan mi nie uwierzy!
- Uwierzę. I nie będę się śmiał.
- I nikomu pan nie powie?
- Będę trzymał język za zębami, obiecuję!
- To powiem panu, tylko cśś...Tam gdzie się teraz patrzę stoi On. Ja na niego mówię Pan Niedobry. Chyba mu się teraz trochę nudzi, bo ziewa. Powiem panu, że za Tatą przed jego śmiercią też chodził. Nie chcę pana straszyć, bo nie wiem, dlaczego się do pana przyczepił, ale niech pan uważa...
Świetnie, ja to mam szczęście! Najpierw spotykam nawiedzoną dewotkę, a teraz chłopca z wizjami, który przepowiada mi śmierć! Nażarł się jakiś cukierków od nieznajomych, to i widzi teraz to co widzi.
- Dobrze mały, że to nie Pan Niegrzeczny, ale pomachaj mu ode mnie. A powiedz mi, dawał ci ktoś, prócz mnie jeszcze coś do jedzenia?
- Nie, nikt mi nic nie dawał! Wiedziałem, że pan nie uwierzy!
- No już nie denerwuj się. Przecież wierzę.
- Nie wierzy pan, ale nie będę panu nic udowadniał!
- No już, nie obrażaj się. Dziwisz się, że ci nie wierzę, ale jestem tylko, albo aż dorosłym. Jak byłem dzieckiem, też miałem bujną wyobraźnię i różne dziwne pomysły, ale teraz...Spójrz na mnie, czym ja się różnie od tych wszystkich ludzi wokół? Jestem taki sam...Naprawdę nie wiem dlaczego akurat do mnie podszedłeś.
- Widziałem jak pan oglądał zdjęcie ładnej dziewczyny, i tak siedział, i myślał, i powiedział pan, że dzieci widzą znacznie więcej niż dorośli, to pomyślałem, że jest pan inny, i ja ostrzegę, i pan może uwierzy.
Zaraz, zaraz. Mówiłem to, ale chyba w myślach. Czy ja go aby nie wymyśliłem? Pewnie za chwilę mały stwierdzi, że jednak nie jest wymyślony. Jestem zmęczony, ale coś takiego. Może mam schizofrenię?
- Skąd mały wiesz, że to powiedziałem?
- To, że dzieci widzą więcej niż dorośli?
- Tak.
- On to powtórzył i jeszcze dodał, że jakiś romantyk z pana. Ale mówił to tak jakby drwił. A co to jest romantyk, proszę pana?
Dobra, muszę chyba założyć, że gadałem do siebie na głos i chłopak to usłyszał. Tak czy owak źle ze mną. Romantyk? Co ja mam mu powiedzieć?
- Romantyk to taki pan, który czyta wiersze i często nieszczęśliwie się zakochuje.
Głupszej definicji powiedzieć mu już nie mogłem.
- I pan jest romantykiem?
- Zważywszy na to, że spełniam dwa podane kryteria możemy przyjąć, że nim jestem.
- I pan zakochał się w tamtej pani ze zdjęcia?
- Hej, teraz to ty zadajesz za dużo pytań. Powiedz mi lepiej gdzie są twoi rodzice, a właściwie mama bo wspomniałeś chyba, że tata nie żyje.
- Mama też już nie. Zmarła dwa lata temu na raka. A tata niedługo po niej w wypadku samochodowym. A to dlatego, że Tata bardzo za nią tęsknił. Ja też cały czas tęsknie. Tylko, że on tęsknił i pił, a ja tęsknie bez picia. Zresztą po pogrzebie podszedł do mnie pewien pan. Bardzo płakał i mnie przepraszał. Powiedział, że to jego wina, że pił z tatą alkohol i nie powstrzymał go przed prowadzeniem auta. Dodał bym jeszcze, że za Tatą kręcił się ten sam, co za teraz panem, ale nic nie mówię, bo pan i tak nie uwierzy.
Cudownie...po co do mnie podchodził. Co ja mam go teraz pogłaskać po główce i powiedzieć, że mi przykro.
- Mógłby pan nie palić? Nie lubię tego.
- Przepraszam. Zawszę chwytam za papierosa gdy nie wiem co powiedzieć. Powiedz mi Kajtku, kto cię teraz wychowuje, bo myślę, że powinienem zawiadomić kogoś, że tu jesteś. Na pewno się o ciebie martwią.
- Chyba pan żartuje. Nikt się o mnie martwi. No, może tyle, że go wyrzucą z pracy gdyby mi się coś stało. Bo jestem z domu dziecka. Nie jest tam tak źle, ale nie możemy sami wychodzić, a ja zawsze chciałem wszystko odkryć, poznać, zobaczyć i w ogóle. Uciekłem więc podczas wycieczki do muzeum, ale to po, bo muzeum chciałem zobaczyć. Ale niech pan nigdzie nie zdzwoni! Proszę! Znajdą mnie i tak za jakiś czas, a ja chciałem jeszcze zobaczyć pociągi!
No już dobrze, z drugiej strony trochę empatii mi się przyda. I nawet szkoda mi go. Inteligentny, wesoły chłopak. Zmarnuje się w domu dziecka.
- Dobrze, już dobrze. Nigdzie nie zadzwonię.
- Obiecuje pan?
- Obiecuję! Wiesz Kajtku, podobasz mi się, przypominasz mi pewnego małego chłopca, którego już niestety od dawna nie ma.
- A co się z nim stało?
- Stał się dorosły.
- I takie to straszne? Ja chciałbym być dorosłym. Mógłbym jeździć wtedy pociągami i w ogóle. Ale właśnie, pójdziemy zobaczyć w końcu te pociągi?!
- Pójdziemy, pójdziemy...
Idziemy na razie w milczeniu. Jesteśmy w części z kioskami. O dziwo małego ani trochę nie przyciąga kolorowa pstrokatość najróżniejszych zabawek, słodyczy, długopisów i gazet, rozlokowanych na kioskowych półkach. Zdecydowanie bardziej pochłania go za to stara, opuszczona przechowalnia bagaży. Ciekawe co go tam tak zainteresowało? Tyle razy tu przechodziłem i nic nie przykuło mojej uwagi. Ach, widzę już. Śmieszne to całkiem. Zza zakurzonych, okratowanych szyb tysiące podróżnych witają nadnaturalnej wielkości, męskie, porcelanowe genitalia, z wciąż trzymającą się ceną, która wynosiła 8, 50 zł. Szczególnie interesujące jest jednak zestawienie rzeczy z którymi występują one na jednej półce. Leży tam mianowicie pod sporą warstwą kurzu puste, koliste akwarium, karma dla rybek, siateczka do ich łapania i sokowirówka w pudełku. Nie wiem co myśli o tym mały. Ja jednak nie mam chyba na tyle bogatej wyobraźni, by dojść jak wszystkie te przedmioty znalazły się tu razem, a tym bardziej odnaleźć się w skomplikowanej siatce zależności i połączeń, w którą niewątpliwie są one wplątane. Porcelanowy penis i rybki. Sex i akwarystyka. Tylko skąd ta sokowirówka? Ciekawe, ciekawe.
Teraz pawilon kolejowy. Odgrodzony od małomiasteczkowo-autobusowego częścią z jedzeniem i drugą w której byliśmy, z kioskami. Tutaj ładniej. Wciąż brzydko, ale ładniej. Niebieskie plastikowe krzesełka, cyfrowe zegary, jakoś tak czyściej. Nawet bezdomnych nie ma. Jakby to było tylko dla łodzian i gości. Bo, przecież nie dla małomiasteczkowych. Ja zresztą z małego miasta. Zawsze jakoś tak lepiej czułem się tam, na autobusowej. Ale, chodźmy już na peron. Mały się niecierpliwi.
- Pierwszy raz zobaczysz pociąg?
- Z tak bliska i na żywo tak! Chciałbym jeszcze tylko pojechać pociągiem, ale to pewnie jeszcze nie teraz. Pewnie pan pojedzie, gdzieś pociągiem?
- Nie Kajtku, nie mam zamiaru nigdzie jechać.
- No i jesteśmy mały! Widzisz jaki piękny, nowiutki pociąg. Przyjechał prosto z Warszawy.
Nieświadomi, autorytetu jaki wzbudzili u tego małego chłopca, swoją dwu godzinną odyseją, wysiadają ludzie. Niby zwykli, a jednak nawet ja mam dla nich dużą sympatię. Wszyscy oni właśnie wrócili z pracy w Warszawie, dokąd przywiodły ich pewnie lepsze zarobki. Śpieszą się, ale jest to piękny pośpiech. Gna ich myśl o czekającej w domu rodzinie. Nie wiedzą nawet, co za wspaniałą podróż odbyli. Przynajmniej w oczach Kajtka. Nie myślą teraz o tym, że nie byli tylko w Warszawie , a teraz są w Łodzi. A przecież oni byli w tysiącach innych miejsc. W Gołąbkach, Żyrardowie i Koluszkach. W lasach, na polach i łąkach. Choćby byli tam tylko przez chwilę, tylko jednym rzutem oka.
Przechodzimy na następne perony. Na większości stoją jakieś pociągi, ale już nie te nowe. Stare, odrapane, zużyte. Do Radomia, do Skierniewic. To nie Warszawa, więc i po co nowe? Z lewej minęliśmy żółte transformatory prądu z plakietką nie dotykać, które mały dotknąć oczywiście musiał. Dalej mapy Łodzi i rozkłady, za jeszcze nowymi i o dziwo nie rozbitymi szybami, a posiadające nawet napisy „Welcome in Łódź” na wypadek zabłąkanego turysty z zagranicy. Z prawej fastfoodowe zapachy rozniecał bar „Bonanza”, którego nazwa wprost ze znanego westernu idealnie wpasowuje się tu atmosferą. Przecież na Fabrycznym jak na dzikim zachodzie, pełno niespokojnych dusz, wyrzutków społecznych i ludzi zagubionych w niekończącej się podróży, bez swego miejsca na ziemi. W końcu dotarliśmy do ostatniego, peronu czwartego. Mieści się on pod zrujnowanym i do cna odrapanym budynkiem, którego wcześniejszego przeznaczenia nie znam. Ktoś namalował na nim buntownicze, anarchistyczne hasło „Z szeregu zer, łatwo stworzyć łańcuchy”. Nie zajęło jednak moich myśli, tak jak od dawna nie zajęła ich też jakakolwiek sprawa nie związana z moim życiem.
Teraz gdy tu stoimy widzę jak wszystko na tych peronach z wyjątkiem nowego pociągu, elementu jakby z innego, lepszego świata, jest rozpadające się, stare i oddarte z jakichkolwiek resztek estetyki. Ale nie czuję tej wagi brzydoty, tego przytłoczenia, którym zazwyczaj nas obarcza. Może to dzięki małemu, patrzę na to miejsce inaczej niż zawsze. Jego ciekawość jest przecież wciąż niezaspokojona, wciąż żywa i iskrząca. On pochłania każdy element, każdy szczegół swoimi wielkimi oczami. Co chwila na jego twarzy rysuje się niesamowite zdziwienie, przeplatane z fascynacją i grymasem intensywnego myślenia. Bo on nie pyta. Wygląda to jakby sam próbował dojść istoty każdej z tych rzeczy. Rozwiązać zagadkę istnienia każdego najmniejszego elementu. Metodą dostępną tylko dzieciom. Łączącą w skomplikowanych domysłach, tezach i teoriach niezbyt jeszcze wielką wiedzę, ze szkieletem logicznego myślenia i nad wyraz trafnymi obserwacjami. A wszystko to spajane i łatane jest spoiwem nieskończonej wyobraźni, tak że cały ten dworzec stał się zapewne w jego oczach jakąś mistyczną świątynią podróży z metalowymi dachami peronów, zdobionymi arabeskami rdzy. Kościołem z bełkoczącymi kazaniami wskazującymi miejsca pielgrzymek, przy czym święte nie jest samo miejsce, lecz podróż do niego. Templum z pociągami jako najlepszą drogą do osiągnięcia podróżniczej Nirwany, stanu oświecenia w którym byt nasz znajduję się w nieskończonej ilości punktów naraz.
Uśmiecham się. Niby nic, a jednak. Coś inaczej, szczęśliwiej. Niezmiernie trudno jest się nie uśmiechać, gdy druga osoba robi to cały czas. Dziwny to uśmiech. Szczery, ale po co on i dlaczego? I dziwne to, że zaczynam sobie przypominać. Swoje kiedyś - dawne i nie tak dawne, a istotne tylko, że Przed. I to, że to kiedyś wydaję się mieć jakiś niepojęty sens, a to co Po już go nie ma. I to, że teraz jest jakby jak kiedyś, ale wiem, że to tylko tak złudzeniowo, na chwilę. I jeszcze dziwne jest to, że wszystko co śmieszne widzę teraz jako poważne, istotne, ważne, a to co smutne jako śmieszne, nieistotne i błahe. I wszystkie te dziwności wynikły jakby ze zdziwienia tym chłopcem, że on może tak lekko, z uśmiechem, a nie powinien, a ja, że tak nie potrafię, nie umiem. A chciałbym, cholera chciałbym...
Teraz siedzimy i ja zamyślam się w sobie. Patrze na jej zdjęcie. Mały wierci się znudzony moimi wewnętrznymi monologami. Bo ja coś tam usiłuję dowymyślić, uporządkować. Patrzę na siebie jakby z boku. Tam jakieś niedawne kiedyś, mój dom, ja zagrzebany w łóżku, i chce tego, i nie chce, i boję się trochę. W końcu to poważna sprawa. I myślę, że pod pociąg to tak ładnie, romantycznie i książkowo. Choć z drugiej strony szkoda ciała, i dla maszynisty nieprzyjemności. I to jest teraz takie śmieszne. Jakbym czytał komedię o sobie. A wszystko właśnie dlatego takie śmieszne i komediowe, bo ja już nie chcę. I dobrze moja Anno. Przynajmniej dla ciebie. Choć i dla mnie, też nie najgorzej. Bo i mi wesoło, i jak tak patrzę na twoje zdjęcie to myślę, że ty naprawdę jesteś piękna. A powiedz mi, widzisz tego chłopca? Chyba to właśnie jemu powinnaś podziękować. W końcu dalej będziesz mogła mnie widywać, rozmawiać ze mną, wzdychać nad mym strasznym losem, przepraszać...a ja będę mógł napisać dla ciebie kolejny, bezużyteczny wiersz, zabrać cię na kolejny, piękny spacer, a potem rozmyślać o mojej kochanej, cudownej Annie...Jakie to obrzydliwie piękne...

- Dlaczego pan patrzy cały czas na tę panią?
- Ja, tak...nie wiem, wiesz myślę, że lepiej byłoby żebym nią patrzył...
- Niech pan nie drze tego zdjęcia!
- Ale jak nie podrę to dalej będę na nie patrzył.
- No to niech mi je pan da. Pan jest bardzo nieszczęśliwie zakochany.
- A ty skąd wiesz?
- Bo pan robi takie rzeczy jak taki jeden chłopak z domu dziecka, co zakochał się w takiej Olce, zdjęcia pan drze, wzdycha.
- Mądrala się znalazł, zobaczymy gdy ty się zakochasz.
- Pan tylko narzeka, a ja bardzo chciałbym kogoś kochać. Obojętnie kogo. A nie mogę. Czasami nawet boję się, że zapomnę jak się to robi.
- Nie martw się mały, nie zapomnisz. Dlatego dam ci jedną radę na przyszłość. Nie czytaj romantycznych książek. Nie ubzdurasz sobie przynajmniej, że można naprawdę zakochać się tylko raz na całe życie. Łatwiej ci będzie, zobaczysz.
- Ale dlaczego miałbym ich nie czytać? Co tam jest takiego?
- Nic wielkiego mały, żartuję sobie po prostu. Zresztą i tak je pewnie przeczytasz. Ale dosyć gadania o miłości. Robi się już zbyt ckliwie. Powiedz mi kim byli twoi rodzice?
- Byli bardzo dobrymi ludźmi i cudownymi rodzicami. Przynajmniej tak ich zapamiętałem.
- A jak byś odpowiadał na to pytanie dorosłym?
- No to, mama była panią profesor od literatury na uczelni, a tata architektem. A pan kim jest?
- Ja, chyba nikim wielkim. Przynajmniej dla dorosłych. Nie mogę użyć jakiegokolwiek określenia typu profesor, architekt, nawet student czy sprzedawca w sklepie. Dlatego to jest trochę tak jakbym nie istniał w ich świecie. Mogę ci powiedzieć kim bym nie chciał być.
- No kim?
- Właśnie dorosłym. Czasem mi to nie wychodzi, szczególnie ostatnio.
- A teraz kim pan jest?
- Teraz na szczęście jestem sobą.

Czekam. Chyba wciąż, choć jakby już znacznie bliżej. Siedzimy. Na drewnianej ławce pod zabrudzonymi oknami. Znów autobusowa. Już wieczór. Mały przysypia na moim ramieniu. Widzę dwóch policjantów. Idą tu. Dzień dobry. Tak, to ten. Zgubił się i postanowił czekać w jednym miejscu. Nie, przed chwilą do mnie podszedł, dopiero powiedział, że się zgubił. Dlatego do was nie zadzwoniłem. A z którego domu dziecka on jest, jeśli wolno spytać? Aha, z pierwszego. Dziękuję. Szkoda, że to już. Będzie mi cię mały trochę brakować. Spróbuję cię odwiedzić kiedyś. Śpij, śpij. Musiałeś się obudzić? Nie lubię pożegnań. Jeszcze ci policjanci.
- Cześć Kajtku.
Patrzy na mnie ledwo co przytomnymi oczami. Ziewa. Chyba jeszcze nie do końca wie co się dzieje i gdzie jest.
- Już musisz iść mały niestety.
Milczę chwilę. On lekko, pogodnie się uśmiecha.
- W zasadzie to nie wiem co ci powiedzieć. Wiesz, cieszę się, że cię poznałem. To chyba tyle, żegnaj mały.
- Do widzenia, niech pan uważa. Wie pan na kogo. On się tu wciąż gdzieś kręci.
- Będę uważał, obiecuję...
Poszli... Mały jeszcze raz się obejrzał. Mrugnął mi okiem. Spotkać się w tym chaosie, poznać i każdy w swoją stronę. Czy to nie bezsensu? Choć nawet jeśli więcej się już nie zobaczymy, to jestem mu wdzięczny. Coś mi zostawił. Może to tylko parę wesołych wspomnień i jeszcze wyraźny, ale już niedługo pewnie nie, obraz chłopca. Ale poza tym coś zmienił. Mógłbym użyć wielkich słów, że uratował mi życie, że się zmieniłem, ale to nieprawda. I tak nie miałbym odwagi tego zrobić, wciąż jestem taki sam. To o czym mówię jest zupełnie gdzieś indziej, jest o wiele mniejsze. To trochę tak jakbym przejrzał się w nim niby w lustrze. Odbijał się tam ten chłopiec, to niewyraźne Ja, którego już dawno nie ma. Nie wiem co jest takiego w tym pieprzonym dzieciństwie. Nie było ono przecież wcale takie szczęśliwe, a jednak jest jakąś nieosiągalną mitologią, bajką opowiadaną przed samym sobą, marzeniem, które wprząc chcielibyśmy, w nasze puste, jałowe życia. Bo przecież rzeczywistość jest inna. Tam tylko ja, stęchła miłość, małomiasteczkowa codzienność, nuda i nic. A przecież chcę być tylko szczęśliwy, jak przez te kilka chwil z nim spędzonych. Nie chcę tej idiotycznej miłości. Nie chcę codziennych problemów, kłótni, ględzenia „jesteś nikim, idź do pracy, ożeń się, nie będziesz wiecznie na moim utrzymaniu” Chcę być tylko szczęśliwy do cholery. Chcę być znowu dzieckiem...

***

Noc. Jestem tu już długo, bardzo długo. Mały poszedł. Z dwie godziny temu. Wszystko wraca do normalności. Chyba to jednak jestem ja. Tamten sprzed paru godzin wydaje się taki odległy. Jakby udawany, jakby to ktoś inny. Udawane szczęście. Udawany ja. Przyszedłem tu niby to zrobić, ale w głębi kierowałem się jakąś złudną nadzieją nie wiadomo czego, że może gdy będę stał przed tymi torami i czekał na pociąg to może odkryję jakiś sens życia, albo choćby mały sensik. I na chwilę coś, może jakby, inaczej dzięki niemu. Ale nie. Nic nie zmienię. Na nic się nie doczekam. Tego też nie zrobię, więc chyba pójdę już stąd. Tylko odpocznę chwilę. Jestem zmęczony. Piętnaście minut i pójdę. Zdrzemnę się na moment. Piętnaście minut...
Jesteś wciąż tu, na Fabrycznym. Noc. Kręci się kilka osób. Wchodzi ona, wejściem po lewo. Jest w tej kolorowej sukience w kwiaty. Muszę ci przyznać, że to naprawdę piękna dziewczyna. Nie dziwię się, że się zakochałeś. Gładzi swoje rude, kręcone włosy. Rozgląda się. Chyba kogoś szuka. Zobaczyła cię. Uśmiecha się, szeroko. Ty też. To uśmiech prawdziwej radości. Przecież tęskniła. Ty też. Podejdź do niej. Powiedz jej to w końcu. Zbyt długo to skrywałeś. To cię niszczy. Wyrzuć to. Jeszcze tego nie wiesz. Ale ona też dziś ci to powie. Nie kocha tamtego. To nic, że są tak długo razem. Kocha ciebie. Dobrze, bardzo dobrze. Widzisz ma łzy w oczach. Ty też. To łzy prawdziwego szczęścia. Spójrz. Jesteście tu sami. Ludzie gdzieś znikli. Spokojnie nikt nie przyjdzie. Pocałuj ją. Czujesz przecież, że cię pragnie. Nie, nie obawiaj się, to nie będzie zdrada. Przecież kocha ciebie. Powie ci to jeszcze dzisiaj. Tak dobrze, bardzo dobrze. Widzisz ona też tego chciała. Skosztujcie waszej miłości. Na to cały ten czas czekałeś. Tak tu. To miejsce to nie przypadek. Tu czekałeś i tu się doczekasz. Marzyłeś o tym wiele razy. Teraz sen się spełni. Rozbieracie się, bez pośpiechu, celebrując tę chwilę przed ostatecznym spełnieniem. Piękne jest jej nagie ciało. Gładzisz je powoli. Całujesz. Jej niebieskie oczy iskrzą się z pożądania. Małe, okrągłe usta składają się w grymasie rozkoszy. Jej śliczne piegi, które tak uwielbiasz, oszalałe zaczynają wirować. Pod jej piersiami, kształtnymi, niezbyt dużymi, tak jak lubisz, wybija swój pośpieszny rytm serce. Powoli znika dworzec. Jesteście już tylko wy i wasza miłość. Zrób to, teraz. Na to, tylko na to czekałeś...
Sen. Szkoda. Która to godzina? Czwarta już. Świta. A dzień? Dwudziesty dziewiąty. Ah, dziś mamy się przecież spotkać. U niej w domu. Pójdę już. Muszę się przygotować, umyć. Dziwny dzień był wczoraj. Kto by pomyślał, że będę spał na dworcu. I ten mały. Śmieszny był. Zamknięte. Nie myślałem, że zamykają na noc. Wyjdę od strony pociągów. Przyjechał jakiś. Ciekawe gdzie jedzie? Mały chciałby pewnie pojechać. Naprawdę dziwne wszystko to było. O, mam wciąż tą gumę we włosach. I ten Pan Niedobry. Kajtek... Cholera wiem już! Nie... A zresztą tak. Warszawa. To na wschód. Lepiej niż na zachód. Mały na pewno chciałyby pojechać...


***

Pojechał. Na początku nie wiedział jeszcze gdzie zmierza. Chciał jak najdalej. Byle pociągiem, byle przed siebie. Pan Niedobry podążał za nim jeszcze jakiś czas. Do Warszawy ponieważ wciąż mógł jeszcze wrócić. Do Białegostoku bo miał go tam potrącić pijany kierowca, a do Mińska ponieważ ktoś miał go napaść, pobić i okraść na tamtejszym dworcu. Nieświadomie i szczęśliwie unikał jednak tych nieszczęść. Swego towarzysza zgubił w końcu w pewnym małym miasteczku przy granicy białorusko-rosyjskiej. Do przedziału wsiadł wtedy mały chłopiec, który wylał mu sok z czarnej porzeczki na spodnie. Tylko ten malec go jeszcze zauważał. Pana Niedobrego też widział, przez szybę, ale tamten na szczęście nie zdążył. Albo już nie chciał zdążyć. Stąd było już łatwiej, lżej. W końcu dotarł do Moskwy. Tam zorientował się, że będzie podróżował tak daleko na wschód jak da się dojechać pociągiem. Było piękne lato. Jechał koleją transsyberyjską. 9259 km żelaznej drogi w nieznane. W tej opowieści, zastanawiało mnie tylko jak udało mu się podróżować tak długo bez biletu. Otóż, miał on swój sposób. Zastygał godzinami przy szybie pociągu, wpatrując się w miasta, miasteczka, wsie, łąki, pola, lasy i wszędzie tam był przez chwilę obecny, choćby tylko jednym rzutem oka. Tak siedząc i patrząc bez ruchu stawał się w końcu niewidzialny dla dorosłych. Znikał i nawet bystre oko konduktora nie mogło go dostrzec, zagubionego w tysiącach, małych, efemerycznych podróży. Po wielu dniach dotarł najdalej na wschód jak było to możliwe pociągiem. Do Władywostoku. Tysiące kilometrów od Łodzi. Na tamtejszym dworcu spotkał dziewczynę. Miała rude włosy, piegi i śmiejące się oczy. Jej praprapradziadek został zesłany na Syberię podczas Powstania Styczniowego. Nie wrócił do Polski. Poznał jej prapraprababkę i został. Wtedy na dworcu we Władywostoku zakochał się. Ona też. Wkrótce pobrali się i zamieszkali razem w uroczym domku nad Pacyfikiem. Zastanawiacie się pewnie skąd ja to wszystko wiem. Otóż około rok po naszym spotkaniu odwiedził mnie w domu dziecka. Więcej już go nie zobaczyłem. Ktoś mówił, że on nigdy, nigdzie nie wyjechał, że się zastrzelił, z miłości. Ale nie, to nie on. Ja wiem. Jestem pewien. On mieszka ze swoją śliczną żoną i gromadką dzieci w uroczym domku nad Pacyfikiem we Władywostoku. Pisze i czyta wiersze. I romantyczne książki. Przesiaduje też pewnie często na tamtejszym dworcu. Może wciąż na coś czeka. Jak będę dorosły to do niego pojadę. Już nawet planuję trasę. Warszawa, Białystok, Mińsk, Moskwa, Władywostok. Pojadę do niego. Pociągiem. Jeszcze tylko kilka lat.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Kacper · dnia 29.11.2009 09:29 · Czytań: 940 · Średnia ocena: 3,67 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora:
  • Brak
Komentarze
Jack the Nipper dnia 29.11.2009 10:48 Ocena: Bardzo dobre
W sumie to kawal dobrego pisania. Miejscami można by przyciąć, bo takie trochę dłuzyzny sie robią, ale to tylko może byc moje wrażenie.

Masz gdzieniegdzie literowki, w tym sensie że brakuje ę czy ą ale to drobiazgi.

Dworzec Łódź Fabryczna pięknie sportretowany, dokładnie taki jaki jest. Atmisfera szarości i beznadziei. No i zagadkowe zakończenie. Ja jednak wiem, ze się nie zabił. Gdyby ktoś chcial się zabijać nie przyszedłby na dworzec Fabryczny. Wybrałby Łódź Kaliską.
Verdi22 dnia 29.11.2009 12:25 Ocena: Dobre
Zgadzam sie z przedmowca - zeby sie zabic wystarczy pojsc na Lodz Kaliska w czasie gololedzi i sie rozpedzic. Posadzka jest tak potwornie sliska, ze co trzeci podrozny sie przewraca i co najmniej lamie sobie konczyny. Czy juz zmienili? Kilka lat mnie tam nie bylo!

Podobalo mi sie. Moja to Lodz. To takie cudowne miasto, ze ma sie je zawsze w sercu, ze sie tak gornolotnie wyraze.

'Piekno krajobrazu kryje sie w jego smutku'

Ladny opis spotkania. Filmowo bardzo. I ladny opis cynizmu i zgryzliwosci. Biedy poczciwy zjadacz schabowego i wydalacz kupy.

Faktycznie sa literowki, ale ja akurat jestem ostatnim do wypowiadania sie w tej sprawie ;-)
Woland dnia 29.11.2009 14:50 Ocena: Bardzo dobre
Świetne. Trafiłeś w moje gusta szarości :) Pisane lekko, nie nudziłem się czytając. A literówki? Nie mnie oceniać takie błędy ;)
Aleksandra Meister dnia 29.11.2009 16:12
nie przeczytałam jeszcze całego, bo długie :) ale styl fajny i dobrze się zaczyna, pozdr
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Agnieszka1986
06/09/2024 10:01
Bogini Nike jest boginią zwycięstwa, a pomnik, który Pan… »
Madawydar
06/09/2024 07:41
Być może. Proszę zatem o wskazówki do tematu. Pozdrawiam… »
Lilah
05/09/2024 22:31
Serdecznie dziękuję, ajw. :) »
Kasia Koziorowska
05/09/2024 18:54
Dar, dziękuję bardzo. Pozdrawiam serdecznie. »
ajw
05/09/2024 15:13
Urocza miniatura. Miło było przeczytać :) »
ajw
05/09/2024 15:10
Brzmi świetnie jak każde Twoje tłumaczenie :) »
ajw
05/09/2024 15:08
Jakby sen we śnie. Dużo się dzieje w Twoim wierszu.… »
Agnieszka1986
05/09/2024 15:00
pachnie brakiem znajomości tematu. Nie pozdrawiam »
ajw
05/09/2024 14:36
Apisie - piękne podsumowanie :) Dziękuję. »
ajw
05/09/2024 14:35
Zajrzałam, myśląc, ze pod wierszem będzie pusto jak nocą w… »
Madawydar
05/09/2024 09:24
Pachnie profanacją warszawskiej Nike - symbol zwycięstwa… »
Madawydar
05/09/2024 08:55
Jak dla mnie brzmi to zatrważająco. Sam bowiem spoglądam z… »
Wiktor Orzel
05/09/2024 08:38
To jest fragment wyrwany z większej całości,… »
ivonna
04/09/2024 21:55
Uuuuaaaa. Witaj, Panie Wiktorze. Właśnie zaczęłam, ale na… »
Wiktor Orzel
04/09/2024 14:53
Kurde, nie pasuje mi ten rozdział. Dużo fajniej można było… »
ShoutBox
  • ajw
  • 20/08/2024 14:13
  • I ja pozdrawiam, Zbysiu :)
  • Zbigniew Szczypek
  • 12/08/2024 22:39
  • "Miałem sen, może i nie całkiem senny, zdało mi się, że zagasnął blask dzienny(...) Ziemia lodowata wisiała ślepa, pośród zaćmionego świata (...)Stało się niepotrzebnym, ciemność była wszędzie
  • Zbigniew Szczypek
  • 10/08/2024 19:12
  • Pozdrawiam wszystkich serdecznie, ciesząc się, że mogę do Was wrócić i że nadal tu jesteście - Zbyś ;-}
  • TakaJedna
  • 28/07/2024 16:41
  • Pozdrawiam niedzielnie!
  • Gramofon
  • 19/07/2024 19:56
  • Dziękuję bardzo Jago, a jakby ktoś nie chciał oglądać na facebooku to jest też już na youtube [link]
  • Jaaga
  • 19/07/2024 14:37
  • Powiem, Gramofon, że poeta jesteś pełną gębą i zaczynasz, jak nie przymierzając, Charles Bukowski, on też był listonoszem. Zrobił na mnie wrażenie zwłaszcza wiersz o dociskaniu. Pozdrawiam
  • Gramofon
  • 18/07/2024 17:51
  • Poproszę o feedback bo znajomi to wiadomo, poklepują po plecach :)
  • Jaaga
  • 18/07/2024 17:32
  • Gramofon, właśnie słucham jak czytasz.
  • Gramofon
  • 18/07/2024 16:44
  • siemanderrro. Jakby ktoś chciał posłuchać jak czytam wiersze i to przedpremierowo przy akompaniamencie gitary to zapraszam [link]
  • Jaaga
  • 18/07/2024 16:38
  • Zapraszam też do siebie, przygotowałam kilka nowych rzeczy, mam nadzieję, że się spodobają i porządnie je skomentujecie. Kształtuję się pod waszym okiem.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty