Nie znasz mnie. Znasz jedynie wyobrażenie,
Nie wiesz kim jestem, dysponujesz tylko imieniem.
Nie znasz sam siebie, zadziwiasz niewiedzą,
Może gwiazdy ci podpowiedzą?
Było jej źle. Zapaliła kolejnego papierosa. Czuła jak tytoniowa mgiełka wędruje drogami oddechowymi, lokując się bezpiecznie w płucach. Usiadła wygodniej, podciągnęła spódnicę i lekko rozkładając nogi wypuściła powietrze. Zakaszlała.
- Dlaczego to robisz?
Sabina rzuciła jej krótkie spojrzenie znad gazety. Zamiast odpowiedzieć pociągnęła znowu, tym razem głębiej, zapijając dym wygazowanym piwem.
- Palę, bo lubię. – odparła dopijając niesmaczną lurę. – Jest jeszcze piwo?
- Kaśka, weź się w końcu w garść. Minęło pół roku...
- Odkąd ten palant mnie zostawił?
- Nie, odkąd siedzisz i użalasz się nad sobą.
- Nie użalam. Papieroska?
Widziała jej gniewne spojrzenie. Wiedziała, że gdzieś w środku prowadzi walkę sama z sobą. Dostanie w twarz?
Imponowała jej pasja z jaką odrzucała od siebie przedmioty w chwilach złości. Tak jak gazetę, którą strąciła ze stołu plastikowy kubek, wylewając jego zawartość na podłogę.
- Rozumiem, że to znaczy nie. – powiedziała, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu zapalniczki.
- Szlag! O, a może ty się skusisz?
Druga współlokatorka skinęła głową i zajęła wolne miejsce przy kuchennym blacie.
- Co zrobiłaś naszej blond piękności? Wybiegła stąd w parszywym nastroju.
Wzruszyła ramionami.
- Idziesz dzisiaj do pracy?
- Ona? Nie oczekuj cudu, zostanie w domu i zajmie się tym, co najlepiej potrafi, wspominaniem.
Sabina odłożyła do zlewu kubek przyniesiony z pokoju i zalała go ciepłą wodą. Poprawiła spódnicę i dopięła guzik w bluzce, sprawiając, że jeszcze bardziej opinała jej biust.
- Idę do pracy, wrócę późno. – mówiąc to chwyciła płaszcz i wyszła trzaskając drzwiami.
- Idź i nie wracaj.
Weronika ciężko osunęła się na zimne, plastikowe krzesło.
- Dobrze się czujesz?
- Jak nigdy. – odparła krztusząc się i charcząc w wyciągniętą wcześniej z kieszeni, brudną chusteczkę.
- Weronika...
- Nie mów tak to do mnie! –warknęła.
- Inez...
- Idę do Romana.
Z przerażeniem obserwowała jak podnosi się do góry, chwieje i opada z powrotem. Jak obrzuca ją obelgami, gdy ta pomaga jej wstać. Aż w końcu wychodzi nie zamykając za sobą drzwi, zapominając rękawiczek w mroźne, zimowe popołudnie.
Nie znasz mnie. Znasz jedynie wyobrażenie,
Nie wiesz kim jestem, dysponujesz tylko imieniem.
Nie znasz sam siebie, zadziwiasz niewiedzą,
Może gwiazdy ci podpowiedzą?
Nie pamiętała, co zjadła tego dnia, co miała ubrane na sobie, ani o której godzinie zadzwonił telefon. Próbując sprecyzować porę, odpowiadała sobie, że było to między 5 a 6 papierosem drugiej tego dnia paczki... Ociągając się przeszła do przedpokoju i podniosła słuchawkę.
- Halo? – zawołała. – Kto mówi? Pieprzone bachory.
Wróciła do stolika. To tu jej historia się rozpoczęła.
Kiedy zobaczyła go po raz pierwszy stał oparty o lodówkę i popijając herbatę gawędził z Sabiną. Niby rozmawiał z inną, ale to na jej widok się uśmiechnął i puścił oko. A potem wszystko potoczyło się jak w bajce. Tak samo pięknie, kolorowo i ... szybko. Zbyt szybko. Komplementy, kwiaty, kolacja... wspólnie spędzona noc. Doskonale pamiętała, co czuła, kiedy delikatnie dotykał jej skóry na pośladkach, gładził po brzuchu i całował szyję. Jak patrzył, gdy powiedziała mu, że jest w ciąży... Tutaj prysła bańka mydlana boleśnie raniąc mydłem jej oczy, stając się zarzewiem pierwszego potoku łez.
- Wróciłam.
Sabina odłożyła na bok teczkę i powiesiła w sieni płaszcz. W nad wyraz dobrym humorze, uśmiechnięta położyła na stole pudełko i wyciągnęła z niego pachnące ciasteczka.
- Weronika jest u siebie?
- Nie, jeszcze nie wróciła. – odpowiedziała biorąc do ust słodki wypiek. – Poszła do Romana. Nieprędko wróci.
- Mam nadzieję, że w dobrym stanie.
Przemilczała złośliwą uwagę Sabiny. Sama niejednokrotnie zastanawiała się nad tym, ile razów jeszcze wytrzyma. Jak długo pozwoli się poniżać i wykorzystywać przez tego kutasa. Stopniowo złość na bezradność przyjaciółki zamieniła się w strach, czy w ogóle wróci, a apteczka ustawiana była w widocznym dla niej miejscu.
- Jak minął dzień? Jak było w pracy? - zapytała.
- W porządku.
Nie zauważyła, że zapytana odwróciła wzrok.
- Pójdę już spać. Dobranoc.
Dopiero kiedy światło w pokoju Sabiny zgasło, pozwoliła sobie na uronienie łzy. Na jednorazową chwilę słabości, zamieniającą się w rwące potoki beznadziejności, które paliły ją od środka. W niepohamowany szloch, tłumiony kolejnymi ciasteczkami. Zamilkł na moment, kiedy usłyszała charakterystyczne skrzypienie drzwi frontowych. Ledwo słyszalne zamknięcie i przekręcenie klucza w zamku. Weronika zajrzała do kuchni. Szybkim ruchem otworzyła apteczkę i wyciągając z niej najpotrzebniejsze przedmioty, wyszeptała:
- Nic nie mów.
I opuściła w pośpiechu pomieszczenie. Mając przed oczami jej sine wargi, ponowienie wybuchnęła płaczem.
- To rak. Nie do wyleczenia.
Życie przepływało jej przez palce. Jej – skończonemu człowiekowi, niespełnionej kobiecie, niechcianej matce i zniszczonej nałogiem palaczce, spędzającej dnie na oglądaniu świata przez kuchenne okienko. Współlokatorki wychodziły i wracały. Przyjaciółki pytały, przytulały i zaklinały. Sabina coraz częściej brała zwolnienia z pracy, podając w uzasadnieniu kłamliwe wymówki, Inez nie chciało wyleczyć się kolejne złamanie. Panowała smutna i przygnębiająca atmosfera. A ona wciąż milczała. Udawała, że nie słyszy wieczornych wymiotów Sabiny. Przestała zwracać uwagę na, z każdym dniem czerwieńszą, twarz Weroniki. Czekała.
Nie znasz mnie. Znasz jedynie wyobrażenie,
Nie wiesz kim jestem, dysponujesz tylko imieniem.
Nie znasz sam siebie, zadziwiasz niewiedzą,
Kiedy gwiazdy ci podpowiedzą?
- A więc to już koniec?
- Jeżeli tak ma wyglądać, to będzie nieprzyjemnie.
Leżała obolała w szpitalnym łóżku. Obok niej usiadły przyjaciółki. Spoglądała na ich smutne twarze i zastanawiała się, co jeszcze może im powiedzieć. „Przepraszam” – zbyt puste. „ Nie martwcie się” – denne. „Wszystko będzie dobrze, kocham was” – słodkie do wyrzygania.
Nie wiedziała, co powiedzieć, bo tak naprawdę chciała umrzeć. Pragnęła, by koszmar w końcu się zakończył, a ona mogła spotkać się ze swoim nienarodzonym dzieckiem, po którego śmierci odszedł. Nie mogła dłużej patrzeć na bitą Weronikę i gwałconą w godzinach pracy Sabinę. Wzywała sprawiedliwości, a ta tymczasem pozostawała niema na jej wezwania. Próbowała sama, chciała walczyć o ich przyszłość, tak samo jak próbowała wykreować ją dla nienarodzonego potomka. Obie walki przegrała. Pokonana schodziła ze sceny theatrum mundi.
- Co teraz będzie? - przerwała ciszę Weronika.
- To, na co zasługujemy. – odpowiedziała Sabina, wyciągając z kieszeni ostry scyzoryk. Przecięła rękę w najodpowiedniejszym miejscu i podała go Weronice.
- Co teraz ? – wyszeptała.
- Teraz drogie panie, podnieście suknie, bowiem zmierzamy do piekła.
A kapiący, szkarłatny płyn, wskazywał im drogę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
roxxx · dnia 09.12.2009 09:02 · Czytań: 675 · Średnia ocena: 2,33 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: