Spotkaliśmy się gdzieś na krańcu świata. Tam gdzie życiem nie włada żadne bóstwo, a kolejny wschód słońca nie różni się od poprzedniego. Na maleńkim, skończonym skrawku ziemi, nie należącym chyba do nikogo, spotkaliśmy się my - parę lat temu, porą, w której słońce nisko wisiało na nieboskłonie, a jesienne liście leniwie kręciły piruety, opadając miarowo na brukowaną uliczkę.
Szelest, szept, szum, szaleńczy jęk, westchnienie ciszy. Przyznasz, że niewiele zapamiętałam z naszego jedynego spotkania. Doskonale pamiętam jednak szarość tamtego późnego popołudnia, zimne powiewy wiatru i szelest różnobarwnych liści, śmiesznie natenczas przyozdabiających burą rzeczywistość. Wracając z ostatniego wykładu marzyłem o ciepłej filiżance herbaty, czekającej na mnie w domu. Błądząc myślami wśród przyziemnych potrzeb biednego studenta, zagłębiając się powoli w jego cele, marzenia i plany na przyszłość, za sobą zostawiłem właściwą drogę. Najzwyklej w świecie zbłądziłem zbaczając z jednej z głównych arterii mojego miasta. Duszą oderwany od realności zostałem brutalnie sprowadzony na ziemię, gdy moich zmysłów dotknęła słodka woń tanich perfum, pomieszanych z dymem papierosowym szepczących cicho do siebie w kącie, miejskich prostytutek. Powietrze zgęstniało, a mały, ślepy zaułek, do którego trafiłem, sprawiał wrażenie miejsca zupełnie wyobcowanego, którego ciemność rozpraszało jedynie światło czerwonej latarni ustawionej zaraz przy drzwiach prowadzących do rubinowego przybytku. Ze wstydem przyznam, że początkowo chciałem stamtąd odejść, wybiec, wszystko jedno, byle uciec jak najdalej! Gdyby nie ciężki zapach spragnionych czułości damskich ciał, który działał na mnie jak magnez, pobudzając dziką ciekawość. Zacząłem rozglądać się wokoło, dotykając wzrokiem każdą napotkaną kobietę, dopóki... nie zobaczyłem ciebie. Anioła bezpardonowo wciskającego żarzący się jeszcze niedopałek w futrynę brudnych drzwi. I podchodząc do ciebie chyba zacząłem się jąkać, i ciało moje drżało pobudzane do gwałtownych ruchów jakąś nieznaną mi do tej pory, nadprzyrodzoną siłą. Szumiało mi głowie, myśli wirowały, a jedynym pragnieniem na tę chwilę była chęć dotknięcia ciebie, tej tak ludzko boskiej istoty, którą uosabiałaś, wywołane najpewniej niezdrowym, młodzieńczym podnieceniem. W rytm twoich kroków biło moje serce, gdy wspinałem się w górę po stromych schodach starej kamienicy. Przekroczyliśmy próg domu rozkoszy i usiedliśmy w holu na kanapie czekając na swoją kolej. Wtedy po raz pierwszy wyobraziłem sobie jak za ścianą, tonąc w ciężkich oparach wschodniego tytoniu, nurzając się w błogiej rozpuście, przenoszą panie panów na brzegi raju. Jak ci pijani na umór, rzucając monety na obskurne stoliki, gaszą światła, pozostawiając w roztargnieniu jedynie małą, czerwoną latarenkę niknącą w ciemności czarnego już nieba. Słyszałem stare drzwi, które skrzypiąc, zawstydzone odwracały się plecami do podstarzałych kochanków, dając jakoby milczące przyzwolenie spragnionym ekstazy przywiędłym ciałom. I czułem, że pomieszczenie staje się na tę chwilę celą dwa na dwa metry z okratowanym okienkiem i kadzidła spalając czas w proch zamieniają minuty. I Słodki dym pobudza zmysły dodając uroku słowiańskim gejszom, a księżyc nieśmiało wychyla się zza chmur, obserwując jak... gorąca para wydobywając się z mokrych warg osadza krople na szklanej ścianie. Jak ciężka para wypływając szybkim strumieniem z lekko rozwartych krzykiem ust kochanki, znika w utulonym czerwienią pokoju. Jak gorzka skrapla się na parapet. Bo tam, gdzie trujący dym drażni nozdrza, tam gdzie głośni panowie łapczywymi dłońmi sięgają po to, co im się należy, obcierając brudnymi brzuchami o podbrzusza kobiet, o ich podpuchnięte powieki, ociekające tanim, jaskrawym cieniem. Tam, gdzie Boga nie ma, a zachód słońca nie przynosi ulgi, tam... tam nie ma już niczego. Tam kończy się świat, a drzewo poznania dobrego i złego dawno uschło.
I szaleńczy jęk zakłócający ciszę śpiącego miasta już dawno przestał być krzykiem rozkoszy, przepędzając nocne ptaki zatrzymujące się w odwiedzinach w pobliżu rubinowej latarenki.
Nazajutrz pojawiłem się w tym samym miejscu, o tej samej godzinie, przystając w cieniu purpurowego królestwa. Długo wsłuchiwałem się w przestrzeń, szukając odgłosów twoich kroków w tym brudnym, ciemnym zaułku. I powracałem tam wielokrotnie, a nieme westchnienie ciszy jawiło mi się jako jedyny, najdoskonalszy symbol twojego odejścia.
Szelest, szept, szum, szaleńczy jęk, westchnienie ciszy na krańcu świata.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
roxxx · dnia 12.12.2009 09:23 · Czytań: 770 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: