Wszedł w ciemny, zaśmiecony zaułek. Czujnie się rozglądał i nasłuchiwał. Szukał psów, dwóch łaciatych, długowłosych, zapchlonych kundli, które niedawno mocno go pogryzły i poturbowały. Teraz nadszedł czas zemsty. Wiedział co zrobić, pozbędzie się ich na zawsze.
Usłyszał stukot przewracanego pojemnika na śmieci – to na pewno były one. Zawsze można było je tu spotkać. Uważały to podwórko za swój teren. Czas z tym skończyć. Zrobił jeszcze parę kroków i zobaczył je w chwili, gdy dobierały się do odpadków z przewróconego kosza.
Teraz musiał tylko zwrócić na siebie ich uwagę. Podszedł do sterty śmieci, gdzie zobaczył jakąś puszkę. Pchnął ją. Zaczęła się turlać, robiąc wielki hałas spotęgowany echem odbijającym się od murów.
Psy uniosły łby znad śmieci i zobaczyły go. Jak na komendę rzuciły się w jego stronę warcząc i ujadając. Odwrócił się i zaczął uciekać w stronę oświetlonej ulicy udając, że kuleje. To spotęgowało wściekłość psów, pewnych teraz, że dopadną go z łatwością.
Wypadł na chodnik. Psy były tuż za nim. Prawie czuł na sobie ich wściekłe cuchnące oddechy. Teraz przestał kuleć i pomknął jak strzała w kierunku najbliższej bramy, wymijając przyglądających mu się z zaciekawieniem przechodniów. Jakaś kobieta krzyknęła przestraszona, gdy o mały włos na nią nie wpadł.
Słyszał za sobą ujadanie kundli, które zrobiły na ulicy jeszcze większe zamieszanie niż on. Już go doganiały, ale miał swój plan. Zatrzymał się prawie w miejscu i dał susa w ciemną bramę. Psy zostały nieco z tyłu zaskoczone jego nagłym skokiem.
On tymczasem dopadł wejścia do klatki schodowej w opuszczonej kamienicy, wbiegł na korytarz i czekał. Po chwili psy pojawiły się w drzwiach. Rzuciły się na niego z otwartymi pyskami. Nie dał im się dopaść. Skoczył w kierunku schodów. Pędził jak oszalały. Pierwsze, drugie, trzecie piętro. Dalej był już tylko korytarz z otwartym oknem na końcu. Zatrzymał się w połowie korytarza i czekał na prześladowców. Był zadowolony. Wszystko szło zgodnie z planem. Kundle właśnie dotarły do szczytu schodów. Rzucił się w ich kierunku. Psy stanęły zaskoczone, a w chwilę później zaatakowały wściekle. Wpadł pomiędzy nie. Nieomal otarł się o ociekające śliną zęby, zrobił zwrot i pomknął w kierunku otwartego okna. Dał susa na parapet, a potem w pustkę. Spadając widział jak zaślepione nienawiścią psy wyskakują za nim. To ich koniec.
O siebie się nie martwił – w końcu koty zawsze spadają na cztery łapy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
JAXI · dnia 17.12.2009 08:46 · Czytań: 564 · Średnia ocena: 2,67 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: